Dychotomia marzeń

Zamość i Poczdam, miasta na różne sposoby zranione historią, zachowały ślady dawnego marzenia o mieście idealnym. 40 współczesnych artystów z różnych krajów postanowiło przyjrzeć się na nowo tej architektoniczno-społecznej utopii, wpisując swoje prace w konkretne place, zaułki i budynki. Pierwsza, polska część projektu została właśnie zrealizowana.

05.09.2006

Czyta się kilka minut

Jarosław Fliciński "Up, up and away", Zamość 2006 r. /fot. K. Zieliński /
Jarosław Fliciński "Up, up and away", Zamość 2006 r. /fot. K. Zieliński /

"Mając na względzie bezpieczeństwo i pożytek nie tylko mój i przyjaciół moich, ale całego sąsiedztwa i poddanych z sąsiednich wsi moich, postanowiłem zbudować miasto". Ciekawe, co się czuje, podpisując taki dokument. Porównywalnych emocji nie zaznali ani władcy miast starożytnych, ani budowniczowie średniowiecznego Krakowa, ani tym bardziej baron Haussmann - twórca "wielkiego Paryża". Wszyscy oni musieli podporządkować twórcze zapędy przestrzeni zastanej: chaotycznym, prastarym "wyspom" osadniczym, ruinom wodociągów, romańskim kościółkom albo nieeleganckim Halom Baltarda, usytuowanym blisko luksusowej rue Rivoli. Tymczasem kanclerz Jan Zamoyski musiał mieć poczucie nieograniczonej niemal wolności, tak mocne, że pozwalające zakończyć datowany na rok 1579 dokument lokacji swoistym aktem "chrztu": "Temu miastu nadaję nazwę wraz z zamkiem Zamoście nad Wieprzce".

Świecka Jerozolima

Świadomość pustego, gotowego do wypełnienia pola, a jednocześnie wynikająca stąd odpowiedzialność, wbrew chronologii zbliżają twórców Zamościa do wszystkich pokoleń architektonicznych marzycieli, śniących urbanistyczne utopie o kolejnych wcieleniach wiecznej Jerozolimy.

Na myśl przychodzą renesansowe miasta idealne, ale także wciąż współczesne pomysły van Gogha, bo falanstery dla artystów to też symboliczna forma urbanistyczna. Rosyjscy konstruktywiści. Le Corbusier, który już w latach 20. minionego wieku roił o zburzeniu Paryża i zastąpieniu go jakąś idealistyczną "ville contemporaine de 3 millions d'habitants" (współczesnym miastem dla 3 milionów mieszkańców). Lucio Costa, który uważał, że w mieście ma się odbijać cały świat. Wreszcie, mocno zaangażowany społecznie Oskar Hansen, który twierdził, że jedyną granicą jest dla projektanta percepcja odbiorcy.

Kiedy spojrzymy na plany dwóch miast - starego Zamościa i XX-wiecznej Brasilii, w pierwszej chwili dostrzeżemy wyłącznie podobieństwa: tę samą regularność i harmonię (wszak zarówno Tacyt, jak i Jeremiasz twierdzili, że miasto idealne rozwija się na planie centralnym - biorąc za podstawę okrąg albo kwadrat). Zauważymy tę samą powtarzalność podobnych do siebie fragmentów, a przede wszystkim stanowczość rysunku, która nie pozwala na jakikolwiek niuans, niedopowiedzenie, szarość kreski. Wreszcie - tęsknotę za tym, by obrys doskonałego miasta pozostawał przedstawieniem, którym może stać się zarówno doskonała, równoramienna figura geometryczna, jak i ptak-drapieżca z rozłożonymi symetrycznie skrzydłami.

A jednak różnica między realizacją Zamoyskiego a marzeniami Le Corbusiera czy Costy jest bardzo wyraźna. Kanclerz był bowiem - jak pisał sandomierzanin Wojciech Wnuk - "mężem roztropnym, zapobiegliwym, świadomym rzeczy miejskich i kupieckich", a więc realistą, który w odróżnieniu od późniejszych artystów wiedział doskonale, że w idealnym mieście nie zamieszka nigdy idealne społeczeństwo. Sprowadził więc do Zamościa prostych ludzi handlu i rzemiosła: Polaków, Ormian, Greków, Żydów... Przygotował go też do skutecznej obrony - przed Chmielnickim, Tuhaj-Bejem, królem szwedzkim.

