Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Tzw. „scenariusz 450”, który wyznacza plan działań dających 50 proc. szans na ograniczenie wzrostu średniej globalnej temperatury o 2°C, przewiduje, że najpóźniej w 2017 r. emisje CO2 powinny osiągnąć maksymalną wartość 32,6 Gt.
Dlaczego, mimo zgody na walkę z globalnym ociepleniem, emisja nadal rośnie? Odpowiedź jest prosta: tam, gdzie gospodarka przeżywa gwałtowny rozwój, tam potrzeba więcej energii.
Do światowego wzrostu emisji w ubiegłym roku najbardziej przyczyniły się Chiny, które wyemitowały 720 Mt (o 9,3 proc.) więcej CO2 niż rok wcześniej, głównie dlatego, że ich energetyka jest w dużej mierze zależna od węgla. Z drugiej strony, gdyby nie poczynione ostatnio inwestycje w zieloną energię, emisja Chin byłaby jeszcze wyższa. Rangę jednego z największych emitentów potwierdziły też po raz kolejny Indie, czwarte po Chinach, USA i Unii Europejskiej.
Klimatolodzy ostrzegają, że lada chwila utrzymanie zakładanej emisji CO2 stanie się niemożliwe. Wiele wskazuje na to, że decyzja już została podjęta – brak zgody światowej społeczności co do redukcji emisji i sposobu, w jaki ją osiągnąć, trwa od kilku lat i w najbliższych latach trudno oczekiwać kompromisu.
Pozostaje jeszcze do rozstrzygnięcia pytanie podstawowe: po co walczyć ze zmianami klimatu, skoro udział człowieka w produkcji gazów cieplarnianych jest znikomy (ok. 5 proc.)? Najprostszą (bo pozbawioną niuansów w rodzaju wpływu gazów cieplarnianych związanych z działalnością człowieka na rozkład gazów pochodzenia antropogenicznego) odpowiedź klimatologów można sformułować następująco: w wypełnionej po brzegi szklance nawet kilka kropel może stanowić ważną różnicę.