Dusza i matma

Wśród tegorocznych muzycznych polskich premier warto zwrócić uwagę na dwa albumy wyrosłe z tradycji indyjskiej muzyki klasycznej.

14.06.2021

Czyta się kilka minut

Jerzy Mączyński / MATERIAŁY PRASOWE
Jerzy Mączyński / MATERIAŁY PRASOWE

Trasa koncertowa w Indiach była dla mnie tak silnym bodźcem, że wróciwszy do Polski, nie próbowałem pojąć, co się właściwie ze mną stało. Nie zdążyłem się jeszcze z tego otrząsnąć, gdy zadzwonił telefon. Instytut Polski w New Delhi proponował, żebym za trzy tygodnie zorganizował dla nich warsztaty muzyczne. Skasowałem wszystkie plany i poleciałem znowu – tak o swojej fascynacji Indiami mówi saksofonista i kompozytor Jerzy Mączyński.

Jego pełne emocji wspomnienie wydaje się tym ciekawsze, że dopiero w ostatnich latach muzyka indyjska zaczęła mocniej zaznaczać swą obecność na polskiej scenie improwizowanej. Duża w tym zasługa Wacława Zimpla i jego międzynarodowej grupy Saagara. Teraz trend tylko się nasila.

Ukażą się właśnie dwa wyrosłe z tradycji indyjskiej albumy, których współtwórcami są artyści cenieni przez krytykę i modni wśród fanów nowego jazzu. 28 maja doszło do premiery „Nafs at Peace” zespołu Jaubi z udziałem pianisty Marka Pędziwiatra (EABS, Błoto). Natomiast we wrześniu holenderska wytwórnia Yeyeh wyda „Sariani”, solową płytę Jerzego Mączyńskiego nagrywającego pod pseudonimem Jerry & The Pelican System. Choć oba wydawnictwa sięgają korzeniami dalekiej Azji, dzieli je niemal wszystko: rola, jaką odgrywają tu polscy artyści, sposób ich pracy, a także tradycja, do której nawiązują.

– Indyjską muzykę klasyczną dzielimy na hindustani i muzykę karnatycką – tłumaczy Mączyński. – Obie posługują się ragami, ale ta pierwsza jest bliższa religii, a zarazem mniej zaawansowana rytmicznie. W hindustani większy nacisk stawia się na trans, na przeżycie. Pojawia się w niej dużo pieśni dewocyjnych, połączeń z medytacją i klasztornymi rytuałami. Natomiast muzyka karnatycka to systemy rytmiczne. Jedna wielka matma.

Hindustani jest popularne w północnych Indiach, ale także w Pakistanie, dokąd poleciał Pędziwiatr, by nagrywać z muzykami z zespołu Jaubi. Głównymi ośrodkami muzyki karnatyckiej są zaś metropolie – Bengaluru i Ćennaj (dawniej Madras), tam zgłębiał ją Mączyński. Obaj trafili do Azji okrężną drogą – pierwszy przez Detroit, drugi przez Walencję.

Światy równoległe

Pochodzące z Lahaur Jaubi to zespół jedyny w swoim rodzaju. Pakistański kwartet łączy tradycję hindustani z wpływami amerykańskiego hip-hopu. Ta niecodzienna mieszanka przykuła uwagę wrocławskiej wytwórni Astigmatic – wydawcy zespołów Pędziwiatra. Jej nakładem ukazała się płyta „Deconstructed Ego”, na której Pakistańczycy interpretują utwory pochodzącego z Detroit producenta J Dilli, posługując się przy tym instrumentami takimi jak sarangi, tabla czy kalimba. Choć same nagrania są bardzo surowe, kreatywność tych reinterpretacji zyskała Jaubi fanów wśród ważnych postaci świata hip-hopu, m.in. Madliba czy Gaslamp Killera.

Twórczość Jaubi spodobała się również Pędziwiatrowi. Poza walorami stricte muzycznymi płyta Pakistańczyków mogła obudzić w nim sentymenty związane z początkami grupy EABS. Ten wrocławski septet, tak jak kwartet z Lahaur, zaczynał swoją wydawniczą przygodę od instrumentalnych reinterpretacji hip-hopowej klasyki, które ostatecznie trafiły na „Puzzle Mixtape”.

– Jest tutaj pewna analogia – przyznaje pianista. – Ten okres, kiedy graliśmy dużo hip-hopu, jakoś nas ukierunkował. Wiedzieliśmy, że jego połączenie z jazzem to będzie nasz styl. Jaubi przebyło podobną drogę. Gdyby wybrali inną, do naszego spotkania pewnie w ogóle by nie doszło. Może jesteśmy potwierdzeniem teorii o światach równoległych?

