Filmowa wolność

Tegoroczny wybór oscarowych nominacji był odpowiedzią środowiska filmowego na rasistowską i seksistowską politykę nowego prezydenta.

27.02.2017

Czyta się kilka minut

Barry Jenkins, reżyser filmu „Moonlight”, i Adele Romanski, producentka, odbierają statuetkę Oscara za najlepszy film, 26 lutego 2017 r. / Fot. Lucy Nicholson / REUTERS / FORUM
Barry Jenkins, reżyser filmu „Moonlight”, i Adele Romanski, producentka, odbierają statuetkę Oscara za najlepszy film, 26 lutego 2017 r. / Fot. Lucy Nicholson / REUTERS / FORUM

To miały być historyczne Oscary, w których zwycięży słodko-gorzki „La La Land” Damiena Chazelle’a, ale ważniejsze od nagrodzonych filmów będą polityczne wystąpienia laureatów. Życie napisało jednak zupełnie inny scenariusz. Pomylona koperta z ostatecznym werdyktem przyniosła nie tylko zastrzyk adrenaliny zgromadzonym w Dolby Theatre gościom i stu milionom widzów oglądających oscarową galę. Dramaturgiczna przewrotka w ostatniej chwili spowodowała, że zatriumfowało kino zupełnie innego kalibru. Zamiast nostalgicznego, choć w gruncie rzeczy eskapistycznego musicalu najważniejszą statuetkę odebrał „Moonlight” Barry’ego Jenkinsa, w którym modne dzisiaj wątki rasowe i genderowe przekute zostały w kino najwyższej próby.
Jimmy Kimmel, prowadzący na co dzień popularny talk-show w telewizji ABC, w roli gospodarza gali dwoił się i troił, by przypodobać się filmowcom, w większości niechętnym polityce obecnego prezydenta USA. Jego dowcipy na temat Trumpa sprawiały jednak wrażenie koncesjonowanych i bezpiecznych. Z kolei w podszytych polityką mowach dziękczynnych samych laureatów pobrzmiewało wyraźne zmęczenie ideologiczną wojną. Padały przede wszystkim frazesy o potrzebie różnorodności i komunikacji ponad podziałami. Najcelniej jednak bieżącą sytuację w USA skomentował happening, w którym wprowadzono na widownię grupę turystów zwiedzających Hollywood. Nawet jeśli była to tak zwana ustawka, nagłe zderzenie „normalsów” z wyfiokowanymi gwiazdami uzmysłowiło przepaść dzielącą społeczeństwo i jego elity, a przede wszystkim oderwanie od rzeczywistości tych ostatnich.
Cierpki optymizm
Amerykańska Akademia Sztuki i Wiedzy Filmowej w tym roku postanowiła zrehabilitować się za wcześniejsze uchybienia i uprzedzenia. Wybór nominacji, w dużej mierze polityczny, był z jednej strony odpowiedzią środowiska filmowego na rasistowską i seksistowską politykę nowego prezydenta, ale z drugiej reakcją na ubiegłoroczne Oscary, które odbywały się co prawda w czasach pierwszej afroamerykańskiej prezydentury, lecz koniec końców okazały się „klubem białych mężczyzn”. W minionym roku Akademia, której przewodniczy obecnie Afroamerykanka Cheryl Boone Isaacs, włączyła w swe szeregi aż 683 nowych członków, w tym wiele kobiet i przedstawicieli mniejszości rasowych.
Natychmiast pojawiły się efekty tych zmian. Nominowane filmy, często posiłkując się autentycznymi zdarzeniami, opowiadały o dorastaniu w opanowanych przez przestępczość „czarnych” dzielnicach („Moonlight”), o walce z dyskryminacją, ale też o nazbyt wybujałej rasowej dumie („Fences” Denzela Washingtona). Przypominały także o czasach, kiedy małżeństwa mieszane były w USA prawnie zakazane („Loving” Jeffa Nicholsa), bądź upominały się o postacie niedocenione dotychczas przez amerykańską historię – jak pracujące dla NASA trzy genialne czarnoskóre matematyczki z filmu „Ukryte działania” Theodore’a Melfiego, czy wręcz przepisywały tę historię na nowo, tym razem z perspektywy afroamerykańskiej (patrz: dokument „I Am Not Your Negro” Raoula Pecka). Aż siedmioro spośród nominowanych aktorek i aktorów stanowili ci, których jeszcze niedawno nazwano by pogardliwie „kolorowymi”. Statuetki trafiły ostatecznie w ręce odtwórców drugoplanowych: do Violi Davis, grającej tłamszoną małżonkę w „Fences”, i Mahershali Alego, za rolę przybranego ojca w „Moonlight”.
Co ciekawe, ta oscarowa akcja afirmatywna zupełnie nie zadziałała w przypadku kobiet – pośród najważniejszych nominacji nie było ani jednego filmu podpisanego nazwiskiem reżyserki.
Zwycięstwo „Moonlight”, nagrodzonego także za scenariusz adaptowany, choć ogłoszone w bardzo niezręcznych okolicznościach (podejrzewa się w tej pomyłce jeszcze jedną ustawkę, służącą podkręceniu ważnego społecznie charakteru werdyktu), podniosło temperaturę Oscarów, które dotychczas miały raczej nudny i przewidywalny przebieg. Co najważniejsze, doceniono film, który wykracza poza koniunkturalizm czy polityczną poprawność, pozwalając po prostu wejść w skórę innego. Filmowy poemat o dorastaniu, które boli i tak naprawdę nigdy się nie kończy, bo jest ciągłym mocowaniem się z własną tożsamością czy środowiskową przemocą, to zarazem dzieło niskobudżetowe i niezależne – dowód na to, że amerykańskie kino ma do zaoferowania coś więcej niż podbój globalnego rynku filmowego. Jenkinsowi udało się ominąć schematy typowego filmu z Hollywood, z których czerpały, skądinąd bardzo sprawnie, takie konkurencyjne tytuły, jak „Ukryte działania”, „Przełęcz ocalonych” Mela Gibsona, „Lion. Droga do domu” Gartha Davisa czy „La La Land”.
