Dwie Turcje

Operetkowa autokracja z megaambicjami czy jednak rodzące się mocarstwo: jakie jest państwo Erdogana?

05.10.2020

Czyta się kilka minut

Międzynarodowe ćwiczenia EFEZ-2016. Na pierwszym planie z prawej prezydent Erdogan, z lewej ówczesny szef Sztabu Generalnego, a dziś minister obrony Hulusi Akar. Izmir, maj 2016 r. / KAYHAN OZER / ANADOLU AGENCY / GETTY IMAGES
Międzynarodowe ćwiczenia EFEZ-2016. Na pierwszym planie z prawej prezydent Erdogan, z lewej ówczesny szef Sztabu Generalnego, a dziś minister obrony Hulusi Akar. Izmir, maj 2016 r. / KAYHAN OZER / ANADOLU AGENCY / GETTY IMAGES

Ten kraj irytuje, męczy. W mediach zachodnich, w wystąpieniach polityków od lat trudno znaleźć o Turcji dobre słowo – w przeciwieństwie do słów krytycznych. Paradoksem jest, że choć sporo państw radykalnie i otwarcie różni się od Zachodu (choćby Rosja czy Chiny), to w ich przypadku krytyka miesza się z nadziejami, a rywalizacja i presja idą w parze z intensywną i nagłaśnianą współpracą. Tymczasem Turcja – organiczna część Zachodu, mówi się: „druga armia NATO”, do tego kraj z otwartymi negocjacjami członkowskimi do Unii Europejskiej – mentalnie zdaje się być dalej niż Rosja i Chiny.

Powodów ku irytacji Turcja dostarcza moc – w dodatku z wysoką częstotliwością i regularnością oraz skalibrowanych do niemal każdego poziomu wrażliwości zachodniego odbiorcy. Najnowszy to wsparcie, którego tureckie władze udzielają Azerbejdżanowi w jego ofensywie przeciw Ormianom z Górskiego Karabachu.

Chory człowiek Europy

Mamy dziś dwie wizje Turcji: zachodnią i turecką.

W oczach Zachodu jawi się Turcja państwem o rosnących tendencjach autorytarnych: kolejne lata rządów Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP; przy władzy jest od 2002 r.) to konsekwentna centralizacja władzy w rękach jednego człowieka – Recepa Tayyipa Erdoğana, dziś prezydenta, kiedyś premiera, niekwestionowanego lidera partii (i człowieka, który inspiruje satyryków europejskich). To także konsekwentna marginalizacja opozycji, przy użyciu dominacji w mediach, przy wykorzystaniu zaostrzanego prawodawstwa (np. w więzieniu o zaostrzonym reżimie, pod zarzutami wspierania terroryzmu, przebywa jeden z liderów opozycji: Kurd Selahattin Demirtaş) i przy podejrzeniach o fałszerstwa wyborcze.

To także mocne na Zachodzie sugestie o sprokurowanie puczu w 2016 r., czego efektem były niewyobrażalne czystki w armii i administracji – zatrzymania, areszty, zwolnienia z pracy miały dotknąć 160 tys. oficerów, urzędników, sędziów, nauczycieli. To też brutalna pacyfikacja rebelii, wywołanej w 2015 r. przez kurdyjską Partię Pracujących Kurdystanu (PKK), w czasie której niszczono całe dzielnice i miasta południowo-wschodniej Turcji.

Oburza turecka polityka zagraniczna. Zarzuca się jej konszachty z Państwem Islamskim (Izrael dorzuca Hamas) i niszczenie sił kurdyjskich w Syrii – jedynego lokalnego sojusznika Zachodu w walce z dżihadystami. Dochodzą do tego trzy niesankcjonowane interwencje w Syrii (efekt to zajęcie skrawków terenu) i dalsze relacje z tamtejszymi radykałami. W ostatnich miesiącach doszła otwarta interwencja w wojnę domową w Libii, gdzie dzięki wsparciu Turcji zatrzymane zostały siły wspierane przez Rosję i Francję.

