Hrabia urynkowiony

W czasach kryzysu, gdy brakuje dotkliwie pieniędzy, porozmawiajmy o literaturze, a pocieszenie przyjdzie samo.

24.02.2009

Czyta się kilka minut

François-René de Chateaubriand /rys. Mateusz Kaniewski /
François-René de Chateaubriand /rys. Mateusz Kaniewski /

"Jeżeli co będę drukował, będę się starał sprzedawać księgarzom z góry - pisał Juliusz Słowacki do matki w październiku 1835 r. i dodawał nie bez autoironii: "Pfe! Jak to niegodnie łączyć pisanie z pieniędzmi. Lepiej jednak nic nie zyskiwać, jak sprzedawać za pieniądze opinię i imaginację". W marcu 1836 r. hrabia François-René de Chateaubriand podpisuje umowę dotyczącą wydania "Pamiętników zza grobu". W tymże marcu umowę z tym samym wydawcą Delloy podpisuje Honoriusz Balzak. Wkrótce tak porówna obie te umowy w liście do Eweliny Hańskiej: "Moja umowa jest tysiąc razy korzystniejsza niż umowa p. Chateaubrianda (...), gdyż ja niczego z mej przyszłości nie sprzedaję, podczas gdy dla 100 000 franków, i dla 12 000 franków dożywotniej renty, p. Chateaubriand oddał wszystko". W niecały rok później w innym liście do Hańskiej Balzak z lubością powraca do nieudanego kontraktu Chateaubrianda: "Chateaubriand zdycha z głodu, sprzedał swą autorską przeszłość i sprzedał przyszłość. Przyszłość dała mu 12 000 franków renty; co oznacza dla niego nędzę, a ma już 70 lat, wiek, w którym rozkwitają jedynie wspomnienia z dzieciństwa".

Balzak, trzydzieści lat młodszy od Chateaubrianda w chwili narodzin i tylko cztery lata starszy w chwili swej śmierci, podpisuje umowy na wyrost; w przeciwieństwie do Chateaubrianda nie sprzedaje rękopisów właśnie pisanych i, przede wszystkim, nigdy nie podpisuje umów na wyłączność. Bierze pieniądze od przyszłości, której jeszcze nie ma na horyzoncie, w zamian za to, co wciąż jeszcze na papierze nie istnieje; każe sobie płacić za owoce, o których nie wiadomo, czy wyrosną. Zachowuje się niczym pojętny czytelnik własnych powieści. Zawarte w nich rozpoznanie gry wolnorynkowej jako usankcjonowanego łupiestwa owocuje opiewaną przed Hańską inteligencją - inteligencją przynajmniej w jego mniemaniu - w konstruowaniu własnych umów wydawniczych.

"Pamiętniki zza grobu" Chateaubrianda, tak z punktu widzenia koncepcji artystycznej, jak z punktu widzenia ich skomplikowanych dziejów wydawniczych, które z samej istoty dzieła obmyślonej przez autora są w nie niejako z góry wpisane, tworzą ciekawy paradoks, przez którego pryzmat rozważać można sam byt literatury. Są dziełem, którego autor - zakładając, że ukażą się one 50 lat po jego śmierci, a zatem że właściwym czasem ich istnienia będzie odległa przyszłość, odbiorcą zaś potomność - w sposób mistrzowski reżyseruje swą nieobecność w świecie w chwili teraźniejszej, i są też zarazem pierwszym dziełem, na które sprzedano w wyniku podpisanego kontraktu akcje, innymi słowy dziełem, dla którego akcjonariusze planują na swój sposób trwanie krótkie i obliczone na zysk. Oba te trwania nie mówią o tym samym czasie. Stąd wokół sprawy kontraktu dochodzi do spektakularnej konfrontacji dwóch odmiennych czasowości, idealnej i materialnej, romantycznej i reprodukcyjnej czy, by rzec inaczej, nowoczesnej.

