Podmiot rogaty

Ludzka cywilizacja i technologia wyrządziły wiele szkód zwierzętom. Ale coraz częściej tworzy się rozwiązania i urządzenia, które stawiają ich dobrostan na pierwszym miejscu.

18.10.2021

Czyta się kilka minut

50-letni słoń Motala, który stracił nogę w wybuchu miny przeciwpiechotnej,  po założeniu protezy. Szpital dla słoni w Mae Yao National Reserve, Tajlandia, sierpień 2011 r. / PAULA BRONSTEIN / GETTY IMAGES
50-letni słoń Motala, który stracił nogę w wybuchu miny przeciwpiechotnej, po założeniu protezy. Szpital dla słoni w Mae Yao National Reserve, Tajlandia, sierpień 2011 r. / PAULA BRONSTEIN / GETTY IMAGES

Mogłoby się wydawać, że nic bardziej uprzedmiotowiającego zwierzęta niż poskrom – urządzenie stosowane do unieruchamiania krów czy świń podczas zabiegów. Metalowe ramy, dźwignie i pasy, z których się składa, kojarzą się z czymś niedelikatnym i niezbyt czułym na indywidualność. Ale właśnie to „bezduszne” urządzenie stało się inspiracją dla „maszyny do przytulania” zaprojektowanej przez psycholożkę i zoolożkę Temple Grandin.

Podobnie jak wiele innych osób z zaburzeniami ze spektrum autyzmu, Grandin borykała się z nadwrażliwością na różne bodźce zmysłowe, co prowadziło u niej do poczucia przytłoczenia i ataków paniki. Jeszcze w czasie studiów zauważyła, że ulgę w takich stanach może dawać delikatny fizyczny ucisk – taki, jakiego doświadczają krowy w poskromie uciskowym, po wejściu do którego szybko się uspokajają. Grandin stworzyła odpowiednik urządzenia dla siebie samej, a potem wprowadziła modyfikacje do wersji przeznaczonej dla zwierząt. Oba te wynalazki znajdują do dziś zastosowanie zarówno w terapii niektórych osób z autyzmem, jak i w zootechnice.

Zwierzęciocentryzm

Powyższy przykład pokazuje, że technologia nie musi uprzedmiotowiać zwierząt, nawet wtedy, gdy wydaje się traktować je „bezosobowo”. Dotyczy to w szczególności technologii nowoczesnej, którą w coraz większym stopniu dostosowuje się nie tylko do wymogów hodowcy, ale też do potrzeb zwierzęcia. Jak podkreślają Gerardo Caja i współpracownicy w pracy opublikowanej w 2016 r. w „Journal of Dairy Research”, współczesna inżynieria chowu i hodowli jest bardziej „zwierzęciocentryczna” niż przed laty.

Jednym z tego przejawów jest indywidualizacja. Np. zautomatyzowane urządzenia dojarskie, jakie zaczyna się stosować w nowoczesnych farmach mlecznych, mogą nie tylko rozpoznawać poszczególne osobniki w stadzie, ale też w pełni dostosować się do ich trybu życia i prowadzić ewidencję ich udoju.

Dzięki temu krowy mogą przebywać na pastwisku wtedy, kiedy chcą i jak długo chcą. Mogą też same decydować, kiedy i jak często będą dojone. Gdy czują taką potrzebę, kończą pasanie i podchodzą do aparatury, która rozpoznaje ich indywidualne cechy, oczyszcza wymiona, a następnie podpina do nich dojarkę. Takie rozwiązanie – podkreślają autorzy – pozostaje w zgodzie z naturalnym zachowaniem zwierzęcia i pozwala mu zaspokajać swoje potrzeby w optymalny sposób.

Nowoczesne rozwiązania mogą sprzyjać dobrostanowi zwierząt również w tzw. hodowli precyzyjnej (ang. precise farming). Jest to termin przeciwstawiany hodowli intensywnej, masowej, w której zwierzęta nie są traktowane indywidualnie, lecz jako grupa, a wszystkie działania podejmowane w odniesieniu do nich ­(leczenie, rozród, transport) realizowane są masowo i dotyczą wszystkich osobników o zbliżonym wieku lub masie ciała.

