Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Tak rozpoczął na początku 1979 r. swój kolejny felieton poetycki w "Twórczości" znakomity krytyk Jerzy Kwiatkowski. Wiedział oczywiście, kim jest tajemnicza autorka, i nie przypadkiem użył sformułowań podobnych do tych, którymi kilka lat wcześniej witał "Nieufnych i zadufanych" - debiutancką książkę krytyczną Stanisława Barańczaka. "Celem wprowadzonej tu tonacji - tłumaczył w przypisie do wydania książkowego "Felietonów", kiedy mistyfikacja przestała już być tajemnicą - było danie do zrozumienia - tak jednak, by piszącemu pod pseudonimem krytykowi nie zaszkodzić - że autor felietonu świadom jest faktu nieistnienia pani Stawiczak...".
Dlaczego jednak owa pani w ogóle się w "Tygodniku" pojawiła? Cofnijmy się do początku tej historii. W Archiwum Jerzego Turowicza zachował się odręczny list, datowany 3 lipca 1975 r.:
Wielce Szanowny Panie Redaktorze,
ośmielam się zaproponować "Tygodnikowi Powszechnemu" recenzję z ostatniego tomiku wierszy Wiktora Woroszylskiego. Nie będę ukrywał, że recenzja została już odrzucona przez parę czasopism, kierujących się dziwnie pojętą "ostrożnością" - która zresztą obejmuje bardziej samo nazwisko recenzowanego niż jakiekolwiek względy merytoryczne. W tej sytuacji "Tygodnik" pozostaje moją jedyną nadzieją; a na publikacji recenzji o tyle mi zależy, że tomik Woroszylskiego jest naprawdę ważnym i cennym wydarzeniem najnowszej literatury.
Będę niezmiernie wdzięczny za słowo łaskawej odpowiedzi w tej sprawie. Łączę wyrazy głębokiego szacunku
Stanisław Barańczak
(ul. Kościuszki 110/9
61-716 Poznań)
Autor listu miał już wtedy w swoim dorobku trzy książki poetyckie i dwa zbiory szkiców krytycznych oraz pracę o "Języku poetyckim Mirona Białoszewskiego"; jego niecenzuralny politycznie poemat "Sztuczne oddychanie" krążył w odpisach. Wiktor Woroszylski przeszedł długą drogę od lat młodzieńczych, gdy był jednym z heroldów nowego ustroju, a teraz należał do twórców szczególnie źle widzianych przez władzę komunistyczną. Recenzja z tomu Woroszylskiego "Po zagładzie" wkrótce się ukazała ("TP" nr 31/1975), choć ze znacznymi ingerencjami cenzury - i w ten sposób rozpoczęła się współpraca Stanisława Barańczaka z "Tygodnikiem Powszechnym". Pierwsze jej lata obfitowały jednak w komplikacje, niezawinione ani przez autora, ani przez redakcję.
W grudniu 1975 r. Barańczak składa podpis pod Memoriałem 59-ciu, pierwszym ze zbiorowych protestów przeciw planowanym zmianom w konstytucji. We wrześniu roku następnego jest jednym z członków-założycieli Komitetu Obrony Robotników. Później współredaguje pisma ukazujące się poza cenzurą, a kolejny zbiór wierszy - "Ja wiem, że to niesłuszne" - wydaje w Paryżu, u Jerzego Giedroycia. Działalność opozycyjna ściąga nań szykany i represje, wśród nich tę dla pisarza szczególnie dotkliwą - "zapis" na nazwisko, czyli faktyczny zakaz druku. Pod koniec 1976 r. "Tygodnikowi" udaje się jeszcze "przepchnąć" wiersze Gerarda Manleya Hopkinsa w przekładzie Barańczaka, w numerze 4 z roku następnego ukazuje się jego recenzja z "Wielkiej liczby" Wisławy Szymborskiej, sytuacja jednak zaostrza się coraz bardziej, a pisarz - usunięty tymczasem dyscyplinarnie z pracy na poznańskim uniwersytecie - staje się w obiegu oficjalnym persona non grata. W "TP" cenzura zdejmuje nawet jego przekłady XVII-wiecznych angielskich poetów metafizycznych - "z uwagi na osobę tłumacza".
