Hrame Lem

W potomkach wysiedlonych podczas Akcji "Wisła" żalu do Polaków nie ma. Ważniejsza jest walka o to, by przetrwała wspólnota.

16.07.2008

Czyta się kilka minut

Ojciec zawsze tego pragnął - opowiada Anna Madzelan.

Sylwester Madzelan, Łemko wygnany w 1947 roku na Ziemie Zachodnie z Czertyżnego, nieistniejącej już dziś wioski w okolicach Gorlic, do końca życia marzył o powrocie na ojczystą ziemię. Do śmierci mieszkać w dalekim Międzyrzeczu, wśród obcych? Nie, na taki scenariusz nie chciał się zgodzić. Za każdym razem gdy z żoną i córką przyjeżdżał w rodzinne strony, tęsknota wybuchała na nowo. Ale w Międzyrzeczu miał już siedem koni, sześć krów, maszyny, wielki dom: jak zostawić dorobek całego życia?

18 maja 1999 roku jego ciało na ojczystą ziemię przywiozła żona z córką. W Gorlicach mówią, że to był jeden z ostatnich powrotów powojennych wygnańców.

Dziś zaczynają przyjeżdżać ich dzieci, wnuki i prawnuki. Te powroty są nieliczne, ale wśród kolejnych generacji Łemków nadal zdarzają się ludzie przeniknięci tęsknotą, która trawiła Madzelana aż do śmierci.

Czuła ręka

- Łemkowynę znałem jedynie z opowiadań dziadków i rodziców - mówi Jarek Czuchta z Krakowa, lat 40. - Mówili o niej zawsze jak o utraconym raju.

Wychował się w Zielonej Górze, ale nigdy nie czuł, że to jego dom. Na studia więc wybrał się do Krakowa. Stąd zawsze mógł wyskoczyć do Zdyni czy Łosia, żeby choć na chwilę pooddychać łemkowskim powietrzem.

Jednego jest pewien: w przyszłości osiądzie na Łemkowszczyźnie. Może w Łosiu, skąd pochodzi jego narzeczona. Właśnie tam wkrótce wezmą ślub.

Już przed siedmioma laty znalazł mieszkanie w Gorlicach; zameldował się. Ale w Gorlicach było wtedy krucho z pracą, wrócił zatem do Krakowa, by kontynuować studia. By się do tego zamieszkania lepiej przygotować. Kończy trzeci fakultet: zarządzanie dziedzictwem narodowym. Zaczęło się od hobby; dziś Jarek myśli o praktycznym wykorzystaniu zdobytej wiedzy.

- Zupełnie inaczej patrzę teraz na zabytki. Choćby cerkiew w Wysowej-Zdroju. Drewniana, zabytkowa. To, że nie ma w niej instalacji odgromowej, to przecież zupełny skandal. Proboszcz załamuje ręce: nie ma pieniędzy. A ja dzięki studiom wiem, jak je zdobyć. Jak przygotować wniosek unijny, jak zdobyte środki później właściwie wykorzystać. Nie ma obaw, pracy nie zabraknie. Ręki fachowca, czułej ręki, potrzebuje nie tylko cerkiew w Wysowej. Inne, rozsiane po całej Łemkowszczyźnie, także.

Myśl o potrzebie pielęgnowania łemkowskiego dziedzictwa przyświecała również Emilowi Hojsakowi. Ten 30-latek jest sekretarzem Zjednoczenia Łemków w Legnicy - organizatora Łemkowskiej Watry, dorocznego festiwalu kultury łemkowskiej w Zdyni. Prawdziwy pragmatyk: studia (filologia ukraińska w Krakowie) starał się skończyć jak najszybciej, by czym prędzej wrócić do siebie, do Małastowa. Życie w mieście? Nie dla niego. Chojsak jest nauczycielem w Gorlicach - uczy ukraińskiego z elementami łemkowskiego. Ale przecież to nie dogodny dojazd do pracy zdecydował o powrocie: - Tu jest wiele do zrobienia. Jeśli nie przekażemy naszej tradycji młodym, nasz naród nie przetrwa - tłumaczy.

