Haracz czy solidarność

Zamożne gminy nie chcą oddawać części dochodów najbiedniejszym. Parlament będzie musiał zmierzyć się z pytaniem: czy ważniejsze są autobusy dla Warszawy, czy remont wiejskiej drogi w górach.

30.08.2011

Czyta się kilka minut

Ratusz najbogatszej gminy w Polsce, Kleszczów / fot. Grzegorz Maliszewski, Polskapresse /
Ratusz najbogatszej gminy w Polsce, Kleszczów / fot. Grzegorz Maliszewski, Polskapresse /

Bunt rozpoczął się na warszawskiej Pradze i wymierzony jest w "janosika", który przychodzi tu z mocy ustawy o dochodach jednostek samorządu terytorialnego. Jak w legendzie - zabiera bogatym i rozdaje biednym. Żeby przełożyć to na język ustawy: pobiera wpłaty, z których tworzona jest następnie część równoważąca subwencji ogólnej dla najbiedniejszych gmin w Polsce.

Bogate samorządy twierdzą, że wpłaty wyrównujące, potocznie zwane "janosikowym", zbyt ciążą na ich budżetach. Do Sejmu wpłynął obywatelski projekt ustawy zmieniającej zasady finansowania samorządu. Nowa regulacja obniżałaby składki bogatych samorządów na rzecz biedniejszych i zmieniałaby zasady przyznawania takiej pomocy.

Gdzie płacić za bułkę

- To haracz, a nie podatek - twierdzą inicjatorzy akcji "STOP janosikowe" ze Związku Stowarzyszeń Praskich. Projekt nowej ustawy, zmieniającej system naliczania i przyznawania części równoważącej, wpłynął już do Sejmu. Podpisało się pod nim ponad 155 tys. osób, nie tylko mieszkańców stolicy, ale także innych dużych miast, m.in. Krakowa czy Poznania.

Rafał Szczepański, przedsiębiorca i działacz społeczny z Pragi, jeden z inicjatorów protestu, tłumaczy, że "janosikiem" zainteresował się dwa lata temu, kiedy badał sytuację finansową dzielnicy.

- Tu jest ogromna bieda - opowiada. - Ludzie żyją niekiedy w warunkach z XIX wieku. Hasło "cały naród buduje swoją stolicę" na drugi brzeg Wisły nie dotarło. Gdzieniegdzie brakuje kanalizacji, ktoś nie ma prądu. I nie ma pieniędzy na remonty. To wszystko są rzeczy, za które odpowiada miasto.

W urzędzie miasta usłyszał, że na poprawę warunków życia Prażan w najbliższym czasie nie ma co liczyć, bo po pierwsze jest kryzys, a po drugie "janosikowe". Na kryzys Związek Stowarzyszeń Praskich poradzić nic nie mógł. "Janosikowemu" przyjrzano się z bliska.

Ekspertyzy zamówione przez Związek wykazały, że metoda naliczania wpłat wyrównujących jest niewłaściwa. Przede wszystkim: ustawa zakłada, że podstawę do wyliczenia wysokości wpłacanej kwoty stanowią dochody gminy sprzed dwóch lat. W efekcie, w 2010 r. na Mazowszu składki na "janosikowe" opłacane były z kredytów, ponieważ w 2008 r. sytuacja gospodarcza regionu była wyjątkowo dobra, natomiast dwa lata później, po przejściu kryzysu finansowego, dochody znacząco spadły. W tym roku Warszawa wpłaci do budżetu państwa 966 mln zł z tytułu "janosikowego". To ponad połowa ogólnej kwoty przeznaczanej na subwencję wyrównawczą. Kraków czy Poznań zapłacą mniej: w granicach 67-70 milionów.

- Wypaczenia powoduje przede wszystkim niedoszacowana liczba mieszkańców Warszawy i innych dużych miast - tłumaczy Rafał Szczepański. - W Polsce nie ma przymusu rejestracji podatkowej. Ludzie przyjeżdżający do pracy do stolicy nie zmieniają adresu zameldowania. Ich podatki odprowadzane są więc do miejscowości rodzinnych, podczas gdy to Warszawa ponosi realne koszty ich zamieszkania. Kiedy wchodzę do sklepu i kupuję bułkę, to płacę za nią od razu, a nie na sąsiedniej ulicy.

