Fanatyków tutaj mało

Rankiem, tuż przed piątą, w Stambule zaczyna się niezwykły koncert: tysiące muezinów zawodzącymi głosami wzywają na modlitwę. Na przybyszu, zwłaszcza nie-muzułmaninie, rytuał ten robi zwykle duże wrażenie. Aż trudno uwierzyć, że Turcja to kraj, w którym religia i państwo są odseparowane od siebie tak ostentacyjnie, jak w żadnym państwie Europy.

04.07.2004

Czyta się kilka minut

 /
/

Ponad 90 proc. obywateli Turcji to muzułmanie, a równocześnie Republika Turecka jest państwem świeckim, choć zachowującym szacunek dla tradycji islamu. Turcy są z tego dumni, choć ta sytuacja nie zawsze jest dla nich korzystna. - Nie lubią nas ani Europejczycy, ani inni muzułmanie - żali się Mahmud, znajomy elektryk ze Stambułu. Metin Kaya z Uniwersytetu Marmara dodaje: - Europa ma nas za dzikich islamistów, a Al-Kaida nienawidzi bardziej niż Zachodu.

Także w tureckich miastach dochodziło w przeszłości do zamachów. Al-Kaida chciała pokazać Turkom, jak bardzo nie podoba się jej “zeuropeizowana" wersja islamu. Kiedy jemeński imam, wydalony niedawno z Polski za domniemane kontakty z organizacjami terrorystycznymi, mówił w jednym z wywiadów, że oddzielenie państwa i religii to zguba dla prawdziwych muzułmanów, słowa te w pierwszym rzędzie musiały odnosić się właśnie do Turcji.

Terroryści nie mogą jednak liczyć na to, że Turcja zrezygnuje ze swego modelu ustrojowego. I nie mają tu znaczenia nastroje społeczne, w ostatnim czasie niechętne Stanom Zjednoczonym i międzynarodowej interwencji w Iraku - czego wyrazem były w ubiegłym tygodniu demonstracje przeciwników zorganizowanego w Stambule szczytu NATO.

- Rozdział państwa i religii to fundament naszej demokracji, jedno z podstawowych osiągnięć Atatürka - uważa pani Aylin Aras z Uniwersytetu Stambulskiego. - Jest to postawa tak zakorzeniona, że nie ma siły, która mogłaby to zmienić.

Jako przykład pani Aras podaje rządzącą obecnie Partię Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP). Partia ta, kojarzona z religijnymi poglądami, po dojściu do władzy nie wykonała najmniejszego gestu, który podważyłby świecki charakter państwa. Mimo że turecki premier musi czasem płacić cenę za swoje przekonania religijne. - Prezydent Sezer konsekwentnie nie zaprasza żony premiera Recepa Tayyipa Erdogana i żon niektórych ministrów na najważniejsze uroczystości państwowe - mówi Hasan Cemal, reporter popularnego dziennika “Millyiet". - Dzieje się tak, bo te panie noszą tradycyjne muzułmańskie chusty, a to w miejscach publicznych jest zakazane. Premier nawet jednym słowem nie skrytykował zachowania prezydenta. Takie są zasady i on to wie.

Jak nie republika, to co?

Podobne zasady obowiązują w szkołach i na uczelniach. Przed Uniwersytetem Marmara w Stambule wisi wielki baner reklamujący studia podyplomowe. Co chwila chowają się za nim młode dziewczyny w chustach. Wychodzą po kilkunastu sekundach, już z odkrytą głową.

Jedną z nich jest moja koleżanka, Leyla. Ciężko mi ją pytać, co czuje zdejmując chustę. W końcu zbieram się na odwagę i słyszę w odpowiedzi, że... przecież to normalne i logiczne: tu jest uniwersytet i nie ma miejsca na symbole religijne. Nawet jeśli była to odpowiedź dyplomatyczna i tak pokazuje typowy dla Turków sposób myślenia o religii.

Takie myślenie liczy już sobie ponad osiemdziesiąt lat. Wszystko zaczęło się od Kemala Paszy, ojca nowoczesnego państwa tureckiego.

Kemal Pasza (1881-1938), generał i mąż stanu, najpierw wykazał się na polach bitewnych I wojny światowej - walczył przeciw Brytyjczykom, odpierając ich desant na tureckie cieśniny - a w 1922 r. z poparciem armii obalił sułtanat i dynastię Ottomanów, proklamował republikę i został jej prezydentem. To Kemal Pasza Atatürk (Atatürk to nie nazwisko, ale przydomek: “ojciec Turków", nadany mu w 1934 r. przez parlament) ustalił zasady, które do dziś rządzący Turcją traktują jako wiążące i najlepsze dla kraju.

