Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Chciałoby się w tym zdaniu wszystko poburzyć i poprzestawiać, pozmieniać znaczenia, a potem kupić sobie – powiedzmy – piwko. W siatkowym podkoszulku posiedzieć na kanapie, patrzeć na demolkę i z owej rechotać. Pobyć – powiedzmy przez weekend – w samozadowoleniu z destrukcji, z wulgarnego wandalizmu uprawianego na sensie, semantyce, gramatyce i stylistyce.
Ten ludyczny obrazek każe nam się poważnie nad sobą zastanowić. Wypadałoby zdjąć – pardon – różowe okulary i przejrzeć się w lustrze. Czy aby te dziwaczne marzenia to nie wstęp do czynów prawdziwych, zabronionych, do aktów nieestetycznych, nieetycznych i niehigienicznych? Czy aby nie jest to zapowiedź wyjścia na ulicę, do – weźmy – psucia wiat przystanków autobusowych, wywracania koszy na śmieci albo wypluwania gum do żucia, bądź to do wywrzaskiwania zdań, których się nie da powiedzieć, a właśnie wywrzeszczeć? Nawiasem, zawsze zastanawialiśmy się, dlaczego Polska jest krajem, w którym ludność miast i wsi tak zawzięcie niszczy przystanki autobusowe. Robią to – popatrzmy – wszystkie pokolenia narodzone po wzięciu Berlina pamiętnego, ciepłego maja roku 1945.
Otóż jakiś czas temu już uznaliśmy, że nie ma na niszczenie wiat komunikacji miejskiej lub podmiejskiej żadnego racjonalnego wytłumaczenia. Mamy tu na myśli racjonalność wyłącznie definiowaną przez cywilizację śródziemnomorską. Od lat głosimy z arogancką pewnością siebie, że niszczenie wiat autobusowych wynika z musu destrukcji, a mus ten bierze się z polskiego genu sprzeciwu. Ktoś tu zapyta, przeciw czemu ten sprzeciw, gdzie tu gen. Co ma do tego – do stu tysięcy beczek polskiego leku na COVID 19 – niewinna wiata komunikacji miejskiej bądź podmiejskiej? Otóż ma. Ona nie jest niewinna – ta wiata. Nasza cierpliwość jest anielska, ale ma swe granice, zanim więc zaczniemy być niemili, po raz ostatni wyjaśniamy – wiata autobusowa jest konstrukcją, a bezbrzeżna siła słowiańskiej nadpobudliwości polega na uporczywym rozkładaniu rzeczy zmontowanych. Nic bowiem nie jest tak irytujące, jak patrzenie na zmontowane, i nic nie przynosi takiej ulgi, jak zdemontowanie.
Tak tu sobie gwarzymy, jakbyśmy byli zaiste gruntownie oderwani od dnia codziennego, jakbyśmy zaiste po pijanemu zajmowali się dla zabawy przestawianiem słów w zdaniach podrzędnie złożonych, jakbyśmy dowcipkowali z genetyki polskiej, Polskiego Ładu, jakbyśmy zajmowali się wyłącznie wytykaniem osobliwych cech tutejszej flory i fauny. Otóż powracając do owego twierdzenia, że parlament i rząd są emanacją, reprezentacją i odzwierciedleniem, chcemy tu rzec coś kapitalnego – chcemy zaprzeczyć tej definicji, chcemy powiedzieć, że jest to nieprawda, że to wszystko jest już nieaktualne.
Otóż rząd nasz już od jakiegoś czasu nie jest kształtowany jako reprezentacja kogokolwiek. Motywem układania gabinetu jest teraz wybór przesadny. Oto bez przesady można rzec, że rząd nasz składa się z figur przerysowanych, których jedyną kompetencją jest umiejętność przesadzania, nawet ich wizerunek wraz z fryzurami jest jakąś szokującą przesadą, ich zaczes jest zaczesem przesadnym, a język w swej przesadzonej robaczywości jest materiałem dla hardkorowych entomologów. Nawet machający paluch ministra oświaty (przesadnie niepasująca nazwa) podczas mowy w parlamencie jest – wstyd powiedzieć – nie paluchem, tylko wstrętną kiełbaską. No więc ujmując zagadnienie ogólnie – kasta nami rządząca jest zespołem dobranym poniekąd artystycznie. Ktoś zapyta, jaką to sztuką i dla kogo może być – dajmy na to – machająca kiełbaska? Nasza anielska cierpliwość się kończy. Sztuka nie może obyć się bez przesady, słowem, nasz rząd jest rządem artystycznym, jest bardzo nowoczesną instalacją, jest samym happeningiem. To chcieliśmy przekazać wszystkim Czytelnikom zaintrygowanym tytułem tego felietonu.©