Koło życia. Jak wyglądają świeckie ceremonie

Monika Stasiak, doradczyni rytualna: Każdy ma w sobie potencjał tworzenia działań symbolicznych. Potrzebujemy rytuałów.

25.07.2022

Czyta się kilka minut

 / KARINA KRYSTOSIAK
/ KARINA KRYSTOSIAK

SZYMON ŻYŚKO: Kto prosi o świeckie ceremonie?

MONIKA STASIAK: Zauważam dwie grupy. Jedną są poszukujący, którzy albo byli związani wcześniej z jakąś religią (głównie katolicką), albo są po prostu spragnieni duchowości i próbują ją wyrażać rytualnie. Drugą są osoby, które już nie godzą się na uczestnictwo w rytuałach mainstreamowych, potrzebują czegoś indywidualnego i szukają kogoś, kto pomoże im to uporządkować.

Czy proszący o rytuały tłumaczą się z tego, że kiedyś byli wierzący? Mają syndrom sierot po katolicyzmie?

To temat, który prędzej czy później wypływa w rozmowach. Sama o to pytam, bo to ważne z punktu widzenia np. odbioru przez otoczenie lub ich potrzeb. Tacy ludzie mogą szukać czegoś, co wciąż jest blisko Kościoła. Ale czy spotykam sieroty? Chyba nie. Rzeczywiście pojawia się wątek tego, że ktoś był wierzący, ale odszedł od Kościoła i układa sobie na nowo życie duchowe bez poczucia porzucenia.

Jak wygląda przykładowy ślub świecki?

Etnograf Arnold van Gennep, badając obrzędy przejścia, wyróżnił w nich trzy fazy. Najpierw następuje wyłączenie z poprzedniej roli. Po niej mamy fazę liminalną, czyli graniczną, kiedy nie za bardzo możesz już wrócić, ale jeszcze nie jesteś na nowym etapie. Jest to faza oddechu, zastanowienia się nad tym, co będzie dalej, osadzenia się w tej przestrzeni. Pozwala na uporządkowanie i oswojenie emocji związanych z rytuałem przejścia. Pozwala poczuć, że jestem tu i teraz: nie ma mnie w poprzednim etapie, jestem gotowy na to, co będzie. Kolejna jest faza włączenia, czyli integracja z nową rolą, w której chcesz się znaleźć.

To struktura, która nie odnosi się tylko do ślubów, ale w ogóle do większości rytuałów, np. powitania dziecka, kiedy następuje wyłączenie go z fazy trochę nieokreślonej, ze stanu, kiedy dziecko nie jest jeszcze istotą społeczną, poprzez fazę graniczną, gdy trwa sam obrzęd, po włączenie w nową rolę już jako członka społeczności ludzkiej lub pozaludzkiej. Podobnie jest w rytuałach dojrzałościowych. W tradycyjnych kulturach bywało to – często brutalne – oddzielanie dzieci od matek, zwłaszcza chłopców. Poznawali święte nauki swojego plemienia lub społeczności. Byli przygotowywani, a następnie dopiero włączani w społeczność młodych mężczyzn lub kobiet, przyjmując przypisane im role kulturowe. Staram się to przenosić na rytuały świeckie, choć już w nowym kontekście, np. bez elementów przemocowych lub osadzenia w z góry przypisanych rolach płciowych.

O co Pani pyta przyszłych ­małżonków?

O świat wartości i o to, dlaczego decydują się na taką formę rytuału. Pytam, jak to się stało, że są ze sobą. Historia i wspólne wspomnienia są ważne, bo ich łączą. Pokazuję im też różne formy i symbole, i sprawdzam, czy są dla nich akceptowalne. Asi i Mikołajowi, z którymi pracowałam ostatnio, zaproponowałam np. formę spalenia czegoś z przeszłości jako symbol wyjścia z dawnej roli. Odpowiedzieli: „Nie, to jest straszne. Źle nam się kojarzy”. Jest w tym dużo pracy z indywidualną wrażliwością osób.

