Ile solidarności w Centrum Solidarności?

Właśnie w 40. rocznicę porozumień sierpniowych i akurat w Europejskim Centrum Solidarności robotę traci pracownik odważnie angażujący się w działalność związkową. Nieszczęśliwy zbieg okoliczności? A może głębszy problem z przełożeniem ideałów Sierpnia na warunki współczesnego polskiego kapitalizmu?
w cyklu Woś się jeży

29.08.2020

Czyta się kilka minut

Rafał Woś / FOT. GRAŻYNA MAKARA /
Rafał Woś / FOT. GRAŻYNA MAKARA /

ECS nad Wisłą to jedna z najbardziej znanych instytucji kultury. Jej głównym celem jest „upowszechnianie dziedzictwa NSZZ Solidarność w Polsce i innych krajach”. Od kilku lat ECS jest również miejscem wielokrotnie opisywanego w mediach starcia dwóch wizji pamięci o dziedzictwie „S”. I, niestety, również jednym z frontów dobrze nam znanej wojny między nieznoszącym sprzeciwu PiS-em, a okopanym na pozycjach „jedynego sprawiedliwego” anty-PiSem. Zgodnie z tą logiką jedni widzą w kierowanej przez Bazyla Kerskiego instytucji „ostatnią wolną od wpływów PiS placówkę kultury”. Inni (jak choćby wiceminister kultury Jarosław Sellin) dowodzą, że „Europejskie Centrum Solidarności zaczęło być wykorzystywane przez dominujący na Pomorzu i w Gdańsku układ Platformy Obywatelskiej i jej akolitów”.

Nie o tym będzie jednak ten tekst. My pójdziemy nieco głębiej. Bo ECS to przecież nie tylko „symbol”, „reduta” czy „sól w oku”, ale także (a właściwie przede wszystkim) zakład pracy, zatrudniający ponad 80 osób. Jednym z nich jest Cezary Rudnicki z wydziału naukowego. A właściwie już prawie „był”. Bo z końcem sierpnia kończy mu się umowa na czas określony. Już trzecia z kolei, bo wcześniej pracował w ECS na umowie sześciomiesięcznej, potem dwunastomiesięcznej i jeszcze raz dwunastomiesięcznej. Teraz jednak pracodawca nie podpisze z nim kolejnej umowy. Dlaczego? Tu zaczyna się rozbieżność perspektyw. Oficjalny powód brzmi, że „jego projekty nie pasują do koncepcji wydziału naukowego”. Dyrektor Bazyl Kerski w rozmowie z nami mówi również o „utracie zaufania do pracownika”. Sam Rudnicki stoi zaś na stanowisku, że prawdziwym powodem nieprzedłużenia umowy jest jego aktywność w ECS-owskim związku zawodowym. I - jak mówi - „stawianie się” dyrektorowi Kerskiemu.

Zacznijmy od kontekstu. Skąd w ECS związek zawodowy? To dość świeża sprawa. Powstał w kwietniu 2019 roku. Ci, którzy go zakładali, utrzymują, że zrobili to m.in. z powodu - jak mówią - „sytuacji mobbingowych”. Czy związek działa w sposób wolny i nieskrępowany? Odpowiedź na to pytanie zależy od tego, gdzie przyłożyć ucho. Sam dyrektor Kerski mówi nam, że wręcz „zachęcał ludzi, by do związku wstępowali i że działalność związkowa w ECS nie była i nie jest ze strony dyrekcji w żaden sposób ograniczana”. Niektórzy nasi rozmówcy twierdzą jednak, że związek jest przez część kierownictwa oraz część starszych stażem pracowników traktowany z rezerwą. A czasem wręcz z nieskrywaną wrogością.