Taka hodowla ma sporo negatywnych konsekwencji. Kiedy całe stado traktowane jest jak jeden organizm, podejmowane działania muszą być zawsze uśrednione i nigdy nie są optymalne dla każdego zwierzęcia z osobna. Przykładowo, gdy u części osobników pojawi się infekcja, wszystkie dostaną antybiotyki, mimo że niektóre go nie potrzebują.

To prowadzi nie tylko do niepotrzebnej farmakoterapii poszczególnych zwierząt, ale też – jak twierdzą Calvin Ho-Fung Lau i współpracownicy w analizie opublikowanej w 2017 r. w „Applied and Environmental Microbiology” – wpływa negatywnie na środowisko i zwiększa ryzyko rozwoju opornych na antybiotyki szczepów bakterii.

W przykładowej fermie hodowli precyzyjnej, jak piszą Madonna Benjamin i Steven Yik w pracy opublikowanej w 2019 r. w czasopiśmie „Animals”, każda świnia nosi założony na uchu czujnik, który monitoruje podstawowe parametry jej ciała. To sprawia, że opiekun zwierzęcia może wychwycić przejawy stresu czy choroby, jeszcze zanim pojawią się zaawansowane objawy kliniczne.

Dzięki temu można nie tylko podać zwierzęciu leki, zanim choroba się rozwinie; można też rozpoznać i zareagować na jego poczucie dyskomfortu, wynikające np. z nieodpowiedniej temperatury powietrza, zbyt dużego ścisku czy trudności z realizowaniem naturalnego zachowania (w przypadku świń: potrzeba rycia w podłożu czy eksplorowania otoczenia).

Niemożliwe mięso

Można pójść o krok dalej i wykorzystać nowoczesną technologię, by całkowicie wyeliminować cierpienie zwierząt hodowlanych. Oczywiście, do najprostszego rozwiązania, jakim jest przestawienie się na dietę roślinną, nie potrzeba żadnej technologii, ale nie każdy jest gotowy na taką decyzję: jak wynika z pracy przeglądowej Christophera Bryanta i Julie Barnett opublikowanej w 2018 r. w „Meat Science”, większość respondentów dostrzega zależność pomiędzy intensywną hodowlą a cierpieniem zwierząt, ale tylko niewielka część z nich przyznaje, że ­skłania ich to do rezygnacji z konsumpcji mięsa.

Dlatego wiele firm biotechnologicznych pracuje nad stworzeniem mięsa – lub jego odpowiednika – niebędącego produktem poubojowym. Można tu wyróżnić dwa trendy, które doczekały się już rozwiązań komercyjnych. Pierwszy sprowadza się do stworzenia produktu, który smakuje, pachnie i wygląda jak mięso, ale nie ma w nim surowców pochodzenia zwierzęcego (specjalnej obróbce poddaje się m.in. olej kokosowy czy soję). Takie rozwiązanie wybrały m.in. firmy Beyond Meat czy Impossible Burger.

Inne firmy, takie jak Upside Foods czy Just, wytwarzają prawdziwe mięso w laboratoriach. W tym celu przeprowadza się bezbolesny (wykonywany w znieczuleniu) zabieg u żywego zwierzęcia, polegający na pobraniu niewielkiej próbki tkanki mięśniowej. Z niej ekstrahowane są mioblasty, czyli komórki zdolne do wytwarzania miocytów (komórek mięśni). Umieszcza się je na specjalnym podłożu, tworząc kulturę hodowlaną, której dostarcza się potrzebnych składników odżywczych. Komórki nakładane są na kolagenowe mikrosfery, gdzie namnażają się i formują większe struktury mięśniowe. Wtedy zamykane są w bioreaktorze, który zapewnia wewnątrz optymalne, kontrolowane warunki.

Uzyskawszy odpowiednią liczbę włókien mięśniowych (do wytworzenia jednego plasterka bekonu potrzeba kilku tysięcy włókien), produkt poddaje się końcowym procesom, które mają mu nadać odpowiednią strukturę i smak.

Celem wspomnianych firm jest teraz uzyskanie konkurencyjnych cen – wyhodowany w laboratorium filet z kurczaka ma w ciągu kilku najbliższych lat kosztować do 20 dolarów za kilogram.