Jednym z filarów jego polityki stał się - wpisany do konstytucji - rozdział religii i państwa. Atatürk postawił sobie za cel uczynić z Turcji państwo nowoczesne i europejskie, a islam kojarzył mu się z zacofaniem. Postanowił w dodatku dokonać tej zmiany w szybkim tempie, jakby chciał dogonić Zachód w ciągu kilku lat. Sprawował rządy autorytarne, eliminując wszelką opozycję, więc Turcja zmieniała się tak szybko, że jej obywatele nie zawsze za tym nadążali. Kładli się spać w opartym na religii Imperium Ottomańskim, a budzili w Republice Tureckiej. Jednego dnia używali alfabetu arabskiego, a od następnego mieli się przestawić na łaciński. Rewolucja dotykała stosunków społecznych: Atatürk zniósł wielożeństwo, wprowadził kalendarz europejski oraz równouprawnienie wyznań i prawa dla kobiet.

Przykładem walki o nowoczesność była “ustawa kapeluszowa": prezydent zabronił noszenia fezów, tradycyjnych męskich nakryć głowy. Zamiast tego nakazał zakładać europejskie kapelusze. Wielu mężczyzn nie chciało się zgodzić, doszło do starć - w obronie tego atrybutu tradycji zginęło kilkaset osób. - Atatürk był zdeterminowany, by dokonać szybkich zmian - mówi Metin Kaya z Uniwersytetu Marmara. - Może niektóre wydają się z perspektywy Europy za szybkie lub kontrowersyjne, ale trzeba spojrzeć na nie z perspektywy tureckiej: jeśli nie republika, to co nam zostawało? Państwo islamskie? Skoro zdecydowaliśmy się na republikę, to im szybciej, tym lepiej.

- Gdyby Atatürk się wahał, dziś mielibyśmy w Turcji drugi Iran - mówi elektryk Mahmud. - A tak relacje państwa i religii niczym się nie różnią od tych, jakie macie w Europie. No, sam powiedz: różnią się czymś?

Nie oddadzą nawet palca

A jednak się różnią i to w dziwny sposób. Nie ma chyba drugiego kraju w Europie, gdzie rozdział religii i państwa podkreślany byłby tak mocno i tak ostentacyjnie jak w Turcji. Politycy rządzącej partii religijnej AKP co chwila są wywoływani do tablicy: muszą się tłumaczyć, że ich poglądy nie są sprzeczne z dziedzictwem Atatürka.

Niektórzy idą dalej: niedawno mer miasteczka Uzumlu na wschodzie Turcji zabronił podległym urzędnikom wychodzić na tradycyjną piątkową modlitwę w godzinach pracy. “To oszukiwanie społeczeństwa, które tym ludziom płaci - grzmiał mer. - Modlitwa jest sprawą prywatną i dobry muzułmanin nie będzie unikać pracy, tłumacząc się wolą Allaha". Mer został wybrany z ramienia... AKP, co jego zdaniem tylko uwiarygodnia tę decyzję. A była ona odważna, bo regułą jest milcząca zgoda pracodawców na piątkowe wyjścia na modły.

Historia ta przeszła w Turcji bez echa, za to ogromny rozgłos wzbudziły proponowane przez rząd zmiany w prawie oświatowym, a zwłaszcza projekt zrównania w prawach absolwentów zwykłych szkół średnich i szkół religijnych. Tych drugich jest kilka tysięcy i ich absolwenci mają trudniejszy dostęp na uczelnie wyższe: w Turcji egzamin na studia jest scentralizowany i polega na zgromadzeniu jak największej ilości punktów, przy czym absolwenci szkół religijnych muszą ich zgromadzić więcej niż koledzy ze szkół publicznych.

Ustawa przeszła już przez parlament, gdzie premier tłumaczył, że nie chodzi o nic innego, jak tylko wyrównanie szans. Turecka opinia publiczna nie dała się jednak przekonać. Przychylna zwykle premierowi prasa popularna wzywała: “Tayyip, daj sobie spokój!". Pewien tygodnik zamieścił satyryczny rysunek: Erdogan stoi u wrót Uniwersytetu Stambulskiego z wielkim drewnianym koniem (trojańskim, rzecz jasna), a z małych okienek wygląda muzułmańska młodzież.

