DRUGI DZIENNIK PILCHA

Samorzutnie nasuwające się rozwiązanie powiadało, że stare heretyczki diabeł opętał. Z drugiej strony wszyscy czuli: za stołem zbyt niezrozumiałe sprawy się toczyły, by gadać o jakichś diabelskich sprawkach. Diabeł w tym wypadku: niska półka.

03.09.2012

Czyta się kilka minut

il. Andrzej Dudziński /
il. Andrzej Dudziński /

3 sierpnia | Co zatem? Hania od Kocięłłów była złym towarzystwem i babkę na manowce wiodła? Pomijając kwestię, że babki na manowce sam Pan Jezus by nie namówił – nic błędniejszego. Hania nie tylko dla babki, dla wszystkich, dla wszystkich wiślan i dla wszystkich ziemian, dla wszystkich razem i dla każdego z osobna była najlepszym z możliwych towarzystw: pobożna, pracowita, bystra i wyrazista, czuła i cyniczna, od lat służąca u doktorostwa (Kocięłłowa – stomatologia, Kocięłło – interna) i od lat znacznie więcej niż najbardziej wpływowa ochmistrzyni w ich bogatym domu znacząca; też więcej niż bona, kucharka, niania, klucznica, guwernantka, co chcecie…

Wszystko na jej głowie i wszystkiemu dawała rady, i to jak! Chodził dom, chodzili państwo, chodził Jaś – urodzony szachista, i chodziła Małgosia – in spe gwiazda filmu; parka umiarkowanych utrapieńców chodziła jak w zegarku i nie tylko wszyscy posłusznie chodzili, ale i z prawdziwym entuzjazmem, tak wyważone i tak dokładne chodzenie sobie chwalili. Jeden z nielicznych, może jedyny w dziejach i jedyny na planecie przypadek, gdy katolicy popierali luterską władzę nad sobą? Kto wie?

Niestety były Kocięłły rzymskiego wyznania, ale za sprawą Hani i dom ich, i oni sami nabierali swoiście luterskich iluminacji, manier, obyczajów, luterskie hemoglobiny zaczynały w nich krążyć, luterskie tryumfy i luterskie niedostatki przeświecać spod skóry, luterskim powietrzem oddychali, kacerska aura bezpowrotnie ich spowijała, a i tego rodzaju, zawsze przecież chwalebne, przeistoczenie im akurat nie było konieczne, wszyscy wiedzieli: Kocięłły katoliki, ale ludzie przeporządni, tylko patrzeć, jak przestąpią; nie przestępowali, nawet babka nie nalegała.

Przyjaźniła się z Hanią, lubiły się bardzo, nieraz – tak jest – szczera i nie zawsze pozbawiona hałaśliwości wesołość pomiędzy nimi wybuchała; majordomuska mieszkających za płotem lekarzy prawie zawsze miała w zanadrzu jakąś komiczną domową opowieść, a to doktor coś zmalował, a to doktorka, a to dziecka; swawolniejsza od babki, bardziej niż ona do śmiechu skłonna, granic przecież nie przekraczała, żadną piskliwą panną Chichot nie była! Tym dziwniejsze, tym makabryczniejsze, tym bardziej niepojęte było to, co się z nią i babką działo.

Dalej siedziały za stołem, dalej wykrzykiwały, wyduszały, wyrzężały z siebie jakieś niezrozumiałe (dla nich oczywiście jasne) frazy, może jedną i tą samą się przerzucały, w koło jedno i to samo powtarzały, i niezmiennie z jednego i tego samego z niesłabnącym, a rosnącym szaleństwem się zaśmiewały. Wiele na to wskazywało, nie mogły przestać, a w istocie mała, niewspółmiernie mała rzecz je do orgiastycznych wybryków przywiodła. Mała, a może wielka? Zależy, skąd tajemne, a tak dziwaczną reakcję wzbudzające słowa pochodziły, kto był ich autorem i w jakim języku, i czy to w ogóle słowa – w potocznym, ludzkim rozumieniu – były?

