Dramaty z placu Paryskiego

Są miejsca, które idealnie nadają się na scenerię historycznych tragedii. W Niemczech jest nim plac przed Bramą Brandenburską. Tu zaczął się pierwszy akt największej tragedii Niemców. I również tutaj - jej akt drugi i trzeci.

18.02.2008

Czyta się kilka minut

75 lat temu, 30 stycznia 1933 r., Adolf Hitler otrzymał nominację na kanclerza. Tego dnia wieczorem tysiące odzianych na brązowo członków SA - partyjnych bojówek Narodowo-

-Socjalistycznej Niemieckiej Partii Robotniczej NSDAP - maszerowało z płonącymi pochodniami przez Bramę Brandenburską. Zwiastowali nadejście nowej epoki, która miała trwać tysiąc lat, ale trwała dwanaście, zamieniając w tym czasie w morze ruin Niemcy i Europę. W ten sposób plac Paryski - z Bramą Brandenburską, symbolem słynnym na cały świat - stały się scenerią pierwszego aktu jednej z największych tragedii XX w. Po nim nastąpiły akty kolejne. Po czym, na końcu - paradoksalnie - happy end.

1933: Adalbert Hitler

Mroźne styczniowe dni 1933 r. - poprzedzające to, co Hitler nazwał potem otwarcie "przejęciem pełnej władzy" nad narodem niemieckim - jawią się dziś jako ciąg gigantycznych pomyłek.

Jeszcze na kilka tygodni przed 30 stycznia nikt, absolutnie nikt nie dostrzegał w Hitlerze zagrożenia. W Nowy Rok liberalna prasa była pewna: partia Hitlera jest skończona. "Gwałtowny atak narodowych socjalistów na demokratyczne państwo został odparty" - pisał 2 stycznia renomowany dziennik "Frankfurter Zeitung". Podobnie rzecz oceniał "Vossische Zeitung", nawiązując do walk frakcyjnych wewnątrz NSDAP: "Republika została uratowana. Nie, nie dlatego, że ktoś jej bronił. To napastnicy załatwili sami siebie".

Również lewicowo-liberalny "Berliner Tageblatt" cieszył się, że NSDAP weszła na równię pochyłą, i ironizował w noworocznym wydaniu: "A wszędzie, na całym świecie, ludzie ciągle mówią o tym, no, jakże on miał na imię... a właśnie, o Adalbercie Hitlerze".

Żadne z ówczesnych niemieckich mediów nie doceniło Hitlera i jego ruchu. Nie tylko one: podobnie myślały elity władzy. Także politycy, którzy 30 stycznia posadzili go na fotelu kanclerza (tj. premiera) w nadziei, że posłużą się nim, a potem się go pozbędą. Stało się na odwrót: to Hitler, gdy znalazł się w siodle, pozbył się swych protektorów.

Ale nie tylko niemieccy dziennikarze i politycy w tak fatalnie błędny sposób analizowali sytuację polityczną. Słynny "New York Times" pisał 1 stycznia 1933 r. w relacji swego korespondenta z Berlina o schyłku Hitlera i jego radykalnej partii: "Od kiedy w sierpniu 1932 r. prezydent von Hindenburg odmówił Hitlerowi pełni władzy, formacja ta miota się w bezsilności, a jej słabość pogłębiła się po tym, jak w listopadzie Hindenburg ponownie pokazał Hitlerowi, gdzie jego miejsce. NSDAP zamienia się w bezkształtną masę, pozbawioną silnego kierownictwa i przekonującej siły napędowej".

Nawet gdy demagog został szefem rządu, ważne zagraniczne gazety komentowały to spokojnie: "Możliwe, że sprawowany urząd szybko wyczerpie siły nowego kanclerza i równie szybko spadnie jego reputacja jako kogoś, kto potrafi czynić cuda" - uspokajał 2 lutego paryski "Le Temps" (poprzednik "Le Monde"). A "New York Times" komentował beztrosko: "Nie ma powodu do niepokoju. Może się okazać, że zobaczymy wkrótce okiełznanego Hitlera, jakim zresztą chce go widzieć wielu Niemców".

Jedynie w Polsce wieści z Berlina budziły co najmniej sceptycyzm. 31 stycznia "New York Times" donosił w korespondencji z polskiej stolicy: "Kręgi polityczne w Warszawie uważają, że już wkrótce zobaczymy prawdziwe oblicze Niemiec. Europa rychło dostrzeże wtedy niemieckie niebezpieczeństwo, tak mówi się w Warszawie. A im szybciej się to stanie, tym lepiej dla Polski". Ale nawet Polacy nie przypuszczali wtedy, że umundurowane hordy, które dzień wcześniej paradowały po placu Paryskim, za kilka lat będą defilować w stolicach kolejnych krajów Europy.

1945: "Gdzie wódz, tam zwycięstwo!"

