Dzieła zebrane

Oto przegląd najlepszych płyt i najważniejszych postaci dla polskiej muzyki 2013 roku.

17.12.2013

Czyta się kilka minut

„Absent Minded” – drugi album Mikrokolektywu potwierdza jego unikatowe miejsce na polskiej scenie jazzowej. Czerpiąc z tradycji chicagowskiej awangardy (m.in. Chicago Underground Duo) i eksperymentów, Suchar i Majewski tworzą wspaniałe muzyczne światy. Krainy wielobarwne i wielowymiarowe. Czasem robi się tu mrocznie i awangardowo, innym razem – puszczony z mooga bas wprowadza w dubowy trans. „Absent Minded” to wcale nie wynik równania: trąbka i perkusja plus elektronika. To raczej muzyka przyłapana na improwizacji. Świeża w pomysłach, żarliwa w wykonaniu i bardzo w tym wszystkim komunikatywna.


BNNT – Konrad Smoleński i Daniel Szwed działają na przecięciu muzyki i sztuk wizualnych. Pierwszy z nich jest laureatem konkursu Spojrzenia oraz autorem tegorocznej wystawy w Pawilonie Polskim na weneckim Biennale. Jako że obaj wychodzą od punku i noise-rocka, w ich twórczości dużą rolę odgrywa opresja, także ta dźwiękowa. Projekt BNNT to muzyka na perkusję i pocisk powietrze-ziemia. Duet grywał ją w ramach spontanicznych występów na pace ciężarówki oraz w londyńskich i nowojorskich galeriach. Choć w tym roku nie wydali albumu, ich sound bombing trwa.


Cicha & Spółka – intryguje tu wszystko: od artystycznej drogi, jaką pokonała autorka, Karolina Cicha, poprzez koncepcję, aż po wykonanie. Drumla spotyka sampler, akordeonowi wtóruje gardłowy śpiew, a przecież najciekawiej jest w warstwie lirycznej. Cicha śpiewa bowiem w językach mniejszości etnicznych zamieszkujących jej rodzinne Podlasie. W rezultacie żywiołowe, tatarskie „Sul Sulay” przechodzi w ładnie zrytmizowaną, liryczną balladę „Białystok majn hejm” zaśpiewaną w jidysz. Kolejny wspaniały głos na – bogatej przecież – rodzimej scenie folkowej.


Damasiewicz, Piotr – „big band idzie w improwizację, Duke Ellington gra free” – to pierwsze myśli, które kołaczą się po głowie podczas słuchania albumu „Power of Horns”. Młody, ale już utytułowany (statuetka Fryderyka) trębacz zebrał imponujący skład z rozbudowaną sekcją rytmiczną i prawdziwą artylerią instrumentów dętych. Celem grupy nie było jednak budowanie złożonych struktur, a szeroka paleta barw, dynamizm i ekspresja, która wylewa się z tej płyty jak z wyciskanej cytryny. Obłęd.


„El Derwid. Plamy na Słońcu” – można mieć nadzieję, że Lutosławski, słuchając „Plam na Słońcu”, bardziej by się dziwił, niż bulwersował. Zestaw piosenek, które kompozytor pisał pod pseudonimem „Derwid” w celach zarobkowych i z niemałym wstydem, przybrał tu zaskakujące formy. Znakomity duet ElettroVoce z pomocą wiolonczelisty Andrzeja Bauera zabrał te fokstroty, tanga i walczyki w podróż do współczesności. „Czarownica” straszy nowofalowym nerwem, „Jeden przystanek dalej” kontruje rzewną melodię mechanicznym bitem, a nad całością krąży wariacki jazz z przymrużeniem oka. Odważna, świeża próba – jakże potrzebna w natłoku podniosłych rocznicowych wydarzeń.


