Gra w Wałęsę

Wałęsa na scenie nie jest fizycznie podobny do Wałęsy. Nikt nawet nie starał się go charakteryzować. Nie chodziło przecież o szopkę, ale o spektakl, w którym postać historyczna stanie się osobą dramatu. Jedna rzecz nie uległa zmianie: Wałęsa na scenie pozostał bohaterem.

04.12.2005

Czyta się kilka minut

Arkadiusz Brykalski (Wałęsa) /
Arkadiusz Brykalski (Wałęsa) /

Po “H.", wystawionym w Stoczni Gdańskiej na rok przed jubileuszem “Solidarności", w którym Jan Klata rozprawił się z legendą ’80 roku, ten sam Teatr Wybrzeże wystawia sztukę o Wałęsie. Kolejna legenda zostaje poddana teatralnemu rozpatrzeniu. Tyle że tym razem nie przy pomocy sztuki Szekspira, która zmusza reżysera do trzymania równowagi między metaforą i dosłownością, ale nowego tekstu, specjalnie dla teatru napisanego.

Paweł Demirski, autor sztuki, urodził się w 1979 roku. Należy do tej części młodych ludzi teatru, którzy nie potrafią przejść obojętnie obok kawałka historii (dla nich może już wcale nienajnowszej), choć inni z jego pokolenia nie zwracają na nią najmniejszej uwagi. Podobnie Michał Zadara, który “Wałęsę" wyreżyserował. Brzmi to może głupio, może patetycznie, ale ci dwaj twórcy są patriotami. Podobnie zresztą jak Klata czy Wojcieszek. Co dziwniejsze, patriotyzm stał się dla nich właściwie najważniejszym teatralnym tematem. Interesuje ich przede wszystkim dyskusja o narodowej tożsamości, o źródłach dzisiejszych konfliktów i niepowodzeń. Nie tyle weryfikacja historii, ile jej czytanie na nowo, samplowanie, zmaganie się z nią, a przede wszystkim sprawdzanie, jak to, co się kiedyś stało, zdeterminowało to, co dzisiaj.

Podtytuł sztuki Demirskiego nawiązuje do “Wesela": “historia wesoła, a ogromnie przez to smutna". Autor z wielką czujnością wyłapał jedno z paradoksalnych zdań Wyspiańskiego. Fragment pochodzący z kwestii Poety znakomicie oddaje charakter zdarzeń z dziejów najnowszych Polski. Wszak tyle nam się udało, a wszyscy jacyś niezadowoleni. Nie brakuje nawet takich, którzy mają poczucie klęski. Dzieje Lecha Wałęsy też można odczytać jako drogę triumfu zakończoną gdzieś na bocznym torze. Wałęsa nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, żyje i działa. I może to czyni gdański spektakl tak ciekawym?

Na drugie przedstawienie prezydent przyszedł razem z rodziną zobaczyć, jak ostatecznie twórcy poprowadzili jego losy. Wcześniej widział dwie próby i powiedział: “Idziecie w dobrym kierunku". Po premierze, którą oglądał chyba najuważniej ze wszystkich, bo nie patrzył sam na siebie, co robiła pozostała część widowni, mimo irytacji córek wygłosił ciekawą recenzję. Całość ocenił na cztery minus i orzekł, że niewiele ma ona wspólnego z tym, jak było naprawdę, co nie umniejsza wartości spektaklu jako próby zobaczenia tej historii z pozycji kogoś w nią niezaangażowanego. Dodał, że takie próby są pożyteczne, bo o historii trzeba rozmawiać i trzeba ją przekazywać. Wałęsa świetnie zrozumiał, że kiedy zostaje się osobą dramatu, nie można już przykładać do tej postaci własnej miary. Zresztą na premierze “Wesela" też się niektórzy obrazili, że to wszystko nie tak.

Przedstawienie grane jest w umownej przestrzeni teatralnej malarni, w poprzek sali, a zatem bardzo blisko widzów. W niewielkiej przestrzeni jeden dominujący motyw scenograficzny: metalowe konstrukcje z umocowanymi płytami styropianu. To będzie mur, przez który przeskoczy W. (Arkadiusz Brykalski). Na murze farbą, oczywiście czerwoną jak krew, wymalowane słowo STRAJK. Przestawienie elementów konstrukcji wydobędzie z niego ironicznie słowo RAJ. Im bliżej końca przedstawienia, tym mniej styropianowych płyt, spod których wyłaniają się solidne litery tworzące to samo słowo, ale zamienione już w pomnik strajku. A jak to z pomnikami bywa, powstają wtedy, gdy walka wystygła, a idee martwe. To jeden z brawurowych skrótów w spektaklu.

Zaczyna się “pod budynkiem sądu po procesie jednego z działaczy WZZ". Wałęsa nie ma z kim wrócić do Gdańska samochodem. A właściwie nikt go nie chce zabrać, żaden z okularników w swetrze w jeden z nieśmiertelnych swetrowych wzorów. I od razu po tej pierwszej scenie, noszącej silny rys komiczny, następują poetyckie didaskalia, które Zadara wykorzystuje do tworzenia czegoś, co przypomina brechtowski efekt obcości. To zresztą nie jedyny sposób, w jaki tytułowy bohater spektaklu dystansuje się sam do siebie.