Groza utopii

Dziś to realistyczno-utopijne miasto budzi sprzeczne emocje: z jednej strony żal za niegdysiejszą, codzienną ruchliwością, utraconą w ciągu tragicznej historii, z drugiej - poczucie niezwykłego, międzykulturowego potencjału. W szczelinę między jednym a drugim weszli ostatnio (w dużej mierze dzięki Andzie Rottenberg, a także niemieckim kuratorom: Sabrinie van der Ley i Markusowi Richterowi) młodzi artyści z kilku kontynentów. Ich zamojskie realizacje miały pomóc w poszukiwaniu materialnych pozostałości założeń XVI--wiecznego miasta idealnego, podkreślić projekt renesansowego architekta, a zarazem dopisać się do niego. Spełniły obydwa te zadania.

Jednak włączone w naturalną przestrzeń Zamościa prace artystów znacznie częściej zadawały pytania, niż udzielały odpowiedzi. Zbudowały - jak niegdyś Italio Calvino w swoim literackim portrecie miast wyobrażonych - obraz świata równoległego: niezrealizowanego, a przecież możliwego, wyczuwalnego, a jednocześnie ulotnego, równie tajemniczego, co swojskiego - niezależnie od tego, czy na co dzień twórca pracuje w Warszawie, Berlinie, Nowym Jorku czy Amsterdamie.

Jednak wyobraźnia artysty, dla którego budulcem staje się miasto, nawet idealne czy nieistniejące, bez przerwy filtrowana jest przez historię. Dlatego nie dziwi fakt, że wśród zwiedzających galerię, w którą zamieniło się całe miasto, szczególne poruszenie wzbudziła rzeźba Mirosława Bałki pt. "Witaj/Willkommen" - surowa, a przy tym wypełniona emocjami (ta dychotomia od dawna cechuje zresztą twórczość urodzonego w 1958 roku warszawianina, by przywołać choćby słynną "Pasterkę-Przewodniczkę-Śmierć", pozbawioną indywidualnych rysów postać w kapturze, trzymającą w ręku zapaloną latarkę).

Bryła przypomina ślepą bramę, w której zapomniano przekuć przejście, słup graniczny, a bardziej jeszcze kontur domu. Jednak właściwym odniesieniem jest fotografia z KL Auschwitz, wykonana w 1941 roku, na której widać orkiestrę, witającą nowych więźniów tuż za bramą z napisem "Arbeit macht frei". Muzycy mają w tle budynek obozowej kuchni - i to jego kształt przyjął za wzór współczesny artysta.

Rzeźba, usytuowana w historycznej strukturze Zamościa, ujawniła dychotomię marzeń o utopii, marzeń, które mogą zaowocować dobrem, ale także - zapewne częściej - grozą. Powitanie, które przygotował Bałka, ma jeszcze jeden, istotny w tej przestrzeni kontekst: przypomina o nieobecności tych, których zaprosił tutaj przed wiekami kanclerz Zamoyski - Żydów. O Majdanku i Treblince. A także o akcji wysiedleńczej okolicznych wsi i "dzieciach Zamojszczyzny"...

Z projektem Bałki koresponduje praca lizbończyka Pedra Cabrity Reisa pt. "Compound # 3". Nie tylko dlatego, że pokazano ją we wnętrzu XVII-wiecznej synagogi. Dwumetrowy prostopadłościan, złożony z żelaznych, poziomych płyt, również przywodzi na myśl szkielet budynku - opuszczonego albo nigdy nieukończonego. Jednak nawet gdyby pojawili się w nim mieszkańcy, konstrukcja ta nie stałaby się dla nich domem, ale więzieniem, złożonym z małych, wąskich klatek. Nie chodzi wyłącznie o doświadczenie pustki. Także o świadomość bezdomności, która nie jest przypisana konkretnemu czasowi ani konkretnej grupie, ale stanowi jeden z najważniejszych elementów ludzkiej kondycji. Reis jest w tym myśleniu konsekwentny. Od lat tworzy swoją antyutopię, "ślepe miasta" - architektoniczne instalacje, w których tekturowe mury posklejane są taśmą, okna zakryte folią, a brak schodów nie pozwala przedostać się na wyższe piętra.

