Fotograf postkolonialnego świata

Nowa książka Janusza Andermana zaprasza do intrygującej iniebezpiecznej gry whistorię. Podstawowe pytanie tej gry brzmi: czy Polska komunistyczna iPolska po roku 1989 czymś się różnią?.

04.10.2007

Czyta się kilka minut

Janusz Anderman /
Janusz Anderman /

W połowie lat 80. na murach Krakowa pojawił się napis "Strzelaj albo emigruj". Zabójcza alternatywa oddawała beznadzieję stanu powojennego. "Nowe fotografie" Janusza Andermana przekonują, że gdyby podobny napis miał pojawić się dziś, brzmiałby: "Obcość albo emigracja". W świetle jego opowieści mamy do wyboru albo alienację, albo wyjazd. Ten pierwszy wariant to wycofanie się z życia publicznego, dystans budowany z cegiełek rozmaitych światopoglądów. Wariant drugi, czyli wyjazd, byłby tylko przedłużeniem pierwszego. Skoro ktoś czuje się obco wśród swoich, może zdecyduje się, by zamienić to na pozycję obcego wśród obcych. Rzecz jasna, można wejść w jakąś społeczność, ale u Andermana wszelkie uspołecznienie okazuje się pokraczne, wykrzywione, nieledwie odczłowieczone.

Pojedyncze i grupowe

Jego książka to zbiór około 70 krótkich narracji. Punktem wyjścia niemal każdej z nich jest fotografia z prywatnego zbioru. Niektóre zdjęcia wykonał sam autor, inne zostały mu podarowane. Poznajemy - bez chronologicznego uporządkowania - opowieści z różnych okresów i światów. Zaczyna się od nostalgii, która bezkrytycznie wywyższa przeszłość i bezlitośnie osądza dzień dzisiejszy. Czytamy ciepłe, pastelowe wspomnienia o bokserze Leszku Drogoszu, Piotrze Skrzyneckim, ojcu, który "lubił pomagać innym", lecz sam "nigdy nie przyjmował żadnych dowodów wdzięczności"...

Jednak nastrój szybko się zmienia. W fotografiach grupowych króluje gorzka, mocna i cierpka ironia. Pozbawione komentarza, skonstruowane wokół jednego gestu czy krótkiej rozmowy, odsłaniają dziwne oblicze naszego społeczeństwa. Postaci są tu skarykaturowane, a zarazem wiarygodne, boleśnie prawdziwe. Podsłuchana rozmowa między emerytami, którzy w gazecie wyczytują, że pogrom kielecki został urządzony przez NKWD; opowieść o mieszkańcach wsi, którzy wystroili się odświętnie, aby dokonać linczu na podpalaczu; albo o tym, jak po śmierci Jana Pawła II kibice piłkarscy umawiają się, że nie podniosą ręki na kibiców drużyny przeciwnej, ale dodają: "psów dalej napierdzielamy równo".

Niektóre z tych opowiadań warte byłyby małego Pulitzera... gdyby pojawiły się pojedynczo. Ponieważ jednak autor zebrał teksty publikowane w "Gazecie Wyborczej" przez trzy lata (2002-05), odkrywamy, że powiela w nieskończoność szablon, który zamienia każdy świat i każdy czas w niezmienne to samo.

Najpoważniejszą zasadą światopoglądową rządzącą tym zbiorem jest "spojrzenie obcego". Właściwie wyłania się ono już z oddzielania się od rzeczywistości aparatem narracyjno-fotograficznym i z fragmentarycznego sposobu opowiadania. Tak postępuje ktoś, kto traktuje siebie jak turystę w obcych regionach, a doświadczenia życiowe postrzega jako przerywaną, niespójną, ale niekończącą się i dość przypadkową podróż przez krainy historii i kultur. Podróżnik ten, co działa na jego korzyść, nie szuka specjalności kulturowych, tak filtrując sytuacje, w których się znajduje, aby uzyskać coś w rodzaju ciekawostki etnograficznej. Ciekawostki tej nie da się skomentować, zrozumieć, wyjaśnić. Świat obserwowany jest więc zarazem obcy i oczywisty; skoro jest obcy, to warto go sfotografować, skoro jest oczywisty, to nie ma sensu go wyjaśniać. Względną dynamikę tej narracji nadaje konfrontowanie czasów dawnych z nowymi. Z tej racji książka Andermana zaprasza do intrygującej i niebezpiecznej gry w historię. Podstawowe pytanie tej gry brzmi: czy Polska komunistyczna i Polska po roku 1989 czymś się różnią?

