Estonia ma twarz Kallas

Tu kobiety nie są wolne od trosk, ale żyją w świecie lepszym niż przodkowie, a także sąsiedzi. Ich symbolem jest Kaja Kallas, która właśnie tworzy swój trzeci rząd.

20.03.2023

Czyta się kilka minut

Kaja Kallas, premierka Estonii. Praga, październik 2022 r. / JOE KLAMAR / AFP / EAST NEWS
Kaja Kallas, premierka Estonii. Praga, październik 2022 r. / JOE KLAMAR / AFP / EAST NEWS

Pewien polski portal, na którym często znajdziemy teksty turystyczne, zaprasza nas na wyspę Kihnu, położoną w Zatoce Ryskiej, 12 km od stałego lądu. Wyspa jest mała – mieszka na niej ledwie 700 osób. Stworzyły one własny świat, odwołujący się do tradycji. „Przez wieki izolacji mieszkańcy Kihnu wykształcili system społeczny, w którym kobiety są naturalnymi liderami” – czytamy w materiale reklamowym Visit Estonia. Powód jest zwłaszcza jeden: tutejsi mężczyźni większość czasu spędzali na rybołówstwie i żegludze. „Od wieków kobiety rządzą i podejmują decyzje na Kihnu. To one bronią gospodarstw, pól, zwierząt, dzieci, ale także tradycji i rzemiosła” – podpowiada nam agencja promocji Estonii.

W 2003 r. przestrzeń kulturową wyspy wpisano na listę Arcydzieł Ustnego i Niematerialnego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO. Za to dwa lata wcześniej parlament (Riigikogu) odrzucił inicjatywę oficjalnego świętowania w kraju Dnia Kobiet. Czy to sprzeczność?

Nie chcemy kwot

Niekoniecznie. – Nie znoszę parytetów – mówiła mi w 2019 r. Kaja Kallas, prawniczka i była europosłanka, wtedy liderka liberalnej opozycji wobec populistycznego rządu Jüriego Ratasa (dziś jest on przewodniczącym parlamentu, choć jego partia przeszła w 2022 r. do opozycji). – Historia liberalnej Partii Reform pokazuje, że nie wprowadzając kwot, mamy wiele ciekawych kobiet w parlamencie – podkreślała pewna siebie Kallas (rocznik 1977).

Walka o ustawowe wspieranie karier politycznych kobiet w krajach bałtyckich jest chyba przegrana. Podobnie jak świętowanie 8 marca. W stolicy sąsiedniej Łotwy pod parlamentem zebrało się w ten dzień tylko kilka kobiet (w tym prawicowa minister sprawiedliwości ­Inese Lībiņa-Egnere). – To wszystko kojarzy mi się z przeszłością sowiecką, gdy był to ustawowo dzień wolny od pracy, a podpici mężczyźni wręczali kwiaty – mówi mi łotewska znajoma, która pamięta lata 80. XX w.

W Estonii Dzień Kobiet ostatni raz świętowano w 1990 r. – roku, gdy ogłoszono niepodległość. Tymczasem bez kwot i oficjalnego świętowania do kraju wchodzi równouprawnienie. „Według przeprowadzonego w ponad 30 krajach badania odsetka kobiet na stanowiskach kierowniczych, w Estonii jest on tylko nieco mniejszy niż w Szwecji i wynosi 41 proc.” – podawała kilka lat temu tutejsza prasa.

Swoją historią dzieli się ze mną Pipi-Liis Siemann, świeżo upieczona – po wyborach, które odbyły się 5 marca – posłanka zwycięskiej Partii Reform Kai Kallas. – Gdy kierowałam samorządem, wśród dyrektorów wydziałów było więcej kobiet. Nie był to świadomy wybór płci, lecz wynik konkursów. Mężczyźni często nie aplikują na wiele stanowisk, uznając je za bardziej odpowiednie dla kobiet. I oczywiście odwrotnie – mówi Siemann, która dziewięć lat kierowała gminą Türi w centrum kraju. Także ona jest przeciwna kwotom dla kobiet. Uważa, że kluczowa jest zmiana mentalności.

