Genetyczny Mętlik Obaw

Organizmy genetycznie zmodyfikowane (GMO) są z nami już od ponad 30 lat. Część z nich zyskała już naszą akceptację, inne nadal są przedmiotem żywych dyskusji, nie tylko w Polsce. Ostatnio najwięcej sporów dotyczy genetycznie modyfikowanych roślin i żywności. Tymczasem nie ma żadnych naukowych dowodów, że spożywanie ich może być szkodliwe.

08.04.2008

Czyta się kilka minut

Warto się przyjrzeć historii badań nad GMO - i nie tylko. Natura sama dość intensywnie zajmowała się przekazywaniem genów od organizmu do organizmu - na przykład komórka będąca przodkiem organizmów wielokomórkowych powstała najprawdopodobniej przez fuzję dwóch zupełnie różnych bakterii. Ludzie także od wielu tysiącleci pracowali nad genami gatunków zwierząt i roślin, które uważali za ważne - obecny jamnik jest równie mało podobny do swojego przodka wilka jak współczesna kukurydza do jej pierwotnej odmiany i są produktem pracy naszych przodków (Darwin nazwał to doborem sztucznym).

Rekombinowanie myszy

Jednak przenoszenie genów innymi metodami niż przez krzyżowanie rozpoczęło się dopiero na początku lat 70. ubiegłego wieku. Wówczas powstała tak zwana inżynieria genetyczna - dziedzina biologii, która potrafi izolować konkretny gen z jednego organizmu, odpowiednio go przygotować i wprowadzić do organizmu tego samego lub innego gatunku. To wprowadzenie może mieć różne cele - uzyskanie modelu choroby ludzkiej u myszy, szczepu produkującego hormon insuliny u bakterii, szczepionki przeciw wirusowemu zapaleniu wątroby typu B u drożdży albo rośliny odpornej na mróz czy konkretne szkodniki.

Obecnie mikroorganizmy i modelowe organizmy zwierzęce (do badań naukowych) są już powszechnie akceptowane. W naszych aptekach jest dostępna rekombinowana insulina i inne leki, a w laboratoriach liczne zmodyfikowane genetycznie myszy czy inne zwierzęta. Ponad 30 lat temu już choćby zmodyfikowane bakterie wzbudzały ogromne obawy, w 1974 r. naukowcy ogłosili nawet roczne moratorium badań nad tymi GMO, ale po upływie tego czasu w zasadzie przestano się ich bać.

Warto może podkreślić, że nieprawdopodobny postęp, który nastąpił w biologii i medycynie w ciągu ostatnich 25-30 lat jest w znacznym stopniu wynikiem wprowadzenia technik inżynierii genetycznej do badań naukowych. Trzeba docenić ogromny wpływ stosowania GMO - jako producentów odczynników, leków, szczepionek itp. - na rozwój medycyny, zarówno diagnostyki, jak i terapii. Pamiętajmy też, że niewiele ponad 30 lat temu wiele osób uważało, iż GMO są zbędne, niebezpieczne i można się bez nich znakomicie obyć.

Tymczasem dziś mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że większość tego, czego uczę moich studentów, nie znalazłoby się w podręcznikach gdyby nie rozwój inżynierii genetycznej i wykorzystanie GMO w ciągu ostatnich 30 lat.

Po co GMO

Prowadzone od lat badania europejskiej opinii publicznej wykazują, że akceptujemy zastosowania biotechnologii dla celów medycznych, natomiast problem jest z zupełnie innym wykorzystaniem tych technik: do zmiany naszej żywności i pasz spożywanych przez zwierzęta. Biotechnologia tzw. "zielona" - dotycząca roślin - budzi wśród Europejczyków najwięcej obaw, choć też wyniki nie są wszędzie takie same - poparcie dla żywności genetycznie modyfikowanej wynosi średnio 27%, ale waha się od około 12% w Luksemburgu do 45% w Czechach. W Polsce to około 22% (dane za www.gmo-compass.org). Ciekawe, że badania wykazują także, iż około 60% Europejczyków nie wie, że rośliny zawierają DNA. Czy to ci sami ludzie boją się żywności zmodyfikowanej genetycznie?