Po przylocie do Pakistanu Pędziwiatr szybko zorientował się, że sympatia do amerykańskiego rapu nie jest jedynym, co łączy go z członkami Jaubi: – Znalazłem w nich bratnie dusze. Podchodzę do muzyki w sposób uduchowiony. Grając w Polsce, często spotykam instrumentalistów, którzy mają do niej podejście czysto techniczne, mechaniczne. W hindustani ten element duchowy jest bardzo ważny, bo wynika bezpośrednio z tradycji.

Na sesje nagraniowe do Lahaur wrocławianin przyleciał wraz z brytyjskim flecistą i kompozytorem Tenderloniousem. W takim składzie artyści przez dwa tygodnie nagrywali zarówno klasyczną muzykę indyjską, jak i fusion, które dominuje na płycie „Nafs at Peace”. Pędziwiatr przyznaje, że przed otrzymaniem zaproszenia od Pakistańczyków nie znał praw, jakimi rządzi się muzyka hindustani. Na szczęście lider zespołu Ali Riaz Baqar wysyłał mu wcześniej rozmaite nagrania i materiały, które pomogły mu przygotować się do wyprawy.

– Główna różnica polega na tym, że my w jazzie używamy skal muzycznych, za pomocą których możemy tworzyć różne kolory, a oni mają ragi wyznaczające zakres dźwięków, po których trzeba improwizować – tłumaczy pianista. – Wyjście poza ich ramy to grzech. Z jednej strony wymagało to od nas dyscypliny, ale z drugiej wyzwalało zupełnie nowy rodzaj kreatywności. A na mnie ograniczenia wpływają bardzo twórczo. Jeżeli zostałbym z grzebieniem na pustyni, to wiem, że wymyśliłbym i zagrałbym coś ciekawego.

Przez dwa tygodnie muzycy pracowali nad aranżacjami do kompozycji napisanych przez Jaubi. Rozmawiali, grali, wymieniali się pomysłami. Rola Pędziwiatra była podwójna, ponieważ oprócz instrumentów klawiszowych wszedł także w rolę basisty, grając na moogu. Ponadto wśród siedmiu kompozycji, które trafiły na „Nafs at Peace”, znalazł się też jego autorski utwór. Jego tytuł – „Mosty” – oddaje ducha całej inicjatywy: – Chłopcy byli zadowoleni, że mogą pograć jakieś europejskie melodie.

Długie dystanse

Droga Jerzego Mączyńskiego do klasycznej muzyki indyjskiej wiodła przez Hiszpanię, gdzie poznał skrzypaczkę Apoorvę Krishnę. Oboje podjęli studia w Berklee College of Music w Walencji, gdzie artyści reprezentujący najróżniejsze tradycje i style uczą się tajników produkcji muzycznej. Szybko okazało się, że polski artysta nauczy się tam znacznie więcej.

– Kiedy tylko usłyszałem grę Apoorvy, zaproponowałem jej, żebyśmy wszystkie szkolne zadania realizowali wspólnie – wspomina Mączyński. – Od tego czasu razem wchodziliśmy w ragi, pisaliśmy kompozycje, wariowaliśmy z różnymi systemami rytmicznymi. Graliśmy też na wielu hiszpańskich scenach. Pod koniec studiów Apoorva zaproponowała mi zagranie wspólnego koncertu w najbardziej prestiżowej sali w Indiach – NCPA w Mumbaju.

Jeden planowany występ z triem skrzypaczki szybko przerodził się w trasę po całym kraju: od prestiżowych sal Ćennaju po ubogie Kanpur na północy Indii, gdzie rzadko docierają turyści. W tym czasie Mączyński dostał pierwszą – i nie ostatnią – propozycję od Instytutu Polskiego w New Delhi, który zaproponował pomoc w zorganizowaniu trzech kolejnych występów. W ramach tych koncertów artysta musiałby jednak promować swój debiutancki album „Jerry & The Pelican System”. Sęk w tym, że od muzyków, z którymi zarejestrował płytę, dzieliły jazzmana tysiące kilometrów.

Mączyński zaproponował więc wspólne wykonanie tych kompozycji Apoorvie i jej zespołowi: – To rodziło różne wyzwania. Musiałem na przykład zagrać 50-minutowe solo na saksofonie, bo żaden koncert, który graliśmy w Indiach, nie mógł trwać krócej niż trzy godziny. Dzięki Apoorvie byłem do tego dobrze przygotowany, ale mimo to rozwijanie frazy w taki sposób było niełatwym zadaniem.