– Społeczeństwo nie powinno oczekiwać, że kobiety zajmą się rodziną, rezygnując z zawodu albo z zadań, które wymagają nietradycyjnych godzin pracy. W całej tej sprawie dużą rolę odgrywają mężczyźni, bo tylko wspólnie możemy kształtować kulturę organizacyjną i podział ról w rodzinie – mówi posłanka, a ja zastanawiam się, czy to samo powiedziałaby Mariane Mikko, pierwsza polityczka, z którą rozmawiałem w ­Riigikogu, gdy po raz pierwszy odwiedziłem ten gmach w 2013 r.

Luka płacowa

Mikko, posłanka socjaldemokratyczna, mówiła wtedy o kłodach, które są wciąż rzucane pod nogi kobietom. Z jednej strony kraj ma wizerunek postępowego, skandynawskiego, ale to pozory. W latach 90. przyjął się tu liberalny model gospodarczy, zaaplikowany przez polityków centroprawicy, który uderzył w kobiety – głównie te z prowincji, gorzej wykształcone (ponad 30 proc. mieszkańców Estonii stanowią rosyjskojęzyczni, ich starsze pokolenie wciąż nie włada wystarczająco estońskim).

Choć w 2021 r. polska prasa okrzyknęła, że „Estonia jest kobietą”, bo funkcję prezydentki i premierki sprawują panie (wspomniana Kallas, która objęła wtedy funkcję szefowej swego pierwszego rządu, i Kersti Kaljulaid, w latach ­2016-21 gospodyni pałacu prezydenckiego), kobiety długo nie mogły się przebić w tutejszej polityce. Litwa swoją premier miała już w 1990 r., a Łotwa była w latach 1999-2007 rządzona przez prezydentkę. Zanim pojawiły się Kaljulaid i Kallas, w estońskiej polityce najwięcej osiągnęła Ene Ergma, profesorka astrofizyki i trzykrotna przewodnicząca Riigikogu.

– Po transformacji osiągnęliśmy postęp, dziś nawet słabo mówiąca po estońsku i niewiele zarabiająca Rosjanka, która jest najsłabszą częścią tego społeczeństwa, uświadamia sobie swoje prawa bardziej niż parę lat temu – twierdziła wówczas w rozmowie Mikko, podobnie jak Kallas mająca też staż europosłanki. – Z drugiej strony Estonia wciąż ma swoją lekcję do odrobienia: to gender pay gap [różnice w zarobkach między płciami – red.]. Paradoksem jest, że statystycznie kobiety są lepiej wykształcone, ale nie idzie za tym taka sama płaca.

Wg danych Eurostatu luka płacowa wynosi w tym obszarze obecnie 20,5 proc. i w UE jest najwyższa właśnie w Estonii. Dla porównania: na Litwie to 12 proc., a w Polsce 4,5 proc.

Odporna jak Kallas

Dziś socjaldemokraci, którzy 5 marca uzyskali 9 proc. głosów i 9 mandatów, a także centrowa partia „Estonia 200” (13 proc. i 14 mandatów), na czele której przez długi czas stała Kristina Kallas, była rektorka koledżu w Narwie (nie jest spokrewniona z Kają), prowadzą negocjacje koalicyjne ze zwycięzcami, czyli Partią Reform (31 proc. i 37 mandatów). Łączne 60 mandatów trzech partii starczy, by zaprzysiąc trzeci rząd Kai Kallas. Premier jest popularna w mediach światowych zwłaszcza od rosyjskiej inwazji na Ukrainę, wymienia się ją wśród pretendentów do funkcji sekretarza generalnego NATO.

„Kallas zyskała popularność ze względu na jednoznaczne stanowisko wobec wojny, a także krytyczną postawę wobec Rosji. Jest dosyć popularna na Zachodzie i uważana przez Estończyków jako godny reprezentant za granicą. Ma doświadczenie na szczeblu europejskim i międzynarodowym. Potrafi porozumiewać się kodami politycznymi z zachodnimi politykami” – mówił w 2022 r. w podkaście „Układ otwarty” Bartosz Chmielewski, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich.

Jednak przyczyn jej popularności jest więcej. Wielu Estończyków zawiodło się na poprzednim premierze Ratasie, który w 2019 r. stworzył rząd z nacjonalistami z EKRE oraz konserwatywną Ojczyzną (teraz te trzy partie zapewne pozostaną w opozycji). Do Kai Kallas przylgnęła zaś etykietka „teflonowej premier”, tu w znaczeniu pozytywnym – jako do kogoś, do kogo nie przyklejają się afery i kto radzi sobie z sytuacjami kryzysowymi.

