Genialna przyjaciółka Maria Ofierska

Uważność, dyskrecja, wrażliwość, lojalność, empatia – jedne z najcenniejszych przymiotów redaktora są też cechami dobrego przyjaciela. Maria Ofierska w obu tych dziedzinach uchodziła za kogoś w rodzaju geniusza.

14.01.2023

Czyta się kilka minut

Maria Ofierska. Warszawa, początek lat 90. / ANNA BIAŁA / WYBORCZA.PL
Maria Ofierska. Warszawa, początek lat 90. / ANNA BIAŁA / WYBORCZA.PL

Redaktor i przyjaciel to ciche role życiowe, za które nawet geniuszom nie stawia się pomników. Zresztą ona stroniła od cokołów. Kiedy jeden z jej bliskich, szykując dla niej laudację z okazji przyznania Nagrody PEN Clubu za zasługi edytorskie, odkrył nieznany a chwalebny epizod z jej biografii, wymogła na nim obietnicę, że nie ujawni tego w swoim odczycie. Znajomych autorów prosiła podobno, by nie wymieniali jej w podziękowaniach. Ten i ów przeszmuglował gdzieś wyrazy wdzięczności, ale bardziej pouczająca byłaby lektura dedykacji w jej domowym księgozbiorze. Na przykład: „Marysi Ofierskiej, kochanej opiekunce, ofiarowuje autorka. Październik 73” – to z „Etosu rycerskiego” Marii Ossowskiej.

Cena sumienia

Jej pomnikiem jest piramida książek, które na okładce nie mają jej nazwiska, lecz istnienie w polszczyźnie zawdzięczają jej edytorskiej pieczy: „Orientalizm” Edwarda Saida, „Kultura i tożsamość” Margaret Mead, „Teoria klasy próżniaczej” Thorsteina Veblena, „Myśl nieoswojona” i „Spojrzenie z oddali” Claude’a Lévi-Straussa, „Wyklęty lud ziemi” Frantza Fanona, „Socjologia” Georga Simmla, „Wspólnoty wyobrażone” Benedicta Andersona, „Narody i nacjonalizm” Ernesta Gellnera, „Samotny tłum” Davida Riesmana i dziesiątki innych pozycji, bez których trudno sobie wyobrazić socjologię i antropologię kulturową. Razem z nimi tę budowlę tworzą książki autorów polskich, takich jak Teresa Hołówka, Aldona Jawłowska, Antonina Kłoskowska, Marcin Król, Krzysztof Michalski, Barbara Skarga, Jerzy Szacki, Małgorzata Szpakowska...

Na szczycie onieśmielającej piramidy należałoby położyć „Listy do Marysi” (2012), zbiór tekstów napisanych dla przyjaciółki i redaktorki przez bliskich, bodaj na jej osiemdziesiąte urodziny. Są w nim limeryki, garść minitraktatów socjologicznych, rozprawa o elfach, wiersz o Paryżu, czułe apostrofy i osobiste wspomnienia. „Co w moim pisaniu znośne, bez Marii Ofierskiej by nie zaistniało” – zwierza się Zygmunt Bauman. „Marysia nauczyła mnie tłumaczyć niemal od zera” – wtóruje mu Marcin Król.

Ograny chwyt: dowartościować zapoznaną postać, cytując hołdy autorytetów. Ale kłopot z zasługami Marii Ofierskiej – i w ogóle redaktorów – polega na tym, że z natury rzeczy są zakryte. Opowiedzieć o nich może ktoś, kto na własnym tekście zaznał łaski mądrej redakcji. Albo sama redaktorka. Tylko jak? Jak ma mówić o sobie ktoś, kto wybrał cichą służbę talentowi innych? Po latach wyjść z milczenia i ogłosić światu: „subtelna lakoniczność stylu pana Iks mojej ręki jest dziełem”?

Maria Ofierska nigdy nie opublikowała wspomnień; wątpliwe, by szuflady odsłoniły teraz skrywane memuary. Wywiadu udzieliła raz w życiu i już na wstępie tej rozmowy pada znamienna uwaga: „Ci, którzy mają bardzo duże ambicje własne, muszą być »widoczni«, nie umieją pracować »w cieniu« – nie mogą być redaktorami”. Ona umiała być w cieniu i niełatwo ją stamtąd wydobyć.

Fach edytorski zaczęła poznawać w latach stalinowskich, kiedy jako dwudziestolatka usunięta z Uniwersytetu Warszawskiego znalazła pracę w Państwowym Wydawnictwie Naukowym, w Redakcji Historii i Historii Nauki. „A w tej redakcji – opowiadała Barbarze N. Łopieńskiej w wywiadzie dla »Res Publiki Nowej« – siedziały wspaniałe ­przedwojenne damy – Maria Romanowa, Zofia Czyńska, Zofia Charytańska. Były wykształcone i znały obce języki, co było wtedy ewenementem. Terminowałam u każdej z nich. Uczyłam się, jak czytać, jak i co poprawiać, sprawdzać przypisy, faktografię, daty, a także jak robić redakcję techniczną, jak robić korektę w drukarni”.