Zdziwienie i oczywistość

Wartość narracji Andermana polega na tym, że zastosowana przez niego metoda pozwala dziwić się Polsce - zarówno PRL--owskiej, jak i dzisiejszej. Żeby móc pytać o to, dlaczego ludzie w 2004 r. kompletnie są nieświadomi faktu, iż właśnie nadeszła 60. rocznica Powstania Warszawskiego, dlaczego w PRL-u nie można było dostać paszportu, dlaczego, dlaczego, dlaczego... - żeby dziwić się temu wszystkiemu, trzeba przywołać jakąś rzeczywistość, w której normalną rzeczą jest, że w urzędzie można dostać paszport, a wśród ludzi - odrobinę życzliwości, zrozumienia i pamięci. System wartości przywoływany przez Andermana to zdroworozsądkowa normalność. Im bardziej okazuje się ona pojemna, tym wyraźniej nienormalnością okazuje się to, co od pojemnego wzorca odstaje.

Spoglądanie na świat przez pryzmat normalności ma wąski zakres. Wbrew naszym życzeniom każde społeczeństwo wyznaje wiele systemów wartości; każdy z nich jest tworem kulturowym - ma charakter historyczny, zmienny, niespójny. Im bardziej uznajemy normalność za twór ponaddziejowy i naturalny, tym skuteczniej przygotowujemy grunt dla kultury monologowej, w której wszyscy mówią, nikt nikogo nie słucha, każdy bowiem uważa, że reprezentuje to, co oczywiste. W takiej kulturze literatura może poddawać refleksji każdą normalność, kwestionować jej roszczenia, unaoczniać jej historyczność i zakorzenienie w życiu codziennym. Może zakłócać porządki światopoglądowe, które udają naturę i pokazują w kierunku Boga wtedy, gdy przychodzi do wyłożenia argumentów. Jest to jednak funkcja bezwyjątkowa: nie daruje nikomu, więc i siebie nie może oszczędzać. Nie wierzy w nic, ale da się przekonać, gdy natrafi na cudzą wiarę.

Proza Andermana spełnia pierwszą część tego zadania bezbłędnie. Drugiej nawet nie sugeruje. Czyli: bezlitośnie, z karykaturalnym okrucieństwem obnaża cudzą normalność, odsłaniając jej pokraczność. I nie tyka normalności własnej. Dlatego jego narracje są niesłychanie wyniosłe, pełne protekcjonalnych uwag i wyższościowych opisów. Anderman je osłabia, konstruując narratora, który wie, że oburzanie się jest bezsensowne, że rewindykowanie czegokolwiek nieskuteczne i że upominanie się o normalność może wzbudzić tylko irytację bądź agresję. Bo ci, którzy nie pamiętają o Powstaniu Warszawskim, którzy wierzą, że NKWD urządziło pogrom - żyją niejako po tamtej stronie obiektywu. Oni nie tylko są mieszkańcami zdezelowanej cywilizacyjnie Polski, ale również, co ważniejsze, uznali to za swoją normalność.