Fismoll, Bokka, Kari Amirian – wytwórnia Nextpop wyrasta na krajowego potentata eleganckiego popu z pretensjami do nowoczesności. Wszystko dobrze wyprodukowane, aranżacyjnie wymuskane i podlane słodką melancholią. Idealna muzyka do reklamowania modnych marek. W eterze też się przyjmie.


Górczyński, Rogiński, Szamburski, Szpura – znów jako Cukunft, znów wokół muzyki żydowskiej, a przecież jakoś inaczej. Zacznijmy od tego, że ten pierwszy złapał tym razem nie tylko za klarnet, ale też za saksofon tenorowy. Idąc dalej, tym razem to nie interpretacje przedwojennych artystów (wyjątek: „Mak” Gebirtiga), a autorskie kompozycje Rogińskiego. Jest na „Wilde Blumen” piękna żydowska tradycja zatopiona w melodiach, są bliskowschodnie ornamenty, a czasem objawi się free-jazzowa żarliwość. Każdą struną porusza strunę w człowieku.


Hera – indywidualności nie grają, choć tych na koncertowym „Seven Lines” jest akurat zatrzęsienie. Z wydatną pomocą Raphaela Rogińskiego i rewelacyjnego free-jazzowego perkusisty Hamida Drake’a grupa osiągnęła stan absolutnego transu. Bywa gęsto, gdy lira korbowa generuje przeciągłe drone’y, a perkusje operują blisko siebie. Nad tym wszystkim powietrze przecinają saksofon Postaremczaka i klarnet Zimpla. Niezależnie od tego, czy grupa pożycza riff z Beludżystanu, czy odwołuje się do tradycji japońskiego gagaku, „Seven Lines” wciąga, upływając nie wiadomo jak i nie wiadomo kiedy.


Igoronco – najpierw wciąga tło: bogata brzmieniowo, gęsta, futurystyczna elektronika. Nic dziwnego, skoro wśród producentów znalazł się m.in. Teielte – guru polskiej sceny new beatz. Później wpada gospodarz i jego spisane naprędce, i jeszcze szybciej wyartykułowane opowieści. Szymon Woźniak czasem uderza w poważny ton, czasem bawi jako wnikliwy obserwator codzienności. Gdy wkurza go gwałt na języku polskim dokonywany przez internautów, klnie jak szewc. „Czy to jeszcze rap inteligencki?” – zapyta ktoś. Nie, bo ten termin ma tyle sensu, co „robotnicze art déco”.


Jacaszek, Michał – choć szersza publiczność pozna efekty tych zmagań w przyszłym roku, ci, którzy mieli szczęście uczestniczyć w koncertowej premierze „Katalogu drzew”, wiedzą, że warto czekać. Autor wspaniałych „Trenów” zbudował bowiem nadzwyczajną opowieść, której fundamentem jest szum drzew, a patronem Olivier Messiaen. Dzięki nieocenionej pieczołowitości Kwartludium każdy dźwięk udało się przełożyć na język żywych instrumentów. W efekcie cykl zabiera eksperymentalną elektronikę, nagrania terenowe i muzykę współczesną daleko w las. A tam nie liczą się już podziały, tylko naturalne piękno.


Kościów, Aleksander – na lubelskim festiwalu Kody zaprezentowano „Lithaniae” – drugą część tryptyku odwołującego się do nabożeństw katolickich. Uderzające w tej wspaniałej kompozycji jest zderzenie orkiestry i sopranu z chórem śpiewającym w tradycyjnej, ludowej manierze. Można się upajać nie tylko metaforyką, lecz także świeżością i energią, która bije z tego zestawienia. A przecież to utwór wybitnie nielinearny. Nie opowieść, a raczej obiekt trwający w kolejnych powtórzeniach. Miejmy nadzieję, że ktoś zainteresuje się tym cyklem i tryptyk ukaże się także na płycie.


