Historia ma przyszłość

Protestujący w Krakowie narzekają na stan wiedzy historycznej młodego pokolenia. Nie rozumiem, jak w tej sytuacji mogą bronić starej podstawy programowej.

03.04.2012

Czyta się kilka minut

Należę do współautorów kontrowersyjnej nowej podstawy programowej z historii, a moje nazwisko od trzech lat widnieje wśród nazwisk innych ekspertów w opublikowanym wówczas przewodniku po niej (PDF broszury znajduje się na stronie ministerstwa), o czym wspominam z uwagi na upowszechniane w mediach twierdzenie jakoby jej autorzy byli anonimowi.

Wierzę, że historia w polskiej szkole, dotychczas traktowana przez wielu uczniów jak dopust boży, dzięki nowej podstawie znów ma przyszłość. Dzieje się tak z przynajmniej pięciu powodów.

ZNASZLI WIEK XX?

Po pierwsze, dla kształtu współczesnej polskiej demokracji zasadnicze znaczenie ma znajomość dziejów XX w. Dotychczas wielu uczniów nie poznawało historii po 1945 r., bo w żadnej ze szkół, począwszy od podstawówki, a skończywszy na liceum, nie starczało na to czasu. Nowa podstawa przeznacza na analizę tej epoki całą klasę pierwszą szkoły ponadgimnazjalnej. To dwie godziny tygodniowo dla każdego ucznia, czy to w szkole zawodowej, czy w liceum. Wobec obowiązku szkolnego nikt (poza wyjątkowymi sytuacjami) nie może ominąć tego kursu. Nigdy jeszcze nie dowartościowano tak bardzo historii współczesnej! Zaryzykuję pogląd, że dopiero dla absolwentów nowego liceum symbole solidarnościowe, którymi otoczyli się protestujący w Krakowie, będą czytelne.

MĄDROŚĆ PRZODKÓW

Po wtóre, historii należy uczyć tak, aby była czytelna i ciekawa dla wciąż nowych pokoleń. Trzykrotnie dotąd ponawiany kurs chronologiczny zniechęcał uczniów do nauki, pomijając już wspomniany fakt, że raz po raz uczyli się o Cheopsie, a nigdy o „Solidarności”. Nowa podstawa proponuje czteroletni kurs chronologiczny i dwuletnie zajęcia chronologiczno-problemowe. Te ostatnie („historia i społeczeństwo”) konstruowane są tak, aby pokazać uczniom, że dzieje są skarbnicą wiedzy nie dla hobbystów, ale dla każdego człowieka. Na tych zajęciach dobieramy treści w sposób, który pozwala inicjować dialog współczesności i tego, co dawne. Używamy zatem dobrze znanego, ale zapomnianego w praktyce klucza: przechodzimy od tego, co doświadczone przez uczniów, do tego, co im nieznane.

Przedmiot „historia i społeczeństwo”, obowiązkowy dla każdego, kto nie rozszerza maturalnie historii, jest zatem myśleniem o świecie dzisiejszym z pomocą mądrości przodków. Chciałoby się rzec: jest młodzieńczym myśleniem z dziadkiem u boku. Czy jest naturalniejszy sposób uczestnictwa w tradycji?

ZAWSZE WAŻNA

Po trzecie, historia powinna mieć swoje pewne i znaczące miejsce w programie szkolnym. Dotychczas uczniowie idący do liceum wybierali w nim profilowaną klasę. Od początku przygotowywali się do matury z wybranych przedmiotów, a liczne inne – wśród nich często historia – okazywały się lekceważonymi dodatkami. Teraz uczniowie wybiorą przedmioty specjalizujące dopiero w drugim roku nauki. Nowa podstawa programowa zwiększa liczbę godzin historii (dotychczas 5, obecnie 6 na poziomie ogólnym, a minimum 10 na poziomie rozszerzonym). Równocześnie „historia i społeczeństwo”, towarzysząc od drugiej klasy dwóm/czterem rozszerzonym przedmiotom matematyczno-przyrodniczym nie konkuruje już o czas z rzeszą innych przedmiotów niematuralnych: jest zasadniczym uzupełnieniem „historii naturalnej”.

Zarazem każdy, kto pomyśli o maturze z przedmiotów humanistycznych (nawet, gdy nie wybierze matury z historii, lecz np. filozofię czy wiedzę o społeczeństwie!), powinien w praktyce przejść kurs historii rozszerzonej. Nie zabraknie podczas niej czasu ani na spory o etnogenezę Słowian, ani na porównawcze studia nad ustrojem Rzeczypospolitej szlacheckiej, ani na dekolonizację w Indochinach, które to przykłady pokazują rozmach kursu.

WIEM, CZEGO SIĘ UCZĘ

Po czwarte, nauczaniu historii szkodzi uczenie pod egzamin, co pociąga za sobą bezmyślne „tłuczenie” testów. Czy fakt, że nowa podstawa programowa wprowadza po raz pierwszy obligatoryjny egzamin z historii dla każdego gimnazjalisty, swoistą „małą maturę” z historii dla każdego piętnastolatka, nie grozi właśnie „testomanią”?