4 sierpnia | Para wtajemniczonych niewiast nikomu życia nie ułatwiała, inna rzecz, że one z swoimi niegasnącymi spazmami, z swoim żadną miarą do nich niepasującym mrocznym – niech go krew zaleje – rytuałem, z swoim nieprzerwanym, coraz upiorniejszym wyciem wymykały się z naszego świata. Wielka wyprawa to nie była, ale wielce skuteczna. Zanim wyruszyły, już gdzie indziej były. Gdzie indziej przebywały. Gdzie indziej siedziały. Gdzie indziej się śmiały. Na nic ani na nikogo uwagi nie zwracały. Na nie zwracano uwagę powszechną: przerażeni domownicy zaglądali do kuchni, ktoś stał na podwórzu i wciskał twarz w – rzekłbyś: ustępującą jak woda – szybę; cała Wisła może nie, ale spory tłum, spory pochód pierwszomajowy przez nasz dom przedefilował – one nic, a raczej dalej swoje; matka przyprowadziła doktora Granadę, nawet na niego nie spojrzały, on im pięknym za nadobne – w sumie to dalece dziwniejsze: najprzypadkowszym z przypadkowych spojrzeń ich nie omiótł. Albo dobrze wiedział, co się dzieje, albo bał się więcej od innych. Nie wyglądało, żeby wiedział, ale jak to z Granadą: często nie wyglądało, a było i na odwrót.

Najprostsze, licznymi poszlakami wzmocnione, samorzutnie nasuwające się rozwiązanie powiadało, że stare (obie niedawno przekroczyły pięćdziesiątkę) heretyczki diabeł opętał. Z jednej strony – istotnie – narzucało się to samo, z drugiej wszyscy czuli: nie tędy droga, za stołem zbyt poważne i zbyt niezrozumiałe sprawy się toczyły, by gadać o jakichś diabelskich sprawkach. Diabeł w tym wypadku: niska półka, znacznie, znacznie od sytuacji niższa.

Diabeł, nie diabeł. Ziemskość raczej odpadała; babka i Hania owszem – któryż raz powtarzam, a jak nie powtarzam, wiadomość ta, choć dotąd wprost nieprzytoczona, nie jest zaniedbana – znały się i lubiły od lat, ale na tyle, by przypomniała im się jakaś dajmy na to prześmieszna afera miłosna z czasów wspólnej młodości, jakaś przygoda, której komiczny aspekt dopiero teraz wylazł na wierzch, albo choćby jakieś zapomniane niezmiernie zabawne powiedzenie – na takie i liczne inne podobne okoliczności ich wspólna przeszłość ani aż tak wspólna, ani aż tak przeszła nie była. Jaka przeto nieziemskość? Wiadomo jaka – taka, do której nikomu nie sporo. Prawdziwa.

Nieziemskość, nie nieziemskość. Sprawa do dziś niewyjaśniona, niby nic pilnego, ale jak zaczniesz myśleć, do doczesności powrócić ciężko; ani jedna, ani druga, rzecz jasna, pary nie puściła; gdy tylko – następnego poranka – co prawda dalej za stołem w kuchni, ale jednak się ocknęły i na dobre śmiać przestały, i do swych pierwszych wcieleń wróciły – o tym, co się z nimi działo, o tym, co wszyscy widzieli, a nikt nie rozumiał, o tym i nie tylko o tym ani be, ani me, ani kukuryku. Nigdy ani słowa wyjaśnienia, ani cienia cokolwiek tłumaczącej sugestii, zero aluzji, żadnej wskazówki. Do końca życia – gdy się je pytało o legendarne śmichy chichy – zupełne milczenie, ale zarazem wyraźnie na obliczach widoczne dziwne zawstydzenie, jeszcze dziwniejszy lęk. Zawstydzenie dziwne, jakby podkreślające, że one wtedy w jakiejś wielkiej sprawie uczestniczyły, jakkolwiek o tym mówić, wyjdzie, że się chwalimy! śmiech śmiechem, ale jakie powołanie! Lęk jeszcze dziwniejszy, niemal wprost zdradzający, że nieziemskie, nie na nasze wełny, nie na nasze głowy siły miały udział…

5 sierpnia | Wszystko po mojej myśli, a myśl moja, że Bóg. Oczywiście cienia rozumowania typu: jak nie diabeł, to Bóg, takiej trywialności nie ma, jest spokojny i przekonujący namysł: dlaczego Wszechmogący wybrał akurat moją babkę i służącą Kocięłłów? Miał milion powodów, by wybrać kogo innego, ale powodów, by wybrać akurat te dwie kobiety, też nie było ani dziesięć, ani sto, a kilkaset, najmniej kilkaset. Małych dużo – poważny niejeden.