Oburzenie i lekceważenie

Te i inne awantury regionalne i tak pozostają w cieniu otwartych napięć w relacjach sojuszniczych. Mimo presji, Turcja kupiła rosyjskie systemy obrony przeciwlotniczej S-400, podpadając pod sankcje USA (m.in. została wykluczona z programu budowy wielozadaniowego samolotu F-35). Regularnie wywołuje incydenty z Grecją na Morzu Egejskim, a także z Francją na Morzu Śródziemnym (francuska próba wyegzekwowania embarga na dostawy broni do Libii). Przy użyciu marynarki wojennej wkracza na wody terytorialne Cypru i utrudnia prace nad tamtejszymi złożami gazowymi (zaangażowane w te projekty są m.in. Izrael i Egipt oraz firmy francuskie, włoskie i amerykańskie).

W ostatnich dniach huczało o rzekomych przerzutach przez Turcję radykałów syryjskich na front w Górskim Karabachu. Do tego można byłoby dodać rozgrywanie w przeszłości mniejszości tureckiej w Niemczech, Holandii i Austrii. A także groźby odblokowania szlaków migracyjnych do Unii czy wyrzucenia baz amerykańskich z Turcji (przejęcia ich arsenałów nuklearnych). I wiele, wiele innych.

Do oburzenia na Zachodzie dochodzi lekceważenie. Nad wizją takiej nowej agresywnej Turcji, nieomal „kalifatu”, przeważa poczucie operetkowości tego wszystkiego. Ot, autokrata, prowadzący awanturniczą politykę, która nie przynosi efektów i służy wyłącznie umacnianiu nacjonalistycznego mandatu władzy. Ot, Erdoğan-sułtan, którego jedyną bronią jest drażnienie świata groźbami i przemianowaniem Hagii Sophii na meczet.

W tej perspektywie Turcja jest bankrutem, którego długi zagraniczne wynoszą 460 mld dolarów (w tym długi krótkoterminowe 123 mld), przy słabnącej walucie, ucieczce inwestorów i groźbie kolejnych sankcji. Ta Turcja – jak się powszechnie uważa na Zachodzie – wyczerpała się, a erozja poparcia społecznego jest tak wielka, że w 2019 r. mimo matactw AKP przegrała wybory lokalne w największych miastach.

Paradoks trzmiela

Ta sama opowieść brzmi zupełnie inaczej w Ankarze i wielu miejscach, do których nie docierają zachodnie media.

Jest to historia wielkiego sukcesu polityki prowadzonej od 2002 r. przez AKP. To historia bezprecedensowego skoku modernizacyjnego całego społeczeństwa i odblokowania dróg awansu społecznego oraz ekonomicznego. To historia niebywałej demokratyzacji i pluralizmu politycznego, których filarem była likwidacja nadrzędnej roli armii, tego „państwa w państwie”, a jednym z przejawów – proces pokojowy z Kurdami i autonomia kulturowa dla Kurdów, kontrowersyjne dla większości społeczeństwa i całej elity, a storpedowane przez PKK. Później zaś – przyjęcie 3,5 mln Syryjczyków z otwartością (władz) na ich naturalizację.

To także utrzymywanie kosztownego kursu demokratycznego wraz z gotowością oddania władzy (na razie w największych miastach po wyborach z 2019 r.), ale też jej obrony przed działaniami pozaprawnymi (pucz z 2016 r. i różne formy „głębokiego państwa”, za którego ekspozyturę uchodzi Ruch Gülena, są wyrazem realnych tradycji politycznych kraju). Co do gospodarki zaś – dziwnym trafem jej upadek (a w konsekwencji upadek rządu), wieszczony od wielu lat, nie następuje. Przywołuje to anegdotyczny „paradoks trzmiela”, który zgodnie z badaniami na temat nośności jego skrzydeł nie powinien latać, a lata…


Czytaj także: Marcelina Szumer-Brysz: Fikcja wagi państwowej


Dziś nawet tego typu narracja odchodzi w przeszłość – jest zbyt defensywna, zbyt mocno osadzona w zachodniej perspektywie. Problem z Turcją polega na tym, że wypracowała sobie alternatywny wobec zachodniego paradygmat myślenia i działania, sama dla siebie stając się wiążącym punktem odniesienia.