Myślę, że nie. Dotychczasowa praktyka wynika przede wszystkim z interpretacyjnej wszechwładzy Centralnej Komisji Egzaminacyjnej. Wobec ogólnikowych formuł dawnej podstawy nikt nigdy nie wiedział, czego się spodziewać na egzaminie, poza tym, że zawsze można się było spodziewać tych samych „modeli” zadań. Te zatem uparcie ćwiczono, lekceważąc istotę kształcenia. Standardy dobrego uczenia i standardy egzaminacyjne niekiedy wchodziły sobie w paradę. Teraz inaczej: nowa podstawa programowa precyzyjnie opisuje wymagania egzaminacyjne, a nowy kształt zadań, wprowadzony już w tym roku, sprawia, że zda dobrze raczej ten, kto opanuje umiejętności, niż ten, kto zapamiętał algorytm radzenia sobie z jakimś typem zadania.

PRZECIW MONOPOLOM

Po piąte, nauczanie historii i wprowadzanie w tradycję nie może być odczuwane przez uczniów jako przymus. Nie od wczoraj uczę w szkole i widzę, jak każdego poranka potwierdza się renanowska prawda o narodzie jako codziennym plebiscycie. Dlatego – mając za sobą wielką tradycję krakowskiej szkoły historycznej – obawiam się traktowania historii jak wielkiego relikwiarza i jako przedmiotu, który zawłaszczają sympatycy jednej opcji politycznej. Sprzyja temu pewien typ umysłowości, który tak oto opisywał Józef Szujski: „Każdy inicjator anarchiczny twierdził, że naród upada na duchu, zapiera się swej przeszłości, przestaje wierzyć w swoją przyszłość. Każdy mówił, że oprócz jego rozumu nie ma rozumu, co by myślał nad dolą narodu, i serca, co by nad nim bolało. Każdy czynił się jedynym uprawnionym sukcesorem tych, co cierpieli i poświęcali się, a z grobów mu zaprzeczyć nie mogli. Każdy potrzebował cienia, aby świecił; obłędów, aby był nieomylny, zdrady ojczyzny, aby był patriotą. Każdy z patriotyzmu robił sekciarstwo ciemne, nieufne, odtrącające, zazdrosne, wykluczające krytykę ludzi i zdań...”.

W nowej podstawie programowej treści i sposoby nauczania (odwołujące się m.in. do dyskusji, samodzielnych badań, formułowania i obrony swoich ocen) pozostawiają nasz przedmiot atrakcyjnym dla każdego ucznia, pociągającym bez emocjonalnego tyranizowania, wolnym od mitografii. Sądzę, że tylko tak możemy ukształtować nowoczesny i dzielny patriotyzm.

ZMIANA NIEUNIKNIONA

Oto powody, dla których należy wprowadzić nową podstawę programową. Podzielam z jej przeciwnikami troskę o stan nauczania historii, o spadającą liczbę maturzystów z tego przedmiotu, o coraz marniejszy poziom historycznej wiedzy u absolwentów liceów. Obu stronom sporu wypada się więc zgodzić, że taka diagnoza kompromituje starą podstawę: robienie dalej tego samego, tylko na większej liczbie godzin, byłoby oznaką szaleństwa. Trzeba pracować inaczej – uczyć się (czemu na różne sposoby sprzyja nowa podstawa), a nie „przerabiać materiał”. W najlepszej wierze i oparłszy się o rzetelną wiedzę historyczną i pedagogiczną, zaproponowaliśmy zmianę. Jakie mają koncepty nasi krytycy?

Mam nadzieję, że ich odpowiedzią nie będą słowa jednego z protestujących w Krakowie: „Nie mamy pomysłu, jak ta szkoła miałaby wyglądać. Wiemy tylko, że to ograniczenie [sic! –AP] do niczego nie prowadzi” (wypowiedź Adama Kality w „Naszym Dzienniku” z 21 marca).

WE WŁASNYM IMIENIU

Na koniec więc dwie, pozornie oczywiste, prośby do moich adwersarzy.

Po pierwsze, proszę mówić we własnym imieniu. Jako ojciec sześcioletniej córki nie mam siły dłużej słuchać, że państwo Elbanowscy mówią w moim imieniu. Nie mówią. Wyrażają w najlepszym przypadku stanowisko licznej rzeszy sygnatariuszy swoich apeli. Wśród nich znajdziemy w tajemnej proporcji zarówno podobnych mi ojców, jak i np. osoby takie jak moje dobiegające siedemdziesiątki wujostwo, przejęte złem czynionym przez Tuska. Jako Polak nie mogę już dłużej słuchać, że pan profesor Nalaskowski czy pan Pospieszalski mówią w imieniu mojego narodu. Nie mówią. Wyrażają być może opinię ludzi, którzy mają taką czy inną wizję polskiej tradycji, ale przecież nie jedyną z możliwych.

Po wtóre, proszę o zachowanie stylu. Jakakolwiek będzie podstawa programowa, zawsze będziemy uczyć, że w demokratycznej debacie nie ma miejsca na insynuacje podważające dobrą wolę interlokutora, na wyzwiska ciskane pod adresem przeciwników, wreszcie na szantaż głodówką. Zawsze, zwłaszcza w rozmowie o szkole, pamiętajmy o tym jednym: dzieci patrzą.  


ALEKSANDER PAWLICKI jest nauczycielem historii i wiedzy o społeczeństwie w warszawskim Zespole Szkół Bednarska.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2012