U swych początków sposób organizacji przeznaczenia "Pamiętników", czyli ich istnienia w dalekiej przyszłości, długo po śmierci autora, wyraża najgłębsze artystyczne intencje Chateaubrianda. Późniejsze rozmycie się tych intencji, czyli pojawienia się kwestii dat, finansów i profitów, wskazuje nie tylko na kruchość założycielskiej dla "Pamiętników" idei, lecz przede wszystkim na zmieniający się wymiar społecznego istnienia literatury w nastającej cywilizacji akcyjno-giełdowej, na nowy jego charakter, jakiego autor nie przewidział, nie rozpoznał dostatecznie - w przeciwieństwie do Balzaka, który szybko uchwycił jego kształt.

Pisać w trumnie

"Pamiętniki" są dziełem rozłożonym w czasie tak ze względu na długość ich pisania, co autorską koncepcję ich wydania. Od chwili, gdy zrodził się ich pomysł (czyli ok. 1803 r.), do chwili, w której miały ujrzeć światło dzienne, upłynąć mógł, według obliczeń Chateaubrianda, blisko wiek. Sto lat, w trakcie których dzieło by z wolna powstawało i - już po śmierci autora - spokojnie dojrzewało.

Sama idea dojrzewania dzieła pod kluczem nie była nowa. Sformułował ją na przykład Saint-Simon w przedmowie do swych "Pamiętników". W myśli Saint-Simona pojawia się wątek antyspołeczny: społeczeństwo polega na tym, że zniszczy prawdę, którą się mu mówi, i nie warto jej ujawniać za życia autora. Chateaubriand podejmuje w złagodzonej formie myśl o możliwej urazie osób przez niego opisanych, gdyby dzieło jego wydano za ich życia, lecz nie to jest powodem projektu opóźnienia druku. Powodem jest monumentalizacja siebie, artystyczna kreacja śmierci za życia i nieśmiertelności po śmierci ("zawsze miałem wrażenie, że piszę siedząc w mej trumnie") na tle wielkiej, gigantycznej, niezrównanej Chateaubriandowskiej myśli o własnej epoce.

Owe pięćdziesiąt lat, jakie mają upłynąć od chwili rzeczywistej śmierci autora do chwili wydania "Pamiętników", odpowiadają pięćdziesięciu latom, których upłynięcia żąda pisarz, zanim jego resztki w wypadku śmierci na obczyźnie będą mogły być przeniesione do grobu w rodzinnym Saint-Malo. "Białe i lekkie kości przewozić łatwo"; pamiętniki też mają być takimi białymi i lekkimi kośćmi, wysublimowanymi z gnijącego ciała rzeczywistości, z niskiej konkretności krótkiego trwania.

Pierwsze strony zostały napisane w 1809 r.; choć przerywane - także innymi pismami - dzieło rozwijało się wraz z życiem Chateaubrianda. Po rewolucji 1830 r. pisarz powraca do ukończonej już redakcji i postanawia teraz włożyć w to właśnie dzieło największą energię twórczą.

Sytuacja finansowa hrabiego w tym czasie się pogarsza. Grupa przyjaciół, animowana przez panią de Récamier, zaczyna przemyśliwać o znalezieniu wydawcy "Pamiętników"; główną przeszkodą jest odległa data wydania. W 1833 r. w przedmowie testamentowej Chateaubriand daje do zrozumienia, że ostatecznie gotów jest zrezygnować z półwiecznej karencji i dopuszcza myśl o druku, kiedy tylko "śmierć spuści zasłonę między nim a światem".

