Gustav Mahler, „IX Symfonia"

04.12.2006

Czyta się kilka minut

Tak się zastanawiam, czy to prawda, że autorska interpretacja danego utworu to ta naj­lepsza, niepodważalna. Wielcy kompozytorzy bywali świetnymi dyrygentami albo pianistami, ale też wszyscy oni w kontakcie z własnym dziełem przybierali ton nieco mentorski, w stylu: daję państwu wzór metra z S?vres i proszę go sobie zaraz odkreślić na swoich patyczkach. Dlatego wolę Bartóka jako wykonawcę Beethovena, a Lutosławskiego, kiedy prowadzi symfonię Haydna; istnieją też lepsze nagrania utworów Strawińskiego niż te z serii "Stravinsky conducts Stravinsky", choć nie są to akurat nagrania Bouleza, który skądinąd sam ciekawiej brzmi pod batutą Barenboima etc.

W przypadku Mahlera i Maderny sprawa jest jeszcze bardziej skomplikowana, bo ten pierwszy nie pozostawił po sobie żadnych nagrań, choć dyrygentem był podobno genialnym, ten drugi zaś dyrygował głównie muzyką awangardową (w tym i własną), a jego nagrania Mahlerowskie stanowią wyłom, są jakby ukłonem w stronę przeszłości, wskazaniem na duchowego mistrza i mogłyby nie być niczym więcej, gdyby nie ich odruchowa, tak to nazwijmy, znakomitość, która znowu potwierdza moją teorię, że kompozytor nie powinien interpretować siebie, tylko innych.

"IX Symfonia" ma kilka swoich "wzorcowych" wykonań i nie wiadomo, czy palma pierwszeństwa należy się tu Bruno Walterowi (który istotnie nagrał ją jako pierwszy), Dimitrowi Mitropoulosowi (który nasycił ją jeszcze intensywniejszym liryzmem), Karelowi Ančerlowi (który jej dodał lekkości) czy Jaszy Horensteinowi (który - wręcz przeciwnie - wydobył z niej cały ciężar). Tych czterech stawiałem ex aequo na najwyższym podium, teraz zaś dołącza do nich Maderna z nagraniem z 1971 r., a nawet w pewnym sensie wystaje ponad nich, stworzył bowiem wersję najklasyczniejszą, najmniej ekstrawagancką, choć przecież właśnie po nim spodziewalibyśmy się jakichś wyskoków i niezwykłości.

Zapędziłem się. Niezwykłość tutaj jest, aczkolwiek wynika właśnie z pokory wobec partytury, z podejścia "synowskiego", dzięki któremu zawarte w tej muzyce "pożegnanie" pierwszy raz nie brzmi jak "żegnaj", tylko jak "do widzenia". Oczywiście, że idzie za tym swoiste stonowanie ekspresji, które z początku może słuchacza drażnić, jest to jednak uczucie zwodnicze, wynikające z przyzwyczajeń i presupozycji. Maderna pokazuje, że Mahler nie zamierzał tym dziełem swojej twórczości kończyć, widział w nim raczej rozkwit i kompetentne sprawozdanie z duchowych doświadczeń, niekoniecznie przecież wiodących ku rozpaczy. Słyszymy tutaj muzykę doskonale zrównoważoną, świetlistą. A że to światło mistyczne? Tym lepiej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2006