Nie da się realnie oszacować liczby mieszkańców Warszawy. W Niemczech rozwiązaniem podobnego problemu stał się "ryczałt": na potrzeby wyliczania niemieckiego odpowiednika "janosikowego" przyjęto, że rzeczywista liczba mieszkańców Berlina to 130 procent liczby zameldowanych tam obywateli.

- Inny problem: środki uzyskane z Funduszy Europejskich nie są brane pod uwagę przy podziale kwot wyrównawczych - dodaje Szczepański. - Małe gminy czerpią garściami pieniądze z UE, jednocześnie wykazując mały dochód z podatków. Tymczasem Mazowsze, które tylko dzięki Warszawie jest najbogatszym regionem Polski, płaci ogromne "janosikowe". Po wyłączeniu z niego stolicy byłoby biedniejsze niż ściana wschodnia, jednak nie może liczyć na taką pomoc, jaką otrzymują biedne gminy w innych częściach Polski.

Wędka, nie ryba

Rafał Szczepański: - Chcemy pomagać! Nie jesteśmy za likwidacją mechanizmów solidarnościowych. Z jednym zastrzeżeniem - ma być mądrze. Solidaryzm tak, wypaczenia nie.

Popierający akcję "STOP janosikowe" wskazują, jak demobilizująco działają obecne przepisy na biedne gminy. Środki uzyskane z "janosikowego" wydawane są często na bieżące potrzeby, a nie inwestowane tak, aby gmina w przyszłości nie potrzebowała wsparcia.

- Należy odejść od systemu, w którym dając środki, nie wiemy, na co - mówi Szczepański. - Ta pomoc jest przejadana. Nie można ludzi przyzwyczajać, że dostają pieniądze za nic.

Stąd pomysł zawarty w projekcie nowelizacji ustawy. Wpłaty wyrównawcze, zmniejszone o ok. 20 proc. w stosunku do obecnych, rozdzielane byłyby wśród potrzebujących gmin, jednak nie tylko na podstawie niskiego wskaźnika dochodów, ale przede wszystkim w oparciu o konkursy na projekty inwestycyjne.

Prażanie chcą specjalnej komisji samorządowców i przedstawicieli rządu, która oceniałaby projekty przedstawione przez gminy o niskich dochodach. Rozwiązanie wzorowane jest na procedurze rozdzielania funduszy unijnych, jest jednak kilka istotnych różnic. Przede wszystkim mechanizm przyznawania środków byłby dwustopniowy. Każdemu przysługiwałoby odwołanie od decyzji Komisji. Po drugie, nie mniej ważne: aby wystartować w konkursie, gmina nie musiałaby posiadać środków na wkład własny w inwestycję. Każda złotówka wpłacona przez bogate samorządy byłaby przeznaczana na inwestycje.

- Należy dawać wędkę, nie rybę - podsumowuje Szczepański. - Poza tym, gdyby pieniądze z "janosikowego" były przeznaczane wprost na konkretne zadania, omijałyby machinę administracyjną, która również przyczynia się do marnowania części środków.

Ale gdzie rzeka?

Zupełnie inaczej oceniają proponowane rozwiązanie wójtowie małych gmin.

- To nie "STOP janosikowe", to stop dla biednych - podsumowuje Czesława Rzadkosz, wójt najbiedniejszej w Polsce gminy Łukowica. - Chcą dawać wędkę, w porządku. Tylko po co wędka, skoro ja nie mam rzeki?

Łukowica to mała gmina położona w powiecie limanowskim na Małopolsce. Dochód z podatku na jednego mieszkańca wynosi tu niespełna 260 zł (dla porównania, ten sam wskaźnik dla Warszawy wynosi 2,7 tys. zł, a dla najbogatszej w kraju gminy Kleszczów - ponad 33 tysiące zł). Nie ma przemysłu. Drogi są kręte, wąskie i dawno nieremontowane. Duże rozdrobnienie gruntów nie pozwala na rozwój nowoczesnego rolnictwa. Jest trochę sadów. Mimo że krajobraz przyjemny, że do sąsiednich gmin dzieci przyjeżdżają na kolonie, w Łukowicy nie ma hotelu ani domu wczasowego. Nic dziwnego, że młodzi wyjeżdżają: jedni za granicę, drudzy do Warszawy czy Krakowa.

