Garażowa ekonomika

Aby przeżyć, Rosjanie na prowincji funkcjonują w szarej strefie: między państwem a samowystarczalnością. Także dlatego gospodarczy kryzys bardzo powoli przekłada się na niezadowolenie wobec władzy.

14.05.2016

Czyta się kilka minut

Zakład meblarski Aleksandra Sinierkina, Uljanowsk, 2016 r. / Fot. Grzegorz Szymanowski
Zakład meblarski Aleksandra Sinierkina, Uljanowsk, 2016 r. / Fot. Grzegorz Szymanowski

Na pierwszy rzut oka Wąwóz Pietrowa wygląda na opustoszały. Ale i tak robi wrażenie: niemal pięćset garaży w równoległych liniach ciasno wypełnia jego przeciwległe zbocza. Pozamykane drzwi wskazują, że garażowisko jest puste. W sumie nic dziwnego, pośrodku tygodnia na obrzeżach miasta.
Jednak dym wydobywający się z wielu dobudowanych prowizorycznie stalowych kominów, wskazuje na coś innego.

Pukamy do jednego z garaży. Metalowe drzwi otwierają się z piskiem. Z wewnątrz wydobywa się ciepłe powietrze, pachnie drewnem i klejem. Pośrodku pomieszczenia, na podwyższeniu, stoi częściowo gotowa już pikowana sofa typu chesterfield w kolorze łososiowym.
Już wiemy: to garaż „mebelsików”.

Tutaj wszyscy tak

Przy pracy zastajemy trzydziestoparolatków Saszę i Naila, a także młodszego od nich Konstantina. Na kilkunastu metrach kwadratowych mieszczą niemal cały zakład meblarski. Kilka stanowisk z narzędziami, pod ścianą deski i materace. Zaskoczeni, odrywają się od roboty i szybko wyciągają butelkę, kubki oraz ogórki.

Ledwo zaczynamy rozmawiać, a znów rozlega się pukanie. 54-letnia Elena, ich szefowa, jest wyraźnie niezadowolona z zastanego widoku. Każe wracać do pracy, a nas zaprasza do swojego biura. Czyli do garażu obok.

Siadamy tuż przy wejściu. W głębi, przy maszynie do szycia, jeszcze jedna pracownica. Na ścianach fragmenty materiałów, półki z igłami i nićmi. Te dwa garaże to już pełnowartościowa manufaktura.
Jednak z legalnym biznesem ma to niewiele wspólnego. W garażach pracować nie wolno, a żadna z czterech osób pracujących dla Eleny nie jest oficjalnie zatrudniona.

– Tutaj wszyscy tak pracują – mówi Elena o garażowisku.

Sama zaczęła produkować meble w 2011 r., po rozstaniu z mężem. – Jakoś trzeba było wyżyć – mówi krótko. Pierwszą kanapę zrobiła jeszcze w domu: kupiła materiały i opłaciła dwóch robotników. Te dwa garaże wynajęła trzy lata temu. – Ja to nadal nie potrafię tutaj nic zrobić. Tylko organizuję – śmieje się.

Pokazuje katalog swoich produktów: prostych kanap klasy ekonomicznej. Sprzedaje przez hurtowników do salonów w Moskwie, Kazaniu i Samarze. Średnia cena: 15 tys. rubli (równowartość ok. 850 zł). Nieźle wyglądający łososiowy chesterfield to prototyp – być może uda się go sprzedać nawet za 30 tys. rubli.

Garażnicy

Wąwóz Pietrowa znajduje się w dzielnicy Nowe Miasto, na wschodnich obrzeżach Uljanowska – miasta położonego ok. 900 km na południowy zachód od Moskwy, nad brzegiem Wołgi, w którym urodził się Włodzimierz I. Lenin.

