Luter tkwi w szczegółach

Moja wizja przyszłości Kościoła ewangelickiego jest pesymistyczna. Myślę, że zostanie wchłonięty przez Kościół katolicki. Nie zaraz, ale jak tak dalej pójdzie, tysiąclecia Reformacji nie dociągniemy.

21.01.2013

Czyta się kilka minut

 / Fot. Wojciech Druszcz / REPORTER
/ Fot. Wojciech Druszcz / REPORTER

ARTUR SPORNIAK: Zbliża się 500-lecie Reformacji i coraz głośniej mówi się o zniesieniu ekskomuniki nałożonej na Marcina Lutra. Czy Luter bez katolickiej ekskomuniki pozostanie Lutrem?
JERZY PILCH: Wydawało mi się, że ekskomunika na Lutrze została już ze dwa, trzy razy zniesiona. Ciągle jest ważna? Jesteś pewien? Skoro jest niepewność, czy mu zdjęli, czy nie zdjęli, to znaczy, że nie jest to już tak istotne w tej chwili. Historycznie to był akt spektakularny. I ta spektakularność z czasem rosła. Luter publicznie spalił papieską bulę „Exsurge Domine” z 1520 r., która nakazywała mu wyrzeczenie się poglądów. Ekskomunika nałożona została rok później. Przez wieki te wzajemne anatemy były ważnym punktem odniesienia. Teraz to traci na znaczeniu. Choć obecny Papież odmawia lutrom Kościelności... Za bardzo się tym nie gryzę, ale...
Mamy tendencję do budowania tożsamości na negacji. Kościół protestancki z takiej negacji wziął swój początek. Dzisiaj ruch ekumeniczny coraz bardziej zbliża nas do siebie. Czy to nie zagraża luteranom? Mam coraz większą świadomość, że broniąc tożsamości luterańskiej, bronię rzeczy już w znacznym stopniu zanikającej i to nieodwracalnie. Moja wizja przyszłości Kościoła ewangelickiego jest głęboko pesymistyczna. Myślę, że zostanie on wchłonięty przez Kościół katolicki. Nie zaraz, ale jak tak dalej pójdzie, tysiąclecia Reformacji nie dociągniemy. Kościół katolicki przetrwał w stylu imponującym. Nie zawężam, ale mocne kierownictwo plus sprawna wewnętrzna koordynacja robią swoje. We wszystkich krajach, gdzie jest przewaga lub równowaga między katolikami a ewangelikami, katolicyzm przetrwał w lepszym stanie. Podejrzewam, że przetrwa o wiele lepiej także tam, gdzie jest w mniejszości, nawet w Szwecji, gdzie moi bracia idą za daleko w liberalizowaniu wszystkiego. Powiedzmy sobie jasno: to nie jest zgodne z duchem tradycji Marcina Lutra. Nie mówię, że tej tradycji trzeba trzymać się dosłownie. Luter był założycielem, ale nie jest Ojcem mojego Kościoła. Postawił na Biblię, wykluczył Tradycję, tym samym i siebie paradoksalnie zmarginalizował... Jego pisma to nie są Pisma Ojca Kościoła ewangelicko-augsburskiego i dobrze; im mniej ludzi wie, co wypisywał o Żydach albo o kobietach – tym lepiej.
Tak wówczas wszyscy pisali. Okoliczności historyczne plus Apostoł Paweł, którego Luter pilnie studiował, a który wielkim entuzjastą niewiast czy współbraci Żydów raczej nie był. Wracając do problemów współczesnych luteran – niewspółmierność ilościowa z katolicyzmem praktycznie o wszystkim rozstrzyga. Mogę jako protestant pisać, argumentować, figlować, ale Polska jest krajem katolickim i w tym kraju kwestią ewangelików jest pogodzić zachowanie własnej tożsamości z codziennym życiem i pracą. A z tym jest rozmaicie. Model wzorowego życia ewangelickiego pierzchnął albo stał się czystą utopią. Zatem albo protestantyzm zostanie wchłonięty przez przeważający katolicyzm, albo sam się wykiwa skłonnością do sekciarstwa. Co jest parodią własnej genezy. Bo luteranizm na Śląsku Cieszyńskim powstał przecież ze „skłonności do nowinkarstwa” tamtejszej ludności. Przynajmniej tak to widział mój mistrz Andrzej Wantuła. Tak musieli być traktowani pierwsi luteranie na ziemiach polskich – jako odszczepieńcy, nowa sekta, której istnienie jest kwestią czasu. Dobrze to pokazuje często przeze mnie z głowy przytaczany i przez to z lekka przekształcony cytat z Sienkiewicza. Zagłoba zwraca się do swoich towarzyszy, gdy wjeżdżają do Kiejdan: „A one wieże, co tam waćpanowie widzicie, to nie jest żaden kościół, tylko zbór luterski, w którym heretycy co niedziela się zbierają i Bogu bluźnią”. Nawiasem mówiąc, na domiar tego typowego chwytu z jakiegoś „młota na heretyków” Sienkiewicz popełnia podstawowy błąd terminologiczny, rozwścieczający zwykle moich braci: istnieje mianowicie w polszczyźnie nieuleczalne przeświadczenie, iż „zbór” to znaczy kościół. Tymczasem zbór to tyle co parafia. My, lutry, chodzimy do kościoła. A zbór to jest zgromadzenie, czyli my wszyscy w naszym zborze. Od „zboru” pochodzi co najwyżej „dom zborowy”, za moich czasów z salą katechetyczną i stołem pingpongowym.