Mniejszy wpływ religii?

Do 101-osobowego parlamentu wybrano właśnie 30 kobiet – najwięcej w historii. Z kolei Kallas zdobyła najwięcej głosów w dziejach estońskich wyborów: 32 tys. (były premier Ratas dostał 8 tys., a lider nacjonalistycznej EKRE Martin Helme – 6 tys. głosów).

– Pozycja kobiet w polityce się wzmocniła, odkąd zyskaliśmy prezydentkę i premierkę. Estonia jest krajem stosunkowo niereligijnym w porównaniu z większością Europy. Stąd wpływ Kościołów na pozycję kobiet jest mniejszy niż w społeczeństwach wysokoreligijnych – mówi „Tygodnikowi” pani prof. Piret Ehin z Tartu. Jednak z wnioskami lepiej być ostrożnym. Teza Ehin może być wytłumaczeniem faktu, iż w 2014 r. Estonia jako pierwszy kraj postsowiecki przyjęła ustawę o związkach partnerskich, także dla homoseksualistów. „Za” głosowała partia Kallas i socjaldemokraci, a kampanię przeciw rozkręciło EKRE, które na fali straszenia LGBT i uchodźcami dostało się rok później do parlamentu.

Jeśli zaś patrzeć na sprawy stricte kobiece, to w katolickiej Litwie płeć żeńska ma też sporo do powiedzenia. „Gdybyśmy oceniali ministrów na podstawie ich możliwości, w rządzie byłoby więcej kobiet” – mówiła w 2020 r. Ingrida Šimonytė, prezentując swój nowy rząd, w którym kobiety objęły jednak aż sześć tek, w tym gospodarkę, sprawiedliwość i finanse. W drugim rządzie Kallas polityczki kierowały taką samą liczbą ministerstw.

Są jednak dwa aspekty, które odróżniają Estonię od Litwy. Po 1990 r. w Riigikogu nie rozważano na poważnie zakazu przerywania ciąży, inaczej niż miało to miejsce w Litwie. W 2017 r. Estonia ratyfikowała też konwencję stambulską, jako jedyny z krajów bałtyckich.

W trudnych czasach

O ile w polskim Kościele ewangelicko-augsburskim kobiety od niedawna mogą być duchownymi, estońscy luteranie, tradycyjnie dominujący w tym kraju, zezwolili na to już w 1967 r. Pierwszą pastorką została Laine Villenthal. Jej życie wpisane jest w XX-wieczne dzieje Estonii: przedwojenną państwowość, podwójną okupację, represje sowieckie i wreszcie radość z niepodległości w 1991 r. Dziś jedna czwarta duchownych tego Kościoła to kobiety.

Ponad rok temu funkcję sekretarz generalnej Światowej Federacji Luterańskiej objęła, jako pierwsza w historii, kobieta – teolożka Anna Burghardt, wychowana w estońskiej republice sowieckiej. W jej portrecie na stronie federacji przypomniano, że jeden z kościołów, w których odprawiała nabożeństwa, by zastąpić koleżankę na urlopie macierzyńskim, był w Paldiski nad Bałtykiem, niegdyś centrum szkolenia załóg sowieckich atomowych okrętów podwodnych. „My kobiety wiemy, jak sobie radzić w trudnych czasach” – komentowała ten fakt Kadri Põder, członkini Konsystorza ds. stosunków międzynarodowych i ekumenicznych.

„Największym problemem dziś jest to, że nowe pokolenia prawie nic nie wiedzą o chrześcijaństwie, Kościele czy religiach świata” – skarżył się arcybiskup Urmas Viilma. Zmiana tej sytuacji to także zadanie dla estońskich pastorek. Nie załatwią tego politycy. Choć nacjonalistyczna EKRE kreuje się na obrończynię wartości, Kościół trzyma do niej dystans. Gdy przed wyborami w 2019 r. dawał rekomendacje, jak głosować, nie wskazał na konkretne partie. Charakterystyczne jednak, że socjaldemokratom przyznał wtedy 19 „luterańskich punktów”, a nacjonalistom 14. To był zimny prysznic dla politycznej rodziny Helmego. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 13/2023