Gej i krzyż

Dałem mu różaniec. Nie przyjął. Rozstaliśmy się bez słowa. Następnego dnia sms-ami i mailami dałem mu do zrozumienia, że to koniec.

27.12.2011

Czyta się kilka minut

/ rys. Mieczysław Wasilewski /
/ rys. Mieczysław Wasilewski /

Daniel mieszka ze swoim partnerem i regularnie chodzi do spowiedzi.

Patryk miewa fantazje z chłopakami, ale stara się nad nimi panować.

Huberta żadne związki nie interesują, bo uważa, że Kościół je wyklucza.

Sebastian i Marek są razem od kilku miesięcy i nie przeszkadza im, że jeden jest katolikiem, a drugi ateistą.

Żaden nie uważa się za "typowego" reprezentanta jakiegokolwiek środowiska. Wszyscy są ochrzczeni i wszyscy są homoseksualni. Zgodzili się opowiedzieć swoje historie pod warunkiem, że ich dane zostaną zmienione.

Daniel, 31 lat

Jestem homoseksualistą i katolikiem. Prowadzę w internecie blog jako Nawrócony Marnotrawny. Pierwsze fascynacje chłopakami miałem już w wieku 7 lat, ale jednocześnie zakochiwałem się w dziewczynach. Bardzo dokładnie to pamiętam.

Jako 18-latek wiedziałem, że nie ma szans na dziewczyny, a takie ewidentne uświadomienie przyszło jakoś dwa lata później.

Pierwszy kontakt seksualny z facetem: 21 lat.

Potem uzależnienie od masturbacji, kontakty z różnymi chłopakami, również za kasę, totalna rozwiązłość.

Nie, moje życie towarzyskie wcale nie było intensywne, seksualne tak.

Spowiedź zmieniła wszystko, ale to był proces.

Wrzesień 2005 - pierwsza spowiedź generalna. Z tego wszystkiego.

Październik 2005 - druga spowiedź.

Kwiecień 2006 - u dominikanów. Bez rozgrzeszenia. Totalne zaskoczenie i zimny prysznic, który z perspektywy lat oceniam bardzo dobrze. Bo zacząłem myśleć. To była łaska od Boga, żeby się na niego nie "obrazić".

Grudzień 2009 - spowiedź u księdza, który stał się moim stałym spowiednikiem. Było już ciemno. Czekałem na niego w furcie, nie wiedziałem, jak wygląda. Trząsłem się ze strachu. To było długie czekanie. Chciałem uciec. Nie uciekłem.

Odtąd spowiadałem się prawie co tydzień. Ze względu na upadki.

No, w sensie seksu, który się zdarzał, coraz częściej wbrew mojej woli. Miałem chłopaka, był niewierzący. Jeszcze nie miałem na tyle siły, żeby powiedzieć stop.

W marcu 2010 r. zakończyło się to, co nazywam tkwieniem w grzechu ciężkim. Była wiosna, padał deszcz ze śniegiem.

To trwało i rodziło się w bólach, bo kilka razy próbowałem to zakończyć, ale zaraz potem zły duch doprowadzał mnie do takiej rozpaczy i udręki, że po dniu wszystko było po staremu. Nie miałem siły zerwać.

Cały czas miałem nadzieję, że mój chłopak się nawróci. Później zacząłem się modlić w taki sposób, żeby Pan zajął się tym jakkolwiek, bo ja nie umiem i nie widzę rozwiązania.

Pojechałem do Rzymu. Tam dostałem taką siłę i przekonanie do tej decyzji, że to zrobiłem. Miałem tam jechać z Kamilem, tak miał na imię.

Nie chciał. W drodze do Rzymu czułem się przygnębiony i smutny. W trakcie pobytu ani ja nie dzwoniłem do niego, ani on do mnie.

Codziennie brałem udział we Mszy św. i czułem się bardzo dobrze, bo to był okres, w którym nie zagrażało mi, że będę musiał uprawiać seks. Byłem sam.

Pierwszy raz w życiu byłem zafascynowany Kościołem, jego świętością. To były rekolekcje w milczeniu; nie gadałem z nikim, osiągnąłem równowagę psychiczną i słyszałem pragnienia swojej duszy.

