Gruczoł mowy

Najtrudniej w Polsce niepodległej było po prostu rozmawiać, potem – pisać zwyczajną prozą, potem – pisać prozą stylizowaną, a rzeczą względnie najłatwiejszą było pisanie do rymu”.

13.06.2016

Czyta się kilka minut

Stanisław Mancewicz /  / Fot. Grażyna Makara
Stanisław Mancewicz / / Fot. Grażyna Makara

Zdanie to można przeczytać w „Dzienniku” Gombrowicza z 1955 r. Jest wydrukowane na początku rozdziału 17. wydania paryskiego. Powoływanie się na to spostrzeżenie sprzed 60 lat, a dotyczące czasów jeszcze dawniejszych, wydaje się zabiegiem tyleż łatwym, co efektownym. Po cóż jednak mamy tych kilku nielicznych gigantów spostrzegawczości? Otóż po to. A więc powtórzmy za Gombrowiczem i potwierdźmy z kwaśnym uśmiechem, że zaiste nasza sztuka rozmawiania nie rozwinęła się od czasów II RP. Na tym dynamicznym niedorozwoju się skupmy, porzucając analizy prozy polskiej, jakkolwiek stylizowanej bądź niestylizowanej, i takoż nie dotykajmy jakości tutejszej poezji, z której po wielokroć jesteśmy niekompetentnie dumni, choć oczywiście ani nie wszyscy, ani nie z całej.

Kamień łupany rodzimej rozmowy jest wymarzonym tematem analizy na co najmniej interdyscyplinarną habilitację. Ktoś, kto podjąłby ten mozół, musiałby zaiste dokonać wielkiej kompozycji złożonej z mnogości elementów. Począwszy od badań nad emocjami, estetyką wyrazu, wiązadłami społecznymi, kajdanami języka i ludowym tumorem sentymentalizowania. Ponieważ nasze aspiracje są małe, ponieważ z przyjemnością wulgaryzujemy każdy problem wymagający lat studiów i czułości dotyku, ponieważ takoż mamy mało miejsca i musimy się streszczać, rzućmy tu różową perłę syntezy, że oto ogół nasz w ogóle nie rozmawia, ale kibicuje. Samemu sobie, rzecz jasna, to znaczy swoim emocjom, chorobom i odruchom, im, i tylko im. Rozmowa polska jest odmianą najbardziej histerycznego kibolstwa i z radością przyjmujemy, czytając Gombrowicza, że nie jest to w ogóle problem nowy, a ogromnie stary, oraz – co ważne – nigdy nieleczony, ani w szpitalach, ani w towarzystwie, ani tym bardziej na uniwersytetach.

Chciałoby się przywołać – dla rozjaśnienia rozumom ciemnym – jakiś prosty przykład na zawzięte kibicowanie sobie samemu podczas konwersacji. Czytelnicy nasi w swej ogromnej masie rzekliby tu zapewne chórem, że byłoby to zupełnie zbędne, że byłaby to próba rzucenia ich na kolana rozumowania i przymuszanie do tzw. refleksji wstydu, ciemnych bowiem w tej kwestii być jednak nie może. Czytelnicy wiedzą przecież świetnie, że naiwne ilustrowanie zagadnień tak prostych jest całkowicie zbędne i obraźliwe. Dlatego nie będziemy cytować tu absolutnie dowolnej rozmowy politycznej z polskiego domu, z knajpy czy instytucji. Byłby to niehigieniczny, okrutny i wstrętny zabieg obrażający każdy najdrobniejszy gruczoł naszej polskości. Każdy wie przecież, że rozmowy o polityce i politykach są, odkąd sięgamy pamięcią, całkowicie pozbawione elementarnego rozumowania, projektowania, analizy i dyscypliny. Że są rytmicznie skandowanymi przyśpiewkami, często rymowanymi, co daje jakiś asumpt do przyznania po raz wtóry Gombrowiczowi racji, że mowa wiązana jest u nas uprawiana łatwo i bez kłopotów. Warto może wtrącić, że rozmowy polityczne stały się zjawiskiem masowym, na skalę rzeczywiście niespotykaną od dawna.

Naturalną koleją rzeczy umasowienie wywołuje zawsze spadek jakości i ceny. Ta zasada dotyczy sushi, ale nie dotyczy polskich rozmów o polityce, którym od czasów II RP umasowienie nie zaszkodziło. Po prostu i wtedy, choć uprawiały je węższe niż dziś gremia, były owe rozmowy takoż drugiej jakości. Były podobnie wulgarne i podobnież ludowe, plemienne i zawsze rytualne. Były łzawe i łatwe, płynęły wprost z dna dziecięcej szczerości i z odruchu, zawsze tu zastępujących poglądy i kombinację. Nigdy nie szły z głowy, lecz z tak zwanej głębi serca. Jednym słowem, nic z nich nie wynikało, bo wyniknąć nie mogło. Były i są rodzajem uprawianej zawzięcie, tragicznej rozrywki. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2016