Ermitaż w szparze

W przyszłym roku miano go wyburzyć – aby warszawiacy poczuli, co stracili. Jednak Dom Kereta, najwęższy w świecie azyl dla artystów, postoi przy Żelaznej jeszcze parę lat.

14.06.2015

Czyta się kilka minut

Etgar Keret z mamą Orną Keret, Sarmenem Beglarianem i synem Lvem. „Ermitaż – Dom Kereta”, Warszawa, maj 2015 r. / Fot. Sarmen Beglarian
Etgar Keret z mamą Orną Keret, Sarmenem Beglarianem i synem Lvem. „Ermitaż – Dom Kereta”, Warszawa, maj 2015 r. / Fot. Sarmen Beglarian

Pisze chirurg z Mombaju, że podróżuje z żoną dookoła świata. Szukają niecodziennych wrażeń, chętnie zatrzymaliby się tu na parę nocy. Cena nie gra roli. Jeśli trzeba, przywiozą własny materac.
Próśb tego typu są setki. Od Hindusów, Izraelczyków, Chińczyków – głównie wyższej klasy średniej. Próśb załatwianych odmownie. Bo Dom Kereta, który trzy lata temu wcisnął się w szczelinę między dwoma budynkami przy ulicy Żelaznej na warszawskiej Woli, ma służyć innym celom.
– To przede wszystkim miejsce na rezydencje artystyczne, w ramach których umożliwiamy realizacje projektów związanych z Warszawą, jej historią i mieszkańcami – mówi Sarmen Beglarian, kurator Domu Kereta. – Służy też jako punkt informacyjny i miejsce inicjatyw aktywizujących sąsiadów i warszawiaków różnych pokoleń.
Przy okazji zaś stał się międzynarodową atrakcją, promującą Warszawę. Kusi więc i kusić będzie, bo kto nie chciałby spędzić nocy w budynku uważanym za jeden z najwęższych domów świata (14 metrów kwadratowych powierzchni; w najszerszym miejscu mierzy 152 centymetry, w najwęższym – 92)?
Klejenie światów
– Dom miał funkcjonować jako pracownia dla pisarza Etgara Kereta – mówi Jakub Szczęsny, architekt budynku. – Jego otwarcie planowaliśmy wspólnie jako rodzaj artystycznej prowokacji skierowanej do izraelskich środowisk, wśród których Keret budzi kontrowersje, takich jak prawicowcy z kręgu partii Likud. Umówiliśmy się, że będziemy rozpuszczać pogłoski o jego przenosinach do Polski. Temat podchwyciły media izraelskie – gdy Etgar dostał klucze do budynku, zaczęto tam pisać, że zamieszka w Warszawie.
Na pomysł niestandardowego wypełnienia luki między dwoma budynkami z różnych epok architekt wpadł, wędrując ulicą Żelazną. Jak mówi, był to przykład zastosowania teorii Niezwykle Rzadkich Zdarzeń. Wywodzi się ona z psychologii układów złożonych i głosi, że świat nie jest oparty na normatywnych, łatwo uśrednialnych zdarzeniach, lecz na sytuacjach skrajnych – unikalnych zjawiskach, których nie da się zaplanować.
Szczęsny mieszkał wtedy w okolicy i często chadzał tamtędy do miejsca, które stało się symbolem warszawskiej rewolucji kawiarniano-kulturalnej tworzonej przez środowiska organizacji pozarządowych: na Chłodną 25. – Zwykle nie zwracałem większej uwagi na otoczenie i patrzyłem na swoją stronę ulicy – opowiada. – Raz jednak coś przykuło moją uwagę – nietypowe światło, może zachód słońca – i spojrzałem w lewo. Zauważyłem, że przedwojenna czynszowa kamienica nie przystaje do powojennej, modernistycznej bryły „punktowca” wzniesionego przez spółdzielnię wojskową. Nie przystaje dosłownie – między budynkami była szpara.
Szczęsny zaczął się zastanawiać, jak skleić te dwa światy.
– Pomyślałem, że muszę tam wsadzić człowieka. Takiego, który oprócz wykonywania powtarzalnych, codziennych czynności będzie też w tym miejscu wytwarzać pewną wartość dodaną. To właśnie ona stanowi dla mnie przejaw życia.
Twórcza samotnia
Stąd było już blisko do ostatecznego pomysłu – miejsca, które mogłoby służyć pisarzowi jako odskocznia od codzienności, a jednocześnie być blisko życia.