Dzielnica powstała w połowie lat 70. XX w., wraz z dużymi zakładami lotniczymi Aviastar. Miały być konkurencją dla Boeinga i w najlepszych czasach zatrudniały nawet 45 tys. ludzi. Problemy pojawiły się po rozpadzie Związku Sowieckiego. Prywatyzacja, zwolnienia, wreszcie bankructwo – typowa historia posowieckiego przedsiębiorstwa.

– Gdy w 2000 r. zakład upadł i trzeba było jakoś wyżyć, ludzie zaczęli wynosić z niego materiały i robić w garażach drzwi oraz meble na sprzedaż – mówi Aleksander Pawłow, redaktor naczelny lokalnego portalu Ulgrad.ru. Pawłow od kilku lat bada zjawisko „garażowej ekonomiki”, dla Fundacji Wsparcia Badań Społecznych „Chamowniki”.

I choć Aviastar znów działa (teraz zatrudnia 10 tys. ludzi), to w Nowym Mieście zdążyła się już rozwinąć cała gałąź półlegalnego przemysłu. Wg szacunków Pawłowa wartość rocznego obrotu meblami w Uljanowsku to trzy miliardy rubli (ok. 175 mln zł). Dla porównania: firmy działające tu oficjalnie nie osiągają nawet pół miliarda.

W innych uljanowskich garażach produkowane są okna, części do maszyn budowlanych, a nawet gitary. Są też kawiarenki i szkoły tańca. I oczywiście warsztaty samochodowe, których jest tutaj tak dużo jak garaży meblowych.

Pawłow szacuje, że w ten sposób używanych jest w Uljanowsku prawie 12 tys. garaży. Pracuje w nich kilkadziesiąt tysięcy osób. – Ich liczba zwiększa się stale od 2008 r., gdy w konsekwencji kryzysu zaczęła zmniejszać się liczba państwowych zasobów. Ludzie uciekają z pola widzenia państwa i zabezpieczają się sami – mówi.

„Garażnicy” działają bez prawnej rejestracji albo tylko ją imitują. Np. w firmie Eleny oficjalnie zatrudniona jest tylko ona sama – jako prezes spółki z ograniczoną odpowiedzialnością.

– W gospodarce rynkowej rejestrujesz firmę, żeby korzystać z usług państwa, np. dla obrony własności i niezależnego sądownictwa. U nas one i tak nie działają, więc „garażnicy” naśladują formy prawne tylko po to, żeby władza się od nich odczepiła – mówi Pawłow.

Stąd brak zaufania do państwa i obcych. Gdy wchodzimy do jednego z garaży, który po wybiciu jednej ze ścian rozciąga się na sąsiedni boks, znajdujemy się bez wątpienia w lakierni samochodowej. Na ziemi kilka zderzaków i drzwi samochodowych, pod ścianą maszyna lakiernicza. Mimo to właściciel nie chce rozmawiać: – To tylko na użytek prywatny, żadne usługi – zarzeka się.

Wyrażający życzenie pracować

Wąwóz Pietrowa to symboliczny wierzchołek szarej strefy, która kwitnie na rosyjskiej prowincji. Poza polem widzenia państwa znajdują się nie tylko „garażnicy”, ale i wszyscy inni, którzy na papierze nigdzie nie pracują.

Oficjalnie bezrobocie w Rosji wynosi tylko 5 proc., ale aktywnych w szarej strefie trzeba szukać w innych kategoriach państwowej statystyki: „niewyrażający życzenia pracować”, „wyrażający życzenie pracować, ale niepracujący”, „prowadzący gospodarstwo domowe” lub „indywidualni przedsiębiorcy składający zerową deklarację podatkową”.

Dzięki nowemu rosyjskiemu prawu o powszechnym ubezpieczeniu zdrowotnym, które zobowiązuje lokalne administracje do opłacania składek dla tej olbrzymiej grupy ludzi, można ich w końcu policzyć.
Z badań Pawłowa oraz Sergieja Selejewa z Uljanowskiego Państwowego Uniwersytetu Pedagogicznego wynika, że aż 29 proc. zdolnej do pracy ludności obwodu uljanowskiego działa w szarej strefie. Przy tym oficjalny poziom bezrobocia wynosi tu jedynie 0,55 proc. Podobnie jest w ośmiu innych badanych regionach, gdzie szara strefa obejmuje od 23 proc. zdolnych do pracy w obwodzie samarskim do 37 proc. w obwodzie penzeńskim.

