Hibernatus

Księdzu Wojciechowi Lemańskiemu

29.07.2013

Czyta się kilka minut

Próbuję sobie przypomnieć Kościół z dzieciństwa, ale zawsze jest to kościół przez małe „k”. To jest niedzielna wspólnota w ciasnej neogotyckiej budowli na piaszczystym wzgórzu. Bardziej przypominała kaplicę niż pełnowymiarową świątynię. Potem, w połowie lat 70., parafia odzyskała przedwojenny majątek, czyli budynek kina Ustronie. Teraz Msze odprawiane były w betonowym, zimnym pomieszczeniu, ogołoconym z foteli, projektorów i ekranu. A do kina trzeba było jechać siedem autobusowych przystanków i było to ponure kino Chemik przy tarchomińskiej Polfie. Nigdy się z tym nie pogodziłem, bo w Ustroniu widziałem pierwszy film w życiu i był to „Winnetou. Część III”. Niewykluczone, że właśnie wtedy poczułem, iż Kościół to nie tylko niedzielna wspólnota, ale też nieczuła, bezosobowa siła, która zabiera mi kino, w którym płakałem, gdy umierał Winnetou.

Dość długo nie miałem pojęcia o istnieniu biskupów. Do bierzmowania przystąpiłem z rocznym, albo i dwuletnim opóźnieniem i byłem już na tyle zbuntowany, czy też wyemancypowany, by w udzielającej sakramentu postaci widzieć pewną operetkowość. Jeśli nawet całowałem pierścień, to skutecznie ten gest wyparłem z pamięci. Czy hierarchia w ogóle istniała w mojej i potocznej świadomości? Pamiętam czarno-białe, staroświeckie, na twardym kartonie zdjęcie prymasa Wyszyńskiego. Stało u nas w domu na jakimś niezbyt eksponowanym miejscu. Paweł VI też pewnie miał gdzieś swoje miejsce. Może w książeczce do nabożeństwa. Jednak obecność całej tej biskupio-prymasowsko-urzędniczej nadbudowy nie była wyrazista. Nie przesłaniała codziennej religijności. Chodziliśmy do kościoła. Chodziliśmy na religię, która odbywała się w cienistej salce katechetycznej nawet nie przy kościele, który stał zbyt daleko, ale w prywatnym domu stojącym na skraju lasu. Dzięki temu lekcje miały w sobie coś z bajkowości i tajemnego obrzędu. Jedno jest pewne: w tamtych czasach nie doświadczało się ani pychy, ani arogancji możnych Kościoła.

Czasy średniego komunizmu dla kościoła – tego z małej litery, codziennego – były czasami najlepszymi. Umiarkowanie prześladowany, dyskretnie tolerowany, był tak samo znakiem sprzeciwu, jak i kompromisu. Ani ostentacyjnie bogaty, ani przesadnie ubogi towarzyszył zwykłym ludziom w ich zwykłym życiu. Mój proboszcz i katecheta jeździł wprawdzie volkswagenem garbusem, ale był to raczej wyraz jego temperamentu niż luxurii, superbii czy avaritii. Poza tym chętnie się tym ówczesnym luksusem dzielił i ładował nas do auta po siedmiu czy dziesięciu, i rozwoził do domów.

Kto wie, czy właśnie wówczas polski Kościół nie był w swojej historii najbliższy czasom ewangelicznym? Przecież nie ma nic gorszego niż Kościół tryumfujący, Kościół sięgający po władzę, idący na przymierze z tronem, ba, sięgający po tron. Przecież Kościół powinien być prześladowany, tak jak prześladowani byli ci, do których posłany został Pan. Jeśli się mylę, proszę mnie poprawić.

W czerwcu 1979 r. leżałem całą noc na rozgrzanym bruku Starego Miasta. Czekałem z innymi, aż rano zjawi się papież i będziemy mogli go powitać. Byłem wtedy dość daleko od Kościoła, ale dzieliłem radość i nadzieję tłumu. Nie miałem pojęcia, że długi pontyfikat Jana Pawła zahibernuje polski Kościół i wepchnie go w duchowe opłotki. Świat zaczął się radykalnie zmieniać, ale my mieliśmy Jana Pawła. Upadł komunizm, pilnie trzeba było zbudować coś w rodzaju nowej rzeczywistości – mieliśmy papieża. Kapitalizm, globalizm sprawiają, że życie wymaga od nas nieznanych wcześniej cnót – mamy papieża. Setki tysięcy zagubionych, pytających o sens świata – mamy papieża. Biotechnologiczna dobra nowina głosi, że za chwilę człowiek (bogaty) uszczknie Bogu kawałek nieśmiertelności – mamy polskiego papieża. Inni bogowie stają się tak samo realni jak nasz Bóg – nasz papież nas obroni.

Miał rację były ksiądz: zostaliśmy ze złotym plemiennym cielcem, zadowoleni i ślepi na świat. W mojej okolicy jego koszmarne figury stoją po ogródkach i podwórkach niczym krasnale. Radio z Torunia puszcza jego głos niemal w charakterze dżingla. Teraz, gdy już zostanie świętym, będzie jednocześnie znakiem kościelnej i narodowej pychy.

Tak. Uważam, że za czasów komuny Kościół był lepszy. W każdym razie bardziej chrześcijański. Jego pokora była wymuszona, ale na pewno bliższa temu, który go zakładał. Biskupów nie było w radio, w gazetach, w telewizji. Żyli sobie własnym życiem i oglądało się ich tylko podczas bierzmowania. Proboszcz był ludzki jak zwykły człowiek, ponieważ musiał palić zarówno świeczkę, jak i ogarek. Uważam również, że przed papieżem Kościół był lepszy. Był jednym z wielu Kościołów na tym świecie. Ani lepszym, ani gorszym. Tym bardziej że głównym pożytkiem z polskiego papiestwa są koszmary z betonu, gipsu i epoksydu stawiane jak kraj długi i szeroki. Poza tym trudno się dopatrzyć jakichś wielkich zmian, które na skutek ingerencji Ducha Świętego miałyby dotknąć tej ziemi. Gdzie indziej bez Jego ingerencji jest podobnie, albo i nawet lepiej.

Nie było biskupów w telewizji za mej młodości. Nie było ich w gazetach. Kościół miał twarz proboszcza i wikarego. Oni – księża i my – wierni byliśmy delikatnie i dyskretnie prześladowani. To sprawiało, że czuliśmy się wspólnotą. Nie miałbym nic przeciwko, by tamte czasy – w religijnym sensie – powróciły.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2013