W kościele luterańskim najważniejszym miejscem jest ambona, a na ołtarzu leży Pismo Święte. Kontrastuje to z wielością świątków, ołtarzy i malowideł w kościele katolickim. Tu mamy religijną ascezę i wskazanie, co jest najważniejsze, tam zmysły atakowane są bogactwem przekazu... U nas nie jest to aż tak mocno przestrzegane jak u kalwinów. Nasze księgi wyznaniowe ostrożnie pozwalają na religijne dekoracje... Gdzieś tu miałem komentarz do Pierwszego Przykazania, bo u nas Pierwsze jest interpretowane „przeciwko obrazom”. „Nie należy modlić się do matki Jezusa ani do świętych. Nie należy czcić obrazów ani figur. Upiększanie świątyń, ołtarzy, mieszkań dziełami sztuki chrześcijańskiej, a Biblii i książek religijnych ilustracjami o Bogu, o Chrystusie, o Duchu świętym ma ułatwić wyobrażenie o nich i pomóc we wznoszeniu myśli do Boga, którego nikt nie widział”. U mnie w starym domu niczego „upiększającego” nie było prócz reprodukcji „Ostatniej Wieczerzy” Leonarda, oczywiście odpowiednio przez fachowców poprawionej, bo przecież oryginał jest rozmazany, niechlujny, i może pora to wreszcie powiedzieć: brzydki, a w końcu kolor to kolor, fiolet musi być fioletem, światło światłem, talerze na stole powinny być porządnie ułożone. Jeszcze nad moim łóżkiem przypominam sobie anioła stróża frunącego nad dziecięciem zmierzającym w stronę przepaści. Sztuka ponadkonfesyjna i ponadczasowa.
Krzyż nie wisiał? Nie. Krzyży się w domu nie wiesza. Dzisiejsze „nasze” spory o krzyż są kompletną abstrakcją dla ewangelika, bo krzyż może być tylko w kościele, na cmentarzu, a jeśli na ścianie, to w domu zborowym.
Zbyt ważny symbol? Tak ważny, że się po chałupach go nie wieszało. Owszem, biskup Andrzej Wantuła z Jerozolimy przywiózł mojej matce krzyżyk z drzewa sandałowego, a ona go powiesiła na makatce, ale ta para potrzebowała krzyża jako oręża, straszliwe pokusy ich nękały... Natomiast w starych domach ewangelickich nie było krzyża, starzy luteranie wzorem Reformatora dawali radę szatanowi gołymi rękami... Za to stale w centralnym miejscu na stole leżała Biblia. Krzyżami upamiętniają bracia katolicy miejsca różnych wypadków, ale też cudów. Natomiast moi bracia ewangelicy mają negatywną obsesję na punkcie wspólnego działania człowieka i Pana Boga, przynajmniej tak to było dawniej. W ogóle nie ma czegoś takiego jak ramię w ramię z Bogiem. Bóg działa, a człowiek się temu poddaje, bądź nie. Tak było u Lutra, który przez taką interpretację paradoksalnie Boga oddalił od ludzi, choć intencją było przybliżenie. Luter, jak powszechnie wiadomo, przetłumaczył Biblię na język niemiecki i uczynił ją dostępną. A szkoda, jaka z tego wynikła, była taka, że to jednak nie jest książka, którą powinni wszyscy czytać, bo wówczas „każdy ma swój strój”: czytamy se po chałupach i nagle w co drugiej prorok albo teolog, albo ksiądz, albo święty, bo On Jeden prawdziwie słowo zrozumiał. Za wysoka liczba powołań kapłańskich zawsze trochę podejrzana, a zawrotna liczba powołań prorockich? My zakładamy, że Pan Bóg może interweniować zawsze, kiedy mu się chce i w każdym miejscu. W związku z tym nie budujemy mu kapliczek, bo byśmy musieli wedle tej logiki całą kulę ziemską szczelnie pokryć kapliczkami.