Wracałem płacząc, w samolocie, bo czułem, że wracam do rzeczywistości, która jest mi nieprzyjazna. Nie chciałem stracić tej czystości, którą pierwszy raz w życiu udało mi się utrzymać przez tydzień.

Kupiłem tam różańce dla kilku osób. Dla niego też. Po powrocie nie widzieliśmy się, wymigiwałem się, że jest Dzień Kobiet i jadę do mamy. Następnego dnia spotkaliśmy się na chwilę.

Dałem mu różaniec.

Nie przyjął.

Rozstaliśmy się bez słowa. Następnego dnia sms-ami i mailami dałem mu do zrozumienia, że to koniec.

Później Zły nadal mieszał w moich myślach. Tylko dzięki Bogu nie dałem się w to wmanewrować.

Rozpocząłem bardzo intensywne życie duchowe: codzienna Msza, rekolekcje, pielgrzymki, bo miałem tę świadomość, że Zły tak łatwo nie odpuści.

Prawda jest taka, że letniość w życiu duchowym prowadzi do upadku i powrotu do starego. Tu potrzeba radykalizmu.

Zrzuciłem kajdany.

I za to chwała Panu, żywemu i obecnemu w nas, w tym również w tobie.

Teraz żaden człowiek nie wpływa destrukcyjnie na moje życie duchowe.

Z rodziny wie o mnie mama, z ojcem nie mam kontaktu. A tak to wiele osób spośród znajomych. Mamie powiedziałem 2 lata temu. Zrozumiała. Trochę podejrzewała, przypuszczam. Mamy zawsze czują takie rzeczy.

Jest wszystko super. Prowadzę własną firmę. Od dwóch lat żyję w czystej przyjaźni z przyjacielem. Też jest wierzący.

Podobno jest takie sformułowanie jak biały związek. Nie ma współżycia, tylko wspólne życie.

Tak, mieszkamy razem.

Kilka miesięcy po przemianie zacząłem pisać bloga. Bo sam takiego bloga, strony, czegokolwiek - szukałem. To był czas, kiedy nie byłem pewny, co czuję.

Bo czy na pewno homoseksualista może być wierzący? Może jestem jedyną taką osobą? Ale przecież musi być ktoś taki i muszę go znaleźć, bo mam, cholera, mnóstwo pytań.

Dlatego poczułem przynaglenie: skoro otrzymałeś łaskę, to nie możesz tego zatrzymać dla siebie. Musisz napisać. I pomóc innym, którzy stoją przed wyborem między pozorem życia a Życiem.

Znam wiele osób podobnych do mnie. Są moimi dobrymi kumplami. Jest wielu tych, którzy wierzą i chcą kochać nie tylko mężczyznę, ale i Boga. To są normalni chłopacy, faceci. Można z nimi gadać szczerze, od serca, bo mają inne priorytety. Rozmowa z nimi nie jest nasycona podtekstami, a zawsze właśnie tego mi brakowało.

Pytasz, czy Bóg jest mężczyzną. Nie. Bóg to Bóg.

Obraz "Syn Marnotrawny" Rembrandta dobrze to pokazuje. Jedna dłoń ojca ma wyraźnie męski charakter. Druga jest delikatna, kobieca.

Jezus był szalenie męski i pociągający. Tłumy za nim chodziły, potrafił konkretnie powiedzieć to, co chciał powiedzieć, bo mówił "od Ojca". Jednocześnie we wszystkich kontaktach z ludźmi - grzesznikami, prostytutkami, celnikami, wszystkimi odrzuconymi - był czuły i delikatny.

Co to znaczy wierzyć? Wierzyć to mieć świadomość, że nie jest się stwórcą, a stworzeniem.

To odpowiedzieć na wezwanie, które Bóg przez Jezusa skierował do mnie. I swoją mocą, której nie ma nikt, przemienił moje życie.

Jezus wyszedł mi na spotkanie i wołał, tak jak woła z pewnością ciebie.

Bo nie ma ludzi, którzy byliby mu obojętni.

W twoim sercu jest wielkie pragnienie, Bóg je widzi.

Patryk, 27 lat

Moje relacje z Kościołem można podzielić na trzy etapy.

Pierwszy: kiedy byłem młody i odkrywałem siebie. Pochodzę z rodziny katolickiej, w takim duchu byłem wychowany. Miałem jakieś 12 lat, kiedy zorientowałem się, że bardziej podoba mi się kolega z klasy niż koleżanka. Wtedy wystarczały mi moje wyobrażenia i zdjęcia ładnych chłopaków. Wiedziałem, że to z Kościołem nie po drodze.