Inżynieria genetyczna odbywa się właśnie na poziomie DNA - materiału genetycznego wszystkich organizmów. Geny są zbudowane z DNA, i tworzenie genetycznie zmodyfikowanego organizmu polega na usunięciu z niego lub dodaniu do niego genu lub genów z bliskiego, tego samego lub zupełnie innego gatunku. Nie jest istotne, czy organizm jest bakterią, rośliną czy krową. Procedury są dość podobne, choć z różnych względów technicznych rośliny i mikroorganizmy są łatwiejsze w obróbce niż zwierzęta. Często metody wprowadzania genów do organizmów uwzględniały "transportery" genów zwane wektorami, które wprowadzały oporność na pewne antybiotyki, co też było przedmiotem dyskusji. Obecnie możliwe jest uzyskiwanie roślin transgenicznych nieniosących tego typu cech.

Po co się modyfikuje rośliny? Lista zastosowań jest dość długa, w pewnym skrócie może chodzić o poprawienie wartości odżywczych, uzyskanie odporności na konkretne szkodniki, na mróz, herbicydy, stres. Herbicydy służą do usuwania chwastów, a odporność na nie umożliwia wysiewanie roślin, które nie ucierpią z powodu stosowania tych związków.

Można też modyfikować samozapylanie kwiatów, dojrzewanie owoców czy stosować rośliny jako bioreaktory do produkcji leków czy szczepionek. Możliwe jest też uzyskanie roślin o kwiatach w barwach niewystępujących w przyrodzie w danym gatunku. Lista ta jest długa i w wielu przypadkach podobne efekty można uzyskać, stosując konwencjonalne metody hodowli, ale wówczas jest to bardzo żmudna procedura - zamiast wprowadzania pojedynczego genu krzyżuje się odmianę hodowlaną z np. dziką odmianą odporną na jakiś wirus, a następnie przez parę lat prowadzi krzyżówki, żeby zachować odporność, ale odzyskać jak najwięcej pożytecznych cech odmiany hodowlanej.

Oczywiście inżynieria genetyczna umożliwia też wprowadzanie genów z gatunków, które się nie krzyżują z interesującą hodowców rośliną, czy nawet z bakterii lub zwierząt.

W ten sposób powstało wiele genetycznie zmodyfikowanych roślin. Olbrzymia większość upraw roślin transgenicznych to bawełna, kukurydza i soja: w 2006 r. ich ogólna powierzchnia wynosiła 102 miliony ha, a tylko między rokiem 2005 i 2006 przybyło ich 12 milionów ha. Na ogół mają one wprowadzone geny, które nadają odporność na herbicydy lub szkodniki albo na jedno i drugie. W 14 krajach na świecie obszary upraw przekraczają 50 tys. hektarów - USA, Meksyk, Kanada, Hiszpania, Rumunia, Chiny, Indie, Filipiny, Australia, Afryka Południowa, Brazylia, Paragwaj, Urugwaj i Argentyna. Na mniejszą skalę prowadzone są uprawy w Hondurasie, Kolumbii, Francji, Niemczech, Czechach, Słowacji i Iranie.

Inne rośliny uprawne GMO spotyka się w Iranie (ryż) oraz Kanadzie (rzepak) i USA (rzepak, kabaczek, papaja, lucerna). Istnieją odmiany GMO wielu innych roślin, ale nie uprawia się ich w celach komercyjnych.

Soja i kukurydza służą między innymi do produkcji paszy. Olbrzymia większość pasz wysokobiałkowych, które są dziś na rynku, produkowana jest z soi transgenicznej. Odkąd w związku z problemem choroby wściekłych krów wprowadzono zakaz stosowania mączek z kości w karmieniu zwierząt hodowlanych, pasze sojowe są podstawowym sposobem karmienia zwierząt hodowlanych, i Polska importuje około 1,8 mln ton takich pasz rocznie. Od sierpnia tego roku pasz takich nie będzie już można importować, co może spowodować różne efekty - kryzys produkcji mięsa, wzrost jego cen itp.

Goździki i krowy

Co jest groźnego w paszy genetycznie modyfikowanej? Od wielu lat bada się skutki spożywania genetycznie modyfikowanej żywności przez zwierzęta. Wbrew różnym doniesieniom medialnym nie ma żadnych naukowych dowodów, że może to być szkodliwe. W naukach przyrodniczych ani internet, ani prasa nie są na ogół uważane za źródła danych naukowych - sprawdzone dane publikuje się po recenzjach w czasopismach naukowych.