- Ten teren za względu na uwarunkowania geograficzne jest nieatrakcyjny dla inwestorów - tłumaczy Czesława Rzadkosz. - Staramy się pozyskiwać środki, wkładamy w to sporo pracy. Dlatego niesprawiedliwością jest mówić, że dostajemy "janosikowe" za nic. Szanujemy każdą złotówkę, bo musimy na nią naprawdę ciężko zapracować. Dzięki subwencji wyrównawczej do naszego budżetu wpływa ok. 700 tys. zł rocznie i jest to dla nas ważna kwota, choć wcale nie tak wysoka.

Mariusz Poznański, przewodniczący Związku Gmin Wiejskich Rzeczpospolitej Polskiej, uważa, że nowelizacja ustawy o finansowaniu samorządu terytorialnego w kształcie proponowanym przez Związek Stowarzyszeń Praskich stanowi poważne niebezpieczeństwo dla gmin korzystających z pomocy "janosikowego".

- W Polsce jest ponad sto gmin wiejskich, które subwencję wyrównawczą przeznaczają na wydatki bieżące, a nie na inwestycje. Dla tych gmin pomysł konkursów zadaniowych jest nie do przyjęcia. Ustawodawca winien przeanalizować i zabezpieczyć w budżecie państwa środki na zrównoważenie ich budżetów według zasady: dochody bieżące równają się wydatkom bieżącym - przekonuje Poznański.

Kto zyska, kto straci

Inicjatorzy nowelizacji mówią o korzyściach, jakie przyniesie Warszawie i innych dużym miastom ograniczenie "janosikowego". Stolica mogłaby zyskać 900 autobusów, 50 przedszkoli lub 5 dużych szpitali. Rafał Szczepański dodaje, że zyskają wszyscy, nie tylko bogaci. Zainwestowane pieniądze zaczną bowiem na siebie zarabiać i zmniejszać przestrzenie biedy.

Jednak ogromnej części gmin korzystających z pomocy nie stać na taką zmianę. Pieniądze otrzymane w ramach subwencji wyrównawczej wydają na bieżące potrzeby, ponieważ nie starcza im własnych środków.

- Hasłu 900 autobusów dla Warszawy można powiedzieć: to możliwe, ale kosztem poziomu życia w ponad stu gminach wiejskich - twierdzi Mariusz Poznański.

Optymiści widzą szansę, pesymiści - możliwość

Projekt nowelizacji jest już u Marszałka Sejmu. Nie będzie jednak rozpatrywany w kończącej się kadencji. Prace nad nim rozpoczną się dopiero po wyborach.

Rafał Szczepański widzi szansę uchwalenia nowego prawa: - Jestem optymistą. Wierzę, że jeżeli będziemy pokazywali niesprawiedliwości i proponowali lepsze rozwiązania, to uzyskamy poparcie parlamentarzystów. Ten projekt to emanacja społeczeństwa obywatelskiego.

Po wyborach inicjatorzy akcji "STOP janosikowe" rozpoczną kampanię informacyjną wśród posłów i senatorów. Największego sprzeciwu oczekują ze strony gminno-powiatowej administracji i lokalnych polityków.

Mariusz Poznański nie jest optymistą i także uważa, że projekt może spodobać się posłom: - Obecnie jest w Polsce moda na preferowanie rozwoju obszarów metropolitalnych kosztem pozostałej części kraju. Jednak przedstawicieli naszego związku nie zabraknie podczas debat w Sejmie. Związek Gmin Wiejskich RP realizuje hasło "nic o nas bez nas".

Nowelizacja ustawy o "janosikowym" stawia ważne pytania ustrojowe. Wydaje się, że rozwiązanie tej kwestii nie może się obyć bez dyskusji o solidaryzmie społecznym i przyjętym przez nas modelu sprawiedliwości: czy stawiamy na zrównoważony rozwój kraju, czy decydujemy się na wspieranie "lokomotyw"?

W praktyce jednak może się okazać, że pytaniem kluczowym jest to, gdzie mieszka większość elektoratu. Tam, gdzie Janosik zabiera, czy tam, gdzie rozdaje?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2011