Drugi etap: czas próby samego siebie. Liceum i studia. Postanowiłem przekonać się, czy jestem homo. Miałem świadomość, że będzie to grzech, ale chciałem wiedzieć. Umówiłem się z chłopakiem. Nie miałem wyrzutów sumienia, ale byłem świadomy grzechu.

Potem miałem bardzo długą przerwę. Wiedziałem, że jestem homo, i pogodziłem się z tym na tyle, na ile było mi to potrzebne. Z drugiej strony, nie grzesząc z drugim facetem, nie miałem kłopotów w relacji z Kościołem. Inaczej: nie miałem wyrzutów sumienia.

Po studiach, czyli trzy lata temu, znowu postanowiłem mieć chłopaka. Dopuściłem życie seksualne. Stawałem się coraz bardziej liberalny. Zwalałem wszystko na Pana Boga i "mało postępowych biskupów".

Znalazłem kogoś. Było dużo seksu, który mnie męczył. Chodziłem regularnie na Msze, ale czułem się przy tym osobliwie.

Słuchaj, nie chodzi mi o to, że podczas Mszy czułem się jak jakiś oszust, dwulicowiec, hipokryta. To było inne uczucie.

Zawsze kochałem Pana Jezusa. Oddalałem się od niego poprzez grzech, ale czułem jeszcze większą konieczność zacieśnienia z Nim relacji. Nie potrafiłem się w tym kotle ogarnąć.

Któregoś dnia miałem zawodowy kontakt z pewnym księdzem. Rozmowa zeszła na osoby homo w Kościele. Powiedziałem: szkoda, że Kościół się na takich ludzi zamyka.

Okazało się, że ten ksiądz był spowiednikiem dwóch takich chłopaków.

Zerwałem z moim partnerem. Poczułem się, jakbym powrócił z jakiejś autobanicji. Byłem wolny psychicznie, moja głowa i serce powróciły na swoje miejsce.

I etap trzeci: jestem homo facetem w Kościele, a Kościół jest we mnie. Poznałem Daniela, z którym rozmawiałeś, i jego model życia. Okazało się, że zgadzamy się w wielu miejscach.

Zdałem sobie sprawę z tego, że jestem, kim jestem, i nie zamierzam się zmieniać albo leczyć. Wiem, że moja orientacja to tylko cząstka mnie i nie musi mnie definiować. Przestałem się buntować dla zasady: ja jeden jestem jaśnie oświecony, a cała reszta ma mi się podporządkować.

Co do seksu homo chłopaków: nie mam jednoznacznego przekonania o grzeszności takiej relacji. Jest coś nadrzędnego. To, że staram się być podporządkowany Kościołowi. Pewnego rodzaju pokora: skoro jestem katolikiem i chcę zapracować na zbawienie, to muszę przyjąć zasady, które mają mnie do tego przybliżyć.

Bo nie można być w innym klubie parlamentarnym, będąc jednocześnie w innej partii, nie?

Teraz moje ciało jest łodzią, a duch sternikiem. I tak sobie płynę tą łodzią. Raz wody nabieram, raz wylewam.

Pożądanie jest czymś naturalnym. Tego się nie wyrzeknę. Nie mogę zaciskać zębów z całej siły tylko po to, żeby nie rzucić okiem na jakiegoś przystojniaka. Pewnie, że rzucam, jak mój chłopak nie patrzy.

Chodzi o to, żeby pożądanie nie wzięło góry. Żeby nie popełniać grzechu nieczystości przed monitorem, żeby zbyt namiętnie się nie dotykać.

Pracuję nad sobą. To jak jazda na rowerze. Uczysz się poprzez skaleczone kolana.

Miewam fantazje. Wtedy pozwalam im płynąć. W ten sposób nad nimi panuję. Moje akcje w kategorii "łaska czystości" charakteryzują się tendencją wzrostu. Jak na każdej giełdzie są i spadki, ale od giełdy różnię się tym, że sam sobą steruję. Dlatego staram się działać na rzecz stabilnego wzrostu. Spekulantów nie ma.