Modliły się często – nigdy w żadnej modlitwie o nic nie prosiły. Bezinteresowność myślenia o Bogu, a nawet bezinteresowność zwracania się do Boga – samo to wystarczającą tworzy wyjątkowość. Ludzkość przecież składa ręce do modlitwy wyłącznie po prośbie: Panie spraw! Panie zbaw! Panie uzdrów! Panie ześlij! Panie przywróć! Panie ocal! Panie zdejmij! Panie wyprostuj! Panie wyzwól! Panie odsuń!

Szkoda gadać – samych formuł nieskończona liczba, samych zwrotów błagalnych – bezlik. A problematyka, tematyka, etyka czy mechanika powierzanych Panu zadań? Przecież tam jest wszystko! Potem wielkie zdziwienie, że niebiosa ani sprawy nie załatwiły, ani w ogóle się nie odezwały. Wielkie, wielkie zdziwienie! Zdziwienie prawie – w jego dziecinności – nie do obrony. Ale idąca za nim, przed nim, blisko niego prostota serca to nie byle co. Może kogoś drażnić, ale jest! Niektórzy powiadają: fundament. Nie da się ukryć: margines to nie jest – prostota serca i prostota wiary! Flaubertowska prostota jednego i drugiego. Oczywiście mają te prostoty swoje manowce, nieszczęsna matula serio wierząca, że wystarczy zaśpiewać piosenkę z Kancjonału, a wszelkie cierpienie jak ręką odjął. Jej z kolei matki na taki ekstatyzm nie było stać, wierzyła, ale mocno, bardzo mocno stąpała po ziemi. Dlatego została wybrana? Nie na człowieczy rozum to fakty, ale – z całą pokorą – nie wykluczałbym.

Wybrał je Pan i przekazał im parę doniosłych słów, jedno zdanie, jedno hasło wyjaśniające Tajemnicę. Nie do końca, ale w znacznym stopniu; w bardzo znacznym stopniu. Mówiąc wprost: jak do tej pory wytłumaczenie najobszerniejsze, najdalej idące. Dwie pobożne luteranki usłyszały głos Pana (rzuciły okiem na charakter jego pisma?), powtórzyły, raz i drugi powtórzyły, co usłyszały; powtórzyły więcej razy i nagle je złapało, i dosyć długo trzymało, nie chciało puścić, nie chciało, w końcu jednak puściło.

6 sierpnia | Wydobrzałem, błyskawicznie podniosłem się z otomany, ale ponieważ tamten, wytłumaczalny jedynie spojrzeniem w absolut, śmiech nigdy nie wylazł mi z głowy, na dobre nie wyzdrowiałem do dziś.

Co zresztą jest wytłumaczalne jedynie spojrzeniem w absolut czy inne zaświaty, to w istocie jest niewytłumaczalne całkowicie. Rozwiązywanie najpoważniejszych nawet szarad za pomocą nieodgadnioności wyroków bożych to dziecinada. Wiem to, rzecz jasna, dopiero teraz, kiedy łączę fakty; wtedy, przeszło pół wieku temu nie tylko faktów, ale w ogóle niczego nie łączyłem ani nie kojarzyłem; żyłem za to jedynym godnym uwagi na wskroś animalnym życiem, ale i tej przewagi nie byłem świadom.

Prawie codziennie zachodziłem do Kocięłłów, z moim rówieśnikiem Jasiem grałem w szachy, jego siostra od czasu do czasu przechodziła przez pokój i zupełnie jakby wiedziała, że za rok zakocham się w niej straceńczą miłością – omiatała mnie wzgardliwym i nienawistnym spojrzeniem. Najgorzej jednak było z Hanią – nie odpowiadała na moje ukłony, udawała, że mnie nie widzi, i nigdy uśmiech, co mówię: uśmiech! – nigdy, przenigdy cień uśmiechu nie pojawił się na jej wąskich, zaciśniętych ustach.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, dramaturg, scenarzysta, felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie pracował do 1999 r. Laureat Nagrody Literackiej Nike oraz Nagrody Fundacji im. Kościelskich. Autor przeszło dwudziestu książek, m.in. „Bezpowrotnie utracona leworęczność” (1998), „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2012