Grażyna Furman-Betlej w rodzinne strony wracała właściwie dwukrotnie. Po raz pierwszy - gdy miała dwa lata. Razem z rodzicami, z wysiedlenia, z Kurska koło Międzyrzecza. Drugi - po ukończeniu studiów w Krakowie w roku 1996. W Krakowie mieszkała przez 10 lat, kupiła mieszkanie; zaczynała zapuszczać korzenie. A jednak wróciła. Z powodu jednej upartej myśli: co stanie się z domem dziadków? Dom stoi w Ropkach - w tych Ropkach, w których przed wojną było 70 gospodarstw, a dziś ledwie kilka. Nieliczny wśród ocalałych - dom dziadków Grażyny. Pozwolić mu zniknąć to jak wyrzec się korzeni.

Nie wahała się ani chwili. Razem z mężem, warszawianinem, do ziemi po dziadkach dokupiła jeszcze graniczące z nią dawne gospodarstwo Petro Swysta, Łemka deportowanego na Ukrainę w czasie Akcji "Wisła". W starym sadzie postawili dwa drewniane domy.

Prowadzą gospodarstwo agroturystyczne. Jego nazwę też wzięli po pierwszym gospodarzu: "Swystowy Sad".

W domu po dziadkach mieszka mama Grażyny.

Teraz Grażyna czuje się naprawdę u siebie. - Każdy człowiek powinien gdzieś zarzucić kotwicę - mówi.

Lekarz potrzebny od zaraz

Gdy Jan Banicki w 1959 roku wrócił wraz z żoną z wysiedlenia, z Bolkowic na Dolnym Śląsku, jego dom zajmowała polska rodzina: starsze małżeństwo z dwiema prawie dorosłymi córkami. "Zostawcie, nie mamy gdzie pójść" - prosili Banickich. Banicki zmiękł. Zamieszkał u teściów - w Leszczynach.

- W małej kwaterze - wspomina jego żona Józefa. - Z jednym tylko oknem. Na więcej nie było nas stać.

Gdy po pięciu latach trochę się dorobili, kupili 20 arów w Uściu Gorlickim, zbudowali dom. W 1961 roku urodził się im syn Łukasz. Z polską rodziną mieszkającą w rodzinnym domu Jana Baniccy nawet się zaprzyjaźnili. Co jakiś czas do niej zachodzili: a to na herbatę, a to na wódeczkę.

Gdy polska rodzina się zmniejszyła - zmarli rodzice - nowy właściciel domu, mąż jednej z córek, zaproponował Banickiemu sprzedaż. Żądał jednak niebotycznej kwoty: Banicki zadłużyłby siebie i syna do końca życia. Nie zgodził się.

Nie tylko widok domów zajętych przez nowych właścicieli sprawiał ból powracającym. Odżywały też stare problemy: łemkowskie dzieci szykanowano w szkołach, dorosłych - w pracy. Trzeba było ukrywać swą tożsamość: chciałeś urlop w czasie greckokatolickich świąt - nie dostałeś. Każdy więc albo symulował chorobę, albo szukał jakiejś wymówki.

Hojsak: - Jeszcze w latach 80. wiele polskich dzieci krzyczało: "Ty Rusinie!". Albo pani w szkole pytała: "Emil, dlaczego nie chodzisz na religię z polskimi dziećmi? Przecież ty jesteś grekokatolik, głupi jesteś, że nie chodzisz". Przy całej klasie. I jak to dziecko, człowiek od razu palił się ze wstydu. Przez wysiedlenia, długoletnie upokorzenia my, Łemkowie, zaczęliśmy się czuć kimś gorszym. Wypędzono nas jak złoczyńców, a od państwa polskiego nie usłyszeliśmy właściwie żadnych przeprosin. Zatem jak: demokratyczna Polska nadal uznaje nas za złoczyńców?