To, co jemy, nie powinno się drastycznie zmieniać, gdy ma jeden gen więcej lub mniej. Już w szkole uczymy się, że składnikami organizmów żywych są białka, węglowodany, tłuszcze i kwasy nukleinowe (pomińmy minerały i witaminy, bo nie jest to traktat ani o budowie organizmów, ani o dietetyce). Wszystkie te rzeczy pobierane z pokarmem są rozkładane na czynniki pierwsze - białka na aminokwasy, kwasy nukleinowe na nukleotydy, węglowodany na cukry - z tych i innych cegiełek budowane są nowe składniki naszego organizmu. Nasz organizm naprawdę nie wie, czy zjadł coś, co ma o jeden gen więcej czy o trzy geny mniej - wie tylko, czy dostarczono mu dostatecznie dużo kalorii, minerałów i wody po to, by mógł funkcjonować. Nie ma naprawdę żadnych potwierdzonych danych z porządnych czasopism naukowych o doświadczeniach wykazujących szkodliwość spożywania pokarmów GMO. Tym bardziej, skoro nie są one szkodliwe, nie widzę żadnego uzasadnienia dla obaw przed jedzeniem mięsa zwierząt karmionych paszą wyprodukowaną z roślin transgenicznych - najpierw zwierzęta rozłożą tę paszę na odpowiednie składniki, a potem my to samo zrobimy ze spożytym mięsem.

Warto pamiętać o tym, że pożywienie z DNA zjadamy codziennie - jest ono we wszystkich żywych organizmach i nie ma żadnych dowodów, by geny wołów, świń, kukurydzy czy truskawki były przekazywane człowiekowi. Tak więc nie ma powodu do obaw ani przed paszami dla zwierząt, ani przed samą żywnością transgeniczną.

O tej ostatniej krąży wiele mitów - np. takich, że jest tego mnóstwo w Polsce, że nie wiemy, co jemy. Ale nikt nie wskaże nam palcem na półce w sklepie transgenicznego jabłka czy ziemniaka, a to z prostego powodu - tej żywności prawie na rynku nie ma. Choć przygotowano wiele różnych odmian pomidorów, ziemniaków itp., nie ma ich w sklepach, nie są dopuszczone do obrotu, i nawet w Stanach Zjednoczonych, kraju najbardziej akceptującym żywność z GMO, na rynku była tylko papaja, kabaczek i (niejadalny) goździk o interesującej niebiesko-fioletowej barwie i nazwie "Moonshadow" (dane z 2004 r.).

Goździka bym akurat nie kupiła, nie ze względu na jego status GMO, ale dlatego, że w Polsce w latach 60. i 70. z kwiatów były tylko goździki - i ich nie znoszę.

Ciekawy jest przypadek transgenicznej papai, stanowiącej obecnie większość upraw na Hawajach. W 1992 r. przeprowadzono próby polowe odmiany odpornej na wirus papai zwany PRSV, a w latach 1996-97 skomplikowany proces dopuszczania żywności transgenicznej do obrotu w USA został zakończony dla papai na tyle szybko, by uratować produkcję tego owocu, która spadła dramatycznie na Hawajach w efekcie podatności nietransgenicznych odmian na PRSV. Papaja transgeniczna jest spożywana w USA i w Kanadzie, na potrzeby Japonii nadal produkuje się odmianę nietransgeniczną.

Jeżeli w Polsce jest żywność transgeniczna, to może to być wyłącznie coś, co pochodzi od soi lub kukurydzy transgenicznej i nie widzę powodu do obaw - ale zgadzam się, że ponieważ nie każdy może chcieć ją jeść, taka żywność powinna być znakowana. Ale np. znakowanie masła, że nie zawiera GMO, jest absurdalne, bo skoro krowa nie jest GMO, to w jaki sposób cokolwiek zawierać ma masło? A hodowli zwierząt transgenicznych nie ma na świecie jeszcze zbyt wiele.