- Erdogan sam skończył szkołę religijną i chce mieć jak najwięcej wykształconej młodzieży z muzułmańskich domów - zżyma się Metin Kaya - Czekam tylko, aż każą nam się pozdrawiać Selam Alejkum i recytować Koran w czasie zajęć.

- A ja się zgadzam z argumentami premiera - mówi pani Aylin Aras z Uniwersytetu Stambulskiego. - Ale w Turcji najmniejszy przywilej dla religii budzi ogromny sprzeciw. Ludzie uważają, że nie wolno dać im nawet małego palca, bo potem zażyczą sobie ręki, czyli rządów opartych na Koranie.

Paradoks Erdogana

Mniej czy bardziej uzasadniony strach przed radykałami to w Turcji chleb powszedni. Większość społeczeństwa jest zeświecczona i religią żyje tylko od święta: przestrzega postu w czasie ramadanu, zabija barana na jego koniec i na tym kończy swe powinności wobec Allaha. Ta większość, która nie życzy sobie, by religia wchodziła w butach w ich życie, obawiała się, gdy do władzy dochodziła partia Erdogana - polityka skazanego wiele lat temu za “podburzanie do nienawiści na tle religijnym" (chodziło o odczytanie na wiecu niepoprawnego politycznie wiersza; to wystarczyło). Turecka ordynacja wyborcza sprawiła, że choć AKP - która popularność zawdzięcza nie tyle religijnym poglądom liderów, ile rozczarowaniu Turków do dotychczasowej klasy politycznej - dostała 34 proc. głosów, to w parlamencie przypadło jej 66 proc. mandatów.

Ponieważ przed wyborami Państwowa Komisja Wyborcza uznała, że Erdoganowi nie przysługuje bierne prawo wyborcze, został on premierem dopiero w marcu 2003 r., gdy parlament zniósł zakaz obejmowania urzędów przez osoby skazane za przestępstwa na tle ideologicznym. Erdogan zaskoczył wszystkich - i od roku udowadnia, że islam da się pogodzić z demokracją, i że można być praktykującym muzułmaninem i jednocześnie premierem-reformatorem, dostosowującym konsekwentnie tureckie prawo do wymogów Unii Europejskiej.

Docenia to elektryk Mahmud, który nie jest wierzący: - Ślub brałem w obecności imama. Syna obrzezałem, jak każe tradycja. Ale kiedy ostatni raz byłem w meczecie, nie pamiętam.

Mahmud przyznaje, że dwa lata temu bał się AKP: - Jak wygrali wybory, powiedziałem żonie, że poczekamy kilka miesięcy, a kiedy zaczną robić cyrk, uciekniemy do brata do Niemiec.

“Cyrk" się jednak nie zaczął, a dziś Mahmud z szacunkiem wyraża się o Erdoganie: - Wziął się do roboty i dobrze, bo wreszcie ktoś musiał. Śmieszne, że największym reformatorem okazał się akurat ten facet.

Kiedy jesienią 2002 r. okazało się, że AKP będzie rządzić samodzielnie, poważnie wystraszyła się też Europa Zachodnia. Erdogan miał opinię wojującego fundamentalisty, który może pchnąć Turcję w stronę “islamu politycznego". Tymczasem Erdogan okazał się najbardziej proeuropejskim premierem od lat. Złośliwi mówią, że dla rozpoczęcia negocjacji z Unią Erdogan dałby się nawet ochrzcić...

Rzeczywiście, mało kto tyle zrobił dla zbliżenia Turcji do Unii, co Erdogan. On sam nie widzi w tym nic nadzwyczajnego. “Jesteśmy ludźmi, dla których religia jest wartością fundamentalną - mówił o swojej partii. - Ale żyjemy w kraju, który ma wieloletnie i piękne tradycje demokratyczne. Uważamy demokrację za nasz ogromny skarb i nie zamierzamy jej zamieniać na nic innego".

- Jest wielkim paradoksem, że do Europy prowadzi nas pobożny muzułmanin - przyznaje pani Aylin Aras. - Coś takiego jest możliwe chyba tylko u nas. Zawsze baliśmy się takich ludzi. To kolejny znak, jak duże przemiany dokonują się w ostatnich latach.