Mam znajomego zakonnika. Jest moim kierownikiem duchowym, spowiednikiem też, od czasu do czasu. Skontaktuję cię z nim.

Dobrze się czuję u dominikanów. To chyba powszechne wśród kolegów "z branży". Dominikanie radzą sobie z nami. Przemawiają do rozsądku. Potrafią trafić słowem.

Tak, wie o mnie sporo ludzi. Na początku dowiedziała się przyjaciółka chłopaka, który mi się podobał. Mówiła, że rozumie. Okazało się, że ten chłopak jest hetero. Jesteśmy kumplami do dziś.

Moi bracia stwierdzili, że wiedzieli o mnie, zanim im powiedziałem.

Na końcu dowiedzieli się rodzice. Były łzy. Minęły dwa lata. Daliśmy radę.

Zmieńmy temat. Pytałeś o Ruch Palikota. Nie pierwszy raz jestem rozczarowany zachowaniem Roberta Biedronia. Może i chłopak działa w słusznej sprawie, ale broniąc praw osób homo, nie powinien uderzać w Kościół, bo psuje robotę, którą my - też homo - staramy się wykonywać na rzecz zrozumienia naszej sytuacji.

Gdybym mógł, to poprosiłbym go o jedno: żeby nie uderzał bez powodu w Kościół. Bo to osłabia dialog, który już trwa. My staramy się naprawić reputację homoseksualistów w Kościele, a potem jakiś aktywista wychodzi, odzywa się nie w porę słowami małej kultury i nie na temat. I wtedy to my się czerwienimy, że "nasz kolega" uderza od tak, dla zasady.

Ale czy ja cię nie zanudzam?

W ogóle sprawy obyczajowe nie są teraz najważniejsze.

Obserwuję właśnie upadek dwóch znajomych firm. Widzę naszych rówieśników, którzy albo pracy nie mają, albo zarabiają tyle, że bardziej opłaca się dostawać zasiłek z urzędu pracy. Słyszę, że ludziom po studiach (bardzo dobrych) trudno znaleźć pracę.

Coś o tym wiem, bo sam szukam pracy. Również przez znajomości. Wszystko na nic: przyjęcia wszędzie tam, gdzie mi zależy, są wstrzymane.

Jestem prawnikiem. Mam trochę doświadczenia w administracji publicznej i kancelariach. Teraz pracuję na godziny jako wykładowca. Dużo satysfakcji, mało kasy. A jak chłopak zaczyna mi suszyć głowę, żebym szukał pracy nie w zawodzie, to wszystko się we mnie gotuje.

Jest w miarę okej, ale na życie to o dużo za mało.

No, to są prawdziwe wyzwania, a nie to, czy ktoś chce ściągnąć krzyż, czy nie.

Krzysztof, 25 lat

Wszyscy teraz patrzą na Biedronia i tak sobie wyobrażają większość, jeśli nie wszystkich homoseksualistów. Myślą, że tylko biegamy po paradach. Że mamy skrajnie lewicowe poglądy. Że mówimy cienkim głosem. Że nie wiemy, co to Konwent Seniorów. A nie wszyscy tacy są.

Na szczęście poziom tolerancji Polaków rośnie i będzie rósł, ale na to potrzeba czasu.

W Polsce czuję się dobrze, chociaż mogłoby być lepiej. To mój kraj i nie opuszczę go tylko z powodu mojej orientacji.

Pochodzę z rodziny wierzącej, ale nie w sposób skrajny. Od wczesnych lat chodziłem do kościoła. To było dla mnie coś normalnego. Nie byłem biernym katolikiem - jeszcze w podstawówce zdarzało mi się czytać Słowo Boże podczas niedzielnej Mszy, miałem swój epizod w działalności oazowej. Rosłem w wierze, ale bez fanatyzmu.

Pamiętam, że już zanim rozpocząłem szkołę, to jakoś bardziej interesowali mnie mężczyźni.

Kiedy miałem 11 lat, myślałem, że będę księdzem. Nie martwiłem się, że nie ciągnie mnie do kobiet, bo myślałem: "przecież jako ksiądz nie będę miał żony".

W pierwszej klasie liceum dowiedziałem się o instrukcji wydanej przez Watykan, która zabraniała wyświęcać homoseksualistów. Postanowiłem, że nie będę się pchać tam, gdzie mnie nie chcą.