Nowe życie

Czyżby więc idealne miasto nie miało nam już nic do zaoferowania? Odpowiedzi na to pytanie próbuje udzielić Franka Hörnschemeyer. Instalacja berlińskiej artystki, ustawiona w centrum Zamościa, powstała w oparciu o architektoniczne plany Bernarda Moranda, architekta kanclerza Zamoyskiego. Tyle tylko że w tej "kontenerowej" wizji ulice miasta zamieniły się w tor przeszkód. Jest on jednak konieczną próbą, a nie karą. Jeśli bowiem uda nam się pokonać wszystkie 12 drzwi, odkryjemy nieograniczone możliwości najbardziej nawet ograniczonej przestrzeni - choćby tylko optyczne gry, jakie prowadzą z ludzkim okiem zmieniające się pod różnymi kątami płaszczyzny, albo iluzję dystansu, gdy okazuje się, że przeszliśmy tylko kilka kroków, choć wydaje się, iż za nami są już całe kilometry. Stąd być może tytuł tej pracy - "Konditional" - odwołujący się do gramatycznego trybu warunkowego. Artystka zdaje się mówić: jeśli w historię idealnego miasta wprowadzimy trud i nieprzewidywalność współczesności, paradoksalnie powróci ono do swego pierwotnego założenia.

Jak to jednak zrobić, skoro, jak pisze dyrektor Muzeum Sztuki Współczesnej w Barcelonie Manuel Borja Villel, "Miasto może wkrótce przestać pełnić funkcję miejsca spotkań i nauki. Przestrzeń publiczna rozpada się bowiem na przestrzenie prywatne, które istnieją obok, nie wchodząc ze sobą w żadne relacje. (...) Pod pretekstem racjonalizacji urbanistyki współcześni architekci i urbaniści opracowali par excellence mityczną architekturę - labirynt, jakim jest miasto naszych czasów"?

Okazuje się, że wyobrażenie i rzeczywistość na trwałe połączyć może jedynie ograniczona formą anarchia sztuki. To sztuka wprowadza dziś w przestrzeń miasta poczucie odpowiedzialności. I to na różnych poziomach. Colin Ardley, który postawił na Rynku Wielkim drewnianą piramidę, przypomniał o publicznych funkcjach tego miejsca oraz o jego historycznej wzniosłości. Jakob Kolding, wychowany na osiedlowych peryferiach Kopenhagi, w wielkich, obrazowo-słownych kolażach przypomina o tym, że miasto jest lekcją demokracji. Kolorowe, iluzyjne malarstwo ścienne Jarosława Flicińskiego uwydatnia jego zmysłowość. "Brudna fontanna" Moniki Sosnowskiej albo "Rzeźba dla ziemi" Teresy Murak wskazują na urbanistyczną organiczność, stając się przy okazji ekologicznymi manifestami. Kai Schiemenz, stawiając na Rynku Solnym efemeryczne, spiralne schody ku górze, uwypuklił wątek metafizyczny. Znakomite fotografie Krzysztofa Zielińskiego, podobnie jak kolorowe fragmenty figur geometrycznych Davida Tremletta, które świetnie wpisały się w ściany synagogi, pozwoliły wśród destrukcji dostrzec barwę i abstrakcyjną harmonię.

***

Projekt "Ideal city - Invisible cities" będzie kontynuowany w Poczdamie. Niemcy mają ogromne doświadczenia ze sztuką współczesną, wprowadzaną w przestrzeń publiczną nie jako monument, ale element demokratycznego dialogu. Być może wynika to stąd, że tamtejsze miasta w znaczącym procencie zostały zniszczone podczas wojny, a proces odbudowy dokonywał się w tym samym czasie, kiedy Niemcy zaczynali rozliczać się z własną historią. Ciekawe, że i w Polsce działania artystyczne w przestrzeni publicznej towarzyszą przemianom ustrojowym. A rozmach zamojskiego przedsięwzięcia dowodzi, że od czasu, kiedy "Więzy krwi" Katarzyny Kozyry na billboardach wzbudziły głównie niezdrową sensację, dokonała się rewolucja.

"IDEAL CITY - INVISIBLE CITIES"; Zamość: czerwiec - sierpień; Poczdam: wrzesień - październik; kuratorzy: Sabrina van der Ley i Markus Richter.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2006