Pani de Récamier rozkręca intensywną akcję informacyjną. W Opactwie Aux Bois przy Ogrodzie Luksemburskim organizuje seanse głośnej lektury dla grupy 14 osób, odpowiednio dobranych, tak by obok przedstawicieli myśli filozoficznej i literackiej znalazło się miejsce dla przedstawiciela prasy, Kościoła oraz dam prowadzących opiniotwórcze salony w Paryżu. "Zalecano dyskrecję, lecz nie milczenie". Wedle świadectwa Sainte-Beuve’a spotkania emanowały atmosferą niemal religijną; Chateaubriand wkraczał do pokoju, gdy wszyscy zebrani byli już obecni i rozmawiali półgłosem; w wyciągniętych dłoniach niósł rękopis otulony jedwabną chustą i składał go na stylowym stoliku z drzewa cytrynowca; zapadała cisza. Dzieło czytali aksamitnym głosem filozof Ballanche i wynalazca jednostki napięcia, Amp?re.

Lektury miały być tryumfem; po Paryżu krąży szeptana legenda. Wielkie wrażenie wywołał artykuł Jules’a Janina, autora frenetycznych opowieści, opublikowany w "Revue de Paris". Wystawał on u okien i drzwi

Opactwa, by wyłapać kilka dźwięków krążących w powietrzu i wypytywać wychodzących słuchaczy; byli na tyle elokwentni, że mógł streścić pięć pierwszych seansów.

"Revue des deux Mondes", pismo konkurencyjne, przystąpiło do kontrataku. Nakłoniło Chateaubrianda do zgody na publikację fragmentów przedmowy, która "zrobiła na publiczności piorunujące wrażenie". "Revue de Paris" zareagowało publikacją kolejnych wyciągniętych od autora fragmentów, tym razem o podróży do Ameryki, na co "Revue de deux Mondes" odpowiedziało studium Sainte-Beuve’a, który otrzymał specjalny przywilej wejrzenia w rękopis. Wszystko to w ciągu miesiąca od pierwszych lektur; wreszcie inne pomniejsze pisma mogły przystąpić do uczty po prasowych bogach, "Echo de la Jeune France", "La Quotidienne" i the last but not the least "Journal des Femmes". Wszędzie poruszenie, wzruszenie, symfonie pochwał.

Poważny wydawca jednak się nie zgłosił. Po Paryżu krążyła plotka o konieczności spłacenia wszystkich długów Chateaubrianda. Efekt reklamy zaczął mijać. Krąg Chateaubrianda wpada na pomysł, by zebrać fragmenty wydrukowane w prasie i rozprowadzać publikację wśród prenumeratorów wcześniejszych dzieł mistrza. Do noty tej dołączony jest list od "jednego z najstarszych prenumeratorów" (z pewnością pisany na biurku pani de Récamier), który wzywał wszystkich miłośników Chateaubrianda do zakładania prenumeraty na "Pamiętniki": "Ten żywiołowy hołd wszystkich Francuzów pokryje balsamem pocieszenia ostatnie lata wielkiego pisarza i wydłuży bieg jego kariery".

Apel nie został wysłuchany, wstrzemięźliwość czytelników mających czekać nie wiedzieć ile lat na wydanie "Pamiętników" okazała się nie mniejsza niż wstrzemięźliwość wydawców. Wówczas pani de Récamier zaczęła wprowadzać w życie drzemiącą w niej od dawna ideę założenia spółki osób, która spłaci długi pisarza, zapewni mu spokojną starość i w zamian stanie się właścicielem "Pamiętników". Chateaubriand nie stawia sprzeciwu.

Idea trafia do przekonania wydawcy Balzaka, wspomnianego Delloye. Przekłada on pomysł pani de Récamier na język handlowy i tworzy spółkę akcyjną, w której skład wchodzi 27 osób; emituje ona 1600 akcji po 500 franków, o łącznej wartości 800 000 franków; część akcji przypada członkom spółki, reszta jest rozprowadzona wśród chętnych; w sumie akcje nabyło 190 osób.

Co otrzymywał Chateaubriand? Jednorazową wypłatę w wysokości 156 000 franków, która pokrywała najistotniejsze długi. Ponadto wspomniane 12 000 franków rocznie dożywotniej renty, która mogła być podwyższona w przypadku, gdyby chciał ogłosić jakieś inne dzieło za swego życia.