Oczywiście, gdzieś tam pojawiała się myśl o małżeństwie, ale i to z czasem mi przeszło. Wiedziałem, że homoseksualizm jest przeszkodą w zawarciu małżeństwa. No i zdawałem sobie sprawę, że nie byłbym szczęśliwy z kobietą. Nie chciałem krzywdzić żadnej z nich. Nie jestem maszyną pozbawioną uczuć.

Początkowo tłumiłem to wszystko w sobie. Wiedziałem, że jestem gejem, ale dopiero od niedawna mam odwagę, by stanąć przed lustrem i się do tego przyznać.

Nie biegam po "branżowych" klubach, nie chodzę na parady, więc nie znam wielu gejów.

Mam kontakt z wierzącymi homoseksualistami. Spotykamy się. Rozmawiamy o wszystkim.

Jasne, że poruszamy nasze tematy. Nie tworzymy jakiegoś getta, ale o pewnych kwestiach można porozmawiać z osobami, które mają podobne problemy. Sam mam bliskiego przyjaciela, które wie o mnie, ale "w temacie" wolę porozmawiać z kumplem gejem.

Czy bywam z facetami? Na pewno nie uprawiałem i nie uprawiam z nimi seksu. Przez całe moje życie dosłownie kilka razy zdarzyło mi się mocniej ściskać dłoń drugiego mężczyzny. Myślałem, że ułożę sobie życie w samotności, poświęcę się pracy i jakoś to będzie. Ale potrzeba bliskości w końcu dała o sobie znać. Biłem się ze swoimi myślami: czy na pewno Bóg chce ode mnie tak dużego poświęcenia?

Dzięki wsparciu innych, modlitwie i korespondencji z Danielem, który prowadzi bloga, wątpliwości minęły. Spotkanie z nim dało mi dużo do myślenia. Zobaczyłem, że wierzący gej nie musi być samotny.

Choć nie ukrywam: gdy się dowiedziałem, że Daniel mieszka ze swoim chłopakiem, to szczena mi opadła.

Było to coś nowego, o czym się głośno nie mówi. Jednocześnie dawało nadzieję. Zadałem sobie pytanie: czy i ja mógłbym być do tego zdolny?

I nie wykluczam takiego związku, a nawet chciałbym go kiedyś stworzyć. Nie mam strasznego parcia, że tak musi być za wszelką cenę, ale mam przynajmniej jedno: nadzieję. Nadzieję na bycie z kimś, na jakąś tam namiastkę normalności. Dzięki niej lepiej sobie radzę z byciem katolikiem i gejem. Jeszcze bardziej pogodziłem się z tym, kim jestem.

Jak na razie, samotność mi nie dokucza. Mieszkam w mieszkaniu studenckim. Znamy się od lat. Jest nas sześcioro. Jesteśmy wielką rodziną.

Nie, oni nie wiedzą, że jestem gejem.

Ja nie czuję nic do nich. Nie wykorzystuję żadnej sytuacji. To, że mieszkamy razem, w żaden sposób mnie nie nakręca.

Oni są wierzący, ale w sposób liberalny. Część z nich jest już w związkach, inni ciągle szukają.

W pokoju mieszkam z kumplem. Kumpel jest hetero.

Marek, 26 lat

Gdybym był hetero, pewnie byłbym typowym Polakiem-katolikiem.

Polak-katolik to taki oksymoron. Jego katolicyzm nie jest autentyczny, nie wypływa z miłości do Stwórcy i fascynacji Ewangelią, tylko z przyzwyczajeń, z obyczajów, jak chrzest, komunia, bierzmowanie, ślub.

Prawdziwy katolik to człowiek sumienia i świadectwa. W przypadku niezgody między nauką Kościoła a sumieniem, wybiera Kościół. Przykładem życia świadczy o swojej wierze. Musi kochać siebie, żeby być zdolnym kochać innych. Każdego dnia stara się być coraz bardziej ,,głodny" nieba. Nie ulega stagnacji, bo Chrystus nie powiedział: jam jest przyzwyczajenie.

Czy ja jestem prawdziwym katolikiem? Nie wiem.

Hubert, 25 lat

Związki homoseksualne mnie nie interesują. To jak z motocyklami. Podobają mi się, ale nie muszę ich od razu kupować.

