Hej kolęda, kolęda

Coroczna wizyta księży wśród parafian nie musi być rutyną ani żmudnym obowiązkiem. Może stać się prawdziwym spotkaniem.

18.01.2015

Czyta się kilka minut

Ks. Tomasz Maniura podczas wizyty duszpasterskiej. Kokotek k. Lublińca, 27 grudnia 2014 r. / Fot. Daniel Dmitriew / FORUM
Ks. Tomasz Maniura podczas wizyty duszpasterskiej. Kokotek k. Lublińca, 27 grudnia 2014 r. / Fot. Daniel Dmitriew / FORUM

Kilkanaście minut niezręcznej rozmowy, zdawkowe wzmianki o pogodzie. Krótka modlitwa, błogosławieństwo domu, wręczenie koperty. Albo: długie rozmowy przy stygnącej herbacie. I żal, że to już koniec. Następna dopiero za rok.

Anita Grządziel z Wrocławia jedną z wizyt duszpasterskich zapamiętała bardzo dokładnie. Bliższą pierwszemu scenariuszowi.

– Po kolędzie przyszedł do mnie proboszcz. Wszedł, postawił nogę na progu domu i od razu zaczął pośpiesznie mówić „Chwała Ojcu...”. „Amen” powiedział już w pokoju, kiedy stanął przy telewizorze.

Jak u Hitchcocka

– Najpierw trzęsienie ziemi, potem napięcie rosło – opowiada. – Ksiądz popatrzył i powiedział, że mnie w kościele nie widuje. Odpowiedziałam, że jeżdżę do dominikanów. Oburzył się, więc prowokacyjnie zapytałam: „Nie wolno?”. Nie odpowiedział, za to uśmiechnął się sarkastycznie i mrugnął okiem. Potem zauważył leżącą na stole kopertę, zaczął ją świdrować wzrokiem. Nie bardzo można było znaleźć temat do rozmowy. Rzucił, że ofiara przyda się na kościół. Wziął kopertę, pożegnał się i wyszedł.

– Czułam się zgorszona takim sposobem potraktowania modlitwy. Żeby chociaż „Ojcze nasz” odmówić, albo jakąś przysłowiową zdrowaśkę. Księża, jak bardzo by nie lubili tego elementu swojej pracy, powinni zadbać o minimum staranności. Zdaję sobie sprawę, że moje życie może ich nudzić. Niech przynajmniej udają, że zwrócili na mnie uwagę – dodaje.
Marcin Pera spod Poznania swoje ostatnie wizyty duszpasterskie opisuje jako standardowe. W pamięci ma jednak dawnego proboszcza, który spędzał w jego domu długie godziny rozmawiając, słuchając i radząc.

– Kolęda staje się teraz czasem, w którym ksiądz ma okazję „wytłumaczyć” się ze swoich decyzji: dlaczego remontuje kościół tak a nie inaczej, czemu kupił nowe dzwony. Księża zaczynają nowocześnie podchodzić do finansów parafii. Wiedzą, że muszą działać przejrzyście. Jeśli ludzie widzą, że w parafii coś się dzieje, jest dużo inwestycji, to chętniej te pieniądze przekazują – mówi.

Tajemnica białych kopert

W raporcie KAI o finansach Kościoła z 2012 r. można przeczytać, jakie sumy zasilają parafialne konta po wizytach duszpasterskich. Średniej wielkości parafia w centrum Warszawy (10 tys. mieszkańców) to 30 tys. zł, czyli 11,5 proc. wszystkich przychodów. Wiejska parafia w diecezji bielsko-żywieckiej (3300 mieszkańców) to 27 tys. zł, ale tu zasadnicze składki wierni przekazują na Fundusz Rady Parafialnej, zbierany na konkretne remonty w drugą niedzielę miesiąca.

