Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Niedawno bluesowy światek nagradzał wykonania Petera Greena - jednego z najsłynniejszych (legendarna grupa Fleetwood Mac) białych gitarzystów tego gatunku. Zachwycał się też pieśniami Johnsona granymi przez starsze i młode gwiazdy zebrane przez prestiżową wytwórnię Telarc (m.in. Jamesa Cottona, Roberta Lockwooda Jr., Taj Mahala, Boba Margolina, Pinetopa Perkinsa, Susan Tedeschi i Dereka Trucksa).
Teraz po jego kompozycje sięgnął sam Eric Clapton. Podszedł do nich z respektem. Aranżacje - choć rozpisane na trzy gitary, harmonijkę, instrumenty klawiszowe i sekcję rytmiczną - zdają się na tyle oszczędne, by nawiązywać do atmosfery lat 30. minionego stulecia. Także śpiew Claptona sprawia wrażenie świadomie niedbałego - wszystko by oddać manierę wokalną Johnsona. Naturalnie pierwowzór brzmiał dużo surowiej, Clapton ustrzegł się tu jednak popowej słodyczy, tak drażniącej na niektórych jego ostatnich produkcjach. Partie solowe zaś - tak jego samego (zwłaszcza te grane techniką slide), jak znakomitego harmonijkarza Jerry’ego Portnoya oraz Billy’ego Prestona na fortepianie i organach Hammonda - mogą uchodzić za wzór bluesowego, a czasem też wręcz rockowego, grania. Bo i w takiej konwencji Clapton i jego ludzie wykonują Johnsonowe standardy (“Milkcow’s Calf Blues", “If I Had Possession Over Judgement Day"). A że sięgają też po boogie (“They’re Red Hot", “32-20 Blues"), płyta jest więc na tyle urozmaicona, żeby zainteresować Johnsonem także tych, którzy uważają bluesa za styl monotonny, by nie rzec nudny.
I pewnie o to chodziło. Nigdy nie spotkałem głębiej poruszającej muzyki - ogłaszał Clapton, komentując zbiór wszystkich nagrań Johnsona zebranych w 1990 r. w boxie wytwórni Columbia. Teraz oddał Mistrzowi kolejny pokłon.