Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Przypomnijmy: Saakaszwili został prezydentem w styczniu 2004 r., po wymuszonym ustąpieniu Eduarda Szewardnadze. Stało się to po próbie sfałszowania przez władze wyników wyborów parlamentarnych jesienią 2003 r. Właśnie te wydarzenia nazwano Rewolucją Róż, która miała zapoczątkować falę pokojowych przemian politycznych na postkomunistycznym terytorium. Wkrótce sam Saakaszwili bywał na kijowskim Majdanie.
Rządy Saakaszwilego od początku nie podobały się Moskwie, która posiada w Gruzji ważne bazy wojskowe. Kreml podsyca więc stale separatyzmy rozsadzające kraj i sugeruje, że Gruzja jako państwo istnieje właściwie tylko z łaski Rosji. Sam prezydent szybko spotkał się z oskarżeniami o autorytarne zapędy - miał nawet doradzać Wiktorowi Juszczence siłowe rozwiązania w czasie kryzysu na Ukrainie. Trudno powiedzieć, ile w tym czarnego PR, faktem jest, że w Gruzji znów pojawili się więźniowie polityczni - były minister obrony, po przejściu do opozycji i oskarżeniach pod adresem prezydenta, natychmiast został aresztowany i zmuszony do odwołania zarzutów.
Saakaszwili wiele mówi o strategicznym sojuszu z USA i wysyła gruzińskich żołnierzy tam, gdzie walczą Amerykanie. Ale współpraca z USA to jeszcze nie dowód na przywiązanie do demokracji. Saakaszwili nie rozwiązał najważniejszych problemów, jak choćby integralności kraju, i zdaniem sceptyków Gruzja pod jego rządami wraca do miejsca, w którym była przed 2003 r. Czy to Saakaszwili zawiódł, czy nikt inny też nie byłby w stanie uporać się z zewnętrznymi i wewnętrznymi zagrożeniami?
W 2003 r. Ukraińcy z zazdrością patrzyli na upadek Szewardnadzego i wątpili, by w ich kraju opozycja zmusiła do ustępstw Leonida Kuczmę. Ukraina to nie Gruzja - mawiali. Dziś mogą dodać: na szczęście.