I tu nie chodzi o gust, ale o kwestie światopoglądowe. Nie chcę wiązać się z facetem, choć byłoby to dla mnie i erotycznie, i emocjonalnie pociągające. Bo dzisiaj widzę dla siebie wybór tylko w tym zakresie, który jest dopuszczony lub niewykluczony przez Kościół. A katolicyzm wyklucza erotykę pozamałżeńską. Dopuszcza za to bliskie, nawet miłosne związki dwóch homo. Mam nawet przyjaciół, którzy realizują ten model. Spotykają się ze strony duchowieństwa z głosami "za", ale częściej "przeciw". Mimo wszystko są razem i według mnie nie tylko nie robią niczego złego, ale i mają w tej swojej czystości wielką moralną zasługę.

Ale ja tak nie chcę.

Kapłan

Tak, znam Patryka od kilku lat. Spowiadam go od czasu do czasu.

Zaznaczam, że ktoś, kto określa się jako gej, zazwyczaj stroni od konfesjonału, a szkoda. Można raczej mówić o osobach, które mają orientację homoseksualną, ale są "nieaktywni", i takich się spotyka. Oni zdają sobie sprawę ze swojej kondycji ludzkiej, ale chcą żyć jednocześnie blisko Boga. Rzadko pojawiają się osoby, które są "aktywne" seksualnie, bo jeśli wybrali taką opcję życia, to przestają wierzyć. A przecież Bóg nikogo nie wyklucza.

Jeśli przyszedłby do mnie do spowiedzi chłopak i powiedział, że jest gejem, przyjąłbym go z miłością pochodzącą od Boga. Nikogo nie mógłbym odrzucić, a tym bardziej tego, który przychodzi, klęka w konfesjonale i chce wyznać swoje grzechy i słabości. Bo przecież ja, kapłan, siedzę w tej budce Miłosierdzia Bożego i jestem wyłącznie narzędziem w rękach Boga.

Teraz ten chłopak ma pokazać, że chce żyć blisko Boga, pracować nad swą słabością. I pozbyć się myślenia, że "kler potępia gejów, więc nie mam czego szukać w Kościele". Powiem mu: Kościół jest dla ciebie, bo Kościół to wspólnota grzesznych. Zapytam go, czy rzeczywiście chce być blisko Boga i Kościoła, i czy zdaje sobie sprawę, że "czynny" homoseksualizm zamyka mu drogę do sakramentów. On dokona wyboru: wóz albo przewóz. Albo traktuje Boga na serio, albo woli pojechać sobie na przejażdżkę życiową.

Kościół chce pomagać takim ludziom. Oby nie brakowało tych, którzy mając takie skłonności, będą stawiali Boga na pierwszym miejscu.

Można potępiać, ale tylko grzech, nie człowieka. Wszyscy potrzebują miłości i współczucia, Kościół nie gardzi nikim.

Sebastian, 21 lat, Marek, 23 lata

Sebastian: Jestem gejem i katolikiem.

Marek: Jestem gejem i ateistą.

Sebastian: Gdybym wtedy do niego nie podszedł, dziś byśmy tu razem nie siedzieli.

Marek: Byłem na imprezie w klubie gejowskim. Tłum. Wszyscy popijają drinki, tańczą. Ja też tańczę, ale sam. Rozglądam się. W końcu podchodzi do mnie Sebastian. Jakoś mnie tam zaczepił. Dokładnie nie pamiętam.

Sebastian: Pewnie nawet nic nie powiedziałem. Po prostu zaczęliśmy tańczyć.

Marek: Wiesz, w ciemnościach nie widać, kto katolik, a kto nie.

Sebastian: Długo tańczyliśmy, z godzinę bez przerwy. Jeszcze na parkiecie zaczęliśmy się całować. Potem usiedliśmy, żeby pogadać.

Marek: O wszystkim. O piłce, o polityce. Przecież wiesz, że ja zawsze dużo gadam o polityce.

Sebastian: O środowisku. Że jest zepsute. Zgniłe. Że praktycznie wszyscy geje w tym mieście się znają. Każdy każdemu obciąga, i tylko o to wszystkim chodzi.

Marek: O chłopaku, którego, jak się okazało, obaj znamy. Przegięta ciota, która każdemu proponuje łóżko.

Sebastian: Potem trochę zasypiałem Markowi na ramieniu. Nie, nie zanudzał mnie. Byłem zmęczony.