U ewangelików nie ma cudów? Poza biblijnymi nie ma. Jakbyś miał, odpukać, dziecko ciężko chore i byś był ewangelikiem, i byś pojechał z nim do jakiegoś „apostoła uzdrowiciela”, to byś raczej to musiał ukrywać, bo tylko Jezus, Bóg Ojciec i Duch święty uzdrawiają.
Nie wierzę, że religijny rodzic nie modli się o zdrowie dla dziecka! To jest oczywiście nieuniknione, ale ja referuję duchowość starych lutrów. Modlisz się, ale nie negocjujesz. U nas, na przykład, nie ma żadnej modlitwy za zmarłych. Wyprowadza się zmarłego z domu na cmentarz, ale temu towarzyszy „Ojcze Nasz” oraz pieśni śpiewane na okazję pogrzebu. Pamiętam to ze swojego dzieciństwa. W latach 50. widziałem najwięcej nieboszczyków w swoim życiu, bo babka szła na każdy pogrzeb. Wisła była mała, luteranie byli niesłychanie zżyci, zwykle umierali w domach – umrzeć w szpitalu było straszną rzeczą, medycyna nie stała tak wysoko... Zatem w odpowiednio zaciemnionej izbie chałupy stała otwarta trumna. Masa kwiatów, bo to załóżmy był upalny czerwiec, a nieboszczyk nieraz w domu dwa dni czekał na pogrzeb (w tamtych warunkach lód, nawet jak się u kogoś od zimy w piwnicy-zimnicy zachował, przy pielęgnowaniu zmarłych nie był używany). Kwiaty zatem były niezbędne. Stały w wiadrach. A wokół trumny ludzie ubrani ciepło, mężczyźni w czarnych kabotach, kobiety w szatkach. Pot się leje. Wchodziłeś do takiej izby, załóżmy na drugi dzień, to wrażenie było przytłaczające. Z tego powodu nie lubię kwiatów ciętych.
A jakie pieśni – psalmy? Z kancjonału na okoliczność pogrzebu. Mam tu taki kancjonał, po babce. U mnie, bracie, wszystko pod ręką, jak na starej parafii. Tego po chałupach już nie ma. Każdy dział życia ma tu swoją pieśniczkę. Zobacz: „Śpiewnik dla chrześcijan ewangelickich” i podpis „Maria Czyżowa z Chmielów” i adres: Wisła 569.
Kancjonał z 1865 roku. Pierwsze wydanie, to jest siedemnaste, teksty rzecz jasna XIX-wieczne. Jeszcze mój rocznik miał fart i wkuwał dawne. Dziś są nowe tłumaczenia, nawet jak lepsze, to nie moje. Wracając do luterskiego pogrzebu, zmarły jest już w rękach Pana Boga i żywi nie powinni Najwyższemu podpowiadać, co ma zrobić, wszechmoc Jego jakąś protekcyjną modlitwą mącić. Takie podejście przełożyło się na widzialne znaki i klasycznym tego przykładem jest zwyczaj niepalenia świateł na grobach. Ewangelickie cmentarze mego dzieciństwa były ciemne. Palenie lampek jest zawsze dawaniem jakiegoś sygnału zmarłemu, a jeszcze być może, nie daj Panie Boże, podtrzymywaniem jego życia – ogień z natury rzeczy jest zawsze symbolem życia. Pokolenie śpiewające z takich jak ten kancjonałów, czyli pokolenie moich dziadków, bo już nie rodziców, bardzo było ortodoksyjnie przywiązane do ciemnych cmentarzy. Jeżeli ktoś nieopatrznie zapalił na bliskim babki grobie jakieś światełko, to ona z furią je wyrzucała, bo uważała to za bluźnierstwo, a nie za przyjazny zmarłemu gest. Ktoś pozbawiony instynktu religijnego rozbudził duszę śpiącą, a tego nie wolno robić! Trzeba duszy pozwolić odejść. Nie interweniować, nie modlić się, bo zaraz ci opowiedzą o wdowie po księdzu Kubaczce z Goleszowa.
