Gołębie pokoju w sopockim grandzie

WIESŁAW WOJNOWSKI: Popieram działania pokojowe, ale nie za wszelką cenę.

18.07.2022

Czyta się kilka minut

Uczestnicy konferencji Pugwash przed sopockim Grand Hotelem, 1966 r. / ARCHIWUM PRYWATNE
Uczestnicy konferencji Pugwash przed sopockim Grand Hotelem, 1966 r. / ARCHIWUM PRYWATNE

56 LAT TEMU NAD BAŁTYKIEM
Pierwsza w Polsce (i pierwsza w kraju komunistycznym) konferencja Pugwash odbyła się od 11 do 16 września 1966 r. Uczestniczyło w niej 80 naukowców
z 23 krajów, obserwatorzy z ramienia ONZ i politycy, jak Henry Kissinger (wówczas doradca ds. bezpieczeństwa różnych agencji rządowych w USA; od 1969 r. najpierw doradca ds. bezpieczeństwa narodowego, a w latach 1973-77 sekretarz stanu USA).

W przerwach uczestnicy wdychali jod i patrzyli na błękit morza – zjazd miał miejsce w słynnym sopockim Grand Hotelu. Przewodniczącym komitetu organizacyjnego konferencji był prof. Ignacy Adamczewski, a sekretarzem ówczesny doktor (dziś profesor) Wiesław Wojnowski, specjalista w dziedzinie chemii nieorganicznej z Politechniki Gdańskiej.

Konferencja Pugwash w sprawie Nauki i Problemów Światowych to międzynarodowy ruch uczonych na rzecz rozbrojenia atomowego, działający do dziś. Powstał on w 1957 r. w kanadyjskiej miejscowości Pugwash, gdzie spotkało się 22 naukowców z obu stron żelaznej kurtyny. Inspiracją był dla nich słynny antywojenny Manifest Einsteina-Russella, wzywający rządy świata do szukania „pokojowych środków w rozwiązywaniu wszystkich kwestii spornych”.

Jednym z sygnatariuszy Manifestu był Józef Rotblat (1908-2005), polski fizyk żydowskiego pochodzenia, który podczas II wojny światowej w ramach amerykańskiego „Projektu Manhattan” pracował przy budowie pierwszej bomby atomowej. To właśnie on – przerażony destrukcyjnymi możliwościami broni atomowej – stworzył pokojowy ruch Pugwash, był jego duszą i motorem. Rotblat starał się, aby ruch pozostał apolityczny i nie stał po żadnej stronie zimnej wojny.

W 1982 r. konferencja Pugwash odbyła się w Warszawie, choć w owym czasie w PRL trwał stan wojenny. Uczestnikom zarzucano, że nie odnieśli się do faktu, iż 31 sierpnia 1982 r. władze PRL brutalnie stłumiły demonstracje w całej Polsce (w Lubiniu zginęły trzy osoby), i że do oficjalnych dokumentów nie włączono listu sowieckiego fizyka jądrowego i dysydenta Andrieja Sacharowa, w którym krytykował Związek Sowiecki. Dziennik „New York Times” pisał wtedy, że tak wygląda „dialog z kneblem”. Uczestnicy spotkania tłumaczyli, że chcieli być neutralni i „podtrzymać kanały komunikacji nawet w najgorszych chwilach”.

Naukowcy skupieni w ruchu Pugwash pośredniczyli między Wschodem a Zachodem w czasie ostrych faz zimnej wojny. Ich nieformalne działania były pomocne tam, gdzie o oficjalnych rozmowach nie mogło być mowy. Dzięki Pugwashowi rozpoczęto negocjacje między USA a Wietnamem Północnym, ruch miał też wpływ na rozmowy między USA a Związkiem Sowieckim w sprawie ograniczenia zbrojeń strategicznych SALT1 i SALT2.

Uważa się również, że to właśnie ruch Pugwash doprowadził do zawarcia traktatu z Tlatelolco z 1967 r. (ustanawiał on strefę bezatomową na obszarze Ameryki Łacińskiej i Karaibów), traktatu ABM z 1972 r. między USA a Związkiem Sowieckim (o ograniczeniu rozwoju systemów antybalistycznych), konwencji o zakazie broni biologicznej z tego samego roku czy konwencji o zakazie broni chemicznej z 1993 r. W roku 1995 Rotblat i ruch Pugwash zostali uhonorowani Pokojową Nagrodą Nobla.