Niekorzystny portret społeczeństwa wyłania się zarówno z opowiadanek poświęconych czasom PRL-u, jak i III RP. Narracje Andermana nakazują właściwie rozstać się z kategoriami ideologicznymi pomocnymi w dzieleniu historii. Periodyzowanie powojennych dziejów Polski na okres komunistyczny i niepodległościowy traci jakikolwiek sens, ponieważ Anderman porusza się na poziomie życia codziennego - tam, gdzie odgłosy narodzin ustrojów i upadku rządów docierają pod postacią dalekiego i niezbyt ważnego echa. Przedmiotem oczywistym - może nawet: za bardzo oczywistym, więc niepoddawanym refleksji - staje się mentalność. Anderman traktuje ją jako glebę, z której wyrastają wszelkie zachowania, obyczaje, język, odruchy i sposoby interpretacji rzeczywistości. I pokazuje, że mentalność polska nie uległa żadnym zmianom. Jeśli nastąpiły w niej jakieś modyfikacje, to wyłącznie na gorsze.

Ten kraj

Jeśli więc powiedziałem wcześniej, że plusem książki jest umiejętność dziwienia się nienormalnościom zachowań polskich, to trzeba teraz dodać, że jest to zdziwienie wyłącznie retoryczne. Nie można równocześnie przedstawiać dziwactwa i prosić, by dziwacy nieco się ugięli pod naporem trzeźwych postulatów. Dziwić się mentalności tubylców, ocenianej z perspektywy własnej normalności, to w istocie udawać zdziwienie, czyli prowadzić na użytek czytelnika monolog zasmuconego turysty. Narrator, kierując obiektyw ku światu zewnętrznemu - i nie zadając pytania, dlaczego fotografuje - odcina sobie drogę do namysłu nad własnym językiem. Kiedy zaś przedstawia mentalność jako zjawisko należące do porządku natury, blokuje dostęp do analizy własnego światopoglądu i własnego języka. Ustawiając naprzeciw siebie "ten kraj", czyni siebie reprezentantem racjonalności, liberalizmu i tolerancyjności. Jego bezsilność świadczy od tej pory na jego korzyść. Dlatego ma prawo kończyć obrazki stwierdzeniem: "Ale o czym tu tak naprawdę mówić? I po co?".

Czas po 1989 r. i aparat fotograficzno--narracyjny okazały się dla Andermana źródłem mrocznej, przygnębiającej epifanii. Dochodzi bowiem do wniosku, że to nie imperium sowieckie czyniło nasze życie nieznośnym, ale to, co Polacy noszą w głowach. Komunizm odszedł, swojactwo pozostało: ta sama dzicz zasiedla Polskę, ta sama ciemnota, zabobon i chciwość królują w polskich miastach i polskich wsiach. Społeczeństwo, skolonizowane przez własną mentalność, po odejściu dawnego kolonizatora, dziś łapczywie szuka Obcych i wyznacza ich z precyzją zawdzięczaną dwustu latom niewoli: Żyd, pedał, kolaborant... Gdyby Anderman sięgnął do fotografii z drugiej połowy XIX wieku i pierwszej połowy XX, uzyskałby te same wizerunki, te same konflikty, te same mroczne epifanie. Nic - ani krótki okres niepodległości międzywojennej, ani PRL, ani wreszcie niepodległość po roku '89 - nie było w stanie zmienić Polski w cywilizowany kraj.

W narracjach Andermana nie ma indywidualności, jako że nostalgia nadaje wyrazistość czasom dawnym kosztem teraźniejszości. Nie ma też, na dobrą sprawę, grup - jeśli rozumieć przez to specyficznie portretowane zbiorowości. Jest za to masa, tłum, zbitka. Zmieniają się imiona, płcie, wiek, wygląd, ale nie zmienia się esencja. Czy rzecz dzieje się Warszawie, czy na prowincji, w latach 60., czy w Polsce początku XXI wieku, ludzie mówią tym samym - wykoślawionym, pogiętym, peryferyjnym - językiem; mają te same okrutne odruchy, tę samą obojętność wobec drugiego człowieka, ten sam śmietnik w głowach i ten sam brud w duszach. Anderman nie widzi już konkretnego mężczyzny czy konkretnej kobiety - widzi typowe egzemplarze, mające stały zestaw cech (głupota, okrucieństwo, cwaniactwo, przekupność).