Skąd wrogość? Jeden z głównych argumentów krytyków związku w ECS głosi, że związek ten powołano „w złym momencie”. Bo – jak przekonują – trzeba przecież zachować „jedność wobec pisowskiego zagrożenia, które tylko czeka, by wykorzystać każdy pretekst i odbić niepokorną instytucję”. Ta linia argumentacji upodabnia ECS do innych instytucji (tak publicznych, jak prywatnych), w których część pracowników próbuje skorzystać ze swoich konstytucyjnych uprawnień i założyć związek. Z reguły znajdzie się wtedy „jakiś PiS”. To znaczy – zdaniem działaczy pracowniczych – pretekst, by powiedzieć, że generalnie to związki proszę bardzo, ale akurat nie tu i nie teraz. Not in my back yard – jak mawiają Anglosasi. Bo przecież my zawsze jesteśmy „przed kryzysem, po kryzysie, w restrukturyzacji, po restrukturyzacji etc”. Wymówki można mnożyć.

Rola związków zawodowych w instytucjach kultury jest istotna, bo ustawa o organizowaniu i prowadzeniu działalności kulturalnej z dnia 25 października 1991 r. stanowi w art. 13 pkt. 3, że organizację wewnętrzną takich instytucji określa regulamin organizacyjny nadawany przez ich dyrektora, po zasięgnięciu opinii organizatora oraz opinii działających w niej organizacji związkowych i stowarzyszeń twórców.   

Zdaniem związkowców w ECS to uprawnienie do wyrażenia opinii nie jest jednak realizowane w praktyce. Dowodzi tego – ich zdaniem – sytuacja, która miała miała miejsce na przełomie lat 2019 i 2020. Wówczas to – według relacji pracowników placówki – po korytarzach zaczęły krążyć plotki o nadchodzącej restrukturyzacji placówki. Związek poprosił kierownictwo o konsultację. Dyrekcja długo takich informacji jednak nie udzielała, krytykując związek za „szerzenie plotek”.


Polecamy: Woś się jeży - autorska rubryka Rafała Wosia co tydzień w serwisie "Tygodnika Powszechnego"


Dyrektor Kerski zapytany przez nas o tę sprawę, tłumaczył długo i przekonująco, że kierownictwo chciało najpierw „trudną restrukturyzację dobrze przygotować, a dopiero potem przedstawić pracownikom ostateczny kształt, co wymagało uzgodnienia z organizatorami instytucji. Z uwagi na ich liczbę nie było to procesem krótkotrwałym”. Kerski jest przekonany, że tak właśnie postępuje odpowiedzialna dyrekcja, bo to przecież ona na koniec „ponosi odpowiedzialność w zakładzie. A poza tym żadna organizacja i jej struktura nie jest rzeczą stałą. Podlega modyfikacjom, ulepszeniom i zmianom, co jest naturalnym procesem organizacyjnym”.

Inaczej widzą jednak tę sprawę pracownicy. W ich ocenie, informowanie związków o ważnych dla firmy sprawach w ostatniej chwili, gdy wszystko jest już uzgodnione i postanowione, może być wybiegiem polegającym na stworzeniu pozoru konsultacji, a de facto stawianiu pracowników przed faktem dokonanym. Takie posunięcia – przekonują działacze propracowniczy – sprawiają, że sens istnienia związku staje się czysto iluzoryczny: równie dobrze mogłoby go w ogóle nie być i wyszłoby mniej więcej na to samo. Zdaniem pragnących zachować anonimowość pracowników ECS, plan restrukturyzacji przedstawiony związkom, był „wymuszony wieloma monitami, spóźniony i bardzo ubogi w treść”. Również przebieg spotkania, na którym dyrekcja rozmawiała z pracownikami o restrukturyzacji sprawiał – ich zdaniem – wrażenie „formalności do odfajkowania”. A nie faktycznych konsultacji.

Znów: zarysowany tu problem nie dotyczy tylko ECS-u. Jest uniwersalny. W żadnej instytucji kierownictwo nie jest wszechmocne. Zawsze przy podejmowaniu strategicznych decyzji musi się liczyć z wieloma grupami interesu: sponsorami, zwierzchnikami, ważnymi partnerami czy kluczowymi osobami w firmie, stanowiącymi nieformalne ośrodki władzy. To ogranicza pole manewru dyrekcji. A do tego jeszcze pojawiają się pracownicy i chcą (via związek zawodowy) większego wpływu. Większość menedżerów (zwłaszcza takich, którzy nie mają dużego doświadczenia lub nie pracowali w miejscach, gdzie głos pracowników jest brany pod uwagę) to irytuje. Taki szef nie widzi w tym momencie „ideałów sierpnia”, lecz kolejne zobowiązanie, utrudnienie i wyzwanie. Niestety, nie zawsze chce się z tym wyzwaniem zmierzyć. Choć przecież właśnie po to jest dyrektorem, by pokonywać wyzwania. Woli jednak iść na skróty. Wtedy właśnie dochodzi do próby ignorowania związku. A jak związek się nie poddaje, to czasem także do otwartej konfrontacji.