Wpływ miała też rozmowa z Mikołajem Łozińskim, który przebywał wówczas na stypendium w zamku pod Stuttgartem w ramach rezydencji Akademie Schloss Solitude. Choć program wymyślono z myślą o tym, by zapewnić twórcom komfortowe warunki do pracy w odosobnieniu, wśród pól i lasów, Łoziński przyznał się Szczęsnemu, że czasem musi stamtąd uciekać, żeby się „naładować”. Inaczej ma poczucie, że pływa w płytkiej, ciepłej wodzie, bez kontaktu z rzeczywistością. Szczęsny z kolei, na co dzień nieustannie otoczony ludźmi (jest ojcem trzech synów; studio, w którym projektuje, dzieli z wieloma osobami), miewał momenty, gdy marzył o chwili odosobnienia potrzebnej na pracę.
– Zacząłem się zastanawiać nad mechanizmem XVIII-wiecznych ermitaży – mówi. – Miejsc, w których ludzie mogą wyłączyć się z codziennych aktywności. W dzisiejszych czasach taka kontrolowana twórcza samotność to przywilej.
Stąd pierwotna, pełna nazwa: „Ermitaż – Dom Kereta”. Architekt zadedykował miejsce Keretowi, bo łączy on w sobie polską i żydowską historię, tak ważną w kontekście okolicy, w której stoi dom. Tuż obok, przy ulicy Chłodnej, znajdowała się kładka łącząca dwie części warszawskiego getta, z którego uratowała się mama pisarza, Orna (Irena).
Gdy Dom już powstał i w przerwie między kolejnymi rezydencjami był akurat pusty, architektowi zdarzało się wykorzystywać go jako miejsce do krótkich drzemek w ciągu dnia.
Szklany przesmyk
– W 2012 r., podczas otwartego naboru na rezydencje, dostaliśmy ponad 800 zgłoszeń z 49 krajów. Byliśmy zaskoczeni – mówi Sarmen Beglarian. – Zainteresowanie nie ustaje. Teraz tygodniowo chętnych jest kilku albo nawet kilkunastu.
Szansę na pobyt w Domu Kereta mają ci, którzy chcą w nim tworzyć. Kuratorzy (Sarmen Beglarian i Sylwia Szymaniak) wybierają spośród zgłoszeń propozycje artystyczne odnoszące się do lokalnego kontekstu, do historii Warszawy i warszawiaków. Jak dotąd, gościli nie tylko pisarzy, lecz również artystów sztuk wizualnych, architektów, kompozytorów, kuratorów, krytyków architektury i sztuki; głównie z zagranicy, ale również studentów Akademii Sztuki ze Szczecina.
Z zewnątrz Dom wygląda jak cieniutki szklany przesmyk, albo ikeowski system do segregowania skarpetek, tyle że w większej skali. Patrząc nań od strony ulicy Żelaznej, trudno wyobrazić sobie, że wewnątrz może zmieścić się dorosły człowiek. W rzeczywistości obiekt (formalnie nie jest budynkiem mieszkalnym, gdyż nie spełnia odnośnych wymogów polskiego prawa; dlatego nie można w nim uzyskać zameldowania) ma kształt graniastosłupa o podstawie trójkąta prostokątnego. Gdy pierwszy raz umawiam się tutaj z Sarmenem, nie mogę znaleźć wejścia. Okazuje się, że najpierw trzeba dostać się na podwórko między sąsiednimi budynkami i tam, przy drzwiach do klatki schodowej, nacisnąć domofon. Wewnątrz od pierwszego kroku trzeba przyzwyczaić się do innego, wertykalnego sposobu poruszania się – jak w Holandii, gdzie z oszczędności przestrzeni wdrapywanie się po stromych schodach z piętra na piętro jest częścią codziennej rutyny. Po wejściu po metalowych schodach najpierw uderza biel, skutecznie niwelująca odczucie klaustrofobii. Potem zaś precyzja rozplanowania – jest tutaj wszystko, czego pisarz potrzebuje do życia, włącznie z mikroskopijnym biurkiem i kuchenką. Najszersza jest sypialnia (122 cm), z łóżkiem i stolikiem, do którego przystawiono krzesło. Miniaturowa łazienka z prysznicem znajduje się na dolnej kondygnacji.