Po ustaleniu kształtu ceremonii jest próba?

Para wchodzi w to na żywioł. Przeżywa swoją ceremonię raz, tu i teraz. Rzeczywiście mogłoby się wydawać, że z próbą będzie prościej, mniej stresu. Nie chodzi jednak o to, żeby całość wyreżyserować. Młodzi znają strukturę ceremonii, wiedzą, jak będzie wyglądał rytuał, i to daje im poczucie bezpieczeństwa. Moją rolą jest przeprowadzić ich przez cały proces zgodnie z ich wrażliwością. To nie jest przedstawienie w teatrze, tylko coś skierowanego do ich wnętrza. Budujemy zaufanie i relację. Dla mnie to zawsze poruszające, że ktoś wpuszcza mnie do swojego świata. Są takie rzeczy, które zostają również we mnie.

Jakie konkretne symbole towarzyszą nowożeńcom w trakcie rytuału?

To działania i gesty, które znamy już z wielu innych kultur. Z Asią i Mikołajem na początku zapaliliśmy świecę, która krążyła między zebranymi jako zawiązanie kręgu, wspólnoty. Ogień jest symbolem przemiany i jedności. Następnie weszliśmy w przestrzeń wody. Krążyła między nami miseczka z wodą jako symbol oczyszczenia przestrzeni i przygotowania jej na wydarzenie kulminacyjne.

Podczas ślubu korzystam też z turówki, ceremonialnej trawy, która pojawia się w kulturach rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej. Doskonale wyraża ważny kontekst: zaplatanie i rozplatanie. Pierwszym gestem jest rozplatanie warkoczy trawy każdej z osób, co oznacza rozejście się części powiązań z poprzednim życiem i rolą. Towarzyszy temu oddanie przedmiotu z dzieciństwa mamie i tacie. Później następuje faza liminalna: zasłonięcie oczu. Ciemność uważana jest za przestrzeń przejścia, w której wiele się może wydarzyć. To dla młodej pary moment ochłonięcia po pierwszej, wzruszającej części, w której następują przemowy rodziców i krewnych. W końcu następuje samo zaplatanie. Z dwóch pojedynczych warkoczy turówki młodzi tworzą jeden wspólny. Towarzyszy temu moje wprowadzenie: tłumaczę, że obie osoby są tak samo ważne w tym procesie. To rzeczywiste przelanie tekstu zawartego w napisanych przez nich przysięgach na konkretne działanie. Po wszystkim następuje zgaszenie świecy jako zakończenie ceremonii w świecie widzialnym, choć przecież ona nadal w nas pracuje.

Symbole w trakcie poszczególnych etapów rytuału mogą być różne: odcinanie, palenie, puszczanie czegoś na wodę… To zależy od tego, co do nas przemawia, działa na wyobraźnię, jest nam bliskie.

Jakiego rodzaju ceremonie Pani ­organizuje?

Podstawowe to wspomniana ceremonia powitania dziecka, która dotyczy zwykle noworodków lub rocznych dzieci. Następnie inicjacje dojrzałościowe, o które coraz więcej osób pyta, kiedy rówieśnicy idą do pierwszej komunii. Rodzice zastanawiają się, jak dokonać takiego obrzędu, który z jednej strony nie będzie wymuszony przez jakieś oczekiwanie zorganizowania imprezy, a z drugiej będzie nasz własny. Dalej są ceremonie ślubne i ceremonie pożegnania. Nie wykluczam, że będą pojawiały się inne. Część osób ma potrzebę wzmocnienia więzi, np. poprzez odnowienie przysięgi małżeńskiej. Kiedyś oglądałam relację z rytuału rozwodowego, co bardzo ciekawie wyglądało. Wymaga to oczywiście współpracy obu stron: rozejścia na takim poziomie, że uznajemy ten proces i oboje się z nim godzimy. Pojawiał się w nim symbol rozdzierania tkaniny i ponownego sczepiania go za pomocą agrafek. Już jesteśmy odrębnymi częściami i nie łączy nas to, co dotąd łączyło, ale nie chcemy, żeby te więzi uległy zniszczeniu.