I chyba właśnie do czegoś takiego doszło w ECS. W lutym odbyło się spotkanie kierownictwa z zespołem na temat planowanej restrukturyzacji. Cezary Rudnicki był jednym z jego najbardziej aktywnych uczestników. Co do przebiegu spotkania różne strony sporu są dość zgodne. Rudnicki zarzucił na nim Kerskiemu właśnie „ignorowanie związków”. Oraz to, że akurat taka instytucja jak ECS, która stoi na straży dziedzictwa „S” i tak bardzo lubi powoływać się na ideały demokratyczne (również w obecnym politycznym kontekście), powinna mieć demokrację nie tylko na sztandarach. Ale również sama rządzić się w demokratyczny sposób.

Takie oskarżenia o hipokryzję rzadko przyjmowane są ze zrozumieniem. Powinny dawać do myślenia, ale zwykle rozsierdzają. Uczestnicy spotkania (w zależności od strony) różnią się detalami opisu. Według jednych Rudnicki mówił „rzeczowo i pojednawczo”, a Kerski „z trudem hamował gniew”. Wedle innych relacji Rudnickiemu „puściły nerwy”, a dyrektor „zachował spokój”.

Po tamtej rozmowie Rudnicki (to już oczywiście jego relacja) zaczął dostawać sygnały, że jeśli chce zachować posadę, powinien się „ukorzyć” i „przeprosić”. Pojawić się miała nawet sugestia, by skłamał, że „był na lekach i nie wiedział, co mówi”, a wtedy „może zostanie mu wybaczone". Kerski twierdzi, że nigdy żadnego posypywania głowy popiołem nie oczekiwał. Wyjaśnia, że w związku z restrukturyzacją musiał po prostu podjąć trudne decyzje kadrowe. Jedną z takich decyzji była właśnie odmowa podpisania z Rudnickim stałej umowy o pracę.

Jest to jednak decyzja o tyle dziwna, że Rudnicki w pierwszych dwóch latach swojej pracy otrzymywał od dyrektora Kerskiego uznaniowe nagrody. W dokumentach potwierdzających ich przyznanie czytamy, że były one wyróżnieniem za „aktywność, profesjonalizm i realizację zadań wykraczających poza zakres obowiązków". Innym znów razem za „wkład, jaki wnosi w pozytywny wizerunek firmy". Warto dodać, że w ostatnim czasie Rudnicki zrobił doktorat i był przekonany, że to również będzie przemawiało za podpisaniem z nim nowej umowy.

Gdy pracownik dowiedział się, że nie będzie mógł dalej pracować w firmie, postanowił walczyć o swoje. Wychodząc z założenia, że ECS to instytucja publiczna, poprosił o wstawiennictwo parlamentarzystów z Partii Razem, Magdalenę Biejat i Macieja Koniecznego, a także Zbigniewa Babalskiego oraz Bogusławę Orzechowską z PiS. Mówi, że celowo wybrał mniej znanych posłów obozu władzy, by nie zaogniać relacji z Kerskim. Dyrektor uznał to jednak za zdradę (to nie są jego słowa, lecz autorska parafraza tego, co usłyszałem).

