Dotyk nagiego losu

Obsesyjnie wraca do mnie pytanie, co jest bardziej realne: materialna rzeczywistość czy to, jak w nią wierzymy? W świecie “Julii" nic nie jest oczywiste, pękają wyobrażenia na temat bliskich ludzi, zdarzeń, związków, hierarchii wartości.

PAWEŁ T. FELIS: - Oglądając film “Julia wraca do domu", myślałem o Hanemannie z powieści Stefana Chwina, którą zamierza Pani sfilmować. Nie z powodu fabularnych analogii, ale podobnie zarysowanego wewnętrznego dojrzewania. Julia, jak Hanemann, rzuca życiu wyzwanie, nie chce mu się poddać, a jednocześnie musi zaakceptować fakt, że życie nigdy nie jest takie, jakbyśmy chcieli.

AGNIESZKA HOLLAND: - Jestem bardzo przywiązana do “Hanemanna", chociaż wciąż nie mogę znaleźć środków na realizację tego filmu. Nie planuję cyklów, nie jestem konceptualistką, zaś w filmowym biznesie o produkcji decyduje często przypadek. A jednak moje projekty z ostatnich lat w przedziwny i nie do końca zrozumiały dla mnie samej sposób zazębiają się i spotykają. Tak jest też z Julią i Hanemannem.

Julia jest osobą, która cały czas balansuje między akceptacją życia a rezygnacją - i w tym zawieszeniu próbuje odnaleźć siebie. Nie chce zrezygnować z własnych nadziei, pragnień, nie potrafi żyć mimowolnie, bezwiednie zgadzać się na to, co ją spotyka. Ale wszystko zmienia się, kiedy nagle dotyka nas nagi los. Julia nie chce mu się poddać, ale też zaczyna rozumieć, że - jak Hanemann - nie może z nim walczyć.

  • Uwierzyć, że cud istnieje

- Wtedy zaczyna wracać do domu.

- Po angielsku tytuł brzmi “Julie Walking Home". Nie chodzi bowiem o powrót, ale o proces chodzenia, dojrzewania, wracania. Tym domem nie jest Polska ani rodzina. Raczej...

- Nagi los?

- Tak. Zgoda na nagi los. Julia uczy się akceptacji tego, co nieuniknione, niełatwej zgody na słabość i niedoskonałość naszych bliskich, wreszcie na życie, które zawsze niesie podskórnie coś ciemnego, naznaczone jest niespełnieniem i dramatem. Jej dojrzewanie do siebie to dla mnie pytania, na które nie mam odpowiedzi. Czy godząc się na los, rezygnujemy z wolności - czy przeciwnie, stajemy się bardziej wolni? Tracimy czy zyskujemy? Czy w życiu rzeczywiście najważniejsze są emocje?

- Tę świadomość ciążącego nad nami losu morderca Gary z ostatniego Pani filmu “Strzał w serce" zamyka w znaczącym zdaniu: “Zawsze jest jakiś ojciec".

- Nie chodzi oczywiście o Freudowskie przekleństwo dzieciństwa, ale o to, że nasze wybory nie są tylko nasze. Przeszłość, okoliczności, inni ludzie, nasze emocje i ograniczenia - to wszystko w jakimś sensie nas determinuje. Naszej wiary, że sami decydujemy w pełni o życiu i losie, nie sposób obronić. Ale to nie znaczy, że można się poddać.

- Przekonuje się o tym również Julia. Bo dla mnie to także film o niekonsekwencji - naszego życia, ale i nas samych.

- Często - jak w przypadku Julii - zdarza się, że potępiamy jakiś wybór, a za chwilę dokonujemy bardzo podobnego. I okazuje się, że ten wybór ma już zupełnie inne znaczenie, pociąga za sobą inne skutki. Wszystko rozgrywa się między jednym człowiekiem a drugim, między człowiekiem a tęsknotą, życiem a śmiercią. To tajemnica, której nie ośmieliłabym się wyjaśniać. W “Julii" próbuję jej zaledwie dotknąć.

- Z tego powodu niektórzy nazywają Pani film metafizycznym, z czym jednak trudno mi się zgodzić. Przecież bohaterowie “Julii" raczej wadzą się z Bogiem niż wierzą, noszą w sobie głęboką, zranioną tęsknotę za transcendencją, która spotyka się jednak z... cudem uzdrowiciela.

- Nie wiemy nawet do końca, czy Aleksiej rzeczywiście uzdrawia. Realizując “Trzeci cud" czy też spektakl “Dybuk" dla Teatru Telewizji bardzo chciałam uwierzyć, że cud istnieje. Może istnieć. Ale w “Julii" przeważa niepewność. Nie ma konkretnego, materialnego cudu.

- Choroba Nicholasa powraca...