- Co najmniej dla dwóch pokoleń Łemków potrzeba lekarza. Z traumy, którą przeżyli, ci ludzie na pewno sami nie wyjdą - twierdzi Wacław Szlanta, wiceprzewodniczący Zjednoczenia Łemków w Gorlicach.

Żeby nikt nie usłyszał

W starych Łemkach wciąż żyje strach.

Czuchta: - Często zdarzają się z pozoru śmieszne sytuacje. Jadąc tramwajem w Krakowie, rozmawiam ze starszą osobą. Ja mówię po łemkowsku, ona po polsku. Albo gdy odwiedzam starszą Łemkinię w szpitalu. Gdy jesteśmy sami, rozmawiamy po łemkowsku. Kiedy ktoś pojawia się w sali - choćby małe dziecko - natychmiast przechodzi na język polski.

Na pytanie, czy Łemkowie czują urazę do Polaków, pada zwyczajowa odpowiedź: naród to jedno, państwo drugie. Bo w powszechnej opinii Łemków panuje świadomość, że wysiedleń dokonywała PRL-

-owska władza. Że ludzie z własnej woli tego nie robili.

Ale żal w sercu i tak pozostał.

Helena Madzelan, 67 lat, matka Anny:

- My już z tym żalem w sercach umrzemy.

Z samego wysiedlenia niewiele pamięta - miała wtedy 6 lat. Lecz zostały w głowie obrazy: jak wyganiali z domu w tym, co mieli na sobie. Jak pędzono ich boso, nawet butów nie pozwolono ubrać. A w Międzyrzeczu? Ciągłe przezwiska w szkole: "Ty Rusko!"; szło się drogą, a tu wóz podjeżdża i spycha do rowu: "Szosa nie dla ciebie, Rusko!". Jak zapomnieć?

Większość młodych Łemków nie czuje już jednak żadnego żalu do Polaków.

- My wiemy, że wysiedlała władza. Zwykli ludzie nie byli niczemu winni, teraz jest czas na pojednanie, a nie na waśnie - mówi Olena Duć, 25-latka, przewodnicząca Stowarzyszenia Młodzieży Łemkowskiej "Czuha" z Gorlic. Jest studentką filologii ukraińskiej z elementami języka łemkowskiego na krakowskiej Akademii Pedagogicznej.

Stowarzyszenie przyjmuje również młodych Polaków. Na razie należy do niego jedna Polka. Druga właśnie chce się zapisać.

Jarek Czuchta: - Podchodzę do tej kwestii w duchu ewangelicznym: bez wybaczenia nie ma pojednania.

Grażyna Furman-Betlej: - Teraz są zupełnie inne czasy. Moje dzieci rozmawiają w szkole swobodnie po łemkowsku. Możemy kultywować naszą tradycję. Łemkowstwo staje się atrakcją. O co się spierać?

Emil Hojsak: - Żal do Polaków? W starych ludziach on faktycznie tkwi. Ale czy można się dziwić? Przecież nawet dziś wielu Łemków ma poczucie, że są obywatelami drugiej kategorii. Choćby z powodu tego, co działo się w minionych latach z naszymi cerkwiami. Np. w Uściu Gorlickim czy Smerekowcu. Albo z napisami w Bielance.

Spory o słowa

Cerkwie greckokatolickie otrzymał po wysiedleniach w opiekę Kościół katolicki. W Uściu Gorlickim Łemkowie twierdzą, że proboszcz sprzedał ziemię cerkiewną i za te pieniądze wybudował świątynię rzymską.

Co na to proboszcz? Ks. Czesław Kaput mówi, że, owszem, parafia dostała na początku lat 90. połemkowską ziemię od Skarbu Państwa, ale nie z cerkwią, tylko dwa kilometry od niej. - Tak, sprzedałem tę ziemię, ale dopiero w roku 2002. A kościół wybudowaliśmy w roku 1997 ze składek wiernych. Cerkiew została zwrócona parafii grecko-katolickiej w tym samym roku. Decyzję wydał biskup - wyjaśnia ks. Kaput.

