Heil Hitlerek

Nominowany do sześciu Oscarów film o małym naziście, który zaprzyjaźnia się z wyimaginowanym Hitlerem, to rodzaj mrocznej baśni, mieszającej beztrosko slapstick i grozę, kulturowe klisze i ckliwe emocje, wiersze Rilkego i zły smak.

20.01.2020

Czyta się kilka minut

Kadr z filmu „Jojo Rabbit” / IMPERIAL CINEPIX
Kadr z filmu „Jojo Rabbit” / IMPERIAL CINEPIX

Czy coś mogłoby bardziej znieważyć Hitlera niż sportretowanie go przez polinezyjskiego Żyda?” – retorycznie pyta w wywiadach Taika ­Waititi, nowozelandzki reżyser, w którego żyłach płynie krew maoryska i żydowska. W swoim filmie „Jojo Rabbit” osobiście wciela się w rolę Führera i ta druga kropla krwi daje mu z pewnością większą swobodę w opowiadaniu o czasach Zagłady za pomocą konwencji prześmiewczej. Gdyby nie był po części Żydem (na początku kariery używał nawet po matce nazwiska Cohen), łatwiej byłoby mu zarzucić szarganie świętości czy trywializację tematu. Nominowany do sześciu Oscarów film o małym naziście, który zaprzyjaźnia się z wyimaginowanym Hitlerem, to przede wszystkim rodzaj mrocznej baśni, mieszającej beztrosko slapstick i grozę, kulturowe klisze i ckliwe emocje, wiersze Rilkego i zły smak. A także, co pewnie najbardziej rozgniewa purystów, gruby historyczny obrys z bardzo umownym wypełnieniem.

Jesteśmy bowiem w mówiącej po angielsku niemieckiej Nibylandii u schyłku II wojny światowej. Ale także w matriksie odciętym od prawdziwych wiadomości o przebiegu działań wojennych. Kiedy dziesięcioletni Jojo (w tej roli świetny Roman Griffin Davis), którego ojciec zaginął na froncie, nie sprawdza się w szeregach Hitlerjugend, z poczucia samotności i wstydu wymyśla sobie kumpla idealnego. Adolf w interpretacji Waititiego to Hitler cokolwiek pluszowy: prócz ideologicznych pogadanek urządza chłopcu wystawne kolacje (specjalność: pieczeń z jednorożca), to znów łóżkowe sceny zazdrości. Powodem owych scen jest Elsa (Thomasin McKenzie) – żydowska dziewczyna ukrywana na strychu przez dzielną matkę Jojo (gra ją Scarlett Johansson). Odkrycie to wprawia nazistowskiego prymusika, tworzącego właśnie instruktażowy „Atlas Żydów”, w nie lada konfuzję. Jak bowiem pogodzić programową nienawiść z osobistą fascynacją? Scenarzysta i reżyser zakłada na nos plastikowe dziecięce okularki i z takiej właśnie mocno naiwnej perspektywy śni wojenne koszmary.

W ahistoryczny klimat filmu wprowadza już na samym początku przebój „I Want to Hold Your Hand” towarzyszący czarno-białym archiwaliom ze skandującymi fanami. Nie są to wielbiciele Beatlesów – fana od fanatyka dzieli czasem cienka granica. Czy tego chcemy, czy nie, charakterystyczny szczątkowy wąsik też stał się na trwałe elementem kultury popularnej. A Wai­titi nigdy nie ukrywał, że jest jej nieodrodnym dzieckiem. Jeszcze w czasach nowozelandzkich zasłynął jako inteligentny twórca gatunkowych dziwadeł – „Co robimy w ukryciu” (2014) było hybrydą fałszywego dokumentu, wampirycznego horroru i czarnej komedii. Po przyjeździe do Hollywood reżyser dostał do ręki znacznie droższe zabawki, czego efektem „Thor: Ragnarok” (2017) z superbohaterskiej stajni Marvela czy serial „The Mandalorian” (2019) z uniwersum „Gwiezdnych wojen”. Na tym tle „Jojo Rabbit”, będący krzyżówką „Kochanków z Księżyca. Moonrise Kingdom” i „Bękartów wojny”, może wydawać się niepotrzebnym ekscesem. Łącząc, podobnie jak Wes Anderson czy Quentin Tarantino, prowokację z poczciwością, stworzył jednak Waititi nową jakość.