LXMP – każdy, kto uważa, że powrót do przeszłości to bezpieczny skok pod pierzynę nostalgii, mocno się zdziwi. „Back to the Future Shock” nie pokazuje Herbiego Hancocka w pełnej krasie, lecz w krzywym zwierciadle. Płyta Piotra Zabrodzkiego i Macia Morettiego to nie tylko świetny sequel. Ten ich zdeformowany funk, w którym wszystko się zacina, łamie i rozlewa w plamach vocodera, można odczytywać na kilku płaszczyznach. Po pierwsze naiwnej wiary w nowoczesność, po wtóre – w technologię. W tym przypadku krytykę udało się szczęśliwie ożenić ze świetną zabawą.


Masecki, Marcin – tylko tej jesieni improwizował z Evanem Ziporynem, grał Scarlattiego, reinterpretował Rzewskiego i prezentował Bacha na elektrycznym pianinie. A przecież były jeszcze „Polonezy”, którymi kompozytor starał się przywrócić dawny blask zamkniętej w studniówkowym kontekście formie. Orkiestra dęta pod jego ekstrawaganckim przewodnictwem wywiązała się z tego zadania wspaniale. Z innymi przedsięwzięciami nie zawsze było tak dobrze, ale taka lista bez Maseckiego byłaby po prostu niekompletna. Wszak to niestrudzony spiritus movens tego, co w polskiej muzyce najlepsze.


Nacher, Anna & Styczyński, Marek – zespół Karpaty Magiczne obchodził w tym roku piętnastolecie. Na szczęście, zamiast spoczywać na laurach, muzycy napisali kolejny rozdział swojej psychodelicznej historii. W lutym ukazała się książka „Vaggi Varri”, na kartach której artyści opisywali kulturę północnego ludu Saamów. Wyprawa za koło podbiegunowe zaowocowała też płytą. Karpaty Magiczne wystąpiły u boku gdańskiego duetu Tundra. Koncert zarejestrowano i wydano pod tytułem „Reindeer Luck”. Choć podróż przez elektroniczne modyfikacje i subtelne etniczne rytmy wymaga pewnej cierpliwości, warto się w nią uzbroić.


Öszibarack – po latach wrocławianie zdecydowali się rozstać z wokalistką. Castingu jednak nie rozpisano. Muzycy uznali, że dotychczasowa formuła krępowała ich ruchy. Teraz wyżywają się więc, budując swoje kompozycje na bazie powolnych permutacji rodem z krautrocka czy minimal techno. Mocna, operująca mrocznymi barwami i napędzana żelazną ręką Janka Młynarskiego muzyka wypełnia album „12”. „Proszę, wytrzymaj do końca” – namawia tytuł najdłuższego utworu. I naprawdę, nie warto się spieszyć.


RSS B0YS & Wilhelm Bras – to był znakomity rok dla Mik Musik! Niezależna wytwórnia specjalizująca się w eksperymentalnej elektronice wydała w tym roku kilka prawdziwych perełek, w tym nagrania Wilhelma Brasa i enigmatycznego RSS B0YS. Ten pierwszy na zbudowanych własnoręcznie syntezatorach tworzy chropowatą, utrzymaną w wysokich tempach muzykę, w której pobrzmiewa techno, industrial oraz IDM spod znaku Autechre. RSS B0YS są w swoim minimalizmie bardziej melodyjni i trochę egzotyczni. Sami twierdzą, że ich dźwięki niosą brzmienia afrykańskiej pustyni i europejskiej tancbudy. Kim są, nie wie nikt.


Sarbak, Małgorzata – choć jest to pierwsze kompletne wydanie Partit klawesynowych w Polsce, dla instrumentalistki nie ma to wielkiego znaczenia. Większe miał taniec, który praktykowała przez lata, a w który miał wprawiać swoje ciało sam Jan Sebastian, pisząc swe utwory. Uwagę w tych bachowskich interpretacjach zwraca ciekawa akustyka. Partity zostały bowiem zarejestrowane w niewielkim podwarszawskim kościółku. Lipski kantor byłby rad.


