DRUGI DZIENNIK PILCHA

Jakkolwiek to brzmi, laskę kupiłem w sklepie „Fajka”. Tak, tym na Kruczej. Gołym okiem widać, że do wzrostu pasuje jedna jedyna czarna ze złotym pierścieniem – na szczęście dyskrecja bije z tego goldu.

16.07.2013

Czyta się kilka minut

 / il. Andrzej Dudziński
/ il. Andrzej Dudziński

9 maja | – A jak ja panią w zadek kopnę, to będzie tak pani leciała, leciała i leciała – odparł Grenda i nie tylko ta riposta dała mu nieśmiertelność.

10 maja | Nie w głowie mu choroba – musiał kupić sobie laskę. Nagle ciało ogarnęła niestabilność, nagle jakby utrzymujących równowagę wnętrzności znacząco ubyło. Nagle to, co było całością, zostało podzielone, wszelkie masywności rozdrobnione – jeszcze przed chwilą był z krwi, kości i gliny. Teraz kim jest? Zbiorem przedmiotów niesłychanie lekkich? Byłoby pół biedy – jest gorzej. I wstydliwiej. Nagle poczuł się jak źle wypełniony i krzywo zawiązany wór czegoś, co w zasadzie nie żyje, choć jeszcze nieco się rusza. Nigdy zbyt mocno osadzony na ziemi, teraz całkiem od niej oderwany; każdy powiew go przetacza, co rusz w prawo, w lewo, do tyłu i gdzie chcecie. Lada chwila na pysk runie. Miota nim fatalnie, wygląda to elementarnie, konieczność nabycia laski, wsparcia się na niej, odwrócenia dzięki niej uwagi – nieodparta.
Czyli konieczność kłamstwa. Nieodparta. Jaka to ulga, że jeszcze dwie-trzy linijki i zamykamy gry i zabawy w protokoły udręki... Kochamy literaturę, ale fikcją literacką – wszystkiego nie obskoczysz. Tak czy tak, ku innym sprawom obracamy niebawem oblicze nasze.
Jakkolwiek to brzmi, laskę kupiłem w sklepie „Fajka”. Tak, tym na Kruczej.
Ładnych parę tysięcy razy przechodziłem koło nęcącej niczym Pewex za Peerelu witryny, przystawałem, gapiłem się ciekawie i z nudów kombinowałem, co bym sobie mógł tu kupić, jakbym musiał tu coś kupić: szachy czy pudełko cygar? Jedwabny szal czy irchowe rękawiczki? Nóż do papieru czy scyzoryk wielofunkcyjny? Miniaturę kuszy czy szabli? Gilotynkę do cygar czy komplet naznaczonych myśliwskim motywem chustek do nosa. Niejedno jeszcze oglądałem, niejedno pod uwagę brałem, ale w kierunku stojaka, na którym wystawiono spory wybór lasek, nawet nie spojrzałem.
Teraz też za długie czy inne wnikliwe studia miejsca nie miały – gołym okiem widać, że do wzrostu pasuje jedna jedyna czarna ze złotym pierścieniem – na szczęście dyskrecja bije z tego goldu.
Zapłacił i czem prędzej do drzwi – zaznać płynnej, graniczącej z lotem marszruty nad Kruczą. Boże mój! Dopieroż plątanina! Dopieroż w bok, w tył i na pysk! No nic, z laską trzeba umieć chodzić, trzeba się tego porządnie nauczyć. Kiedy? Jak wybije godzina, która oby nie wybuchła.

11 maja | Choroba nieważna – trzeba bardziej uważać, co się mówi. I przy kim. Niby trening w tej dziedzinie miało się, jak się patrzy, lecz całej nieostrożności nie wyzbędziesz się nigdy.
Ostatnio w obecności Ixa wydusiłem jakąś zgrozę typu: – Taka pogoda, jak dziś, wpędzi mnie do grobu.
Niby nic, a jaka nieskończoność! Ix usłyszał z miejsca, zrozumiał jednak i docenił po chwili. Ale jak szczerze! Wpierw podskoczył, jakby ktoś go podpalił, jakby z frazą tego typu nigdy dotąd się nie zetknął, jakby jakieś straszliwe bluźnierstwo usłyszał, i spojrzał na mnie z tragizmem, i rzucił się w moim kierunku, i jął wrzeszczeć: – Jaki grób? Jaki grób? Skończ z tym grobem! Do jakiego ty się wybierasz grobu? To jest po prostu śmieszne? Nie, przepraszam! To nawet nie jest śmieszne! Grób! Grób i grób!!! Tym gadaniem o grobie nas, twoich przyjaciół, na tamten świat wyprawisz! Tobie do grobu, jak stąd do wieczności... Ty zdajesz sobie sprawę, jak długo i jak dobrze z twoją chorobą możesz jeszcze żyć?