Początkowo przebieg wydarzeń scenicznych zdaje się w miarę nadążać za przebiegiem wydarzeń historycznych. Ale celem spektaklu nie jest opowieść o “tamtych dniach". Komiksowy charakter gry i pełen poczucia humoru dystans prowadzi raczej do powstania spektaklu interaktywnego. Czegoś w rodzaju gry w Wałęsę. Może komputerowej? A może strony internetowej, teatralnego www.walesa.pl, gdzie sami wybieramy z menu interesujące nas wydarzenia i możemy wpływać na przebieg prezentacji?

Czasami miałem nawet wrażenie, że Zadara bawi się konwencją teatru kontestacji z lat 80. Używa też najgorszego dramatycznego stylu tak zwanej piosenki aktorskiej. Do tego dokłada bardzo undergroundową dzisiejszą muzykę w świetnym wykonaniu Jana Suświłły i Rafała Christa. Ale także przewijającą się w spektaklu dancingową wersję piosenki “To były piękne dni" i patetyczną “Pieśń konfederatów barskich" (wziął ją z “Księdza Marka", którego pokazuje w Starym Teatrze).

Do scen w pełni realistycznych dodaje takie, które są cytatami z czegoś, co można już nazwać solidarnościową pop-kulturą (Anna Walentynowicz zachowująca się jak Agnieszka w filmie Wajdy), wrzuca nawet jedną scenę oniryczną, w której W. tańczy z podesłaną mu prostytutką (świetny dialog: Dziwka - ale ja jestem wysłana przez Boga; W. - to się świetnie składa, bo ja też). Nie stroni również od odwołań do narodowej wspólnoty kulturowej. Czyniąc z W. bohatera, każe mu powiedzieć (tak jest zresztą w tekście sztuki, która narzuca spektaklowi strukturę puzzli) fragment Wielkiej Improwizacji, ten zaczynający się od słów: “Ja i ojczyzna to jedno". Pierwszy akt, strajkowy, kończy sceną kabaretową, będącą pastiszem jakichś telewizyjnych kretyństw, w której wodzirej demonstruje, jak można pozbyć się 21 kartek. Kolejny skrót, jedna scena zamiast długiej opowieści o rozmienianiu ideałów na drobne.

Zadara nie uniknął rażących czasem uproszczeń. Taka jest cena plakatowości czy komiksowości przedstawienia. Dotyczy to zwłaszcza sposobu ukazywania władzy, z którą walczy W. Jej reprezentanci są zawsze cyniczni i głupi. Równie schematycznie pokazani zostali pokrzywdzeni robotnicy, zwłaszcza kobiety opowiadające o swoim trudnym losie. Jak wspomniałem, spektakl grany jest bardzo blisko widzów, co dodatkowo potęguje wrażenie wysilonego aktorstwa. Ale, no właśnie, czy o teatr tutaj tak do końca szło, czy raczej o rodzaj nieagresywnej prowokacji i ciągłe zmienianie stylu, żeby nie pozwolić publiczności przyzwyczaić się?

Najciekawsze są pomosty przerzucane od historii Wałęsy do współczesności, czyli te punkty, gdzie legenda Sierpnia dotyka świata, w którym funkcjonują dziś Demirski, Zadara i ich rówieśnicy. Pytanie jest w gruncie rzeczy proste: czy nasze czasy nie potrzebują nowego Wałęsy, kogoś, kto upomni się o skrzywdzonych? Spektakl kończy się sceną bliźniaczą do początkowej, w której przed sądem w Warszawie stają młodzi pracownicy najemni jakiejś “firmy, która powstała z niczego i rozwija się prężnie". Wcześniej rozgrywany jest mecz do jednej bramki, w którym obrońcą jest W. Nad sceną pojawiają się rozmaite hasła, jak: “Matka Boska strajkuje", “Myśmy wszystko zapomnieli". Wśród nich na chwilę błyska zdanie: “Czy Baltona jest lepsza od Pewexu? Czy Geant jest lepszy od Auchan?". Znowu mocny skrót, który tłumaczy powód, dla którego zrobiono spektakl.

Historia Wałęsy, który w przedstawieniu wiedzie żywot bohatera, ze wszystkimi tego konsekwencjami, z odtrąceniem włącznie, jest tylko punktem odbicia do opowieści o tym, w czym się grzebiemy dzisiaj. I choć w samym spektaklu jest to tylko sygnalizowane w kilku scenach, w tym, co widzowie zabierają do domu, urasta do rangi zasadniczego pytania, które stawiają Demirski i Zadara. Często naprawdę bardzo błyskotliwie i inteligentnie.

Paweł Demirski, “Wałęsa, historia wesoła, a ogromnie przez to smutna", reż.: Michał Zadara, scenogr.: Magdalena Musiał, kostiumy: Julia Joanna Kornacka, premiera w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku 12 listopada 2005.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2005