Po Październiku ’56 eksternistycznie ukończyła socjologię – uczęszczając m.in. na seminarium Marii Ossowskiej – a u progu lat 60. stworzyła w PWN Redakcję Socjologiczną, objęła jej kierownictwo i przy wsparciu środowiska naukowego zaczęła w niej wydawać pierwszą wielką serię swojego życia – Bibliotekę Socjologiczną.

Rola szefowej redakcji zmuszała ją do konfrontacji z cenzurą i raz po raz stawiała przed dylematem: wydać okrojone czy nie wydać wcale? W „Naukach o kulturze” Floriana Znanieckiego, rozprawie tłumaczonej z angielskiego, znalazło się porównanie hitleryzmu ze stalinizmem, które w oczach cenzorów pogrążyłoby najpewniej całą książkę. Czy należało je zatem skreślić?

„Napisałam do córki Floriana Znanieckiego do Ameryki i ona się zgodziła – relacjonowała Łopieńskiej. – Ale ja usłyszałam od moich paru młodych kolegów socjologów, że pełnię tutaj funkcję współpracownika cenzury. I wzięłam to na swoje sumienie. Zawsze, kiedy trzeba dokonać wyboru między specyficznie rozumianą praktyką a wyrazistymi zasadami – ponosi się koszty, płaci dużą cenę osobistą”.

Płaciła więc. Wytrwała w PWN ćwierć wieku, odeszła pod koniec lat 70. wskutek eskalacji konfliktu z partyjną dyrekcją. Wkrótce potem podjęła pracę w Państwowym Instytucie Wydawniczym, gdzie powierzono jej Bibliotekę Myśli Współczesnej, znaną częściej pod nazwą Plus Minus Nieskończoność, cenioną serię mającą ambicje, by rzeczywistość chwytać w formie eseju. Był rok 1981, czas optymistycznych planów, które niebawem okazały się mrzonką. Z „Trzeciej fali” Alvina Tofflera cenzura usunęła rozdział o Związku Radzieckim; wkrótce potem rozdział ten wydała Niezależna Oficyna Wydawnicza. A Maria Ofierska rujnowała sobie wzrok, opracowując po godzinach nielegalne publikacje odbijane maczkiem na powielaczu.

Księgi nadziewane

W latach 90., po zakończeniu pracy w PIW-ie, współtworzyła serię Demokracja. Filozofia i praktyka, wspólne przedsięwzięcie Fundacji Batorego i Znaku, w której ukazywały się dzieła z zakresu filozofii politycznej, od klasyki w rodzaju „O demokracji w Ameryce” de Tocqueville’a po pracę indyjskiego noblisty Amartyi Sena z zakresu socjologii ubóstwa. A prócz tego stale redagowała książki przyjaciół.

Z racji zajęcia i wykształcenia obracała się w kręgu socjologów i historyków idei, ale wśród jej przyjaciół byli też malarze, nauczyciele, pisarze, społecznicy... Ważną rolę w jej życiu odegrał dwuletni pobyt w Paryżu tuż po ukończeniu studiów. Zacieśniła wtedy więź z kulturą francuską (zadzierzgniętą już wcześniej: gdy była podlotkiem, matka kazała jej czytać „Pamiętniki zza grobu” Chateaubrianda w oryginale) i weszła w środowisko paryskiej emigracji. Poznała Kazimierza Wierzyńskiego, który właśnie przeniósł się do Francji ze Stanów, oraz Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, który często odwiedzał Paryż i był – jak opowiadała – niezwykle ciekaw młodych ludzi z Polski. Zaprzyjaźniła się z nim, a ich przyjaźń przetrwała aż do jego śmierci. Niedawno przekazała Bibliotece Narodowej plik listów Herlinga – za darmo, bo nie chciała nawet słyszeć o ich sprzedaży, chociaż bliscy próbowali ją skłonić, by raz w życiu zatroszczyła się o swoje finanse. Miałaby mi za złe, że o tym piszę.

Bez skutku namawiałem ją na wywiad, zresztą nie ja jeden. Nie chciała opowiadać o swojej pracy, autorach, kolegach i zwierzchnikach z wydawnictw. Chyba sądziła, że takie świadectwo albo oznaczałoby krzywdzące uproszczenia, albo wymagałoby od niej ujawnienia spraw, które powierzono jej w zaufaniu. Kiedy spytałem, dlaczego ten jeden raz – w wywiadzie udzielonym Łopieńskiej – zdecydowała się mówić, odparła, że była to reakcja na zalew uproszczonych ocen, jakim poddawano postawy ludzi w PRL w zaraniu III RP.

