Europa wygrała, choć nie zwyciężyła

Zmagania na unijnym szczycie obserwowało 2100 dziennikarzy. Jak nigdy dotąd byli oni odcięci od informacji. I jak nigdy dotąd zamknięci w swych narodowych "kącikach.

26.06.2007

Czyta się kilka minut

W budynku Justus Lipsus politycy obradują na górze, dziennikarze siedzą na dole. Dzielą ich mury, ale łączy jedno: ci na górze mówią głównie o własnych narodowych interesach, ci na dole siedzą w narodowych grupkach. Dominuje Europa narodów i państw, a wraz z tym Europa stereotypów i uprzedzeń, czasem wrogości i obojętności.

Podział zaczyna się na kilka dni przed szczytem. W atrium i salach, w których pracować mają dziennikarze, ustawiane są stoły, instalowane łącza. Zaledwie technicy skończą, a już na stołach pojawiają się kartki z rezerwacjami. Tu dwa stoły przejęli Włosi, tam cały rewir będzie hiszpański, tu kilkadziesiąt miejsc wzięli Francuzi, tam "prasa niemiecka". Połowa dziennikarzy obsługujących spotkanie dopiero dojedzie, ale o stanowiska pracy martwić się nie musi, koledzy na miejscu zadbali, by wszyscy siedzieli razem. Także Polacy: też siedzą wszyscy w kącie i wspólnie piszą teksty.

Problemy komunikacyjne Europy zaczynają się więc już na sali prasowej. Żeby wymienić z kimś opinię, posłuchać innego zdania, trzeba się naszukać, co w brukselskim labiryncie nie jest łatwe, więc nie każdemu się chce. No i jest internet, można bez ruszania się z miejsca zobaczyć, co piszą np. francuscy koledzy. Kiedyś trzeba było do nich pójść i trochę pogadać, teraz wystarczy klik. Podglądane są też w internecie i polskie media. Każdy może więc siedzieć w swoim kącie i (prawie) wszystko wiedzieć. Prawie, bo efekt jest taki: im więcej się siedzi przed komputerem, tym mniej rozmawia się z ludźmi i wiedza o tym, co się dzieje na górze, staje się wiedzą wirtualną.

Ale nie tylko gotowany wspólnie groch z kapustą dzieli dziennikarzy. Jako wysłannicy gazet czy TV w coraz większym stopniu pozbawiani są samodzielności i niemal każdy tekst, ba, wiele sformułowań konsultują na bieżąco z odległymi o tysiące kilometrów redakcjami. Tam ich szefowie, poinformowani lepiej niż wysłannik na miejscu, sugerują ton i formują proponowany im produkt. Redakcje też mają jakieś interesy i wysłany dziennikarz nie musi wiedzieć, w jakiej tonacji redakcja chce pisać o szczycie. Klęska może zamienić się w zwycięstwo, nieudolność w taktykę. Ten w Brukseli dostarcza tylko informacji, a tamci w redakcji wiedzą, jakim sosem je podlać. Przylatuje z Warszawy do Brukseli młody dziennikarz warszawskiego radia, z nikim nie rozmawia, nasłuchuje tylko rozmów siedzących obok polskich kolegów i śle wieści, że Polska dzielnie broni "pierwiastka". I tak na okrągło.

Odpisywanie od innych jest powszechne. Powtarzanie za innymi też. Ale nie to jest problemem. Gdy cała niemiecka, francuska czy polska prasa siedzi razem i razem nadstawia razem ucha, wtedy niemiecki, francuski czy polski czytelnik może sięgnąć po jedną tylko gazetę, innych czytać nie musi. Wszyscy sądzą podobnie. Jeśli dojdą do wniosku, że szczyt jest sukcesem, nie ma siły, sukcesem będzie. Jeśli chcą skrytykować, krytyka będzie powszechna. Jeśli mamy pisać o upartych Polakach, piszemy wszyscy jak jeden mąż. A gdy chcemy ich pochwalić, hymnom nie będzie końca. I tak ze wszystkim. Może z wyjątkiem baru: tu piwo pije się w bliskiej obecności innych kolegów, bo bar ciasny i niewygodny. Ale już obiad w kantynie lepiej smakuje we własnym gronie.