Seks, młodzież i tradycja

Te przemiany, to przede wszystkim postępująca westernizacja kraju. Coraz więcej młodych ludzi zaczyna żyć “po zachodniemu". Zachód wchodzi do Turcji, podobnie jak do Polski po 1989 r. Nie ma tu wprawdzie mody na amerykańskie fast-foody (Turcy cenią sobie własną kuchnię, która zresztą oferuje bogate “szybkie" menu), jednak amerykańskie kino czy muzyka są równie popularne, co w świecie zachodnim.

Za upodobaniami powierzchownymi idą głębsze. Młodzi chcą się zachowywać tak, jak ich idole czy bohaterowie filmów: chodzić na imprezy, mieszkać ze sobą przed ślubem, uprawiać seks przedmałżeński i nie myśleć na co dzień o ograniczającej ich tradycji. - Moja siostra ma 16 lat - mówi Metin Kaya, sam po trzydziestce. - Ciężko mi z nią znaleźć wspólny język. Nie jesteśmy z religijnej rodziny, ale pewne wartości były dla nas oczywiste. Ona je odrzuca, jedną po drugiej. Babcia jest na skraju załamania nerwowego.

Coraz więcej babć w Turcji może się czuć podobnie. Młodym Turczynkom tradycje coraz bardziej stają na drodze. - Gdyby mój ojciec wiedział, co wyprawiam na studiach, to by się chyba żywy do grobu położył... - mówi Serhat, student z Canakkale. Jego ojciec jest hadżi babą, świętym mężem: człowiekiem, który odbył pielgrzymkę do Mekki. Serhat zaś lubi imprezy i dziewczyny. Mówi, że wielu jego kolegów żyje w podobnym rozdwojeniu: - Jedna wersja prawdziwa, a druga oficjalna, dla rodziny. Inaczej się nie da.

- A może to i dobrze? - zastanawia się pani Aylin Aras, sama wychowana w tradycyjnym domu. - Nasza młodzież ma szansę być pierwszym pokoleniem Turków, które swoje dorosłe życie spędzi w Unii Europejskiej. Może to i lepiej, że się tak łatwo europeizują. Bo mimo wszystko Unii ciężko będzie nas przełknąć.

Strach ten sam

Dotąd Unia nie musiała się nad tym zastanawiać: w Brukseli - tej unijnej, nie NATO-wskiej, bo w NATO Turcja jest od 1952 r. - przyzwyczajono się, że Turcja od dobrych 40 lat stoi w “poczekalni" do Wspólnoty i nie robi nic, by z niej wyjść. Tymczasem od ponad roku nowy turecki rząd zmusza Brukselę do uruchomienia wyobraźni: jak będzie wyglądać Unia z Turcją? Decyzja o rozpoczęciu (albo nie) negocjacji akcesyjnych zapadnie w grudniu. A wiadomo, że kiedy negocjacje już się zaczną, kiedyś muszą się skończyć przystąpieniem do Unii.

Turcja byłaby pierwszym krajem muzułmańskim przyjętym do Wspólnoty. Turecka prasa pisze złośliwie, że taki “klub chrześcijański" (czyli Unia) może sobie nie życzyć muzułmanów. Polska jest tu często postrzegana jako lider “klubu", który może kłaść tamy na drodze Turcji do Wspólnoty. Niesłusznie, bo polska dyplomacja popiera starania Stambułu o rozpoczęcie negocjacji.

Turcy w swojej odmienności religijnej problemu nie widzą. Nawet w zapomnianych przez Boga i ludzi wioskach we wschodniej Anatolii można usłyszeć wyznanie niczym z kampanii przedreferendalnej: “Tak, jestem Europejczykiem". Ale można spotkać też ludzi, którzy na wszelkie pytania o Europę czy Azję odpowiadają prosto: “Jestem Turkiem. Nic innego nie jest dla mnie ważne".

- To typowe dla naszego kraju - uważa pani Aras. - Ludzie jedną nogą są w Azji, a drugą w Europie. Z jednej strony od wieków są wyznawcami Proroka, z drugiej żyją w państwie świeckim i są z tego dumni. Z jednej strony chcieliby do Unii, a z drugiej wiedzą, że niektórym rejonom Turcji bliżej jest do Trzeciego Świata niż do Zachodu.

Codziennie tuż przed piątą rano muezini w Stambule i w całej Turcji wzywają wyznawców Allaha na modlitwę. I choć większość Turków przewraca się wtedy na drugi bok, to Europa boi się ich rzekomego religijnego fanatyzmu.

Aylin Aras: - A najzabawniejsze jest to, że my, Turcy, boimy się tego samego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2004