Krępuję się ją wspominać – przeżyła dziewięćdziesiąt lat, znaliśmy się niecałe trzy; mało, ale wystarczyło, by stworzyć więź. Pewnego dnia ktoś znajomy zadzwonił do mnie i powiedział, że trzeba zdobyć dla Marii Ofierskiej ładowarkę do starego samsunga z klapką. Potem zacząłem ją odwiedzać regularnie. Żeby przywieźć wałówkę i numery „Tygodnika ­Powszechnego” od przyjaciółki z drugiego końca Warszawy. Żeby dostarczyć nowe radio, podstawowe medium kontaktu ze światem zewnętrznym. Już nie wychodziła. Mieszkała sama w wysokim mieszkaniu na Górnym Mokotowie, na drugim lub trzecim piętrze, bez windy. Nie było tam prawie żadnych przedmiotów, a te co były, były proste, praktyczne i ładne – kilka misek, filiżanek, taca, kawiarka. Księgozbiór niewielki, może z pięćset tytułów, już przetrzebiony, bo rozdawała. Książki od niej były nadziewane wycinkami prasowymi, a w środku miały poprawione ołówkiem przecinki i literówki. 

Niektóre jednak chciała zachować przy sobie do końca. Biblioteka Myśli Współczesnej stała na regale chyba w komplecie. Książek Renaty Lis mi nie oddała; z „Lesbos” miała jakiś spór, coś ją w tym eseju uwierało. „Farmę” Johna Updike’a postanowiła przeczytać jeszcze raz. „Listy do brata” van Gogha oddała mi z komentarzem „nie powinnam do tej książki wracać”, a później rzuciła półtora zdania, z którego wywnioskowałem, że „Listy” przypominają jej własnego brata, już nieżyjącego.

Nasłuch

Raz przyniosłem jej swój artykuł poświęcony zmarłemu polskiemu humaniście. Tekst kończył się gderaniem, że młodzi nie czytają starych, a starzy młodych. Zrugała mnie. „Zrugała” to złe słowo – mówiła do równego sobie, nie z pozycji autorytetu. Zaprotestowała, że finałowe uogólnienie jest chybione i zbyt łatwe. Pod jej sprzeciwem był też żal, jakby to uproszczenie dotknęło ją osobiście.

Bo ona niestrudzenie interesowała się światem, czytała autorów młodszych od siebie, słuchała ich w radiu i chciała o nich rozmawiać. Nie było w tym śladu pogoni za modą ani pozy na przyjaciółkę młodzieży, a tylko bezinteresowna, życzliwa ciekawość. Przepadała za Marcinem Wichą. Podobały jej się „Guguły” i „Patyki, badyle”. Z internetu nie korzystała, czasem drukowałem jej Dwutygodnik i ucieszyła się bardzo, kiedy Wicha napisał o „Pamięci pamięci” Marii Stiepanowej, innej książce, która na niej wywarła wrażenie. Z przyjemnością czytała „Mikrotyki”. „Czuje się – powiedziała o Pawle Sołtysie – że to jest człowiek, który ma własny świat”. A później zacytowała wers piosenki: „w windzie pachnie mokrym psem”. 

Chyba przy okazji rozmowy o Pablopavo wspomniała mi też, jak na przełomie wieków siadywała przy radioodbiorniku i notowała teksty polskich piosenek hip-hopowych. Jej uczeni przyjaciele nie mogli się temu nadziwić, ona zaś uważała, że to najlepszy dostępny opis współczesnej rzeczywistości. Co wiedziała o rzeczywistości z „Reprezentuję biedę”, „W witrynach odbicia”, „My, ukryty w mieście krzyk” albo „Jestem Bogiem”? Widać coś wiedziała.

Znowu przypominam sobie, jak skrytykowała mój tekst, ale teraz we wspomnieniu coś innego wysuwa się naprzód: jej trema przed rozpoczęciem rozmowy i ulga, kiedy mieliśmy ją za sobą. Bała się, że się obrażę? Śmieszne, pyszałkowate przypuszczenie. Nie byłem jej potrzebny. Miała przyjaciół inteligentniejszych, światlejszych ode mnie, przyjaciół od dziesięcioleci, troskliwych i oddanych, nie potrzebowała mnie nawet, żebym zapłacił rachunki na poczcie czy kupił zapas biców w sklepie papierniczym. A jednak to prawda: przywiązała się do niedawno poznanej osoby i nie chciała jej stracić. Geniusz przyjaźni nie opuścił jej do końca.©

 

Autor (ur. 1984) jest scenarzystą i tłumaczem. W styczniu 2022 r. nakładem wydawnictwa Marginesy ukazała się jego debiutancka książka „Trzy tłumaczki”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 4/2023