Ile to było pieniędzy? Sumy były względnie godziwe; lecz jeśli zestawimy je na przykład z sumami, o jakich wspomina w swej korespondencji Słowacki, znakomicie radzący sobie z finansami, nie powalają swą wysokością. Mamy dane o stanie finansów poety ze stycznia 1843 r. i kolejnych lat. W najchudszym 1843 r. Słowacki miał w swych zasobach ok. 12 000 franków, rozpoczynając 1846 r. - 17 800. W 1840 r. żyjąc godnie wydawał miesięcznie niemal połowę ceny jednej "chateaubriandowskiej" akcji, to znaczy ok. 210 franków. W 1839 r. za buty płacił 15 franków, czynsz za mieszkanie wynosił 75 franków; za seans u słynnej wróżki Lenormand płacił 6 franków. Za 2 franki mógł zjeść przyzwoity obiad w traktierii w Palais Royal. W latach 30. pensja przeciętnego urzędnika w biurze wahała się od 1000 do 2000 franków rocznie.

Do czego zobowiązywał się Chateaubriand? Oddawał na własność "Pamiętniki", zgadzał się ostatecznie na ich publikację natychmiast po śmierci, wreszcie dawał prawo pierwokupu (do określonej z góry ceny) wszelkich pozostałych dzieł, jakie już pisze (np. "Historia Hiszpanii") i kiedykolwiek jeszcze napisze; w ten sposób każda napisana linijka stawała się automatycznie własnością 190 akcjonariuszy.

Był zadowolony, lecz narzekał. Że sprzedał swą wolność, że postawił w hipotekę własny grób, że apostrofy do czytelników z 1937 r. będą musiały wpierw być wysłuchane przez jego współczesnych. Wiedział, że fundamentalna intencja: pisania dla czytelników jeszcze nienarodzonych, upadła. Tym bardziej żali się w listach do przyjaciół, im bardziej milczał przed podpisaniem umowy.

W każdym razie jest już za późno. Do tej pory mógł pisać, teraz pisać będzie musiał. "Będę pisał dziennie, stronę czy dwie, tak długo jak będę żył, aby wypełnić smutne warunki mojego kontraktu". Perspektywa szybkiego wydania dzieła wymaga zmian, retuszy, skrótów. Następują kolejne redakcje, lektury, zebrania przyjaciół, defilady nowych sekretarzy i kopistów (z których jeden ukradnie i sprzeda pokątnie parę fragmentów). Zmienia się raz po raz układ; prace redakcyjne, równoległe z tworzeniem nowych stron, nie mają przez kolejne lata końca.

Jako rencista w systemie dożywotnim Chateaubriand wkracza w system zależności spadkowych, w których staje się obiektem handlu. Tworzy spadkobierców, którzy żyją z terminu jego śmierci, mogą dowolnie pozbywać się akcji, handlować nimi, obstawiać długość jego życia i iloczyn popularności. Problem jednak w tym, że on, sam spadkobierca przeszłości, za którego się podaje, spadkobierca dziejów, całego dawnego świata, spadkobierca zwłaszcza pokrzywdzonych i ofiar, który, jak pisze, "znajduje się wśród zmarłych w 1822 i tych z 1793", wytwarza szereg własnych spadkobierców-akcjonariuszy, przez co wchodzi w sposób dosłowny w relację z czasem żywych, czasem płynącym tu i teraz. Płynącym dla spadkobierców zbyt wolno.