Trzaska, Mikołaj – po seansie „Miłości” Filipa Dzierżawskiego można odnieść wrażenie, że Mikołaj Trzaska ze swoim bagażem artystycznego idealizmu powinien przepaść w cieniu bardziej medialnych kolegów – Tymańskiego i Możdżera. Nic bardziej mylnego. Tylko w tym roku nieformalny ojciec chrzestny polskiego free nagrywał ze świetnym, międzynarodowym składem (Inner Ear), zwiedzał świat, grając muzykę żydowską (Shofar) oraz docierał do szerokiego audytorium za sprawą soundtracków (Smarzowski). Niejeden chciałby tak przepaść, oj niejeden.


UL/KR – ubiegły rok zdobyli szturmem. Wystarczyło im do tego osiem piosenek, które zachwyciły krytykę, kompletnie ją przy tym dezorientując. Hipnotyzujące podkłady, a na pierwszym planie wyraziste, wyśpiewane pełną piersią, lęki i podniety młodego nadwrażliwca. Choć tegoroczne „Ament” nie uderza z taką siłą, warto obdarzyć je uwagą. Tak samo jak solową płytę wokalisty – Błażeja Króla. Ten, już jako Dwutysięczny, zaprezentował autorski kolaż dźwiękowych próbek Jerzego Mazzolla, Wojciecha Kucharczyka i Radka Dziubka – autorów, którzy odcisnęli piętno na jego muzycznej wrażliwości. Ładny hołd i trochę więcej.


Wesołowski, Stefan – wyczekiwane „Liebestod” to udana wypowiedź na polu neoklasyki. Kompozytor, który zaczynał od pisania mszy dla dominikanów, a swój album zatytułował na cześć Wagnerowskiej arii, szczęśliwie pozostaje również uważnym obserwatorem współczesnej sceny. W jego muzyce odnajdziemy liryzm Maxa Richtera, ambientowe plamy Tima Heckera czy eleganckie smyki rodem z płyt Olafur Arnalds. Gdy jeden z jego utworów dynamizuje minimalistyczny bit, Wesołowski pokazuje, że jego aspiracje sięgają jednak dalej. Na razie trochę zachowawczo, ale pamiętajmy, że to dopiero początek.


Ziołek, Kuba – największy zwycięzca 2013 r. Był wszędzie i nigdzie się nie mylił. Choć duża w tym zasługa jego kolegów, nieprzypadkowo to właśnie albumy Alameda 3, Hokei, T’ien Lai i Starej Rzeki cieszyły świeżością, imponowały pomysłowością i porażały ekspresją. Niezależnie od tego, czy bydgoski artysta podążał w stronę chicagowskiego post-rocka, skandynawskiego black-metalu, krautrockowego transu czy youngowskich drone’ów, warto było towarzyszyć mu w tej podróży. Szczególnie w przypadku płyty „Cień chmury nad ukrytym polem” – debiutu Starej Rzeki – najlepszej polskiej płyty roku, co potwierdzają recenzje, szczęśliwie pisane nie tylko po polsku.


„Absent Minded” – drugi album Mikrokolektywu potwierdza jego unikatowe miejsce na polskiej scenie jazzowej. Czerpiąc z tradycji chicagowskiej awangardy (m.in. Chicago Underground Duo) i eksperymentów, Suchar i Majewski tworzą wspaniałe muzyczne światy. Krainy wielobarwne i wielowymiarowe. Czasem robi się tu mrocznie i awangardowo, innym razem – puszczony z mooga bas wprowadza w dubowy trans. „Absent Minded” to wcale nie wynik równania: trąbka i perkusja plus elektronika. To raczej muzyka przyłapana na improwizacji. Świeża w pomysłach, żarliwa w wykonaniu i bardzo w tym wszystkim komunikatywna.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i krytyk muzyczny, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książki „The Dom. Nowojorska bohema na polskim Lower East Side” (2018 r.).

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2013