Po tej podróży Mączyński raz za razem wracał do Azji. Organizował warsztaty, grał na festiwalach, nagrywał nepalskie świątynie. Te wyprawy wywarły wpływ na płytę „Sariani” nie tylko na poziomie kompozytorskich inspiracji, ale także historii i wspomnień, którymi dzieli się ze słuchaczem.

– Utwór „Kathakali Masks” nawiązuje do festiwalu w Kerali, podczas którego przedstawiciele najniższych kast tańczą w wielkich maskach – tłumaczy. – Na ten czas są traktowani jak bóstwa, których pozostali obmywają i całują im stopy. „Everest Inn” to wspomnienie trekkingu do podnóża Himalajów, a „Raga or Raga” jest oparta sekunda po sekundzie na tali, czyli wzorze budowania struktury transowej w muzyce karnatyckiej.

Wyprawy Mączyńskiego przerwała pandemia, ale dała mu też coś w zamian. Po pierwsze perspektywę i czas, by poukładać zgromadzone w Indiach doświadczenia i teorię zebraną w Walencji oraz w ramach podyplomowych studiów „Carnatic music to western music” w Amsterdamie. Globalny lockdown dał mu również przewodnika w osobie wyjątkowo dysponującego czasem wolnym Wacława Zimpla.

– Zaproponował, że mógłby mi pomóc w pracach nad tą płytą. A ja do nikogo innego nie miałem takiego zaufania w zakresie tej muzyki – wspomina Mączyński. – Wiedział, że ciągnie mnie w stronę elektroniki, więc kiedyś zapytał mnie, dlaczego nie miałbym tego zrobić solo. I przez następne osiem miesięcy budowałem ten swój wielki performans.

Zegar rag

Spotkanie z klasyczną muzyką indyjską to nie tylko sięgnięcie po inne instrumentarium czy inny sposób komponowania. Mierzenie się z tą kulturą niejednokrotnie wymaga zrozumienia historii i religii, co bywa trudniejsze niż opanowanie kolejnych rag.

– Indyjscy guru wymierzają ragi wobec pory dnia – tłumaczy Mączyński. – O siódmej rano grasz konkretną ragę, o dziewiątej inną. Problem polega na tym, że na saksofonie nie jestem w stanie zagrać niektórych z nich. Instrument mi na to nie pozwala. I teraz ze względu na tę praktykę nie mogę spotkać się z guru w pewnych godzinach, bo on wtedy nie zagra nic innego.

Z podobnym sposobem argumentacji spotkał się podczas sesji nagraniowej „Nafs at Peace” Marek Pędziwiatr: – Dhani, który w Jaubi gra na tabli, ma piękny niski głos. Zapytaliśmy go, czy nie pośpiewałby więcej na tej płycie. A on odpowiedział, że religia zabrania mu równoczesnego śpiewania i grania na tabli.

Czasem okazywało się również, że za niektórymi wyborami napotkanych w Azji muzyków nie stały ani ich upodobania, ani wierzenia, lecz rodzinna tradycja. Związany z EABS pianista tak wspomina rozmowę z Zohaibem Hassanem Khanem z Jaubi, który pewnego dnia zapytał go o genezę jego muzycznej drogi.

– Opowiedziałem mu krótką historię o mojej niezbyt muzykalnej rodzinie i dziadku Bernardzie, który był multiinstrumentalistą, ale zmarł dwanaście lat przed moimi narodzinami. I w sumie tyle. W odpowiedzi on zaczął snuć historię swojej rodziny od XVII wieku. Wszystko w kontekście sarangi, bo tajniki gry na tym instrumencie były u niego przekazywane z pokolenia na pokolenie. Niezależnie od woli ktoś w tej rodzinie musi na nim grać, żeby przetrwała tradycja i wykonawczy kunszt.

Mączyński zwraca uwagę, że w środowisku europejskich twórców coraz rzadziej pojawiają się neokolonialne kalki i próby wykorzystywania muzyki karnatyckiej czy hindustani z pogwałceniem towarzyszących im reguł. Wraz z kolejnymi podróżami i międzynarodowymi spotkaniami na scenie rośnie świadomość. Zresztą nie tylko w obrębie muzyki: – Tytuł mojej płyty odnosi się do wymyślonej przeze mnie superbohaterki, która walczy o prawa kobiet w Indiach. Apoorva nie tylko wielokrotnie opowiadała mi o ich trudnej sytuacji, o przemocy, która je spotyka, ale także zwracała uwagę, że ten problem należy poruszać w sztuce.

Jak widać, poznawanie nowych światów jest inspirujące na wielu płaszczyznach. Nawet wtedy, gdy są to światy równoległe. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i krytyk muzyczny, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książki „The Dom. Nowojorska bohema na polskim Lower East Side” (2018 r.).

Artykuł pochodzi z numeru Nr 25/2021