Kosztowna zabawa

Od sierpnia tego roku nie będzie w Polsce importu pasz opartych na GMO. Efekty na pewno wystąpią w miarę szybko. Nie ma za to - paradoksalnie - zakazu importu zwierząt karmionych paszą pochodzącą z GMO. Nie byłabym za takim zakazem, ale paradoks polega na tym, że takie samo mięso potrafimy zrobić w kraju, jeśli dopuszczono by pasze pochodzące od organizmów GMO. Jeżeli tak się nie stanie, może nastąpić sytuacja, gdy mięso importowane zwierząt karmionych GMO będzie tańsze od produkowanego w Polsce mięsa zwierząt karmionych paszami bez GMO.

Rośliny GMO to temat rzeka. Poważne komitety naukowe wypowiadały się za (Komitet Ochrony Roślin), jak i przeciw (Komitet Ochrony Przyrody) wprowadzaniu roślin GMO do Polski. Niestety w dyskusjach totalnie zamotane zostało zagadnienie, czego tak naprawdę można się obawiać. Jednym tchem wymienia się żywność dla ludzi, paszę dla zwierząt, bioróżnorodność, ochronę naszej przyrody i rolnictwo ekologiczne.

Powiedzmy to wyraźnie: dyskusję można toczyć na różnych poziomach. Zupełnie nie akceptuję argumentów o szkodliwości GMO i nie mam ochoty płacić więcej za schabowego dlatego że do Polski nie będzie wolno importować śruty z transgenicznej soi (która zresztą jako produkt przetworzony nie jest sama w sobie GMO, tylko produktem GMO). Natomiast o argumentach dotyczących bioróżnorodności i im podobnych sądzę po pierwsze, że spadek bioróżnorodności w nieodwracalny sposób towarzyszy rozwojowi ludzkości. Nie uprawiamy już dzikich odmian, a jeśli się w to bawimy, to cena za takie towary jest kilkukrotnie wyższa niż za towary standardowe. Dla przykładu, importowany z Włoch makaron robiony ze starej odmiany pszenicy kamut kosztuje dokładnie trzy razy więcej niż makaron ze zwykłej pszenicy. Nie każdego stać na żywność ekologiczną czy na prowadzenie upraw tego typu, ale to jest dyskusja na innym poziomie.

Jesteśmy częścią Unii Europejskiej i obowiązują nas przepisy unijne, które dotyczą całej Europy. Jeżeli nie chcemy, by do Polski przychodziły rośliny transgeniczne czy pasze z nich produkowane, musi to być naukowo uzasadnione, a takich uzasadnień brak. W Polsce wprowadzono dwie ustawy dotyczące organizmów genetycznie modyfikowanych i produktów pochodzących z nich - ustawa o paszach z 22 lipca 2006 r. i ustawa zmieniająca ustawę o nasiennictwie z 27 kwietnia 2006 r. Ta pierwsza zakazuje wprowadzania do obrotu i stosowania w żywieniu zwierząt "pasz genetycznie zmodyfikowanych oraz organizmów genetycznie zmodyfikowanych przeznaczonych do użytku paszowego". Ta druga zakazuje obrotu na terenie Polski materiałem siewnym odmian genetycznie zmodyfikowanych oraz wpisywania do krajowego rejestru "odmian genetycznie modyfikowanych". Ustawy te wynikają z ramowego stanowiska rządu z marca 2006 r., które było przeciwne pracom eksperymentalnym z GMO w środowisku, wprowadzaniu do obrotu pasz genetycznie zmodyfikowanych i przeciwne uprawom roślin GMO.

***

Co będzie dalej? Parę lat temu byłam w Niemczech na konferencji o koegzystencji roślin GMO i nie-GMO, gdzie spokojnie dyskutowano o tym, w jakiej odległości można by wysadzać rzepak transgeniczny od hodowli rzepaku do ekologicznego miodu rzepakowego, by wilk był syty i owca cała. Być może z takich dyskusji wyniknie, że nie da się osiągnąć właściwego kompromisu. Ale obecnie w Polsce dyskusja toczy się na podstawie ustaw, w wyniku których odrzucamy nie tylko rośliny GMO, ale i pasze z nich produkowane. To może spowodować karne opłaty za zakaz obrotu organizmami czy paszami, które mają odpowiednie zezwolenia w Unii Europejskiej. Ale może też bardzo poważnie wpłynąć na nasze codzienne wydatki.

Prof. Ewa Bartnik jest biologiem i genetykiem, pracownikiem Instytutu Genetyki i Biotechnologii Uniwersytetu Warszawskiego oraz Instytutu Biochemii i Biofizyki PAN

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2008