Kolejnym obok mięsa przedmiotem zainteresowania biotechnologów jest mleko, którego syntetyczne odpowiedniki mają się docelowo niczym nie różnić od mleka „prosto od krowy” – z wyjątkiem tego, że wypływają nie z wymion, lecz z reaktora laboratoryjnego. Przy odrobinie staranności można zadbać o identyczny skład cukrów, aminokwasów czy mikroelementów, a dzięki nowoczesnej biotechnologii komplet białek mleka krowiego mogą produkować genetycznie zmodyfikowane bakterie albo drożdże.

Z przytoczonej już pracy przeglądowej wynika, że stosunek respondentów do tego typu produktów może różnić się w zależności od płci, poglądów politycznych czy narodowości. Generalnie mężczyźni są bardziej pozytywnie nastawieni do mięsa „syntetycznego”, kobiety zaś bardziej skłonne do zastępowania produktów mięsnych roślinnymi odpowiednikami.

Przedstawiciele jednej i drugiej płci chętniej zrezygnują z mięsa na rzecz nowoczesnych zamienników, gdy ich poglądy reprezentują lewą stronę sceny politycznej. Reprezentanci poszczególnych narodowości również mogą cechować się odmiennym stosunkiem do mięsa „niehodowlanego”: nawet narody o analogicznym poziomie rozwoju i żyjące blisko siebie mogą znacząco różnić się w tym zakresie.

Potwierdzają to badania opublikowane w 2020 r. w „Foods” przez wspomnianego już Christophera Bryanta i współpracowników, z których wynika, że choć ponad 53 proc. mięsożernych Niemców byłoby skłonnych przestawić się na mięso laboratoryjne, chęć taką deklaruje tylko 34 proc. Francuzów.

Badania dotyczące innych zachodnich narodowości, np. mieszkańców USA, wskazują też, że większość konsumentów chętnie spróbowałaby produktów mięsnych pozyskanych in vitro, ale jednocześnie nie deklarują oni, iż całkowicie zastąpiliby nimi tradycyjne mięso pochodzące od zwierząt hodowlanych.

Co ciekawe, największa gotowość do tej zmiany cechuje te osoby, które pracują w branży agrobiotechnologicznej i zootechnicznej lub kiedyś w życiu zetknęły się z tymi branżami. To by oznaczało, że „niezwierzęce mięso” interesowałoby zwłaszcza tych, którzy proces chowu i hodowli znają z bliska.

Biozgodne protezy

Nowe technologie sprzyjają jednak nie tylko zwierzętom hodowlanym. Są one szansą na całkiem nowy poziom opieki również dla naszych domowych pupili, a także dla osobników, które są szczególnie cenne przyrodniczo.

Jeszcze do niedawna stopień zaawansowania niektórych dziedzin medycyny weterynaryjnej nie mógł dorównać medycynie ludzkiej – chociażby z tego powodu, że spektrum zróżnicowania pacjentów weterynaryjnych uniemożliwia standaryzację niektórych zabiegów i działań. Zwierzęta różnią się nie tylko gabarytami, ale też metabolizmem czy reakcją na niektóre leki. Dlatego też zabiegi muszą być indywidualnie dopasowywane do najróżniejszych organizmów – od ratlerka, przez tukana, aż po słonia afrykańskiego. Z tego właśnie powodu jeszcze do niedawna dziedziny takie jak protetyka weterynaryjna miały wiele ograniczeń.

Współcześnie, dzięki nowym technologiom, ma ona na koncie takie dokonania jak: bioniczne, elastyczne protezy czterech kończyn u kota, proteza podporowa nogi słonia, a także protezy dziobu tukana, karapaksu żółwia, rogu nosorożca czy łapy kaczki.

Co więcej, jeszcze do niedawna toporność i niedoskonałość weterynaryjnych protez sprawiały, że zadania ich stworzenia podejmowano się tylko wtedy, gdy zwierzę nie było w stanie wykonywać bez nich najbardziej podstawowych czynności, takich jak chodzenie. Obecnie cele protetyków są znacznie bardziej wysublimowane: mają nie tylko umożliwić przetrwanie, ale też poprawić komfort życia zwierzęcia i – jak mamy prawo przypuszczać – jego samopoczucie.