20 czerwca | Zwinąłem się w taki kłębek, że musiało mnie nie być. O pisaniu ani mowy, o czytaniu ani mowy. Film, teatr, TV – szkoda gadać. Co zostało? Bóg i piłka nożna. Wbrew pozorom niemało. Futbol i teologia. Masz wszystko, a narzekasz. Ci, co narzekają na brak rzeczywisty – nieciekawi. Choć wszystkiego nie mam. Przeczytałem znakomitą, dociekliwą i świetnie napisaną książkę Okońskiego („Futbol jest okrutny”) i poczułem, że świat piłki – mój świat – nieco mi się wymyka. Nie w znaczeniu, którego tu nadużywam i którym z ordynarnym zadowoleniem epatuję, a raczej wreszcie, wreszcie – kończę epatować. (Jak – słysząc wywód o śmiertelności rasy ludzkiej – powiedział w klasycznej anegdocie pewien gazda do Kisiela: – Jo umre? A co wy, panocku, za gówna opowiadocie?). Nie w takim znaczeniu mam poczucie oddalenia. Prościej. Myślałem, że wiem niejedno, a wiem mało. Jak to na starość. Swoją drogą dobrze pamiętam pierwsze dni młodziutkiego Michała w „TP”. Owszem, od początku był to zawodnik wielce ciekawy, rokujący, a zważywszy jego wrażliwość – twardy jak skała. Ale że na takiego internacjonała, na takiego króla pola, na takiego wreszcie mędrca sędziwego wyrośnie...? Bo przecież tak namiętną i zarazem tak uważną rzecz tylko ktoś taki da radę napisać... Niby chłop ma już swoje lata, ale żeby aż tak...
A wracając do wątku... Co za sztuka nie mieć czegoś i narzekać, że się tego nie ma. Zwłaszcza w kraju tak nieskończenie sublimującym w brak wszystko, co popadnie. Mieć coś, mieć coś niezbicie i narzekać, że tego brakuje. Co tam narzekać! Rozpaczać, rwać włosy, samobijem grozić, do Ameryki na skargę jeździć... Boże, koniec...

30 czerwca | AUTOBIOGRAFIA W SENSIE ŚCISŁYM, A NAWET UMOWNYM.
Autobiografia w sensie ścisłym? A nawet prowizorycznym? Nie szarżujmy. Raczej chodzi o pobudzający (stygnące cielsko autora) trik formalny. Oczywiście, jak ktoś głębinowo ufa modyfikacji tytułu – proszę bardzo. Bywają triki głębokie; tak głębokie, że na trwałe zostają w domenie; tak otchłanne, że ho, ho. Jak będzie w tym przypadku – zobaczymy. Najpewniej będzie tak samo.
Autobiografia, jej fragmenty, jej warianty, jej epizody – na razie bez znaczenia. Na razie ma pewne znaczenie fakt, że urodziłem się w niedzielę 10 sierpnia 1952 roku w Wiśle. Poród zaczął się późno w nocy i trwał do późnego popołudnia. Nieświadom zapasu czasu, Dziadek Czyż dobry kilometr do Jana Wymowiańskiego (biegiem!), by ten szykował konie, trzeba z Wandzią jechać na porodówkę. Skądinąd słynny Jankowy zaprzęg naszykowany był zawsze. Na wyższe konieczności: arcy-zawsze. W tym wypadku babka Czyżowa uprzedzała: – Spać lekko, w każdej chwili możesz na równe nogi być stawiany.
I Jano spał, nie spał, chyba nie spał, bo wrócili za minutę, jakby z Partecznika powietrzem sfrunęli. Kto mógł wiedzieć, że tu nie chwila, a pół doby zejdzie?
Wymowiański lubił jazdę kontemplacyjną, uwielbiał odrzutową. Dużo zależało od paliwa. Jak było w sam raz – jeździł w sam raz. Jak był nadmiar klasyczny (ergo sen) – koniki same znużonego gospodarza do domu zawoziły. Jak był nadmiar chaotyczny (ergo nie było ukojenia), przeciwnie, był ból niepojęty – J. przeistaczał się w jeźdźca apokalipsy.
Kiedyś – muszę ustalić tę historyczną datę – furą pełną desek na gazie jeszcze pełniejszym ­wjechał dokładnie w to miejsce, w którym obecnie dwa psy odnajmują mojej matce pokój z używalnością sanitariatu. Wtedy była tu bujna trawa, ale – na Boga! – stok tak samo stromy! Fura z tartaku u Kubiczka (tak: tym za Oazą) do Partecznika (cztery, pięć kilometrów) gnała z posępnym fatalizmem północnokoreańskiej rakiety: ponury i z każdą chwilą coraz wścieklejszy woźnica czuł, że prędkość owszem kosmiczna, ale żadnego wzbicia w przestworza nie będzie. Czuł bezradność i bezsens, i czuł, że to, co robi, jest dopiero bezradne i dopiero bezsensowne – poganiał mianowicie. Specjalnie nie ma co wydziwiać, w końcu powtarzanie w ciężkiej sytuacji daremności jest jedną z zasad rasy człowieczej. Przypomnijcie sobie: ile razy było za prędko, a przyspieszaliście, ile razy najedzeni – żarliście, upojeni – piliście. Ile razy przyłapani na kłamstwie, kłamaliście tym zacieklej, ile razy wiedząc, że samo się nie zrośnie, przykładaliście urwane ucho do dzbana, wybity ząb do dziąsła? Jano wiedział, że poganianie na nic, co najwyżej na zgubę, i poganiał, i powtarzał, i wzmacniał poganianie. Konie wpadły na stok spowite krwawym obłokiem, w oczach zwierzęco, a więc nieodwołalnie, przeczuty koniec.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, dramaturg, scenarzysta, felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie pracował do 1999 r. Laureat Nagrody Literackiej Nike oraz Nagrody Fundacji im. Kościelskich. Autor przeszło dwudziestu książek, m.in. „Bezpowrotnie utracona leworęczność” (1998), „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2013