Krety w norze

W 1844 r. spółka Delloya będąca właścicielem "Pamiętników" sprzedaje dziennikowi "La Presse" prawo do ich publikacji w odcinkach, zanim się one jeszcze ukażą jako oddzielna książka. Spółka dostaje w zamian 90 000 franków, czyli sumę wydatkowaną od chwili podpisania umowy na coroczne renty; pieniądze zostały od razu rozdzielone między akcjonariuszy. Forma publikacji w odcinkach, zwana feuilleton, jest od kilku lat niezwykle popularna; to w niej wyraża się rosnąca siła publiczności, od której w coraz większym stopniu zależny jest nakład i istnienie gazety. Emile Girardin, założyciel "La Presse", wpadł na pomysł obniżenia wysokiej prenumeraty kosztem zwiększonego nakładu. Powieść w odcinkach, drukowana na dole strony pierwszej, była tą przynętą, która pozwalała na manewr. W ciągu kilku lat "La Presse" zwiększyła sześciokrotnie nakład; w ślad za nią poszły inne gazety. W chwili, gdy Chateaubriand podpisywał w 1835 r. umowę, moda na powieści w odcinkach dopiero powstawała; w chwili, gdy spółka sprzedawała prawa do "Pamiętników" Girardinowi - była w swym apogeum. Powszechnie znanym jest ogromny sukces, jaki odniósł Eug?ne Sue. Jak pisze Theophile Gautier, "chorzy zwlekali ze śmiercią, aby poznać koniec »Tajemnic Paryża«". Jeszcze większy sukces odniósł jego "Żyd wieczny tułacz", kupiony przez dziennik "Le Constitutionnel"; liczba prenumeratorów gazety wzrosła z 3600 do 20 000. W 1844 r. ogromny sukces odnoszą powieści Aleksandra Dumasa "Trzej muszkieterowie" i "Hrabia de Monte Christo".

Fala powieści w odcinkach jest tak silna, ich produkcja tak regularna, że ok. 1845 r. zaczyna się mówić expressis verbis o industrializacji powieści. Powstają np. pisemka składające się wyłącznie z przedruków feuilletons. W jednym ze swych tekstów Louis Reybaud, znany specjalista od ekonomii społecznej, wymyśla postać Grandpré, przemysłowca-wynalazcy "pierwszej powieści feuilleton na parę"; w jego fabryce powieści trzydzieści pomieszczeń mieści specjalistów od poszczególnych wątków; piszą oni po jednym rozdziale; rozdziały są następnie łączone w całość. "Każdy pisze o tym, na czym zna się najlepiej, powieść osiąga w ten sposób najwyższy stopień doskonałości".

Od początku lat 40. można już mówić o pełnej reprodukcyjności w dziedzinie literatury. Bardzo istotne jest obniżenie ceny książki (ze średnio 7,5 do 2 franków) dzięki wprowadzeniu w 1838 r. formatu Charpentiera in-18, zwanego potocznie Jezusem. Dotychczasowe wydania książek w formacie in-octavo niemal w całości trafiały do tzw. cabinets de lectures, gdzie płaciło się abonament za ich wypożyczenie; dobrym nakładem było już 1500-2000 egzemplarzy (w takim nakładzie wychodziły powieści Hugo przed okresem "felietonowym"; "Pan Tadeusz" miał bardzo dobry nakład 3000 egzemplarzy).

Prawa autora w systemie reprodukcyjnym zostają bardzo ostro ograniczone. Przewaga wydawcy nad pisarzem staje się wyraźna i trwa po dziś dzień. Pojawia się tendencja do podpisywania kontraktów na wyłączność wraz z innymi przywilejami dla wydawcy. W sidła wydawcy wpadł m.in. Aleksander Dumas: podpisał on umowę, którą następnie wydawca sprzedał innym.

Mickiewicz, niedbający w takim stopniu jak Słowacki o pieniądze, podpisywał mimo wszystko niezłe umowy. Nie dawał, wbrew naleganiom, zgody na pełną wyłączność. Aleksander Jełowicki w 1834 r. otrzymał od Mickiewicza wyłączność na trzy lata. Kiedy w 1851 r. wydawca Zygmunt Schleffer zaproponował mu wraz z dość korzystnym kontraktem odstąpienie własności dzieł wszystkich, Mickiewicz odpowiedział: "zastrzegam sobie stanowczo prawa układania się z kim uznam za stosowne co do moich przyszłych dzieł".

