Europa na przednówku

Bułgaria i Rumunia, które "rzutem na taśmę wywalczyły członkostwo w UE, to chyba jedyne państwa unijne, do których 1 stycznia 2007 zawita prawdziwa radość. Oby trwała jak najdłużej, bo stan europejskiego ducha nie jest dobry.

02.01.2007

Czyta się kilka minut

Po prawie dwóch latach refleksji, zaordynowanej po klęsce traktatu konstytucyjnego, na próżno szukać jej wniosków. Zamiast nich mamy - wywołany rozpoczęciem negocjacji z Turcją - początek debaty nad "zdolnością absorpcyjną" Unii. Za czym z kolei kryje się pytanie o tożsamość polityczną i kulturową Wspólnoty, a także jej rolę w polityce międzynarodowej.

Bezrefleksyjność "okresu refleksji" jest dość symptomatyczna. Z punktu widzenia analityka dowodzi to tezy, że obecne instytucje - choć wymagają zmian - nie znajdują się w głębokim kryzysie. Czarne przepowiednie o paraliżu instytucjonalnym w wyniku odrzucenia przez Francję i Holandię eurokonstytucji nie sprawdzają się. Problemów szukać należy gdzie indziej. Przede wszystkim - w kryzysie politycznym. Większa UE wymaga nie tyle lepszych instytucji, co innego stylu działania, opartego na uszanowaniu różnorodności opinii.

Dla polityka, zwłaszcza takiego, który głosił apokaliptyczne przepowiednie, sytuacja wygląda inaczej. Słabość okresu refleksji pokazuje brak zgody w sprawie traktatu, z którym wiązano wiele nadziei. Bez względu na ocenę eurokonstytucji jej istotą jest - obok uporządkowania i uproszczenia wielu zapisów - określenie skali wpływów poszczególnych państw na działanie Wspólnoty.

Taki punkt odniesienia sprowadza refleksję nad kondycją Unii do dyskusji nad tym, jak ocalić możliwie wiele rozwiązań traktatowych. Podejście to wydaje się dobrze oddawać intencje polityki Niemiec, które

1 stycznia przejmują przewodnictwo w Unii. W skrócie: Berlin chciałby, aby do czerwca powstał nowy kompromis w sprawie przyszłości zapisów traktatu konstytucyjnego, a także wytyczne w sprawie kształtu umowy o partnerstwie z Rosją. Prezydencja Portugalii - od czerwca do grudnia - byłaby odpowiedzialna za "domknięcie" obu spraw.

Szanse na taki scenariusz istnieją, ale wiele zależy od stylu niemieckiego przewodnictwa. Niedawno ambasador Niemiec w Unii Wilhelm Schoenfelder zapowiedział, że w sprawie eurokonstytucji jego rząd zamierza skoncentrować się na pracy z rządami, ograniczając rolę gremiów unijnych. Do końca zrobić się tego nie da, ale pokazuje to determinację Berlina, aby porozumienie powstało jak najszybciej. O wiele mniej wiadomo na temat meritum niemieckich działań. Nie jest to przypadek, bo jako państwo przewodniczące Niemcy będą chciały przedłożyć swoje propozycje jako ostatnie. Ich kształt poznamy zapewne dopiero wtedy, gdy stanie się jasne, kto zostanie nowym lokatorem Pałacu Elizejskiego, a więc nie wcześniej niż po 22 kwietnia, czyli po pierwszej turze wyborów we Francji.

Te ambitne zamierzenia wymagają od Berlina sporo, jak to mówią Niemcy, Fingerspitzengefühl, czyli wielkiej wrażliwości na interesy i opinie partnerów, a także dbania o to, aby zostały one uwzględnione w końcowym porozumieniu. Pójście śladem kanclerza Schrödera, który uważał, że głos Europy sprowadza się do głosu Niemiec i Francji, może stać się zarzewiem kolejnego konfliktu. Niezwykle ważnym elementem będzie też przebieg negocjacji o nowej umowie partnerskiej z Rosją. Choć Kreml potrzebuje jej tak samo jak Unia, to jest niemal pewne, że prezydent Putin nie zawsze będzie grał fair, licząc że kompromisem z kilkoma wybranymi państwami rozwiąże problem zgody pozostałych.

Choć reformy instytucji są innym pakietem niż polityka wobec Rosji, to obie rzeczy będą na pewno przedmiotem negocjacji. Może się więc okazać, że tak jak trzy lata temu kryzys iracki, tak w przyszłym roku "kryzys mięsny" lub jego pochodne zdominują klimat i treść polityki europejskiej. W miejscu sporu "nowej" i "starej" Europy rysuje się jednak przede wszystkim spór... Polski i Niemiec. Nie jest to przypadek. W stosunkach między tymi państwami skupiają się dzisiaj główne osie napięć w polityce europejskiej, związane z myśleniem o Rosji, o dalszym rozszerzeniu Unii, z rozumieniem pogłębiania integracji, a także z myśleniem o tożsamości Europy. Ponieważ spór jest mocno osadzony w kontekście dwustronnym, jest on - niestety - postrzegany jako wewnętrzny problem Warszawy i Berlina. Takie podejście osłabia pozycję Polski, bowiem otwiera pole do rozgrywania jej postulatów jako wynikających z fobii historycznych.

Zatem to umiejętność oddzielenia polityki niemieckiej od polityki europejskiej - na poziomie języka oraz negocjacji - wydaje się być kluczem do zapewnienia polskiej polityce zagranicznej sukcesu w nowym roku.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 53/2006