Kolęda to spory zastrzyk finansowy nie tylko dla parafii, ale też dla księży – mówi się, że to ich trzynasta pensja. Sposób dzielenia pieniędzy wręczanych podczas wizyt jest różny – dla pojedynczego księdza to od tysiąca do kilku tysięcy zł rocznie.
Wiejska parafia w diecezji tarnowskiej: 3,2 tys. mieszkańców, trzech księży. Na kolędzie otrzymują od parafian ok. 22 tys. zł, z czego 20 proc. przeznacza się na cele remontowe, po 10 proc. do kasy kurii, na dofinansowanie wakacji dla dzieci i na zakup sprzętu rehabilitacyjnego. Pozostała część, czyli połowa, dzielona jest równo pomiędzy księży. Każdy z nich dostaje ok. 4 tys. zł. Z kolei w trzytysięcznej parafii w diecezji bielsko-żywieckiej do podziału na trzech księży przypada aż 70 proc. pieniędzy – po 7 tys. dla każdego (10 proc. wysyła się do kurii, drugie tyle przeznacza na potrzeby parafii).

Miejski dystans

Warszawa, Parafia Wniebowstąpienia Pańskiego, jedna z większych w stolicy.

Anna Rygielska: – Ksiądz po kolędzie chodzi u nas co dwa lata, coroczne wizyty są niemożliwe, za dużo mieszkań do obejścia. Księża i tak ciągle się spieszą, nie są w stanie poznać wszystkich parafian.

Kraków, 13,5-tysięczna parafia na Ruczaju, osiedle na obrzeżach miasta. Proboszcz, ks. Kazimierz Wyrwa, jednego popołudnia odwiedza średnio dwadzieścia rodzin. Lubi chodzić po kolędzie, ale im jest starszy, tym bardziej męczy go ciągłe przechodzenie z mroźnej ulicy do rozgrzanych mieszkań.

– Tych, którzy nie chcą przyjmować kolędy, jest stosunkowo niewielu. Dużo za to jest „niewiadomych”. Ludzie wynajmują, zmieniają adres, ale nie zmieniają parafii. A przecież o przynależności do parafii świadczy stan faktycznego zamieszkania, nie zameldowania ani wyboru – podkreśla. – Są też osoby, które kolędę przyjmują pro forma, z przyzwyczajenia. W młodym pokoleniu widać zmiany, bo jeśli już przyjmują księdza, robią to z przekonaniem – mówi.

Szczecin, 12,5-tysięczna parafia dominikanów. O. Maciej Biskup, przeor i proboszcz: – Kolędę u nas przyjmuje 40-50 proc. parafian. Do naszego kościoła przychodzi dużo ludzi spoza parafii i jeśli chcą, żeby przyjść do nich z wizytą, jesteśmy na to otwarci – opowiada. – Najtrudniej dotrzeć nam do tych, którzy nie integrują się z parafią. Często pójście z kolędą jest naszym pierwszym spotkaniem z tymi osobami. Bo albo przeprowadzili się tam studenci, albo ktoś ma opory – ale jeśli ksiądz już przyjdzie, to wtedy decyduje się i go wpuszcza. W Szczecinie czy w innym dużym mieście bardzo ciężko jest zmniejszyć ten dystans – podkreśla.

Księżom nic do tego

Na prowincji kolędowe zwyczaje nie zmieniają się od lat. Na wizytę księdza domownicy – mieszkańcy wsi i miasteczek, z którymi rozmawialiśmy – nadal przygotowują się jak nakazuje tradycja: sprzątają, ubierają się odświętnie. Dzieciom każą szykować zeszyty do religii, które ksiądz przejrzy po odprawieniu modlitwy. A nawet zapewniają księżom transport. – Dawniej woziło się wozem z końmi, teraz samochodem – mówi pan Stanisław, emeryt z Chlebowa na Kujawach. – W samochodzie czasem nie ma o czym gadać, więc ksiądz załatwia sprawy przez telefon.

– Kiedyś proboszcz mógł siedzieć i ze dwie godziny, nikt się nie odważył poprosić, żeby już poszedł. Teraz też się tak zdarza – mówi pani Katarzyna z Dobrzejewic pod Toruniem. Wraz z mężem prowadzi gospodarstwo. – Z wiekiem człowiek sobie uświadamia, że są ważniejsze rzeczy niż rozmowa z księdzem o wystroju domu parafialnego.