Bystry Słowacki nie ma złudzeń względem rosnącej władzy wydawców. W listach z 1835 r. parokrotnie skarży się, że go "księgarze oszukują, bo mi przestali przysyłać rachunków i milczą jak krety w norze"; "Prawdziwie, że klasa ta ludzi jest jedną z najgorszych: drą najbiedniejszych ludzi na świecie i mają do czynienia z ludźmi najgłupszymi do interesów, z pisarzami".

Pisarze skupieni w Towarzystwie Literackim od tego samego 1835 r. podejmują różne inicjatywy działań w obronie swych praw; nie są one jednak efektywne. Jednym z najbardziej w tej kwestii niepokornych jest Balzak, który w swych artykułach wzywa pisarzy do "mobilizacji". Balzak szybko zrozumiał, że własność literacka musi mieć takie samo obwarowanie prawne co nieruchomość i inne mienie. Jego własna strategia wydawnicza jest zresztą jasna: im więcej da się upchać stron w odcinkach, tym lepiej. Jest to więc chwila, gdy książka, mówiąc słownictwem Waltera Benjamina z eseju "Dzieło sztuki w dobie reprodukcji technicznej", zaczyna tracić swą aurę. Pisarz staje się robotnikiem, człowiekiem ulicy; zagrożona jest wręcz jego jednostkowa odrębność, jego indywidualna sygnatura.

Chateaubriand zaczyna rozumieć ciężar wywłaszczenia i, mówiąc tym razem słowami Marksa, "materialnej cenzury", jaki spadł na niego w wyniku podpisanej umowy. Marks rozwija w tym czasie swoje tezy o wolności pisarskiej spętanej przez system stałego wynagrodzenia, zamieniającego pisanie w profesję i poddającego pisarza, który musi regularnie produkować, nie politycznej, lecz właśnie materialnej cenzurze. "Kosztujecie mnie 40 000 franków", skarżył się Chateaubriand swym akcjonariuszom, gdy poprosili, by wydatnie skrócił, z powodów politycznych, swój "Kongres Wiedeński".

Dla Chateaubrianda, który buduje monumentalny grób za życia, publikacja w odcinkach zdaje się oznaczać przedśmiertną profanację czy wręcz autoprofanację; najgorszą degradację artysty, wobec której jest bezsilny. Z niepostawionego jeszcze pomnika aere perennius już wyżerany jest przez żywych chleb codzienny. Perspektywa codziennej lektury do codziennej kawy urywka "Pamiętników" drukowanego wśród reklam i kroniki towarzyskiej wydaje się, wedle kilku listów Chateaubrianda, nie do zniesienia. Próbuje - on, który od lat zamienia czas na wieczność - teraz czas uprzedzić, zmieścić własną sekundę przed sekundami innych. Nosi się przez parę tygodni z zamiarem opublikowania "Pamiętników", a przynajmniej ich części, jeszcze za życia; jest gotów porzucić całkowicie ideę dyskursu pośmiertnego; zanurzyć się na powrót w czasie dzisiejszym, wejść raz jeszcze w życie.

Pisze gniewną, jak na niego fatalną stylistycznie, nerwową, przedmowę do planowanego wydania. Po raz pierwszy w prozie Chateaubrianda pojawiają się obok określeń typu "biedny autor płacący krwią i potem za wysiłek stworzenia myśli godnej czytania", zwroty i terminy handlowe: "merkantylna spekulacja", "maklerstwo giełdowe", "handel starzyzną", "towar", "sprzedaż detaliczna". "Gra się na chwilę, w której opuszczę życie - pisze Chateaubriand - anonsuje się, że wyda się w detalu wszystko, co się po mnie wynajdzie, i że bez żadnego szacunku dla mojej absolutnej woli, bez uszanowania mej pamięci sprzeda się detalicznie moje myśli, aby jako towar przyniosły jak największy zysk detalicznym sprzedawcom". Słowo "detaliczny" pada w jednym zdaniu trzy razy. To nagłe spotkanie z rzeczywistością prasy codziennej jest tym dla Chateaubrianda trudniejsze, że uchodził przecież za nieugiętego defensora jej wolności i niezależności. "Dwadzieścia lat mojej kariery politycznej zużyłem od 1816 roku na obronę wolności, której zasadę to ja wywalczyłem".