Szansa i przeznaczenie

W tureckim myśleniu o sobie i świecie fundamentalne znaczenie ma przekonanie o wyjątkowym potencjale państwa, jego zdolności do twórczej syntezy różnych tradycji i do generowania rozwiązań bez mała uniwersalnych. I tak, AKP odwołuje się nie tylko do tradycji Imperium Osmańskiego oraz islamu (odrzucając ich niezdolność do modernizacji), jak również do nacjonalizmu Republiki Tureckiej Atatürka (odrzucając jej bierność na arenie światowej), ale też do zakorzenienia w rozwiązaniach zachodnich (uwalniając się od podrzędnej pozycji – patrz rola wiecznego petenta przed drzwiami Unii – i uciekając od skutków kryzysu, który trawi Unię, NATO, Zachód).

Rozglądając się po swoim sąsiedztwie, Turcja widzi erozję porządku, który Europa po sobie tu zostawiła, a które to sąsiedztwo USA dziś opuszczają. Patrzy – i widzi dla siebie szansę oraz przeznaczenie. Samospełnienie tej wizji władze znajdują w oczach obywateli, którzy masowo się z tą wizją utożsamiają (to spektakularny sukces tzw. polityki tożsamościowej). Widzą je też w oczach opozycji (poza kurdyjską partią HDP), która co najwyżej przestawiłaby akcenty i rozsiadła w fotelach władzy zamiast AKP.

Gdy rozejrzeć się więc po sąsiadach – od Unii, przez Rosję i Iran, po Bliski Wschód – turecka droga jawi się jedyną możliwą i zasadną. Co istotne: jest to droga, która skazuje Turcję na konfrontację z Zachodem, bo uderza w to, co ona traktuje jako anachroniczny już system podporządkowania i kontroli z jego strony.

Szczególnej mocy nabierają tu działania Zachodu, które w Turcji są interpretowane jako lekceważące, antytureckie bądź islamofobiczne – jak akcentowanie islamu jako bariery dla członkostwa Turcji w Unii, lekceważenie jej roli w zahamowaniu kryzysu migracyjnego w 2015 r. czy brak dostępu do najnowszych systemów obrony powietrznej.

Gorzej jeszcze, jeśli pewne działania – jak nieudany pucz w 2016 r. – miałyby być, z perspektywy tureckiej, wspierane bądź inspirowane na Zachodzie (domniemany reżyser puczu Fethullah Gülen cieszy się ochroną USA). Gorzej, jeśli organizacja uznana za terrorystyczną i godzącą w integralność terytorialną Turcji – kurdyjska PKK – działa niemal jawnie w Europie, a Amerykanie wspierali jej parapaństwo na syryjskim pograniczu Turcji.

Gdzieś za tym idzie poszukiwanie alternatywy i przeciwwagi dla Zachodu.

Odrodzenie imperium

O ile resentymentami i samozachwytami Turcji można by się nie przejmować, o tyle uczciwie należałoby spojrzeć na to, co państwo to – przy wszystkich swych porażkach i krytyce – faktycznie osiągnęło.

Oto Turcja, która jeszcze w 2002 r. była zamknięta w sobie (poza epizodem z zajęciem północnego Cypru w 1974 r.), prowadzi dziś operacje militarne w Iraku (przeciw PKK), Syrii i Libii (gdzie turecka ingerencja odwróciła losy wojny domowej) oraz jest obecna wojskowo (w różnej skali, np. przez regularne bazy) także w Katarze, Somalii, Sudanie, Azerbejdżanie, Albanii i na Cyprze, nie licząc udziału w misjach NATO (Afganistan, Irak, Kosowo). To państwo, które w ostatnich dekadach konfrontowało się (z użyciem lub manifestacją siły) z Syrią, Irakiem, Iranem, Arabią Saudyjską (udaremniony przewrót w Katarze), Egiptem, Grecją, Izraelem, a także z Rosją (m.in. zestrzelony samolot, regularne wzajemne ostrzały sił w Syrii i Libii) i USA (operacje w Syrii na obszarach kontrolowanych wspólnie przez tamtejszych Kurdów i Amerykanów).