W mojej rozmowie z Kerskim temat „oczerniania” jego oraz instytucji, którą reprezentuje, powracał wielokrotnie. „Bezpodstawne oskarżenia” zarzuca również Rudnickiemu w piśmie z 29 lipca zastępczyni Kerskiego Magdalena Mistat (z dopiskiem „z upoważnienia Dyrektora”). Jest tam fragment, że jeśli Rudnicki nie zaprzestanie formułowania pod adresem pracodawcy tych oskarżeń, „ECS podejmie zdecydowane kroki prawne w celu ochrony dobrego imienia instytucji”. O jakie oskarżenia chodzi? Chronologia korespondencji pozwala sądzić, że chodzi o zarzuty sformułowane przez Rudnickiego w liście do dyrektora ECS 20 lipca, w którym czytamy m.in.: „Pańska odmowa [podpisania z Rudnickim kolejnej umowy o pracę, tym razem z mocy prawa na czas nieokreślony – red.] nie ma charakteru związanego z jakością mojej pracy i przydatnością dla Europejskiego Centrum Solidarności. Obawiam się, że jest ona wynikiem niechęci do prowadzonej przeze mnie działalności związkowej oraz polemiki (to dość delikatne określenie), którą prowadziłem z Panem w jej ramach”. Sądząc z wymiany korespondencji to właśnie dyrekcja uznaje za owo „oczernianie”.

Od tamtej pory doszło jeszcze tylko do jednej (dość burzliwej) rozmowy Rudnickiego i Kerskiego. Dyrektor nie zmienił decyzji. Spytałem go, czy nie kieruje nim rozumowanie w stylu „ustąpiłbym młodzianowi, ale inni pomyślą wtedy, że jestem słaby, a ja muszę przecież dbać o reputację lidera”? Dyrektor zaprzeczył. Tak sprawa Rudnickiego się pewnie zakończy. Od września będzie musiał szukać nowej pracy.

Piszę o tym konflikcie z kilku powodów. Po pierwsze, ta historia jest chyba dość uniwersalna: codziennie gdzieś w Polsce coś podobnego się przecież rozgrywa. Może nawet niejeden czytelnik przeżył coś takiego na własnej skórze?

Po drugie, ciągle mam wrażenie, że splot relacji władzy i podległości w pracy nie jest w Polsce uważany za coś godnego opisywania. Niektórzy uważają wręcz, że jest to relacja quasi-prywatna. Osobisty problem pracownika i pryncypała. To błąd, bo w takim „prywatnym” starciu zazwyczaj wygra przełożony, który posiada zwyczajnie więcej atutów. Ekonomicznych, organizacyjnych, symbolicznych. Jednym z największych nieszczęść polskiej transformacji (i faktycznym odejściem od etosu „S”) było to, że relacje pracy zaczęliśmy traktować jako negocjacje dwóch równorzędnych stron. Ten błąd prowadzić musi do faktycznego uprzywilejowania strony silniejszej – choć przy zachowaniu pozoru „obiektywizmu”. Tymczasem szczególnie prawo pracy (podobnie jak na przykład prawo ochrony konsumenta – istnieje na ten temat obfita literatura, również prawnicza) powinno pamiętać o tej nierównowadze. I starać się ją niwelować. Stając mocniej po stronie pracownika. Tę nierównowagę musi także zwalczać publicystyka. Inaczej nigdy nie nastąpi postęp w tej dziedzinie.

Wreszcie po trzecie. Całej tej historii chyba bez trudu dałoby się uniknąć. Do tego jednak dziedzictwo pierwszej Solidarności musiałoby się nam głębiej zagnieździć w głowach i sercach. Na razie mamy je raczej na języku. Solidarność to „wspaniały zryw”, „obywatelskie przebudzenie” albo „dowód na wyjątkowość Polaków”. Szkoda, że tak niewielu widzi, iż mit solidarności zaczął się od tego, że pracownik chciał mieć większy wpływ na to, co go otacza. Najpierw w zakładzie pracy, a potem w całej Polsce. Tym bardziej szkoda, że opisana tu historia pokazuje deficyt prawdziwego etosu „S” w samym ECS. Czyli instytucji, która ma nam o dziedzictwie Solidarności wiarygodnie opowiadać. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz ekonomiczny, laureat m.in. Nagrody im. Dariusza Fikusa, Nagrody NBP im. Władysława Grabskiego i Grand Press Economy, wielokrotnie nominowany do innych nagród dziennikarskich, np. Grand Press, Nagrody im. Barbary Łopieńskiej, MediaTorów. Wydał… więcej