Do planowanego przez Chateaubrianda wydania ostatecznie nie dochodzi; typ podpisanej umowy uniemożliwiał, jak mu dowiedli prawnicy, tego rodzaju samodzielną publikację. "Pamiętniki" nie mogły ukazać się za jego życia, nie mogły się ukazać w pół wieku po śmierci; zostały związane dokładnie z chwilą zgonu.

Nie poszedł do końca swego gniewu, nie uderzył w tony tragiczne, zabrał się od nowa do przerabiania "Pamiętników", przerażony myślą o chirurgii, jakiej jego tekst może zostać poddany po śmierci, gdy będzie przygotowywany do formy odcinka. Zaczął bać się nagle zdrady, tego, że opublikowana zostanie jakaś wersja nieostateczna; wyciągnął od wydawców złożone już rękopisy, by zamienić je na nowe, ostateczne. Musiał raz jeszcze przestawić cały skomplikowany układ, który mógłby nie wytrzymać ciśnienia logiki felietonowej--odcinkowej; wprowadził ciągłą numerację rozdziałów, niejako się dostosował. Ponownie zbierał się komitet lektury, którego członkowie wywierali podobne naciski odnośnie własnego i własnych rodzin w "Pamiętnikach" miejsca; zmieniali się kolejni sekretarze, Chateaubriand poddawał się tej zbiorowej obróbce tekstu wyniośle, bliższy milczenia niż oburzenia, wreszcie rękopis został ukończony i złożony na krótko przed śmiercią pisarza.

Wraz ze śmiercią Chateaubrianda kształt "Pamiętników", jak można się spodziewać, nie został zachowany; dokonano kolejnych zmian dla wydania gazetowego, niektóre fragmenty opublikowane w gazecie pochodziły z wcześniejszych redakcji, co oznacza, że spółka wbrew umowie przekazała "La Presse" jakieś fragmenty jeszcze za życia Chateaubrianda; doszły do tego zmiany wniesione przez zaufanych pisarza, skróty, korekty stylistyczne. Do publikacji odcinków "La Presse", która ciągnęła się z przerwami od jesieni 1848 r. i miała służyć za podstawę do wydania książkowego, posłużono się wszelkimi metodami gazetowej chirurgii, cięto jedne fragmenty, inne zszywano; cały tekst podzielono równo na 12 niezbyt spójnych tomów. Publikacja nie osiągnęła zamierzonego sukcesu, zresztą i moda na prozę w odcinkach zaczęła przygasać. Kiedy "Pamiętniki" ukazały się wreszcie drukiem jako dzieło osobne - co ciekawe, natychmiast zostały spolszczone - spotkały się z obojętnością lub lekceważeniem.

Urocza, piękna, szlachetna

Porównanie przez Balzaka jego własnego kontraktu z kontraktem Chateaubrianda nakłania do wyobrażenia sobie Chateaubrianda jako bohatera powieści, powieści balzakowskiej. Powieści Balzaka wyrażają ostry konflikt ilościowy, konflikt akumulacji i wydatku, zysku i straty, konflikt obsługujący rozpoznanie tak życia społecznego, jak zanurzonej w nim -egzystencji. Chateaubriand wplątany w umowy wydawnicze, uwięziony we własnym pomyśle, sprowadzony na ziemię, przebywa typową drogę tego bohatera prowadzącą od wolności do ograniczenia, od złudzenia do iluzji, od kapitału do utraty.