Jerzy Turowicz, "najwidoczniej - jak wspominał Barańczak - wypełniony jakąś szczególnie dla mnie korzystną mieszanką ryzykanckiej odwagi, ludzkiej życzliwości i - rzecz nie najmniej ważna - poczucia humoru", jednak nie skapitulował. I wtedy właśnie pojawiła się Barbara Stawiczak, "pseudonim półprzejrzysty", jak to po latach określił sam Barańczak, "nie anagram, po prostu częściowa fonetyczna przestawka". Owa dama zadebiutowała w "Tygodniku" latem 1978 r., publikując w numerze 32 aż dwie recenzje: z "Czuwania" Julii Hartwig oraz z "Narzędzi i instrumentów" Leszka Aleksandra Moczulskiego. Przez kolejne dwa lata jej nazwisko pojawiać się będzie regularnie: w drugiej połowie 1978 r. - jeszcze sześć tekstów, w 1979 - siedem, w pierwszej połowie 1980 r. - też siedem. Sporo, zważywszy że borykające się z narzuconymi ograniczeniami objętości pismo nie poświęcało wtedy zbyt wiele miejsca literaturze.
Stawiczak pisała głównie o poezji - o Białoszewskim, Kamieńskiej, Skwarnickim, Czyczu i Tadeuszu Nowaku, o pośmiertnym tomie Grochowiaka, o Lipskiej, Kornhauserze, Karasku, Prokopie, Tomaszu Jastrunie - ale także na przykład o "Odmarszu" Błońskiego. Pióro miała istotnie "ostro zacięte", czego świadectwem choćby pamfletowe w tonacji teksty o Bohdanie Drozdowskim, Andrzeju Zaniewskim czy Wicie Jaworskim. Skłonność do "negacji" i "weredyczności" (by znów zacytować Kwiatkowskiego), sprawiała, że cenzura często ingerowała w jej recenzje, jak jednak wspomina Krzysztof Kozłowski - nie dociekała tożsamości autorki. Pseudonimy pojawiały się zresztą w "Tygodniku" wyjątkowo często, władze starały się je czasem rozszyfrować, sprawdzając, komu redakcja wypłaca honoraria - obronę przed tym stanowił z kolei system kilkustopniowych upoważnień do ich odbioru... Na szczęście system podatkowy czasów Peerelu był, paradoksalnie, mniej szczelny od dzisiejszego.
Pamiętny Sierpień był już blisko, gdy latem 1980 r. na naszych łamach pojawiła się na krótko kolejna dama - zresztą w towarzystwie innej. W numerze 29 ukazały się, upchnięte niemal kolanem na wąskiej szpalcie, wiersze Emily Dickinson w tłumaczeniu niejakiej Sabiny Trwałczańskiej. Tym razem sprawa była jasna - chodzi wszak o pełny anagram nazwiska "Stanisław Barańczak", który w tym przebraniu wystąpił także w "Literaturze na Świecie". Trwałczańska powróci w "Tygodniku" raz jeszcze, jako autorka "Zagadki Gogola" - recenzji z książki amerykańskiego rusycysty Donalda Fangera.
Szkic o Gogolu ukazał się w numerze z datą 14 września 1980 r. - Porozumienia Sierpniowe zostały już podpisane, świat wokół błyskawicznie się zmieniał. Stanisław Barańczak znów będzie mógł występować z otwartą przyłbicą, wkrótce "TP" wydrukuje jego wiersze, w "Spisie treści" za rok 1980 pod "Barańczak Stanisław" znajdziemy odsyłacz: "zob. Stawiczak Barbara", a pod "Stawiczak" - "zob. Barańczak". Zostanie ponownie przyjęty na uniwersytet, potem wyjedzie za ocean objąć czekającą nań katedrę na Uniwersytecie Harvarda i stamtąd przysyłał będzie "Tygodnikowi" swoje prace. Latem 1982 r., niedługo po zakończeniu kilkumiesięcznej przerwy w wydawaniu pisma, ukaże się u nas obszerny esej "Człowiek Donne'a" wraz z przekładami angielskiego poety.
Ale to dalszy ciąg tej historii - historii, która trwa już trzydzieści jeden lat. Staszku, w dniu Twego jubileuszu bardzo Ci za Twoją przyjaźń i Twoją współpracę z "Tygodnikiem" dziękujemy!