Marek: Wyszliśmy na starówkę. Nad rzekę. Tam jest takie miejsce, w dzień włóczy się tam mnóstwo ludzi, w nocy jest pusto. No i wiesz.

Sebastian: Trzech dresów szło. Się kapnęli, o co chodzi. Krzyczeli, ale z daleka: cwele, pedały!

Marek: A Seba potem na piechotę wracał do domu. Bał się, ale na szczęście nic się nie stało. Rano miałem kaca, jak cholera. Wziąłem komórkę i napisałem: "To ja. Pamiętasz?".

Sebastian: Ja nie miałem wielu przed Markiem. W sensie takich na dłużej. Najwyżej krótkie znajomości. Kilka spotkań. Bo większość z tych chłopaków dążyła tylko do jednego, a ja tak nie chcę.

Że jestem gejem, wiedziałem od zawsze. Długo tego nie akceptowałem. Myślałem: może mi przejdzie. Próbowałem coś tam z dziewczynami, ale to nie było to. W końcu sobie powiedziałem: chłopie, inny już nie będziesz.

Zacząłem się spotykać z chłopakami. Umawiałem się przez taki portal randkowy dla gejów. Tam poznałem Bartka. Pochodziliśmy po parku, pogadaliśmy. Raczej on gadał. Potem parę razy nalegał na seks, ale nie chciałem.

Nie, to nie wynika z wiary, tylko z szacunku do siebie.

Poza wami, wiedzą o mnie trzy osoby: kuzynka, kumpel i kumpela.

Z kuzynką było ciężko. Poszliśmy nad jezioro. Kupiłem dużo piwa. Myślałem, że będzie łatwiej. Powiedziałem. Zaakceptowała to.

Marek: O mnie wiedzą prawie wszyscy najlepsi kumple. Przyjaciele, można powiedzieć. Wszyscy reagowali nadspodziewanie dobrze. Tak, ty byłeś pierwszy. Z tobą się dobrze pije.

Słuchaj, ja się wychowałem w bloku. Na osiedlu. Dobrze grałem w piłkę, miałem pozycję. Nie mogłem patrzeć na facetów jakoś inaczej niż jak na kumpli. A zdarzało się, że patrzyłem. To jest tak: ty poznasz ciekawego, interesującego mężczyznę, ale on dla ciebie nigdy nie będzie atrakcyjny. A ja sobie pomyślę: ale zajebisty facet. Tak miałem już w liceum. Potem siedziałem i myślałem, czy ja czasem nie jestem gejem. Ale ja? No gdzie tam!

Miałem dziewczyny. Bardziej mnie pociągało to, że one na mnie lecą, a nie one same. Były jakieś akcje łóżkowe, ale to nie to samo. Możesz zjeść na śniadanie bochenek suchego chleba i się najesz. Ale jeśli do wyboru masz kanapeczki z szynką i pomidorem, to jest różnica.

Sebastian: Wierzę, ale nie praktykuję. Do Kościoła zraził mnie ojciec. Słucha Radia Maryja i wierzy w to, co tam mówią. Kiedyś powiedział: "tych gejów to bym pozabijał, zakopał w dole i zasypał wapnem". Nic wtedy nie odpowiedziałem.

Z mamą jest spoko. Jakby się o mnie dowiedziała, to by jej było przykro, ale jakoś by to zniosła.

Tak, rodzice chodzą do kościoła regularnie.

Jakoś w technikum zacząłem opuszczać Msze coraz częściej. A jak się zaczęły nauki przedmałżeńskie, to już w ogóle. Bo ksiądz ma mnie uczyć, jak mam z żoną żyć? Nie akceptuję doktryny kościelnej. I nie uważam, że jestem przez to potępiony.

Nie jestem katolikiem drugiej kategorii.

Marek: Kościół nie ma argumentów w dyskusji o AIDS, o antykoncepcji, aborcji, eutanazji. Nie ma oręża. Przez wieki ewoluował wraz ze społeczeństwami. Zmieniał się według potrzeb ludzi. Jest tworzony przez człowieka.

To człowiek wymyślił sobie Boga.

Religia to absurd. Nie potrzebuję tych Mojżeszowych tabliczek, żeby mieć kręgosłup moralny.

Staram się nie krzywdzić. I tyle.