Jeszcze kilka lat temu było inaczej. Francuz szukał Szweda, Polak Włocha. Początkowy sukces procesu integracji opierał się także na "wspólnotowych" ciągotach dziennikarzy. Chcieli się poznać, dotknąć palcem. W brukselskich knajpkach znajdziecie dziś na ścianach tabliczki, upamiętniające włoskich, hiszpańskich, francuskich korespondentów, wokół których tworzyły się grupy przyjaciół. Przesiadywali tam wieczorami i naprawiali Europę, organizowali spotkania z politykami, wspólne wyjazdy. Wiele uprzedzeń odeszło w niebyt dzięki tym spotkaniom; dzięki temu, że Paulo, Juan, Michael "naprawiali" Europę. Dziś zebrać w jednym miejscu dziennikarzy może tylko szczyt. Na co dzień nikt nie ma czasu na odkrywanie się nawzajem i naprawianie Europy.

Polityka europejska podlega dziś renacjonalizacji a wraz z nią charakter pracy dziennikarzy. Na pierwszym miejscu stawiane są sprawy narodowe, interes państw. Dominuje retoryka konfliktu, zagrożenia. Bitwa, walka, konfrontacja, nacisk, groźba, śmierć, weto. Ma to konsekwencje w relacjach między dziennikarzami. Ostatnie siedem-osiem lat było w Brukseli okresem wymierania dzikich dowcipów i głupich opinii. Teraz jesteśmy świadkami renesansu narodowych idiotyzmów: Polak taki, Niemiec siaki. Nieważny jest już Marek, Hans, Pierre - tylko: Niemiec, Polak, Francuz wraz z towarzyszącymi temu łatkami. Gdy kilkudziesięciu francuskich czy włoskich dziennikarzy spędza ze sobą trzy dni w Brukseli, razem i w atmosferze napięcia, złą opinię o Polakach starczy puścić raz, a rozejdzie się niczym fala. Nie inaczej jest z przeciekiem, który bywa celową manipulacją. Bo wiele jest informacji, do których należy podejść z nieufnością, weryfikować. Ale skoro wszyscy wokół mówią to samo, znaczy tak jest.

Kiszenie się we własnym sosie przynosi w efekcie dekompozycję odmiennych punktów widzenia. Że dziennikarze ustalają opinie i ton - to byłoby pół biedy. Ale także nastroje, odczucia. Wszyscy piszą więc albo o sukcesie, albo o porażce; brakuje półtonów. Jeśli pojawi się słowo "szantaż", wszyscy będą go używać. Dramaturgia szczytów, na których o coś rzeczywiście chodzi, kieruje się własnym rytmem. Informacje docierają rzadko, a skoro już, nie są przypadkowe. Dziennikarze siłą rzeczy przejmują ten rytuał. Rzadka informacja jest cenna, więc trzeba ją wyeksploatować. Także informacje od polskiej delegacji stały się rarytasem, więc skoro coś się pojawia, jest na wagę złota i jako polskie złoto idzie w świat.

Transparencja dostępu do informacji to w ogóle śpiew z przeszłości. Od czterech lat, w dyskusjach na temat eurokonstytucji chodzi o najbardziej podstawowy dokument w Europie. Ale rozmowy na jego temat były, jak nigdy dotąd, nacechowane nieufnością, średniowieczną skrytością, wojskową tajemnicą. Choć szło o dobro obywateli, nie mogli się wtrącać, rozstrzygano poza ich plecami. Także "pierwiastek", ratujący ponoć honor Polaków, narodził się bez ich udziału. Nawet w tak prostych kwestiach jak to, czy Unia potrzebuje flagi i czy powinno się grac Beethovena, obywatele nie byli pytani o zdanie. Za nich wypowiadali się premierzy. Brak transparencji przejawiał się też w narzuconej dominacji jednego tematu. Polska zajęła wszystkich "pierwiastkiem" i groźbą weta, a tymczasem eurokonstytucja miała liczyć kilkaset artykułów i ważne było, które z nich odpadną. Gdy szczyt dobiegł końca, mówiło się tylko o kompromisie z Polską i ułagodzeniu Blaira (bo nie będzie flagi). Ale czy obywatele Unii będą zadowoleni z szykowanych im zapisów nowego traktatu, na to nie było już czasu.

Końcowe konferencje zwołano około szóstej rano w sobotę. Polscy dziennikarze pobiegli do polskiej sali briefingowej, niemieccy do niemieckiej, francuscy do francuskiej. W każdej usłyszeli o sukcesie i kompromisie. Potem wrócili do swych kącików, laptopów i telefonów. Było jasne, że Europa wygrała. Choć po raz kolejny jednak nie zwyciężyła.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2007