Zdegradowani ludzie i ich schorzałe dusze - oto źródło siły, która zatrzymuje historię i nie pozwala przejść do następnego etapu dziejów. Kwintesencją tego światopoglądu jest zdanie mówiące, że Konrad Swinarski "nie mógł przewidzieć zwrotu w biegu dziejów, a więc tego, że Polska z jego »Dziadów« w nowych warunkach historycznych będzie skamieliną aż tak mało podatną na ozdrowieńczą erozję". Tu kryje się kredo polityczne autora; mówi on, że Polska zamiast po roku '89 poddać się zbawiennemu działaniu upłynniającemu "skamielinę", dokonała rzeczy przeciwnej: strząsnęła wierzchnią warstwę kultury, zakrywającą "naturę". A ponieważ nie ma już żadnej siły zdolnej modernizować tę "naturalną duszę", więc natura rośnie w siłę.

Odpowiedź na pytanie, co mogłoby okazać się środkiem upłynniającym polską skamielinę, znajdziemy w opisie przyjęcia urodzinowego Adama Michnika w roku 1986. Narrator z nostalgiczną rzewnością i ironiczną wyższością wspomina niepojętą zgodę, jaka wówczas na przyjęciu panowała. Ale wie, że "już za trzy lata raptowna wolność wsunie tym ludziom do rąk zabójczą broń, którą będzie niezachwiana wiara w skuteczność swoich bezdyskusyjnych teorii politycznych (...). I rozrośnie się legion zgorzkniałych intrygantów, z zadęciem nazywających siebie politykami (...). Już za kilka lat większość z nich stanie się nieprzejednanymi wrogami i będą organizować niezliczone fronty i ryć okopy".

W ten sposób dostajemy do rąk ostatni składnik polskiej mentalności - fundamentalizm. "Niezachwiana wiara" okazuje się niszcząca. Po roku '89 zabrakło więc zgody na ozdrowieńczą erupcję relatywizmu, czyli rezygnacji z niezachwianej wiary. Anderman, ironicznie przedstawiając polską mentalność, nie zauważa, że do tej ironii potrzebował wiary w słuszność własnej normalności.

Ściana odgradzająca kulturę dwóch monologów została w tym momencie ukończona. Oto po jednej stronie oświecony - acz zasmucony i zrezygnowany - liberał, zwolennik kulturowego relatywizmu. Po drugiej stronie zawsze skłonna do fanatyzmu masa. Kiedy mur w drugiej połowie lat 90. zaczął rosnąć, większość pisarzy starała się odnaleźć swoje miejsce po jednej ze stron. Najczęściej liberalnej, jak Anderman. Ale niezauważalnie dla samych siebie opisywali świat, w którym remedium na - rzekomo wrodzone - zdziczenie masy może być tylko nadejście nowego kolonizatora. Silniejszego, choć zarazem sprytnie chowającego swoją siłę. Działającego skutecznie, choć jednocześnie skrycie. W takim myśleniu nie ma miejsca na samowiedzę, choć nie brakuje przestrzeni dla finezyjnych form lekceważenia.

Kolonializm i postkolonia

Anderman skonstruował narrację wedle prostego myślenia, organizowanego przez trzy głębokie przeświadczenia. Po pierwsze, widzimy społeczność, która nie wyszła jeszcze ze stanu natury, więc w różnych okresach historycznych jest identyczna; po wtóre, społeczność ta nie reprezentuje zróżnicowania wewnętrznego, co znaczy, że jednostka zachowuje się tak samo jak zbiorowość, zaś zbiorowość przejawia te same cechy co jednostki ją tworzące; po trzecie, w porównaniu do narratora reprezentującego ucywilizowanie, społeczność znajduje się na niższym poziomie rozwoju.