Zatrzymajmy się przy inicjacji dojrzałościowej. Czy to realna potrzeba dziecka na tym etapie rozwoju, czy raczej odpowiedź na wykluczenie brakiem pierwszej komunii?

Sama się nad tym zastanawiam. Myślę, że z jednej strony to potrzeba, żeby moment dojrzewania zaznaczać, ale z drugiej strony rytuały komunijne proces ten przyspieszają. Sam moment spokojnie mógłby jeszcze poczekać rok, dwa, trzy lata, kiedy te dzieciaki rzeczywiście będą czuły własną potrzebę. Mamy tu więc pewien kompromis: łączenie potrzeb rodziców i potrzeb dzieci, by stać się częścią jakiejś grupy rówieśników. Myślę, że wierzące dzieci mają w komunii coś, co jest dla nich ważne nie tylko na poziomie imprezy, ale też przeżycia.

Inicjacja pozwala zaznaczyć moment wkroczenia w wiek dojrzewania, ułatwić ten czas, w którym zaczyna się zmieniać ciało i psychika. W nawiązaniu do ciałopozytywności – jak byśmy to dzisiaj nazwali – ułatwiamy dziecku zrozumienie, że te procesy są naturalne i będą się działy. Dajemy komunikat, że młoda osoba jest już na to gotowa i ma wsparcie rodziców, przyjaciół, krewnych.

Napisała Pani na swoim profilu w mediach społecznościowych: „Super, że nie chcemy obciążać dzieci ciężarem naszych wyborów światopoglądowych i szukamy dla nich alternatyw wobec obrzędów religijnych”. Czy inicjacja w zakresie świeckich wartości nie jest jednak obciążaniem dzieci wyborem światopoglądu rodziców?

W procesie wychowawczym zawsze wpływamy własnym światopoglądem na świat dziecka. Przy rytuałach świeckich dziecko jest jednak brane pod uwagę jako partner. Nie ma czegoś takiego, że narzucamy mu naszą wizję i ono musi się dostosować. Robimy coś, jeśli to dla dziecka jest w porządku.

Czyli dziecko ma udział w tworzeniu własnego rytuału?

To nie może się odbywać bez jego zgody i zaangażowania. Ja nawet nie chciałabym prowadzić rytuału, który jest wymysłem rodziców, a dziecko jest poza nim.

O czym nam mówią momenty przejścia? Dlaczego potrzebujemy ­rytuałów?

Spójrzmy choćby przez pryzmat narodzin. To ogromna zmiana dla wszystkich, i na wielu poziomach. Rzadko się mówi przyszłym rodzicom, że ich życie będzie teraz drastycznie inne. Rytuał służy więc zaproszeniu dziecka do naszego życia i gotowości na podzielenie się z nim przestrzenią, ale też uświadomieniu sobie, jaka zmiana właśnie zachodzi.

Niektórzy myślą: „po co nam ślub, już i tak jesteśmy razem”. Ludzie jednak dążą mimo wszystko do tego, żeby mieć potwierdzenie nie tylko w formie dokumentu. By poszło za tym coś więcej. Chcą przeżycia zakorzenionego w nich samych. Jedna z osób, której prowadziłam rytuał ślubny, powiedziała, że czuje się teraz wypełniona światłem. To coś, co pozwala przejść przez zmianę nie tylko na poziomie decyzji administracyjnej. Angażujesz w to całego siebie. Kiedy zaplatacie razem turówkę lub dokonujecie innego działania symbolicznego, łączycie się w sposób, którego słowa nie są w stanie wyrazić.