Przenosząc na ekran powieść „Caging Skies” Christine Leunens, pozostał bliższy narracji komiksowej – znacznie łatwiej wyobrazić sobie pierwowzór tego filmu w postaci narysowanych obrazków i dymków niż jako zwarty tekst. Tym samym odróżnia się „Jojo Rabbit” nie tylko od wielkich narracji martyrologicznych wokół Holokaustu, ale i od filmów w rodzaju „Życie jest piękne” Roberta Benigniego, wyciskających śmiech przez łzy. Różnicę czuje się także w przedstawieniu Hitlera. Kino, by wspomnieć Charliego Chaplina, Aleksandra Sokurowa czy Olivera Hirsch­biegela, w ramach zbiorowej terapii najchętniej rozbrajało tę postać karykaturą bądź nieśpiesznie smakowało jej upadek. Wcielali się w nią aktorscy giganci, jak Alec Guinness czy Bruno Ganz. W najnowszym filmie Hitler jest postacią drugiego planu i zarazem pociesznym fantazmatem, który zaspokaja chłopięce deficyty (o tęsknocie za nieobecnym ojcem opowiadał Waititi również w filmie „Boy” z 2010 r.). Choć przecież ów komiczny, wiecznie żywy Hitlerek uosabia zbiorowe fantazje całego narodu, pogrążonego w ciężkich kompleksach. Ucieleśnia nie tylko dziecięce urojenia, ale także lęki i przesądy, które otworzyły niegdyś wrota komór gazowych. O tych ostatnich w filmie nie ma nawet słowa. Za to Żydzi jak najbardziej „mieszkają w słowach” – są wytworem chorej wyobraźni i złego gadania, a owa mała, zabawkowa skala, jaką stosuje „Jojo Rabbit”, wprowadza dysonans z tym, co wiemy już skądinąd. Zakładając oczywiście, że wiemy.

Podobny rozdźwięk wprowadza zastosowany w filmie typ humoru – chwilami błyskotliwy niczym u Monty Pythona (na hitlerowską akcję pacyfikacyjną ktoś zamawia owczarzy zamiast owczarki niemieckie), chwilami zaś, przyznajmy to, na granicy żenady. Warto tu przypomnieć, że Waititi zaczynał jako komik estradowy, a nowozelandzki dowcip ma swoją specyfikę, wynikającą z lokalnych uwarunkowań (izolacja, prowincjonalizm, wielo­kulturowość, plebejskość). I czasem wyraźnie się to odczuwa. Lecz choć nie wszystkich śmieszyć muszą powtarzane do upadłego hajlowanie tudzież liczne żarty wystrzeliwane z naprawdę grubej rury, to stamtąd przychodzi potencjał ocalający. Zwycięstwo nad faszyzmem dokonuje się w „Jojo Rabbit” na gruncie popkultury. Pod warunkiem jednak, że gra ona wbrew stereotypom i przesądom. W bajce, gdzie przecież wszystko jest możliwe, nawet w zwartych szeregach Hitlerjugend można spotkać wrażliwych odmieńców. Można też znaleźć młodą Żydówkę, która buntuje się przeciwko antysemickiej demonizacji, jak i przeciw roli biernej ofiary, a także demonicznego kapitana SS (niezawodny Sam Rockwell), który potrafi okazać ludzką twarz. W ukryciu robimy czasem rzeczy całkiem do nas niepodobne.

Równocześnie historia, która dźwiga wątki godne pisarstwa Hanny Krall i w której bynajmniej nie zapomniano o Gestapo, ruinach i głodzie, wybiera sobie własną stylizację, sztuczną i krzykliwą niczym modne kapelutki Scarlett Johansson. Komiksowa opowieść o prawdziwym bohaterstwie, spuentowana piosenką „Heroes” Dawida ­Bowiego, opowiadającą o kochankach rozdzielonych murem berlińskim, nie zamyka się dzięki temu w muzealnych gablotach. Dlatego te cokolwiek efekciarskie gesty poczynione w dobrej woli i ku masowej satysfakcji trzeba docenić – nawet jeśli nie czujemy się ich głównymi adresatami, bo zdążyliśmy przerobić te kwestie już dawno temu, w scenografiach dużo bardziej realistycznych i bardziej wyrafinowanych. ©

JOJO RABBIT – reż. Taika Waititi. Prod. USA/Nowa Zelandia/Czechy 2019. Dystryb. Imperial Cinepix. W kinach od 24 stycznia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 4/2020