Profesor Wojnowski opowiedział nam o kulisach sopockiej konferencji, jak wyglądały w realiach konfliktu Wschód--Zachód próby rozmawiania o pokoju, w tym o inwigilacji ze strony służb PRL. © AK

ALEKSANDRA KOZŁOWSKA: Jak został Pan organizatorem sopockiego spotkania ruchu Pugwash?

PROF. WIESŁAW WOJNOWSKI: Zaproponował mi to prof. Ignacy Adamczewski, cieszący się estymą specjalista od ciekłych dielektryków i fizyki jądrowej. Był dziekanem Wydziału Chemii na Politechnice Gdańskiej. Z sekretarzem generalnym ruchu Pugwash, Józefem Rotblatem, znał się jeszcze sprzed II wojny światowej – Rotblat należał wtedy do zespołu Pracowni Radiologicznej Towarzystwa Naukowego Warszawskiego. Pracownią kierował prof. Ludwik Wertenstein, prekursor polskiej fizyki jądrowej, były asystent Marii Skłodowskiej-Curie.

Wybór Sopotu na miejsce XVI konferencji Pugwash był, jak przypuszczam, gestem uhonorowania prof. Adamczewskiego ze strony Rotblata. A ja? Myślę, że ktoś mu wspomniał, iż jestem tzw. dobrze zapowiadającym się chemikiem. Miałem 33 lata, byłem młodym doktorem. Poza tym znałem angielski i niemiecki, co w tym czasie nie było oczywiste.

Słyszał Pan wcześniej o Pugwashu?

Mało o tym wiedziałem, nie znałem też Rotblata. Od sierpnia 1939 r. mieszkał on w Anglii, potem w Stanach i znów w Anglii, dzieliła nas żelazna kurtyna. Zobaczyłem go dopiero na konferencji w Sopocie.

XVI Konferencja ruchu Pugwash odbyła się w cieniu wojny w Wietnamie. „Dziennik Bałtycki” pisał wtedy, że to „spotkanie najwybitniejszych autorytetów nauki światowej” toczyło się pod hasłem „Pracownicy nauki wobec współczesnych problemów międzynarodowych”. Obradowano w czterech grupach. W pierwszej o rozbrojeniu i ograniczeniu zbrojeń nuklearnych w Europie oraz o idei paktu o nieagresji między NATO a Układem Warszawskim. W drugiej głównie o Niemczech, w trzeciej o całkowitym i powszechnym rozbrojeniu, szczególnie o Wietnamie, a w czwartej o ograniczeniu zbrojeń. Brał Pan udział w tych dyskusjach?

Nie, byłem głównym człowiekiem od większych i mniejszych spraw organizacyjnych, a od początku miałem ich dziesiątki. Zwyczajnie brakowało mi czasu na debaty.

Jakie znaczenie miały wtedy dla Pana działania pokojowe? „Walka o pokój” była jednym z haseł w krajach komunistycznych, a to, co narzucane przez partię, budziło nieufność. Do dziś zresztą – jak mówi Adam Daniel Rotfeld w książce Marka Górlikowskiego „Noblista z Nowolipek. Józefa Rotblata wojna o pokój” – kilku wybitnych polskich fizyków uważa, że Pugwash był sterowany przez Moskwę.

Urodziłem się w roku 1933, przeżyłem II wojnę. To oczywiste, że byłem za zachowaniem pokoju. Działania Pugwash rzeczywiście mogły służyć Związkowi Sowieckiemu, ale bardzo wątpię, by Józef Rotblat był w to „sterowanie” zaangażowany.

Polski Komitet Narodowy Pugwash liczył wtedy 25 członków, jego przewodniczącym był prof. Ignacy Malecki, a honorowym przewodniczącym prof. Leopold Infeld.

Konferencja odbywała się pod egidą Polskiej Akademii Nauk, prof. Malecki był zastępcą sekretarza naukowego PAN. Przygotowania zaczęły się blisko rok wcześniej. Początkowo sekretarzowałem u siebie w laboratorium na chemii, działałem we współpracy z PAN. Potrzebowałem tłumaczy, maszynistek znających angielski, powielaczy – wtedy każdy z nich był pod kontrolą państwa. Papieru na szczęście było pod dostatkiem, co prawda takiego marnego, żółtego, no ale zawsze. Anglojęzyczne maszynistki miały Polskie Linie Oceaniczne. Pomógł je ściągnąć prof. Tomasz Biernacki, sam je też z angielskiego egzaminował. Zresztą PLO nie miały wyjścia, musiały się zgodzić. Konferencja była wydarzeniem prestiżowym, miała priorytet. Oto do jednego z „demoludów” przyjeżdżają uczeni z całego świata, w tym nobliści.