Co opowiedzą? Opowiedzą, że Pastorowa nie poradziła sobie ze śmiercią męża, który młodo umarł, chyba nawet pięćdziesiątki nie miał. Bardzo się kochali. Stąd straszliwa jej rozpacz, codzienne chodzenie na cmentarz, co prawda, bez palenia świeczek, ale żałoba wszechogarniająca... Po prostu nie dała odejść duszy męża. W domu zaczęło straszyć – zmarły pastor wrócił i atakował szczególnie nowego księdza. Ponoć w figlarny sposób, bo lubił mu strzelać szelkami. Śmiejesz się, ale gdybyś to usłyszał, jak masz siedem lat, ćma na zewnątrz, Goleszów dwa kroki, za naszym stołem siedzi Pastorowa jak zwykle ubrana niczym dusza potępiona na czarno, rozdygotana, z woalką na twarzy – jak byś wtedy słuchał, jej opowieści, to by ci nie do śmiechu było. Zaręczam. To bardzo głęboko wchodziło i zostawało, i trwa, i dreszcz tamtego przerażenia też trwa... Między innymi o zaniku tożsamości luterskiej świadczy, że teraz na grobach luterskich pali się świeczki bez problemu. Słyszałem nawet taką argumentację, że to polski obyczaj, więc jak ewangelicy nie chcą palić lampek, to niech się nie dziwią, że czasami są traktowani jako nie-Polacy. Moja odpowiedź jest taka, że do wielobarwności różnych polskich obyczajów polscy ewangelicy mogą dodać także swój obyczaj zgaszonego cmentarza. Teraz niestety grób ewangelicki nie różni się od grobu katolickiego. A dawniej się różnił i to było dobre. Na grobie kiedyś kultowego księdza Samca na cmentarzu w Wiśle jest co roku na Wszystkich Świętych kilkaset lampek. Babka by to uznała, gdyby żyła, za dopust Boży. Kolejny przykład wchłaniania ewangelików przez katolicyzm to zanik jutrzni. W Boże Narodzenie dawniej odprawiało się jutrznię o piątej rano. Dawniej w Wiśle była jedna tylko parafia i z Malinki, z Czarnego, czy ze Stożku na przykład, trzeba było iść do kościoła dwie, trzy godziny, jak śniegu nasuło – dłużej. Więc, żeby dojść na jutrznię, to oni rzeczywiście musieli zjeść wieczerzę i iść prawie jak na pasterkę. Ale nie zdarzało się, żeby ktoś nie przyszedł. Zgodnie z zasadą: im dalej, wyżej, trudniej, tym punktualniej w kościele. Dziś prawie na całym Śląsku Cieszyńskim z jutrzni uczyniono quasi-pasterki – już nie jutrznia, ale jeszcze nie pasterka, czyli nabożeństwo o 23.00. W obecnej przeto sytuacji od katolików dzieli nas 60 minut...
Odnowa charyzmatyczna, podobna do tej u katolików, trafiła także na Śląsk Cieszyński. Co Ty o tym sądzisz? Zdarzało mi się słuchać ich świadectw wygłaszanych na ogół przed nabożeństwem (bo to jednak jest ruch pozakościelny). Ludzie już siedzieli w ławkach. Wychodził przed ołtarz charyzmatyk i zaczynał przemawiać. Prawie natychmiast: trans! Oczy zamknięte, nogi ugięte, kolana złączone i w takim przykurczu, jakby zgoła nieduchowna potrzeba przypiliła. Widać było, że to jest psychiczne, co tu dużo gadać. Kościół katolicki też ma raczej powściągliwy stosunek do takich różnych zjawisk, choć u was cuda są możliwe. Kościół bez tradycji nie jest do obrony. Zwłaszcza przy tak otwartej formule jak Kościół ewangelicki.
To znaczy? Kształt Kościołów protestanckich jest otwarty z definicji, bo to jest ciągłe pogłębianie lektury Biblii. A Biblia to jest książka żywa... Otwarcie w każdym razie znacznie większe niż u braci katolików. I to jest niebezpieczne, bo za Reformatorem pojawiają się następni i następni...
Zachowawczość jest czymś pozytywnym? Mnie się podobały dawne nabożeństwa, śpiew wszystkich zborowników, stare kancjonały, starzy księża. Mnie się podobał ksiądz Wantuła jako biskup. Po prostu pamięć mojego dzieciństwa wskazuje mi to, co było ważne. Ja na to nic nie poradzę. Ja to wezmę do grobu. Przecież nie będę teraz nagle mówić, że Dzięgielów z dzisiejszymi charyzmatykami jest ważniejszy. Nie ma ludzkiej siły, która by mnie do tego przekonała. Powaga nabożeństw w kościele w centrum Wisły jest nie do przebicia w mojej świadomości przez nic innego. Żałuję, że nie ma ciemnych cmentarzy. Żałuję, że z języka wyszło: „księże pastorze”...