Narzekając na „przemysłowy” charakter Oscarów, warto zauważyć, że w gronie dziewięciu filmów nominowanych do najważniejszej statuetki „Moonlight” nie było jedynym, który został naznaczony autorskim dotknięciem i cierpkim, zdecydowanie nie hollywoodzkim optymizmem. „Manchester by the Sea” Kennetha Lonergana, nagrodzone jedynie za scenariusz oryginalny i rolę główną Caseya Afflecka, o wiele bardziej zasługiwało na reżyserskiego Oscara aniżeli „La La Land”. Opowiedziany za pomocą niedopowiedzeń i bardzo oszczędnie zagrany dramat o doświadczeniu straty to film ścięty bólem. Zimowy pejzaż miasteczka w stanie Massachusetts mówi o tłumionych uczuciach więcej niż jakiekolwiek bezpośrednie wyznanie.
Jeszcze bardziej niedocenionym okazał się przewrotny thriller „Aż do piekła” Davida Mackenzie’ego, gdzie historia dwójki braci napadających na prowincjonalne banki staje się gorzką przypowieścią na temat współczesnej Ameryki, zmęczonej kryzysem ekonomicznym, nieufającej instytucjom, lękającej się o przyszłość swoich dzieci.
Przesadna hojność
Finałowa niespodzianka oscarowej gali pozwoliła przymknąć oko także na inne niesprawiedliwe rozdania. Nagrodzenie Emmy Stone za pierwszoplanową rolę w „La La Land” zabrzmiało jak kiepski żart, biorąc pod uwagę klasę jej rywalek: niezmiennie fascynującej Isabelle Huppert w „Elle”, niepokojącej podwójną grą Natalie Portman w „Jackie” czy niezniszczalnej Meryl Streep we „Florence Foster Jenkins”. Szkoda, że i tym razem nie doszło do pomylenia kopert. Ale choć sześć statuetek dla musicalu Chazelle’a oznacza przesadną hojność, ta współczesna bajka o prawdziwej cenie Amerykańskiego Snu też jest wyraźnym znakiem naszych czasów. Zwłaszcza jej nieoczywisty finał, biorący w dodatkowy cudzysłów nierealistyczną konwencję musicalu, przynosi brutalne otrzeźwienie w pojmowaniu sukcesu. I nie był to jedyny film spośród walczących o głównego Oscara, który przemycał w gatunkowej formule wyraźny potencjał krytyczny. „Nowy początek” Denisa Villeneuve’a (patrz esej Grzegorza Jankowicza w tym numerze) sięgnął po science fiction, by napiętnować imperialną arogancję USA wobec obcych, a wspomniany już „Aż do piekła” poprzez sensacyjną intrygę wyrażał społeczny gniew wobec wykorzystywania niezamożnych Amerykanów przez wielki biznes naftowy.
Jasnym momentem tegorocznej ceremonii było przyznanie Oscara dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego „Klientowi” w reżyserii Asghara Farhadiego, który zbojkotował galę, by zaprotestować przeciwko próbom zamknięcia granic USA dla obywateli siedmiu krajów zamieszkałych w większości przez muzułmanów. I nawet jeśli uhonorowanie irańskiego twórcy, który w 2012 r. otrzymał Oscara za „Rozstanie”, było po części gestem politycznym, tym razem sztuka i polityka idealnie dopełniły się nawzajem, co w kinie nader rzadko się zdarza. Kameralna opowieść o młodym małżeństwie aktorów z Teheranu staje się zaczątkiem dramatu psychologicznego o niebywałej gęstości, a zarazem metaforą panujących w irańskim społeczeństwie hipokryzji, nieufności i seksizmu.
Wielki przegrany w tej konkurencji, czyli „Toni Erdmann” Maren Ade, już za chwilę ma szansę powrócić triumfalnie do USA, tym razem pod zmienionym tytułem, Hollywood kupiło bowiem prawa do niemieckiego scenariusza, który ma być zrealizowany z udziałem Jacka Nicholsona.
Nieobecność Farhadiego w Dolby Theatre nie była zresztą jedyną tak znaczącą. Khaled Khatib, operator nagrodzonego krótkiego dokumentu „Białe Hełmy”, nie otrzymał paszportu od władz syryjskich. Obecni na scenie jego koledzy z ekipy zaapelowali, by publiczność wypowiedziała się owacją na stojąco za jak najszybszym zakończeniem wojny w Syrii.
Najbardziej ekscytująca ze wszystkich oscarowych gal pokazała przede wszystkim, że nie tylko o rozrywkę, pieniądze i licytację na dekolty w niej chodzi. Choć gości dosłownie obsypywano słodyczami (podobno bezglutenowymi), a prowadzący ceremonię dworował sobie ze sztucznej opalenizny nowego prezydenta i wysyłał mu zaczepki na Twitterze, 89. edycja amerykańskich nagród filmowych pozostanie w pamięci przede wszystkim jako niespodziewany triumf artystycznej wolności w czasie marnym i dla sztuki coraz bardziej niepewnym. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2017