To także państwo, któremu jeszcze u progu Arabskiej Wiosny w 2011 r. brakowało tłumaczy z arabskiego (był to efekt dekad odwracania się plecami do Bliskiego Wschodu), a które potem było w stanie wypracować efektywne kanały komunikacji i współdziałania z mocarstwami (USA, Rosja), trudnymi rywalami regionalnymi (Iran, Arabia Saudyjska), państwami upadłymi (Somalia, Irak, Syria), parapaństwami (Kurdystan iracki), wreszcie z ponadnarodowymi organizacjami powiązanymi z Braćmi Muzułmańskimi (Afryka Północna), organizacjami terrorystycznymi (od PKK, z którą prowadziła dialog, przez Państwo Islamskie, Hamas i dziesiątki organizacji syryjskich).

Turcja to dziś państwo, które zarówno jest zdolne prowadzić efektywny dialog z kanclerz Merkel, jak też bezpośrednio rozmawiać z niemiecką opinią publiczną pochodzenia tureckiego. A przy tym czarować pół świata renowacją i promocją zabytków osmańskich i serialami telewizyjnymi [patrz kolejny tekst Marceliny Szumer-Brysz – red.]. Zarzutu o awanturnictwo to oczywiście nie likwiduje, ale cień respektu przed zdolnością Ankary do wygenerowania i realizacji pewnej wizji (w oparciu o niebogate przecież zasoby), cień respektu dla instrumentów i mechanizmów politycznych, które wypracowała, cień respektu przed zdolnością do absorpcji strat, odporności na presję zewnętrzną – powinien zrównoważyć wszechobecne lekceważenie.

Tymczasem Turcy śnią o odrodzeniu imperium.

W salonie luster

Czy te dwie wizje Turcji zarysowane powyżej – zachodnia i turecka – muszą się wykluczać? Niekoniecznie. Problemem jest to, że Turcja funkcjonuje dziś w zupełnie innym paradygmacie niż Zachód. Być może (oby) jest on mylny. Ale działania tureckie są realne i w najgorszym razie mają siłę samospełniającej się przepowiedni – erozja świata zachodniego postępuje, porządek eroduje, rodzą się alternatywne „bieguny” choćby dlatego, że Ankara prowadzi taką politykę, jaką prowadzi.

Niestety może też mylić się Zachód, który nie dostrzega, jak bardzo świat się zmienia, jak bardzo taka nowa Turcja musi szukać nowych dróg. I jak błędne jest trwanie w przekonaniu, że świat, jaki znamy i lubimy, jest jedynym możliwym. Jak bolesne przy tym i kosztowne może okazać się lekceważenie energii kumulującej się w takiej Turcji.

Problem z Turcją ma, trzeba powiedzieć, charakter obiektywny. Ogromna dynamika i hiperaktywność Ankary oraz jej silnie spersonalizowana polityka grożą nadsterownością całego systemu i wypadnięciem z drogi, którą kraj podąża. Dziś Turcja rywalizuje z Zachodem, ale jest raczej alterzachodnia niż antyzachodnia – nie ma strategicznej alternatywy dla relacji z Zachodem i wie o tym. Tego kursu może jednak nie utrzymać, a zaważyć może przypadek. Tak było w roku 1914, gdy – mimo silnych związków politycznych i gospodarczych z Wielką Brytanią i Francją – w ciągu kilku miesięcy znalazła się w obozie państw centralnych (pomógł sprytny gest kajzera, który formalnie przekazał Turcji „zabłąkane” w Stambule niemieckie krążowniki).

Tymczasem Europa (i szerzej: Zachód) dochodzi w relacjach z Turcją do ściany. Kontynuacja tego, co jest, staje się nieznośna. Polityka pouczania, presji (także militarnej, czego próbuje Francja) i sankcji wobec Turcji jest nieefektywna. Nadzieja, że zmieni się tam władza (na bardziej prozachodnią), nie ma silnych podstaw. Opozycja jest słaba, a perswazje władz sugestywne; wątpliwe też, aby odbyło się to bezboleśnie.

Wątpliwe jest zresztą przede wszystkim, by jakakolwiek nowa władza w Ankarze mogła prowadzić zasadniczo inną politykę. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 41/2020