Taki właśnie cel postawili sobie twórcy jednego z najbardziej precyzyjnych i specjalistycznych substytutów protetycznych, jakie wykonano w ostatnich latach – protezy dziobu oraz kasku (czyli zdobnej rogowej narośli na dziobie) dzioborożca wielkiego. Jak piszą Shangzhe Xie i współpracownicy w artykule opublikowanym w 2019 r. w „PLOS ONE”, ptasi pacjent, 22-letni samiec, stracił wspomniane części ciała wskutek amputacji radykalnej – metody leczenia raka kolczystokomórkowego, którego zdiagnozowano w jego tkankach dziobowych.

Dzioborożce dożywają nawet 50 lat, a ich dzioby są najbardziej charakterystyczną (i najważniejszą z perspektywy rozrodu) cechą aparycji. Dziobowy wyrostek kostny wraz ze zdobną puszką rogową mierzy ponad 30 cm i cechuje się bardzo skomplikowanym kształtem przestrzennym. Dlatego wykonanie jego substytutu nie byłoby możliwe bez precyzyjnego skanowania ciała zwierzęcia, cyfrowego modelowania wykorzystującego specjalne oprogramowanie i drukowania przestrzennego.

Maszynowa ochrona przyrody

Także specjaliści od ochrony dzikiej przyrody chętnie korzystają z nowych techno­logii. Prowadzenie badań w tym zakresie i wdrażanie skutecznych interwencji wymaga m.in. gromadzenia olbrzymich ilości danych. Jakie są codzienne zwyczaje najbardziej zagrożonych gatunków? Jak ich populacje rozmieszczone są w poszczególnych ekosystemach? Gdzie przebiegają ich szlaki komunikacyjne? Które lokalizacje są kluczowe dla funkcjonowania dzikich zwierząt, a które pełnią drugorzędną rolę?

Znalezienie odpowiedzi na te pytania staje się obecnie łatwiejsze. Szczególnie przydatne w tym zakresie są odpowiednio rozmieszczone fotopułapki, które wykonują zdjęcie za każdym razem, gdy jakiś ruchomy obiekt (w założeniu badaczy – zwierzę) aktywuje czujnik. Ale tylko jeden taki aparat może dostarczyć kilkadziesiąt, a nawet kilkaset zdjęć w ciągu doby. To oznacza, że barierą w zdobywaniu informacji na temat zagrożonych gatunków jest często nie tyle zbyt mała ilość zebranych danych, lecz ich analiza – coraz częściej powierzana sztucznej inteligencji.

Przykładowo, Michael A. Tabak i współpracownicy w 2018 r. w „­Methods in Ecology and Evolution” opisali sieć neuronową, która po odpowiednim „wytrenowaniu” była w stanie rozpoznać gatunki zwierząt, analizując dwa tysiące fotografii na minutę (na zwyczajnym laptopie), a dokładność jej działania wynosiła aż 98 proc. w odniesieniu do rodzimej dla badaczy – amerykańskiej – fauny.

Jeszcze dalej poszli ci uczeni, którzy nie poprzestali na korzystaniu z nowoczesnej technologii w zakresie samego tylko rozpoznawania gatunków, ale też zastosowali ją do stworzenia globalnej platformy wymiany wiedzy. Nawet najbardziej precyzyjne dane na temat jednego ekosystemu nie są szczególnie istotne, jeśli są analizowane w oderwaniu od całego kontekstu przyrodniczego. Innymi słowy, informacja, że w danym lesie żyją borsuki, jest oczywiście cenna, ale nie ma kluczowego znaczenia dla ochrony biosfery. Dlatego też wiele organizacji zajmujących się ochroną przyrody współtworzy globalne platformy danych w chmurze, które są dostępne dla wszystkich badaczy na całym świecie.

Jednym z takich projektów jest Wild­life Insights, który został powołany do życia m.in. przez World Wide Fund for Nature, Smithsonian Institution, Wild­life Conservation Society oraz Google. Jak wynika z analizy opublikowanej w 2020 r. w „Environmental Conservation” przez Jorgego Ahumada i współpracowników, jest to – na chwilę obecną – największa otwarta platforma analizy danych tego typu.

Wszystkie te doniesienia i trendy z ostatnich lat obrazują pewną zmianę w naszym podejściu do ochrony przyrody i dobrostanu zwierząt. Pokazują też, że technologia – do niedawna kojarzona z czymś obojętnym lub wręcz uprzedmiotowiającym zwierzęta – może stać się ich wielkim sprzymierzeńcem. A nas może nie tylko nie oddalać od przyrody, ale wręcz do niej zbliżać. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 43/2021