Gadałem z chłopakiem, który studiuje biologię. Mówił, że coraz bardziej przekonuje się, że powstanie i istnienie świata jest dla człowieka niepojęte. "To się w ludzkim umyśle nie mieści, żeby te wszystkie cząsteczki, atomy..." - tak mi mówił. Według niego to wszystko musi być dziełem Boga.

Bzdury gadał.

Masz rację, kiedyś bym tak nie powiedział. W gimnazjum Pismo Święte znałem na pamięć.

Tak byłem wychowany. Mój ojciec to konserwa. Już z nim na tematy światopoglądowe nie gadam.

Mój starszy brat już w wieku 8 lat uważał, że nie wierzy w Boga. To się z nim kłóciłem: "ty jesteś psychiczny".

Jak była kolęda, to musiał siedzieć w domu, ale jak go ksiądz o coś zapytał, to mówił, że nie wierzy. Kiedyś, jak się z księdzem pokłócił, to wikary aż drzwiami trzasnął. Mama wtedy strasznie płakała.

Pamiętasz: byliśmy w górach, opowiadałem ci, że ojciec kiedyś ostro chlał. Wtedy chodziłem do kościoła, siadałem w ławce i modliłem się. Ale ojciec chlać nie przestawał. Teraz już jest dobrze, ale ja wtedy zwątpiłem.

Książki Hitchensa zacząłem czytać jakoś pod koniec liceum. Obserwowałem brata i jego akcje typu kolęda. Teraz uważam, że religia to opium dla mas.

Nie, apostazji nie dokonam, bo to kilka lat czołgania się z papierzyskami od księdza do księdza.

Sebastian: Czy Bóg jest mężczyzną? Nigdy się nad tym nie zastanawiałem.

Marek: Gdyby istniał, byłby kobietą. Kobiety uwielbiają gejów.

Patryk, 27 lat

Pytałeś, czego się boję. Odpowiedź nie będzie jednoznaczna.

Boję się chorób. Nie znoszę brudu, bakterii, roztoczy i wirusów.

Boję się tego, że mógłbym się dać zmanipulować. Sam też nie chcę manipulować ludźmi. Nie znoszę narzucać woli innym.

Bardzo, ale to bardzo boję się, że moje plany wezmą w łeb. Jestem katolikiem, więc nie powinienem polegać tylko na sobie, wiem o tym, i staram się praktykować tę cnotę, chociaż to trudne.

Bo jak powiedzieć Panu Jezusowi, że masz ochotę na najnowszego mercedesa, ale nie masz kasy i fajnie by było, gdyby coś wymyślił?

Bardzo się spinam, po czym okazuje się, że albo nie mam siły, albo natchnienia. Albo najzwyczajniej mi się nie chce.

Boję się o to, że mógłbym kogoś skrzywdzić. Nie chcę świadomie i z premedytacją sprawiać komuś przykrości, przysparzać łez, ranić i wyzwalać ból.

Boję się tych ludzi, którzy bardziej umiłowali siebie i pieniądze, a nie dostrzegają swojego ducha.

Boję się zła, które wyniszcza, miażdży, unicestwia, wojuje i udaje, że nie ma z tym nic wspólnego.

Boję się o ludzi. Czy potrafią prawdziwie miłować bliźniego albo po prostu być tolerancyjnymi.

Boję się o dzieciaki. Bo nie chcę, żeby rosły w nienawiści czy zwykłym braku miłości.

No i boję się o to, czy jestem dobrym chrześcijaninem. Czy nie obciążam ducha zbyt dużą ilością kamieni, czyli grzechów.

Boję się o świat. Zależy mi, żeby istniał jako dobro wspólne.

Ale zaczyna to brzmieć jak frazesy z wyborów miss, więc koniec z tym.

A ty? Czego się boisz?

Mariusz Sepioło (ur. 1990 r.) jest studentem politologii, współpracuje z płockim dodatkiem "Gazety Wyborczej".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, z „Tygodnikiem” związany od 2011 r. Autor książki reporterskiej „Ludzie i gady” (Wyd. Czerwone i Czarne, 2017) o życiu w polskich więzieniach i zbioru opowieści biograficznych „Himalaistki” (Wyd. Znak, 2017) o wspinających się Polkach.

Artykuł pochodzi z numeru TP 01/2012