Właśnie. Jest okazja, by pokazać kraj miodem i socjalizmem płynący. Do Sopotu Rotblat zaprosił 26 polskich członków PAN, w tym Leopolda Infelda, fizyka i współpracownika Alberta Einsteina, a także Mariana Danysza, też fizyka, wtedy już dwukrotnie nominowanego do Nobla, filozofa Tadeusza Kotarbińskiego, światowej sławy profesora prawa Manfreda Lachsa. O zjeździe piszą gazety, przemówienie powitalne wygłasza Eugeniusz Szyr, wicepremier PRL…

Otóż to. Dlatego organizacja wydarzenia musiała być na najwyższym poziomie. Stąd sekretarki z PLO. Oczywiście władze każdą z nich wcześniej skontrolowały. Mojej sekretarce proponowano współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa. Odmówiła i odeszła z pracy.

Pan nie dostawał takich ofert?

Nie. Ani razu. Przez cały ten okres żadne służby się do mnie nie zgłaszały. Miałem jedynie kontakt z Józefem Węsierskim z Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Sopocie, którego pierwszy sekretarz KW wyznaczył do pomocy, oraz z Piotrem Stolarkiem, przewodniczącym Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej. Dużo załatwiał PAN, np. rządowe czarne wołgi na potrzeby uczestników konferencji. Też nieraz ich potrzebowałem. Na co dzień tylko tramwaj, a tu proszę – pan doktor w czarnej wołdze (śmiech).

Rotblat, ówczesny sekretarz generalny ruchu, przy okazji zjazdu w Sopocie mówił „Trybunie Ludu”: „Pugwash jest dziwną instytucją. Nie ma w niej żadnych reguł. Każdy z zaproszonych uczestników reprezentuje własne zdanie, zgłasza własną kandydaturę do komisji, której tematyka go najbardziej interesuje”. Jednak przynajmniej jedna reguła obowiązuje do dziś: obrady są tajne, ważna jest swoboda wypowiedzi, ujawnia się jedynie raporty końcowe. Ale dla służb to żadna przeszkoda. Pugwashowcy w Sopocie poddani byli całkowitej inwigilacji SB. Na zachodnich i wschodnich kolegów donosili członkowie polskiego Pugwash, tłumacze, sekretarki, a w hotelu założono podsłuchy.

To było oczywiste. Choć milicji nie było widać w pobliżu Grand Hotelu, tajniacy z pewnością byli, działali jednak niewidocznie. Wszyscy uczestnicy zostali tam zakwaterowani, ja też dostałem pokój na ostatnim piętrze. Dla pozostałych gości hotel zamknięto.

Pamiętam wieczór niedługo przed otwarciem konferencji. Wtedy już działał sekretariat w hotelu, osiem czy dziesięć sekretarek, a ja odpowiadałem za całość. Siedziałem więc w tym sekretariacie, drzwi zostawiłem otwarte. Wtem widzę, że ktoś idzie korytarzem. To był Piotr Stolarek. „Patrzę, czy o pokój walczycie. Ale może tu jest jakaś bomba?” – zażartował. Tak naprawdę sprawdzał stan toalet, żeby nie było wstydu przed gośćmi.

Do niego należało też zaproszenie partyjnych szych i lokalnych notabli, dyrektorów poczty, stoczni i innych zakładów na przyjęcie wydawane w Ratuszu Staromiejskim na cześć uczestników konferencji. Zaproszenia trzeba było każdemu dostarczyć przez gońca. Z pakietem zaproszeń poszedłem do towarzysza Węsierskiego, by zatwierdził listę gości. Jedno z zaproszeń kazał mi wyrzucić. Było dla dyrektora głównej poczty w Gdańsku. „Przez niego dostało mi się od szefa, nie zapomnę mu tego” – powiedział. Zemsta faktycznie okrutna. Bo gość będzie widział, że wszyscy dostali zaproszenie, a on nie. Co to znaczy? Czym się naraził? Co teraz z nim będzie?

Czym się naraził dyrektor poczty?

