Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
7 sierpnia 2008 r. Gruzini ruszyli na osetyjską stolicę Cchinwali, licząc, że - jak obiecywał od "Rewolucji Róż" Saakaszwili - przyłączą ją do macierzy. Gruzińska armia wytrzymała trzy dni intensywnych walk z Rosjanami i rozpierzchła się, zostawiając swe bazy, a także jedną trzecią Gruzji na pastwę Rosjan. Ci z łatwością zajęli Wąwóz Kodorski w Abchazji, całą Osetię Południową oraz region Ahalgori, który do Osetii nie należał. Z terenów tych, narażonych na krwawe rajdy abchaskich i osetyjskich milicji, musiało uciec 30 tys. obywateli Gruzji. Dołączyli do rzesz uchodźców, którzy uciekli z Abchazji i Osetii w latach 90., po wcześniejszych wojnach.
"Co za głupek, ten żujący krawat Misza" - powtarzają mi często spotykani Rosjanie. Przecież dziecko wie, że Rosja zawsze tylko czeka na pretekst, by uruchomić swą machinę wojenną. Saakaszwili twierdzi natomiast, że nie miał wyjścia; że wcześniej czy później Rosjanie weszliby na tereny uznawane przez Tbilisi za gruzińskie. Twierdzi też, że Rosja przegrała tę wojnę na polu propagandy i polityki. Fakt, Rosja nie ma dziś wielu przyjaciół i nawet białoruski dyktator nie uznał "niepodległych" Abchazji i Osetii.
Ale Europa (która uratowała głowę Saakaszwilego) i Amerykanie (choć tego nie powiedzą głośno, bo mają w Gruzji własne strategiczne interesy) zaczęli po tej awanturze przyglądać się Gruzji z ostrożnością i niedowierzaniem. I co by mówił gruziński przywódca, Gruzja nieodwracalnie utraciła Abchazję, Osetię i Ahalgori. Czas, aby swe sąsiedztwo z "trudną" i potężną Rosją oparła na pragmatyzmie, a nie na dumnym i nieprzewidywalnym kindżale i rogu pełnym wina. Dwóm sąsiadom przyjdzie żyć miedza w miedzę, a Ameryka i Europa są daleko i mają dość własnych kłopotów.