– Na prowincji ludzie wyżywają nie dzięki państwu, lecz dzięki kontaktom i szeroko rozumianej samowystarczalności – mówi Pawłow. – Nawet kiedy u kogoś jest legalna praca, to nikt nie żyje tu tylko z oficjalnej zapłaty.

Dziennikarz opisuje to na przykładzie swojego sąsiada, którego nazwiemy Wasilij. Ten robotnik fabryki samochodów UAZ pracuje tylko co czwarty dzień i zarabia w miesiącu 12 tys. rubli (650 zł). Dorabia remontem mieszkań, a gdy brakuje zamówień, to jeszcze jako taksówkarz. Do tego sadzi na daczy kartofle, które potem sprzedaje sąsiadom. Niskie oficjalne zarobki okazują się tylko częścią jego prawdziwego dochodu. Choć sam fakt, że je ma, sprawia, że już zalicza się do większości widocznej dla państwa.

– To rzemiosło w tradycyjnym znaczeniu tego słowa: drobna działalność dla zdobycia środków do przeżycia. Na prowincji są w nią włączeni praktycznie wszyscy, choć wielu nie zdaje sobie z tego sprawy – mówi Pawłow.

Zajęci nie wiadomo czym

O skali szarej strefy dobrze wiedzą rosyjskie władze. „Z 86 mln ludzi zdolnych do pracy tylko 48 mln pracuje w sektorach, które są dla nas widoczne i zrozumiałe. Nie wiemy, gdzie i czym zajmują się pozostali” – mówiła w 2013 r. wicepremier Olga Gołodiec. 38 mln ludzi „zajętych nie wiadomo czym” to olbrzymia liczba, która dalej rośnie. Według Gołodiec tylko w 2015 r. o kolejne 5 proc.

Tymczasem lokalne władze dobrze wiedzą, gdzie szukać „garażników” i innych ukrywających się przed podatkami i państwową statystyką. Ale przeważnie ich tolerują.

– Jeszcze do niedawna obowiązywał cichy pakt o nieagresji: wy nie ruszacie nas, my nie ruszamy was – wyjaśnia Pawłow. – Władze rozumieją, że zbyt silne naciski mogą doprowadzić do społecznego wybuchu, a tego naprawdę się u nas boją.

Z garażu do biznesu

Od „garażników” lokalne władze wymagają natomiast doraźnej pomocy i małych inwestycji, np. przy remoncie drogi w dzielnicy lub organizacji festynu z okazji dnia miasta. Praktycznie wygląda to tak, że przedstawiciel administracji negocjuje z szefem garażowiska potrzebną sumę lub usługę, a „garażnicy” zbierają ją sami między sobą. Miasto dostaje szybko wykonaną usługę bez wydatków z budżetu, a „garażnicy” – święty spokój.

Ale ten pakt działa tylko do pewnego momentu. Gdy skala działalności wykracza poza pewną umowną granicę, zaczynają się kontrole i rajdy, mające na celu wymuszenie łapówek lub zmuszenie do przejścia do legalnej strefy. Ten poziom waha się, zależnie od regionu, między obrotami rzędu 300-900 tys. rubli miesięcznie (17-52 tys. zł). – Od pewnego poziomu trzeba zacząć się dzielić – mówi Pawłow.

Jednak na skutek spadku cen ropy i pogorszenia stanu rosyjskiej gospodarki, ten układ jest renegocjowany. – Gdy brakuje wpływów z dotychczasowych źródeł, władza rozgląda się za nowymi źródłami dochodów. Szara strefa jest jednym z nich. Pozostaje tylko pytanie, jak je zdobyć – mówi Pawłow.