– Tak się składa, że co roku przyjmujemy księdza na kolacji – mówi pan Józef z innej podtoruńskiej parafii. – Czasem człowiek tylko patrzy na zegarek i liczy łyżki. Tyle tego się zebrało, że nieraz nie ma o czym gadać, żeby nie wejść na trudne tematy.
Mówiąc „tyle tego”, pan Józef ma na myśli kontrowersje związane z Kościołem, jego zaangażowanie w politykę. – Niech każdy żyje jak chce, księżom nie powinno być nic do tego – mówi. – A bywało tak, że jak ksiądz się dowiedział, że syn na studiach w Warszawie z dziewczyną mieszkał, to krytykował.

Młodzi ze wsi i miasteczek chyba też zrazili się do trudnych rozmów podczas wizyt duszpasterskich. Kilkanaście osób, które wyjechały do miast, odpowiedziało niemal tak samo: – Od kilku lat nie bywam w domu podczas kolędy.

– Jak wygląda kolęda u mnie? Ciągle tak samo. Ksiądz przychodzi, bierze kasę i wychodzi – ironizuje Marta, 20-latka z parafii w Rogotwórsku w woj. mazowieckim. – Czy o coś pyta? Poprzedni proboszcz pytał, co w szkole. Obecny nie pyta o nic. Chociaż nie, czasem zagaja: czy może fajkę zapalić.

– Nasz ksiądz jest wyjątkowy i wyjątkowa jest kolęda – twierdzi Marlena z Troszyna Polskiego k. Płocka. – To jak wizyta bliskiej osoby. Znamy się z księdzem tak dobrze, że przygotowujemy jego ulubione smakołyki.

Wielu parafian narzeka, że księża nalegają na wpłacanie datków, które mają być przeznaczane na utrzymanie i rozwój parafii. Twierdzą, że z własnej woli chętnie wspierają np. budowę plebanii czy remont kościoła, ale nie lubią zmuszania do dawania „koperty”. Zdarza się, że księża nie tylko wymagają datków od każdej rodziny, ale nawet ustalają minimalną wysokość.

Są też parafie, w których księża nie zwracają uwagi na koperty. – Zdarzało się, że zapominałem wręczyć przygotowaną kopertę – mówi Artur, parafianin z krakowskiego Ruczaju. – Musiałem wybiegać za księdzem. A od kilku lat otrzymujemy po kolędzie imienne pisemne potwierdzenie przekazania ofiary i podziękowanie za nią, które przynosi współpracownik proboszcza.

Choroby, remonty i szkolne zeszyty

O czym rozmawia się podczas kolędy na wsiach? Zdarza się, że księża wypominają opuszczanie mszy i narzekają, że dzisiejsza młodzież ucieka, wybierając studia z dala od domu. Naczelnym tematem jest też stan zdrowia seniorów. Do nich – mówią nam mieszkańcy – odnoszą się ze szczególnym szacunkiem. Ale zawsze ogólnie, bez poufałości. – A najczęściej, że życie takie ciężkie i krótkie – dodaje pani Katarzyna z Dobrzejewic. – Najlepiej skupić się na czymś konkretnym, żeby nie podpaść. Ksiądz proboszcz często opowiada o planach remontu, odnowienia jakiejś części kościoła. Wtedy jest o czym mówić, bo każdy wie, ile kosztuje – przykładowo – metr blachy albo kostki brukowej. I już tematów nie trzeba szukać.

– Nie da się ukryć: coś się zmienia – mówi wikary z wiejskiej parafii, proszący o anonimowość. – My, młodzi księża, staramy się podchodzić do tego obowiązku z czcią i zaangażowaniem. Ale zwykle spotykamy się ze ścianą, dystansem. Dawniej tak nie było. Pamiętam, że w moim domu rodzinnym zdarzało się, że babcia popłakiwała na księżowskim ramieniu, narzekając na biedę albo dziadka, który sobie za dużo popijał. A teraz? Ludzie stali się nieufni i sceptyczni. Zauważam też, że starsi księża, jak na przykład proboszcz, wobec dystansu parafian po prostu wycofują się, wpadają w rutynę. To smutne, bo wieś była kiedyś dla Kościoła ostoją, o nią nie musieliśmy walczyć. Dziś procesy z dużych miast przenoszą się coraz dalej od miejskich rogatek. Szkoda. Wielka szkoda.