Jakiś czas przed konferencją złożyłem wniosek o założenie telefonu domowego. Czekałem i czekałem, nic z tego. Aż zaczęliśmy przygotowywać zjazd Pugwashu i prof. Malecki próbował się ze mną skontaktować. Na Politechnice już mnie nie było, w domu nie miałem telefonu. No i Malecki zgłosił do KW PZPR, że to skandal, że do sekretarza konferencji nie można się dodzwonić. W KW objechali Węsierskiego, że nie dopilnował, a on z kolei pewnie uważał, że to wina szefa poczty. Stąd jego zemsta. Mieszkałem tu, gdzie dziś rozmawiamy, w czteropiętrowym bloku w Gdańsku-Oliwie. Wtedy dom niedawno zbudowano, nie było jeszcze podciągniętych kabli. Po interwencji w try miga zjawili się monterzy, słupy wkopali, linie pociągnęli.

Czyli przy okazji Pugwashu dostał Pan telefon.

Tak, działa do dziś. To ten stacjonarny, na który pani dzwoniła, żeby umówić się na wywiad. Wtedy trudno było się za granicę dodzwonić, dostałem więc jakiś priorytet. Zapomnieli potem o nim, długo jeszcze go trzymałem (śmiech).

A wracając do bankietu w ratuszu. Stoły aż się uginały. Jak na owe czasy przepych dań był ogromny. Wielka atrakcja, bo trudności w zaopatrzeniu mocno już ludziom doskwierały. Partyjni nominaci nie czekali. Prof. Malecki przemawiał, a ci tak się rzucili na jedzenie, że tylko sztućce dzwoniły. Z kolei tylko dla uczestników konferencji odbyło się przyjęcie w Malborku. Najpierw zwiedzanie zamku, potem obiad w wielkiej sali, specjalnie z tej okazji napalono w ozdobnych kaflowych piecach.

Był jeszcze obiad w restauracji Pod Nogatem dla władz Pugwashu. Niewiele osób, wybrane grono. Siedziałem z Kissingerem i jego dwoma młodymi sympatycznymi doradcami. Jeden dał mi na pamiątkę srebrną monetę, półdolarówkę z Kennedym. Ówczesny prezydent USA Lyndon B. Johnson, następca ­Kennedy’ego, tak jak poprzednik wspierał program Apollo – serię lotów kosmicznych, a ja się tym interesowałem.

Rozmawialiśmy o tym, a w tym czasie drugi doradca pracowicie podliczał rachunek, który kelner przyniósł dla nas, organizatorów, do rozliczenia. Okazało się, że sporo do niego dopisał. Brzydka sprawa. Musiałem interweniować. Natomiast zastępca U Thanta, ówczesnego sekretarza generalnego ONZ, poskarżył się, że został oszukany w hotelowym barze Karo. Spędził tam wieczór przy koniaku, uważał, że zapłacił za dużo. Nie miał jednak racji – ceny faktycznie były wysokie. Przeprosił za to posądzenie.

Musiał Pan być dyplomatą i negocjatorem.

Była też afera z włoskim, o ile pamięć mnie nie zawodzi, profesorem weterynarii, którego na plaży pogryzł pies. Najpierw trzeba było odnaleźć zwierzaka – czym skutecznie zajęły się służby. Okazało się, że pies nie był szczepiony. Pojechaliśmy więc wołgą z nim i jego roztrzęsioną właścicielką do lecznicy. Pogryziony profesor oznajmił, iż wystarczy, że spojrzy psu w oczy, i będzie wiedział, czy jest chory na wściekliznę. I tak zrobił. Uznał, że kundel jest zdrowy, i było po sprawie. Sam zaś nie musiał brać serii bolesnych zastrzyków.

O wszystkim tym opowiadałem prof. Adamczewskiemu. Radziłem się go, gdy pojawiał się większy problem. Np. taki, że władze chciały zorganizować koncert organowy w oliwskiej katedrze, specjalnie dla uczestników forum. Ale w 1966 r. stosunki państwo-Kościół były napięte, biskup nie chciał mieć nic wspólnego z KW PZPR. Najpierw poszedł go przekonywać prof. Adamczewski. Bez skutku. Wymyśliłem więc, że pójdę do biskupa z dr. Andrzejem Januszajtisem, dziś profesorem, fizykiem i znawcą muzyki oraz gdańskiej historii, w tym oliwskich organów. Januszajtis nie zawiódł: z pasją opowiadał o zabytkowym instrumencie, dokumentnie podbił serce biskupa, ten bez oporów zgodził się na koncert. I jeszcze w drzwiach katedry przywitał uczestników konferencji.