Na przykład w Penzie, która pod względem skali szarej strefy meblowej konkurowała z Uljanowskiem, w 2012 r. gubernator zaczął nękać kontrolami produkujących w garażach „mebelsików”. Liczył, że przejdą do oficjalnego sektora, a tym samym zwiększą wpływy z podatków i podniosą statystyki zatrudnienia. Jednak „garażnikom” to się nie opłacało. Wielu zamknęło produkcję i podzieliło los wielu mieszkańców prowincji: za pracą zaczęli jeździć do Moskwy. Ale w stolicy na przyjezdnych czekają głównie słabo płatne prace na budowach, w supermarketach czy fast foodach.

W Uljanowsku władza działa bardziej koncyliacyjnie. Przykładem zakład meblarski Aleksandra Sinierkina. Ten wysoki 30-latek, były zapaśnik, w 2011 r. kupił kilka garaży i zaczął produkcję prostych stołów ekonomicznych. Średnia cena: tysiąc rubli (60 zł). Dziś jego zakład to cały kompleks połączonych garaży, do których dobudowano jeszcze drugie piętro. Na 3 tys. metrów kwadratowych na trzy zmiany pracuje ponad 100 ludzi. Dzięki słabemu rublowi Sinierkin był w stanie pokonać zagranicznych importerów i produkując miesięcznie 6 tys. stołów jest teraz największym producentem na rosyjski rynek w klasie ekonomicznej.

To nie byłoby możliwe, gdyby nie porozumienie z lokalnymi władzami. – Sami widzicie, ciężko byłoby tu przejść kontrole bezpieczeństwa... – mówi Sinierkin rozglądając się po jednym z pomieszczeń.

Profesjonalne maszyny produkcyjne są nowe, ale stoją w niskich ciasnych garażach. Sinierkin dogadał się z gubernatorem obwodu uljanowskiego i w zamian za spokój od kontroli i duże gwarancje kredytowe od miasta przeszedł do legalnej strefy. Teraz płaci podatki, ze wszystkimi pracownikami podpisał umowy.

– Wcześniej ponad połowa pracowała bez umowy. Chłopaki nadal nie wierzą państwu i gdyby to był ich wybór, większość wolałaby dalej pracować nieoficjalnie – mówi Sinierkin. Na obrzeżach miasta buduje teraz nową profesjonalną halę produkcyjną. – Ze skali garażowej do biznesu tak jak my wychodzi może 5 proc. firm. Wszystkie pozostałe to tylko samozatrudnienie, sposób przeżycia – ocenia.

Poważani ludzie

Nieformalność na rosyjskiej prowincji przybiera też inne formy.

– Tu ważniejszy od kapitału finansowego jest kapitał społeczny, czyli znajomości. Jeśli złapią cię na jeździe po pijaku i nikogo nie znasz, to nikt od ciebie pieniędzy nie weźmie. Policja dostarczy cię prokuratorowi, żeby wyrządzić mu przysługę, bo będzie mógł sobie podnieść statystyki – mówi Pawłow.

– Wszystko reguluje się przez funkcję „korzyści”, czyli kto co i komu może załatwić – opowiada. O tych, którzy mogą załatwić najwięcej, tj. przedstawicielach administracji czy lokalnych biznesmenach, dziennikarz mówi: „poważani ludzie”.

– Im więcej możesz załatwić, tym większy jest twój stopień „poważania” – wyjaśnia.

Jedną z konsekwencji jest tzw. „Prawo telefoniczne”: – Polega to na tym, że do sędziego dzwoni „poważany człowiek” i mówi mu, jaki ma wydać wyrok. A bywa i tak, że sędzia sam dzwoni do „poważanych” i pyta, jak decydować – wyjaśnia Denis Litwinow, szef uljanowskiego stowarzyszenia Centrum Ochrony Praw Konsumenta.