Jeśli pominąć pewne drobne różnice - opisane przez Edwarda Saida w książce "Orientalizm" - Janusz Anderman wypracował sobie schemat poznawczy, który Europejczycy ostatnich dwóch stuleci nakładali na zwiedzane kolonie. I jak zwykle w przypadku szablonu, wszystkie konsekwencje takiego ustawienia narratora wydają się raczej symptomatyczne niż odkrywcze.

Sądzę - poszerzmy na chwilę spojrzenie - że jest to pewna strategia, która po roku 1989 pomaga twórcom opisywać naszą rzeczywistość. Widzimy zatem przeszłość PRL-owską (Krasiński, Libera) jako domenę działania obcego imperium; teraźniejszość kapitalistyczną (od Marka Nowakowskiego po Dawida Bieńkowskiego) jako czas gospodarczego kolonizowania Polski; polską prowincję (Olszewski, Sieniewicz) jako znieruchomiałe marginesy wytwarzane przez nowe centrum; Europę Środkową (Stasiuk) jako obszar broniący własnego zapóźnienia cywilizacyjnego przed modernizacyjnymi zakusami Zachodniego imperium. To zupełnie wstępna lista. Jedni przedstawiają niesprawiedliwość dawnych zależności, inni bronią niezmienności obrzeży, całkiem nieliczni, jak Anderman, raczej potwierdzają konieczność prowadzenia dalszej akcji cywilizacyjnej.

Dla znacznej części postkolonialna perspektywa okazuje się - niekiedy mocno nieporadnym - sposobem stawiania oporu współczesnym siłom modernizacyjnym. Anderman byłby w tym zestawie wyjątkiem, jako że sygnalizuje gotowość sprzymierzenia się z procesem unowocześnienia. Wybiera melancholię, ponieważ, z jednej strony, nie dostrzega w kulturze polskiej żadnego systemu wartości, który byłby w stanie ów proces doprowadzić do końca, z drugiej zaś - nie wierzy (za to akurat należy mu się uznanie) w bezproblemową wymianę doświadczeń między Polską i Europą.

Ukazanie Polski jako kraju nie-do-końca-ucywilizowanego może wyglądać na rozwiązanie cyniczne. Ale cynizm nie jest pisarzowi obcy i wcale nie jest zły. Wręcz przeciwnie: niedawna powieść "Cały czas" wydaje mi się, przynajmniej w pierwszej części, ważną i odważną książką o PRL-u: bohater powieści odsłania pozaideowe (nieszlachetne, przyziemne, koniunkturalne) przyczyny stawiania oporu komunizmowi; kompromituje więc opozycyjność społeczeństwa, ale pozostaje wiarygodny, ponieważ - przy całym swoim amoralizmie - niczego nie usiłuje osiągnąć poprzez swoje wyznanie. W "Nowych fotografiach" narrator przywłaszcza sobie perspektywę kolonialisty, lecz nie ma odwagi, by ją nazwać. Nie zwraca obiektywu ku samemu sobie, więc nie analizuje własnego myślenia; a ponieważ tego nie robi, nie może powiedzieć, że do przedstawianego świata ma stosunek pogardliwy. Zamiast wyznać poczucie własnej wyższości, konstruuje język obojętności.

W rezultacie grzęźnie w schematy - nostalgiczne i protekcjonalne. Reprodukuje światopoglądowe i narracyjne figury kolonializmu. Wtedy pogardzali nami namiestnicy imperatora, teraz wyniosły Europejczyk, odgrodzony od świata aparatem fotograficznym, patrzy na nas i myśli dokładnie to samo: pijany naród, dzicy ludzie, mroczne nacjonalizmy... Podpowiadać politycznych rozwiązań pisarz oczywiście nie chce i nie musi. Analizować własne myślenie, spojrzenie na świat, własny język - powinien. Zamiast tego wybrał rolę osobną - rolę fotografa niedokolonizowanego świata. Misjonarza obcości pośród swoich.

Janusz Anderman, "Nowe fotografie", Wydawnictwo Literackie, Kraków 2007

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2007