- Tak. Sama mam zresztą do uzdrowień stosunek ambiwalentny. Nawet jeśli w większości to oszustwa i zabobony, istnieją przecież ludzie, którzy mają w sobie specjalny rodzaj energii i dzięki niej potrafią dokonywać rzeczy dla klasycznej medycyny niemożliwych. Spotkałam kilka osób, którym słynny w Polsce uzdrowiciel Harris - a Aleksiej w dużym stopniu wzorowany jest właśnie na nim - rzeczywiście pomógł, chociaż same były do niego nastawione sceptycznie. To sprawy, przy których nasz rozum kapituluje. W dzisiejszym świecie wywołuje to dotkliwy dyskomfort. Wszystko, co ma wymiar niematerialny, coraz częściej wywołuje lęk, a nawet pogardę.

  • Nie znajdują Boga

- Ale jednocześnie - jak w przypadku bohaterów Pani filmu - dramatyczną tęsknotę.

- To chyba bardzo współczesne, bolesne doświadczenie. Bohaterowie “Julii" są zarazem blisko religii - i daleko. Odczuwają religijny zawód, ale też nie dający się niczym zapełnić brak. Nie wiem zresztą nawet, czy tłumy prostych ludzi, ale również lekarzy, a nawet księży, chcą spotkać się z uzdrowicielem, bo wierzą albo szukają wiary - czy idą z ciekawości, a może rozpaczy? Dlatego bohaterowie mojego filmu nie znajdują Boga ani cudu, ale siebie.

- I zaczynają rozumieć, że nic nie jest takie, jak się wydaje. Widać to może zwłaszcza w związku Aleksieja i Julii. Oboje są zafascynowani sobą, ale może bardziej własnym wyobrażeniem o partnerze.

- To pytanie, które niemal obsesyjnie wraca do mnie od czasu filmu “Olivier, Olivier" - co jest bardziej realne: materialna rzeczywistość czy to, jak w nią wierzymy? W świecie “Julii" nic nie jest oczywiste, pękają wyobrażenia na temat bliskich ludzi, zdarzeń, związków, hierarchii wartości. Chodzi nie tylko o to, jak patrzą na nas inni, ale też jak widzimy samych siebie. Mąż Julii, Henry, wydaje się przecież z początku bezmyślnym samcem, szukającym idiotycznych usprawiedliwień dla swojej zdrady małżeńskiej. Okazuje się jednak, że naprawdę kocha Julię. I jest dojrzalszy, niż sam mógłby przypuszczać. On też - jak Julia - godzi się z losem.

- Tę niejednoznaczność, wielowymiarowość bohaterów i całej historii znakomicie odzwierciedla w filmie sposób narracji.

- Cieszę się, że pan to zauważył, bo niektórzy uważają to za błąd. A mnie męczą już filmowe historie, w których po pierwszych trzech minutach wiadomo, co stanie się dalej. Dlatego w “Julia wraca do domu" wątki wprowadzane są na zasadzie zaskoczenia, niejako zanegowania poprzedniego - po to, by spotkały się na końcu i oświetliły nowym sensem. Tę - wbrew pozorom - precyzyjną konstrukcję nazwałam formą sonatową.

- Zmienność konwencji, głównych wątków, a nawet sposobu ich filmowania paradoksalnie sprawia, że historia staje się bardziej autentyczna, bliższa codziennemu życiu.

- Zdarza mi się słyszeć zarzuty, że fabuła i konstrukcja tego filmu jest nieprawdopodobna, zbyt wymyślna. A przecież tak właśnie przebiega nasze życie!

Ale chodziło mi też o coś więcej. Kiedy myślałam o historii Julii, wielowarstwowej, wewnętrznie ambiwalentnej, starałam się znaleźć dla niej odpowiednią, nielinearną formę. To nie tylko chęć odwzorowania życia, ale też próba nadania w ten sposób nowych, dodatkowych znaczeń.

- Jak u Czechowa.

- Tak. Z tego powodu jego dramaty wywoływały bezradność interpretatorów, a wszelkie próby zamknięcia wieloznaczności w ramach określonego kanonu kończyły się fiaskiem. Oczywiście nie przyszłoby mi do głowy porównywać się z Czechowem. Przyznaję tylko, że jest on dla mnie do dziś jednym z najważniejszych źródeł inspiracji.

- W filmie pojawia się wiele, nie tylko formalnych, śladów, które sugerują, że “Julię" można czytać w sensie metaforycznym - jak parabolę ludzkiego losu. Ale przecież jest to przede wszystkim realistyczna, poruszająca autentyzmem współczesna historia.

- Chciałam, żeby ten film, który można odczytywać na wielu poziomach, był jednocześnie prostą, wzruszającą, mądrą opowieścią, odwołującą się do zwykłych doświadczeń, nieobcych każdemu z nas. Scenariusz opiera się zresztą na autentycznych wydarzeniach z życia mojej przyjaciółki. Ta historia przez wiele lat nie dawała mi spokoju. Zrealizowałam w tym czasie kilka filmów poruszających w pewnym sensie podobne tematy i problemy. Ale może właśnie “Julia wraca do domu" jest z nich filmem mi najbliższym. I najbardziej osobistym.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2003