Denis opisuje to na przykładzie ubezpieczeń samochodowych. Od 2012 r. praktyka orzekania przez sądy w sprawach dotyczących wypłat odszkodowań zmieniała się w Uljanowsku czterokrotnie, i to radykalnie, choć prawo pozostawało to samo: – Nasza praca sprowadza się do łowienia sygnałów „prawa telefonicznego” i reagowania na nie – mówi Litwinow.

– W praktyce sądy służą do potwierdzania na papierze decyzji podjętych wcześniej między sobą przez „poważanych ludzi” – wtrąca przysłuchujący się naszej rozmowie Konstantin Tołkaczow, 27-letni prawnik i lokalny aktywista.

Prowadzi mnie do uljanowskiego sądu okręgowego, który mieści się w jednym budynku z... prokuraturą. – Często mamy wrażenie, że pozycja prokuratora i sędziego jest taka sama. W końcu siedzą w tym samym budynku i dogadują się ze sobą. W praktyce prokurator nigdy nie wystąpi przeciwko sądowi – mówi Tołkaczow.

I choć Aleksander Pawłow bagatelizuje rolę pieniędzy, to same znajomości nie wystarczają. – Wszystkim za wszystko trzeba „okazać wdzięczność” – mówi Tołkaczow, używając popularnego tu określenia dla łapówki.

Opowiada też o regulującym kontakty władzy i biznesu systemie „otkatów”, czyli łapówek, które przedsiębiorcy płacą urzędnikom za wygranie przetargów. Np. „dziesięcioprocentowy otkat” oznacza, że oddać trzeba 10 proc. wartości przetargu.

W poszukiwaniu halawy

Jeszcze raz wybieramy się na garażowiska. Jest już późny wieczór, gdy trafiamy do warsztatu samochodowego Nikity. Ten trzydziestoparolatek ma pogodny uśmiech, dużo mówi i w rzeczywistości nazywa się inaczej. Wraz z pomocnikiem właśnie przygotowuje się do przebijania numeru seryjnego na silniku zielonego mercedesa stojącego w jego garażu.

Po co fałszować numer seryjny auta? Cztery lata temu rosyjski rząd wprowadził zaporowe opłaty na import zagranicznych aut, w celu wsparcia rodzimej produkcji. Zamiast więc płacić za rejestrację nowej maszyny, bardziej opłaca się wyciąć numer seryjny ze starego, rozbieranego już na części auta tego samego modelu i dospawać je do nowego.

– Rząd próbuje zamknąć wszystkie sposoby ściągania samochodów, a wszyscy myślą o tym, jak to obejść – przyjaźnie uśmiecha się Nikita.

Jego szczerość zaskakuje jeszcze bardziej, gdy dowiadujemy się, że jego pomocnik jest z zawodu... policjantem. Anton – tak go nazwiemy – mówi niewiele i uprzejmie zbywa pytanie o legalność tego dodatkowego zajęcia. Zielony mercedes należy do jego znajomego. Właśnie tak, podawana z ust do ust, niesie się reklama usług „garażników”.

Nikita, z wykształcenia nauczyciel, po wyjściu z wojska nigdy nie pracował w zawodzie. Co więcej, oficjalnie nie pracował nigdy. Przez kilka lat montował w domu głośniki, wzmacniacze i części do instrumentów. Autami zajął się dopiero pięć lat temu. Na początku razem ze wspólnikiem, który jednak szybko znalazł bardziej dochodowe zajęcie: – Razem z teściem kolejarzem opracowali system kradzieży diesla z pociągów – znów uśmiecha się Nikita.

Zaczął zatem działać sam. Wiedzę o autach czerpie od innych „garażników” oraz z... YouTube’a. – To kopalnia wiedzy, są osobne kanały na temat remontów samochodów – mówi entuzjastycznie. Dwa lata temu Nikita wziął kredyt na duży, podwójny garaż, który remontuje i przerabia teraz na profesjonalny warsztat samochodowy.