Ta ergonomia przypomni mi się w Oslo, w miniaturowym pokoju hotelowym, gdzie jakimś cudem projektantom udało się tak wykorzystać każdy centymetr kwadratowy przestrzeni, by wszystkie podstawowe sprzęty miały swoje miejsce, a półki i szafki znajdowały się zawsze pod ręką. Dom Kereta ma więc w sobie i coś skandynawskiego. Tym bardziej że to dom inteligentny, w którym współgrają wszystkie systemy:
wideodomofon, alarm, oświetlenie, nagłośnienie.
Tymczasowy charakter
Sąsiedzi? – Odnoszą się do nas życzliwie – mówi Sarmen Beglarian. – Ze spółdzielni obok mamy dostęp do wody i kanalizacji, jak i do miejskich sieci elektrycznych. Chcielibyśmy ufundować w zamian meble miejskie i instalacje artystyczne, ale najpierw musimy pozyskać na nie środki. Nie mamy też sponsora na wymianę podłóg, a są już mocno wymęczone stopami setek zwiedzających.
Zarówno w założeniu architekta, jak i kuratorów, Dom miał być bytem tymczasowym. Sarmen: – Planowaliśmy, że jeśli postoi do końca 2016 roku, a potem zniknie, spowoduje, że warszawiacy poczują za nim tęsknotę, podobnie jak teraz wyzwala w nas sentymenty architektura przedwojenna, której udało się przetrwać. Jednak z powodu ogromnego zainteresowania, zarówno ze strony warszawiaków, gości, jak i dziennikarzy, postanowiliśmy, że przetrwa w tym miejscu dłużej. Może do 2020 roku. Nie zmieniamy więc jego tymczasowego charakteru.
Nadal mają też odbywać się w nim rezydencje artystyczne, chwilowo zawieszone z powodów finansowych. – Nie mamy teraz wsparcia ze źródeł zewnętrznych, ani ze strony instytucji publicznych, ani prywatnych – mówi Jakub Szczęsny. – Na każdy z projektów Fundacja Polskiej Sztuki Nowoczesnej stara się zdobyć odrębne finansowanie. Od jego skali zależy, jak bardzo będzie rozbudowany przyszły program.
Powrót symboliczny
Etgar Keret spędził noc w domu jako pierwszy.
Niedawno jednak, w maju 2015 r., trafił tam w większym gronie. Razem z nim przyjechała żona Shira Geffen, brat Nimrod, syn Lev i mama – po raz pierwszy w Warszawie od 1946 r., kiedy jako członkini dziecięcego chóru uczestniczyła w odsłonięciu pierwszego Pomnika Powstania w Getcie. Wizytę zorganizowały Instytut Polski w Tel Awiwie i Fundacja Polskiej Sztuki Nowoczesnej, przy wsparciu Stołecznego Biura Turystyki. Była krótką repatriacją rodziny Keretów.
Sarmen Beglarian: – Wizyta, jak i sam Dom, są próbą symbolicznej naprawy ran, zadanych nam wszystkim przez historię. Podziwiam odwagę Orny Keret, że chciała się z nią ponownie zmierzyć.
Opowiada, że Orna była zachwycona Warszawą. Wewnątrz Domu zaskoczyła ją fotografia jej ojca, a dziadka Etgara, którą pisarz przywiózł tu na otwarcie instalacji. Chciała zobaczyć kamienicę przy ulicy Krochmalnej, w której mieszkała z rodziną, a także budynek przy ulicy Zakroczymskiej, w którym mieszkała w getcie. Obu już nie ma – jak i większości ludzi, którzy je zamieszkiwali. Zostały tylko ulice. Przypominała sobie wydarzenia, występy artystyczne, ale i Zamek Królewski wraz ze Starówką w ruinie – widoki znane współczesnym tylko z fotografii.
Na koniec pobytu w Domu goście zapozowali do zbiorowego zdjęcia z kuratorem w miniaturowej sypialni. Zmieścili się wszyscy. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka. Absolwentka religioznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim i europeistyki na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Autorka ośmiu książek, w tym m.in. reportaży „Stacja Muranów” i „Betonia" (za którą była nominowana do Nagrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2015