Idąc z duchem czasu, niektórzy księża sięgają po mobilne ułatwienia. W podpoznańskich Kamionkach ks. Jakub Lechniak uruchamia Endomondo, aplikację dla sportowców, która wyznacza jego trasę za pomocą GPS. Wierni na stronie parafii mogą kliknąć w link „Szukaj księdza” i sprawdzić, w którym domu aktualnie się znajduje.

Ani domokrążcy, ani urzędnicy

Ks. Bartosz Rajewski, proboszcz Lokalnej Polskiej Misji Katolickiej Little Bromton Oratory w Londynie, pierwsze wspomnienia z kolędy ma z dzieciństwa – kiedy jako ministrant przytrzasnął sobie palec drzwiami starego fiata 125p księdza wikariusza, i jak okradli go sąsiedzi (ministranci także otrzymują od wiernych symboliczne kwoty). Od dwóch lat z kolędą chodzi po domach polskiej emigracji.

– Nie można zapomnieć, że jest się gościem, wysłannikiem Chrystusa, a nie urzędnikiem. To, że jestem księdzem, nie znaczy, że mam prawo wchodzić z butami w cudze życie. Jeśli rodzina sama nie porusza trudnych kwestii, duszpasterz także nie powinien. Kiedy odwiedzam ludzi, którzy żyją w związku niesakramentalnym, i sami tę kwestię poruszą, to wtedy oczywiście przedstawiam im naukę Kościoła – mówi.

Podczas kolędy oprócz uzupełniania ksiąg parafialnych robi swoje notatki – w zeszycie zapisuje, kto szuka pracy, żeby kilka domów dalej podać jego namiary pracodawcy; nie odpytuje dzieci z katechizmu ani nie sprawdza zeszytów, jeśli te nie są przygotowane; pyta, czy rodzinę stać na ofiarę.

– Nigdy nie biorę koperty sam, nawet gdy leży przygotowana na stole; podobnie jak nie zabieram ze stołu krzyżyka i świec. Smutny i żenujący to obraz, kiedy ksiądz ledwo co usiadł, a kopertę już schował do teczki – mówi ks. Rajewski. Podkreśla, że jakość spotkania zależy od dwóch stron. – Jeśli brakuje szczerości, nastawienie do księdza jest co najmniej obojętne, a po wyrazach twarzy widać, że wszyscy czekają, aż „klecha sobie pójdzie”, to nie ma co oczekiwać na dobre owoce takiej wizyty – mówi stanowczo.

W Anglii to wierni zapraszają duszpasterzy. Przy wyjściu z kościoła każdy może zabrać zgłoszenie kolędowe, które wypełnia i przekazuje do kancelarii. Potem ksiądz kontaktuje się z zapraszającym i wspólnie ustalają termin wizyty.

– Daje to możliwość spotkania, które nie musi trwać tylko kilkanaście minut i odbywać się w pośpiechu. Jednego popołudnia odwiedzam dwie lub trzy rodziny. Polskie parafie w Anglii i Walii są parafiami personalnymi, do mojej może należeć rodzina, która mieszka poza Londynem albo nawet gdzieś dalej – opowiada. Proboszczem londyńskiej parafii jest od września. Ogłosił, że z wizytami będzie chodził cały rok – chce poznać wszystkich parafian. Odzew jest duży, zgłosiły się nawet cztery rodziny z Düsseldorfu i jedna z Oslo.

Ks. Bartosz: – W Polsce coraz więcej mówi się o nowej koncepcji wizyty duszpasterskiej. Model emigracyjny wydaje się całkiem realny. Ksiądz nie jest w nim domokrążcą i kościelnym funkcjonariuszem. Raczej kimś w rodzaju znajomego, przyjaciela, którego wizyta jest mile widziana. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego, szefowa serwisu TygodnikPowszechny.pl. Z „Tygodnikiem Powszechnym” związana od 2014 roku jako autorka reportaży, rozmów i artykułów o tematyce społecznej. Po dołączeniu do zespołu w 2015 roku pracowała jako… więcej
Reporter, z „Tygodnikiem” związany od 2011 r. Autor książki reporterskiej „Ludzie i gady” (Wyd. Czerwone i Czarne, 2017) o życiu w polskich więzieniach i zbioru opowieści biograficznych „Himalaistki” (Wyd. Znak, 2017) o wspinających się Polkach.

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2015