– Widzisz tę stertę styropianu? Jeden facet kradł go z budowy, żeby ocieplić sobie dom. Ale gdy policja złapała go pijanego za kółkiem i szybko potrzebował pieniędzy na łapówkę, to sprzedawał bardzo tanio. Tak tu żyjemy, cały czas w poszukiwaniu „halawy” – opowiada Nikita, używając slangowego określenia na „darmochę”.

Za przebicie numeru seryjnego w zielonym mercedesie Nikita weźmie 10 tys. rubli (ok. 550 zł). Ostatnio to jedno z głównych źródeł dochodu w warsztacie. Do niedawna remontował jeszcze wiele aut, które właściciele sami niszczyli dla wyłudzenia odszkodowania. Jednak w ostatnim roku sądy rozstrzygają spory na korzyść firm ubezpieczeniowych i to zajęcie przestało się opłacać.

Ramka z Putinem

Znów spotykam się z Pawłowem, tym razem w jego biurze. Przeglądamy prowadzony przez niego portal internetowy. Uwagę przykuwa kategoria „Szkoła przetrwania”, a w niej porady: jak tanio wziąć kredyt, gdzie w Uljanowsku nazbierać grzybów, a nawet przepis na „antykryzysowy posiłek” (dagestańską tabę z baraniny, kartofli i jajek, czyli produktów, które ostatnio podrożały najmniej). – To najpopularniejsza część naszego serwisu – mówi dumnie Pawłow.

Zbywa pytania o „dużą politykę”, z którą w ostatnich latach kojarzy się Rosja: kijowski Majdan, Krym czy Ukrainę. – Poza Moskwą te tematy interesują tylko tych, którzy żyją ze środków państwa: urzędników i emerytów. Reszta zajmuje się przeżyciem. Myślisz, że „garażników” naprawdę obchodzi, co ktoś powiedział w Moskwie? Przecież oni chcą być jak najdalej od państwa – mówi.

– Władza w Rosji jest wszędzie i nigdzie – ciągnie Pawłow. Zwracam uwagę, że jak na ironię nad jego biurkiem wisi portret prezydenta Władimira Putina. – Po prostu trzeba było tu coś powiesić, a ramka z Putinem była o połowę tańsza niż pusta... – odpowiada.

W 2015 r. rosyjskie PKB spadło o 3,7 proc., a inflacja wyniosła niemal 13 proc. Wraz z recesją i pogorszeniem materialnej sytuacji obywateli, to w strajkach na prowincji obserwatorzy widzą jedno z poważniejszych źródeł zmartwień Kremla. Rzeczywiście, w sytuacji, gdy liberalna opozycja jest rozbita, protest oparty na hasłach socjalnych miałby o wiele większe poparcie niż ten oparty na hasłach politycznych, praw człowieka czy demokracji.

Z drugiej strony, szara strefa w połączeniu z niskimi oczekiwaniami wobec państwa zapewnia wielu Rosjanom sposób na przeżycie w czasie kryzysu. A cytowane na Zachodzie negatywne wskaźniki ekonomiczne bardzo powoli przekładają się na społeczne niezadowolenie wobec władzy centralnej, która na prowincji często obecna jest tylko symbolicznie. Tymczasem patrząc na Rosję wyłącznie przez pryzmat Putina, zbyt często ignorujemy jej wewnętrzne zróżnicowanie, złożoność systemu politycznego i wydarzenia poza Moskwą.

Podobnie pisali niedawno rosyjscy redaktorzy portalu Open Democracy we wstępniaku zatytułowanym „Dlaczego nie publikujemy artykułów o Putinie”: „Gdy rosyjska gospodarka spada jeszcze bardziej, to wiadomości z regionów będą kluczowe do zrozumienia tego, co stało się ze światem pracy i z demokracją w Rosji. Putin przyłożył do tego swoją rękę, ale nie przypisujmy mu zbyt wiele zasług”. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2016