W przyśpieszonej historii edycji "Pamiętników", niczym w ironicznie podstawionym zwierciadle, Chateaubriand widzi, że czas dzieła zaprojektowanego na nieśmiertelną wieczność, mającego skondensować, skapitalizować to, co zostało w trakcie istnienia rozproszone, kurczy się, skraca coraz bardziej, przestaje utrzymywać całą wielką budowlę.

Przywołuję to porównanie nie po to, by mówić o przyziemności życia czyhającej na romantycznego geniusza, czy też o odwiecznej kondycji chudego literata. Balzak nie krzywi się na pieniądz; on o nim wie, wie o nim jako sile fizycznej, która dominuje i dynamizuje wszelkie procesy. Chodzi o fundamentalną zmianę w społecznym statusie literatury, którą Balzak tak wyraziście uchwycił jako pierwszy. To Balzak, który wypowiedział zdanie o rządach "świętej, czczonej, solidnej, miłej, wdzięcznej, uroczej, pięknej, szlachetnej, młodej, wszechpotężnej monety stu sous", to on, który powiedział, że pytaniem nie jest już hamletowsko-chateaubriandowskie "być czy nie być", lecz "mieć czy nie mieć rentę", że Akademia oznacza najpierw 2000 franków za żetony obecności plus 5000 franków za uczestnictwo w Komisji Słownikowej (a trzeba dodać, że Balzak ubiegał się o miejsce w Akademii po śmierci Chateaubrianda) - zobaczył pierwszy, iż padły wszelkie granice między rynkiem a sztuką, że nie ma już góry i dołu, wysokiej sztuki i niskiego pieniądza, że obszar walki rozszerzył się na literaturę.

PS. Bardzo wiele z powyższych uwag i cytatów zawdzięczam Philippe’owi Muray, zmarłemu w 2006 r. francuskiemu publicyście i krytykowi, jednemu z najwybitniejszych w ostatnim dwudziestoleciu. Muray zarabiał na swe pisanie pisaniem: co roku zamykał się na trzy letnie miesiące na wsi i jako murzyn płodził kilka kryminałów. Znał się na umowach, ale obawiam się, że dzisiaj musiałoby to być już sześć miesięcy.

François-René de Chateaubriand (1768-1848)

Pisarz i publicysta, przez swych współczesnych zwany Czarodziejem. Wymyślił romantyczną melancholię, wolność prasy, prozę poetycko-polityczną, nowoczesne piękno chrześcijaństwa i wyniosły, elegancki konserwatyzm. Był samotnym podróżnikiem, autorem opowieści czysto egzystencjalnych (słynne "Réné", "Atala"), których akcja (przyroda, Indianie, miłość platoniczna, smutek ducha) rozgrywa się w Ameryce, gdzie spędził kilka miesięcy. Był politycznym wygnańcem, rannym podczas walk wojsk emigranckich z francuskimi, cierpiącym nędzę w Londynie, gdzie napisał "Szkic historyczny o rewolucjach". Był myślicielem religijnym, autorem "Geniuszu chrześcijaństwa", łączącego literacką narrację z refleksją filozoficzną. Po upadku Cesarstwa w 1815 r. był wielokrotnym ambasadorem, następnie ministrem spraw zagranicznych, autorem wielu publikacji prasowych o bieżącej polityce. Po upadku Burbonów wycofał się z polityki, lecz nie z burzliwej publicystyki. Jego sława literacka nie miała równych sobie; od powrotu z wygnania uznawany był za największego żyjącego artystę Francji. Dziełem jego życia miały być "Pamiętniki zza grobu", wielka opowieść biograficzna i summa historiozoficzna epoki. Rękopis w białej drewnianej szkatułce został wystawiony przy zwłokach Chateaubrianda.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, historyk literatury, eseista, tłumacz, znawca wina. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. W 2012 r. otrzymał Nagrodę Literacką NIKE za zbiór „Książka twarzy”. Opublikował także m.in. „Szybko i szybciej – eseje o pośpiechu w kulturze”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2009