Wielu, także wielu Niemców, którzy jeszcze parę dni wcześniej wyśmiewali Hitlera, odczuło szybko, że 30 stycznia 1933 r. dokonało się coś więcej niż tylko powołanie nowego rządu. Odtąd Niemcy nie były już takie jak wcześniej. Marsz Hitlera, który zaczął się na placu Paryskim, pociągnie za sobą krwawy ślad - przez Warszawę, Paryż, Stalingrad, Auschwitz. Skończy się po 12 latach, 3 miesiącach i 2 dniach - z bilansem 60 mln zabitych - a jego koniec dokona się znowu na placu Paryskim.

Gdy 2 maja 1945 r. dowódca obrony Berlina kapituluje przed Armią Czerwoną, zaczyna się akt drugi dramatu. Tylko scenografia się zmieniła: plac Paryski, otaczające go świetne budowle, gmach parlamentu (Reichstagu) - wszystko leży w gruzach, podobnie jak miasto i kraj.

W tamtych dniach nie ma gazet. Prasa nazistowska przestała ukazywać się na kilka tygodni przed końcem wojny. W otoczonym Berlinie wydawana jest tylko, sporadycznie, propagandowa gazeta "Der Panzerbär - Kampfblatt für die Verteidiger Gross-Berlins" ["Pancerniak. Żołnierskie pismo dla obrońców Wielkiego Berlina" - red.]. W ostatnim numerze, z 29 kwietnia, mowa jest o "heroicznych zmaganiach" i "potrzebie złapania głębszego oddechu" przed ostatecznym zwycięstwem. Bo przecież: "Gdzie jest Hitler, tam jest zwycięstwo!" - brzmi tytuł artykułu. Dzień później dyktator popełni samobójstwo w swym bunkrze, usytuowanym w pobliżu placu Paryskiego.

Niemcy przegrywają wojnę tak totalnie, jak totalnie ją prowadzili. A plac Paryski, kiedyś miejsce ćwiczeń armii pruskiej, potem nobliwy adres ambasad i hoteli (przez berlińczyków zwany "dobrym adresem"), ten liczący półtora hektara kawałek stolicy - staje się pograniczną pustynią. Po jednej stronie Bramy Brandenburskiej (uszkodzona, przetrwała wojnę) rozwija się komunistyczna dyktatura, po drugiej demokracja na wzór zachodni. Jeszcze można przejechać przez Bramę, jeszcze można przekraczać granicę między sektorami. Ze wschodu na zachód uczyni to ponad 3 mln ludzi - w jedną stronę.

1961-1989: Niemcy strzelają do Niemców

Trzeci akt dramatu zaczyna się nocą z 12 na 13 sierpnia 1961 r., a sceną jest znów plac Paryski. NRD-owskie oddziały blokują granicę między wschodnim sektorem Berlina a sektorami zachodnimi, a że Brama Brandenburska stoi na linii granicznej, przejazd przez nią zastawiają wozy bojowe. Pod taką osłoną (i strażą) robotnicy zaczynają stawiać coś, co do historii przejdzie jako "mur berliński".

Początkowo jest to rzeczywiście mur z cegieł i pustaków, wzmocniony zaporami z drutu kolczastego. W kolejnych latach zastąpi go system wymyślnych zapór, płotów i wież strażniczych, wsparty przez takie wynalazki myśli technicznej, jak sensory ruchu czy urządzenia samostrzelające. Kto chce go przekroczyć nielegalnie, ryzykuje życiem: Niemcy strzelają do Niemców tak, aby zabić. Brama Brandenburska staje się symbolem podziału miasta, kraju, kontynentu, świata.

I także wtedy, przed 13 sierpnia 1961 r., mędrcy zawiedli. Wprawdzie berlińczycy z zachodnich sektorów odczuwali od wiosny rozmaite nowe szykany, czuli zaciskającą się obręcz, która wkrótce sprawi, że do ich miasta dostać się będzie można tylko drogą lotniczą (potem także wydzielonymi korytarzami tranzytowymi dla samochodów i pociągów). A że fala uchodźców z NRD nie malała, wielu zadawało sobie pytanie, jak długo władze NRD będą się przyglądać eksodusowi swych obywateli. Plotki krążyły; padło nawet słowo "mur" - na konferencji prasowej z udziałem Waltera Ulbrichta, szefa wschodnioniemieckiej partii komunistycznej. Ale nikt nie potrafił sobie wyobrazić, że można hermetycznie zamknąć kilkumilionową metropolię - że ktoś w ogóle może wpaść na taki pomysł.

Trzeci akt dramatu z placu Paryskiego trwał 28 lat, 2 miesiące i 27 dni. Nocą z 9 na 10 listopada 1989 r. "mur" runął: gdy pod naciskiem własnych obywateli władze NRD otwarły granicę, setki ludzi wdrapały się na betonową zaporę, tańcząc z butelkami szampana. Taki był koniec tragedii, która zaczęła się tu 75 lat temu. Happy end - nie tylko dla Niemiec.

Przełożył Wojciech Pięciak

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2008