Z Józefem Rotblatem też się Pan ­spotykał?

Podczas konferencji stale współpracowaliśmy. Chodziło o bieżące sprawy, napisanie komunikatów itp. Bardzo to przeżywał, przecież to była pierwsza konferencja Pugwashu w Polsce. Musiałem wszystkiego organizacyjnie dopilnować, dopiero po jakimś czasie poczułem, w czym uczestniczyłem. Rotblat pokazał mi, co przeforsowali, niektóre osoby trzeba było przekonywać do złożenia podpisów.

Jeden z wniosków konferencji mówił, że komunistyczne Chiny powinny uzyskać prawa w ONZ. Natomiast sprawa Wietnamu pozostała nierozstrzygnięta. Agencja PAP przytoczyła oświadczenie Stałego Komitetu Pugwash, że „dokonano wszechstronnej i szczerej wymiany poglądów, jednakże konferencja nie zdołała osiągnąć zgodnych konkluzji w sprawie przyczyn i charakteru tej wojny, ani też w sprawie sposobów położenia kresu temu niebezpieczeństwu i tragicznemu konfliktowi”. Niezależnie od tego, trudno nie szanować wysiłków naukowców na rzecz światowego pokoju. W 1996 r. Rotblat napisał: „Uczony nie może uchylić się od odpowiedzialności i szukać schronienia za hasłami: Nauka jest neutralna”. Co Pan myśli o tej odpowiedzialności?

Nie mogę dać jednoznacznej odpowiedzi. Trzeba to wyważyć. Fizycy z „Projektu Manhattan” działali z pobudek patriotycznych. Spieszyli się z budową bomby atomowej, bo powszechnie obawiano się, że Niemcy skonstruują ją pierwsi. Na ogół badania prowadzi się dla celów poznawczych, ale podczas wojny dużo się zmienia. Moich badań nie wykorzystano dla celów wojskowych, jednak gdy w grę wchodziłaby obrona ojczyzny, zastanowiłbym się. To poważny dylemat.

Czy po konferencji utrzymywał Pan kontakt z Rotblatem?

Po zakończeniu zjazdu Rotblat przyszedł do mojego biura. Wręczył mi fotografię z dedykacją i podziękowaniem. Za pracę przy konferencji nie dostałem ani złotówki, ale to zdjęcie cenię sobie wyżej niż pieniądze. Dostałem też od niego butelkę Johnny Walkera, długo ją trzymałem. W Gdańsku nikt nie prosił o żadne sprawozdania – pewnie i tak mieli wszystko przez podsłuchy.

Śledzi Pan działania ruchu Pugwash?

Od przypadku do przypadku. Bardziej interesowało mnie, co tam u Rotblata słychać. To on był duszą i motorem tego ruchu, idei rozbrojenia ponad podziałami.

Gdy Rosja zaatakowała Ukrainę, Pugwash opublikował oświadczenie sygnowane przez prezydenta ruchu Sergia Duarte i sekretarza generalnego Paola Cottę Ramusino. Wzywają do natychmiastowego zawieszenia broni i całkowitego wycofania z Ukrainy „wszystkich obcych sił zbrojnych i obcych instalacji wojskowych”, ale też zalecają „uznanie autonomii regionu Donbasu na Ukrainie w zakresie samorządności i tożsamości językowej oraz uznanie Krymu za część Federacji Rosyjskiej” oraz po wycofaniu wojsk rosyjskich z Ukrainy zniesienie sankcji wobec Rosji. Według ­Pugwashu Ukraina powinna pozostać neutralna, nie powinna zabiegać o wejście do NATO. Jak Pan to skomentuje?

Popieram działania pokojowe, ale nie za wszelką cenę. Ukraina została brutalnie zaatakowana, wcześniej siłą zajęto Krym, zaanektowano i utworzono „autonomiczne” republiki w Donbasie. Ukraina ma pełne prawo do obrony swojej suwerenności, a oświadczenie Pugwashu jest jakoś zbieżne z polityką Putina. Zastanawiam się, czy byłoby takie, gdyby to Rotblat był prezydentem ruchu. Znając go, powątpiewam. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 30/2022