Jak się teraz mówi? „Księże”, a nieraz jeszcze gorzej: „Księże Arturze” – toczka w toczkę tak jak u braci katolików. Jesteśmy w cieniu Wielkiego Brata i on nam imponuje. Mieliśmy powściągliwe szaty: togę i albę. Alba biała, toga czarna. Teraz z niejasnych powodów niektórzy księża szyją sobie szaty zielono-złote na przykład. À la ornat. Był jeszcze luterok – taka jakby sutanna z guzikami do połowy uda. Nawiasem, mam w Wiśle bardzo podobny sweter – podobno bardzo mi do twarzy...
Rzeczywiście, teraz widzę, że tradycja katolicka jest o wiele bardziej zmysłowa. Wystarczy popatrzeć na kolory ornatów, które się zmieniają wraz z okresem liturgicznym... A u luteran absolutna powściągliwość, biało-czarny strój, zero obrazów, ale jednak... możesz mieć pastorową. Świat zmysłów jest dostępny i to dostępny w taki sposób, jak to mawiał świętej pamięci ksiądz Tischner, kładąc się na poobiednią drzemkę: „Nie budzić mnie pod żadnym pozorem, chyba że zniosą celibat”. Jest to ważna tęsknota?, nadzieja?, groźna perspektywa?, poważne zagrożenie? Kościoła katolickiego. A dla moich współbraci powód dumy i poczucia światowości, ewidentne źródło wyższości nad katolikami. Nieodpartych argumentacji o wyższości księdza żonatego (który notabene może się rozwieść) nad księdzem starym kawalerem ci oszczędzę. Groźniej się robi dalej – gdy mówimy, że my akceptujemy środki antykoncepcyjne, mamy bardziej liberalne (choć dziwnie mało odróżnialne) podejście do in vitro i aborcji, itd. Wracając do światowości, gdyby katolicy zlikwidowali spowiedź uszną, to byliby już całkiem na wysokim poziomie – tak my, lutry, myślimy.
Jak sobie radzicie z grzechem bez spowiedzi usznej? Przed Panem Bogiem się spowiadamy. Jakkolwiek to brzmi, jestem kibicem moich lutrów. I nie bardzo jestem w stanie sobie wyobrazić, że idę do spowiedzi i opowiadam księdzu coś do ucha. Ale mogę zazdrościć momentu uwiarygodnienia mojej wiary wtedy, gdy wstaję z kolan od konfesjonału – momentu, który moi bracia traktują jako represyjny. Grzeszyłem, a zostało mi wybaczone – to jest bezpieczniejsze niż: „Bądźcie doskonałymi jako Pan wasz w niebiesiech doskonały jest”. Literalne traktowanie takiego wezwania przez gromadkę zakompleksionych lutrów w katolickim kraju prowadzić może do niedobrych efektów. Na szczęście upodobnianie do katolicyzmu pozwala na rozsądne podejście do kwestii doskonałości. (Śmiech)
W jednym z ostatnich odcinków „Drugiego dziennika”, powołując się na Maraia, piszesz o grafomańskim dążeniu do pełni jako o groźnym złudzeniu i przeciwstawiasz mu troskę o szczegół. Pomyślałem, że stajemy się religijnymi grafomanami, gdy wydaje się nam, iż uchwyciliśmy pełnię. Ważniejsza okazuje się troska o szczegóły. Tym bardziej że moje „katolickie szczegóły” nie wykluczają Twoich „luterskich szczegółów”. Nie musimy budować tożsamości na wzajemnym wykluczaniu się. Podoba mi się ta religijna interpretacja grafomana. Trzeba trzymać się swoich szczegółów. W ogóle luter tkwi w szczegółach... Nieuchwytny, a głęboki fundament jest ten sam u katolików, co i u lutrów.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kierownik działu Wiara w „Tygodniku Powszechnym”. Ur. 1966 r., absolwent Wydziału Mechanicznego AGH, studiował filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i teologię w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów. Opracowanymi razem z… więcej
Pisarz, dramaturg, scenarzysta, felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie pracował do 1999 r. Laureat Nagrody Literackiej Nike oraz Nagrody Fundacji im. Kościelskich. Autor przeszło dwudziestu książek, m.in. „Bezpowrotnie utracona leworęczność” (1998), „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2013