W Bielance w lutym 2008 roku powstał spór o tablice informacyjne w języku łemkowskim. W lipcu 2007 r. wniosek o ich wprowadzenie zgłosiło do Rady Gminy Gorlice Stowarzyszenie "Czuha". Na wsi wybuchła awantura. Podzieliły się nawet rodziny, w których jedni czuli się Polakami, drudzy - Łemkami. Wniosek przeszedł tylko jednym głosem, przy stosunku 32 do 31. Łemkowie nie kryli z tego powodu żalu do sąsiadów. - Nie chcieli łemkowskiej nazwy, ale w naszej cerkwi napisy cyrylicą im nie przeszkadzają. Modlą się w niej przecież co niedzielę - mówi mieszkająca we wsi Łemkini Stefania Trochanowska.

Spór rozstrzygnęła Rada Gminy Gorlice - w kwietniu poparła wniosek zdecydowaną większością głosów.

Jednak wielu Łemków w Bielance do dziś nie pogodziło się z polskimi sąsiadami.

Spory dzielą również samych Łemków. Jedni uważają się za Ukraińców, drudzy - za odrębny naród.

- Nie boimy się słowa "Ukrainiec". Lubimy je, uważamy za swoje - mówi Emil Hojsak ze Zjednoczenia Łemków w Gorlicach.

- Jesteśmy narodem rusińskim - twierdzi z kolei Andrzej Kopcza, prezes Stowarzyszenia Łemków w Polsce z siedzibą w Legnicy.

Społeczność łemkowską dzieli także religia. Grekokatolik to z reguły zwolennik opcji ukraińskiej. Prawosławny - łemkowskiej.

Większość młodych ludzi nie chce już jednak bratnich waśni. Jedno jest pewne: gdy w grę wchodzą uczucia, wszelkie podziały znikają. - Ludzie się zakochują, nie patrząc na wyznanie. Potem się umawiają: chodzimy na Mszę prawosławną albo grecko-katolicką - mówi Emil Hojsak.

Dla członków Stowarzyszenia "Czuha" różnice wyznaniowe czy ideologiczne także nie mają znaczenia. - Chcemy pojednania. To konieczne, abyśmy przetrwali jako naród - uważa Olena Duć.

Sławomir Hojsak, brat Emila, ma zespół muzyczny. Nazywa się on Hrame Lem, czyli: "Gramy po łemkowsku". Sławek jeździ po całej Polsce - wszędzie tam, gdzie mieszkają Łemkowie. Opowiada, że na jego zabawach już dziś wszyscy Łemkowie tańczą razem.

***

Dla Sylwestra Madzelana los nie był zbyt łaskawy. Mężczyzna odszedł niespodziewanie w 1997 roku, mając 65 lat, ale jego marzenie o powrocie postanowiła spełnić córka, Anna Madzelan. Nawet udar mózgu, jaki przeszła, nie zmienił jej planów. Gdy tylko nieco wydobrzała, wraz z matką sprzedały gospodarstwo pod Międzyrzeczem, zapakowały dobytek na tira i wyruszyły w drogę. Do Wysowej-Zdroju przyjechały 18 maja 1999 r., razem z Sylwestrem.

- Bałyśmy się, że trumna nie wytrzyma, w końcu dwa lata leżała w ziemi - opowiada Anna Madzelan. - Ale na szczęście podróż z tatą minęła bez kłopotów.

"Tygodnik Powszechny" jest patronem medialnym XXVI Łemkowskiej Watry, święta kultury łemkowskiej, które odbędzie się w Zdyni w dniach 18-20 lipca 2008 roku.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz oraz tłumacz z języka niemieckiego i angielskiego. Absolwent Filologii Germańskiej na UAM w Poznaniu. Studiował również dziennikarstwo na UJ. Z Tygodnikiem Powszechnym związany od 2007 roku. Swoje teksty publikował ponadto w "Newsweeku" oraz "… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2008