Wreszcie mamy te momenty związane z odchodzeniem, gdy musisz pogodzić się ze stratą jakiejś osoby. Rytuały są elementem przeżywania żałoby i godzenia się ze stratą. Widać to szczególnie w przypadku rodzin, których bliscy zginęli w taki sposób, że nie ma ciała. Dopóki nie pożegnasz tej osoby, dopóty trudno ci będzie robić cokolwiek dalej.

Przejścia zatem to momenty graniczne w naszym życiu, kiedy coś zyskujemy lub coś tracimy, a najczęściej jedno i drugie, bo jeżeli zyskujesz siebie jako część małżeństwa, to jednocześnie tracisz siebie jako osobę niezależną. Musisz się z tym oswoić.

Wyobraża sobie Pani rytuał dla kogoś, kto ciężko zachorował i chce się pogodzić z tym stanem, lub ­odwrotnie: wyszedł z ciężkiej choroby i wraca do pełni życia?

Myślę, że tak. Oczywiście zawsze warto zaprosić do tego procesu najpierw terapeutę, jeśli czujesz, że musisz to przepracować. Ja nie roszczę sobie takiego prawa, że wpłynę na czyjeś życie i uporządkuję je psychicznie. Można zresztą myśleć o rytuałach nie tylko jako o dużych wydarzeniach, ale też o takich, które są ważne dla nas indywidualnie. I samemu spróbować odnaleźć ich formułę.

Czyli mamy moc tworzenia własnych rytuałów i nie potrzebujemy do tego specjalnych łączników z duchową rzeczywistością?

Często tworzymy sobie mikrorytuały. Przykładem Serena Williams, która przed każdym serwisem odbija piłkę określoną ilość razy, co ma jej przynieść szczęście. Oczywiście na poziomie racjonalnym to nie ma nic wspólnego z wynikiem, jaki osiągnie, ale na poziomie nieracjonalnym czuje, że to w jakiś sposób działa. My też wykonujemy małe codzienne gesty, które nas programują, dodają sił. Każdy ma w sobie ten potencjał tworzenia działań symbolicznych. Łącznicy mogą pomagać w projektowaniu rytuałów przejścia, ale nie mają na to wyłączności.

A co kieruje ludzi do Pani? Bardziej potrzeba duchowości czy rytualizmu?

To jest połączone: rytuały są fizycznym wyrazem tego, co duchowe. Twórca współczesnego druidyzmu powiedział, że rytuały są poezją w świecie czynów. Na poziomie tego, co namacalne i realizowane czynami, pozwalają realizować potrzeby duchowe. Osoby, które proszą mnie o ceremonie rytualne, czasem potrzebują więcej duchowości, a czasem czegoś, co będzie bardziej skrojone pod nich. Ta duchowość nie przebija się tak mocno w ich pragnieniach.

Ale spotykam się też z ludźmi, z którymi ostatecznie ścieżki się rozchodzą. Kiedy ktoś pisze, że bierze ślub i chciałby „przy okazji jakąś ceremonię”, czuję, że z tego nic nie wyjdzie. Nie chodzi o zaproszenie na ślub firmy eventowej. Do mnie przychodzą osoby, które rytuał i przeżycie duchowe traktują jako coś, co wynika z głębi i realnej potrzeby.

Czy rytualizm jest zatem dobry?

Rytualizm rytualizmowi nierówny. Jeśli to przemyślany proces, w który angażujesz swój świat wartości, to nie widzę większych zagrożeń. Wyobrażam sobie natomiast taką sytuację, w której wchodzisz w jakąś strukturę z wygody. Ryzykiem jest brak otwartej rozmowy, w której celebrans lub doradca mówi wprost, że nie przychodzi rozwiązać problemów za pomocą rytuałów lub dać odpowiedzi na wszystko.

Angażuje Pani w ceremonie duchownych innych obrządków i religii?

Ostatnio para poprosiła o współudział w ceremonii pewnego zakonnika. O. ­Wojciech Drążek CMM działa w ­Ruchu Odnowy Kontemplacyjnej. To był kompromis pomiędzy częścią gości, którzy na różnych poziomach są wciąż związani z chrześcijaństwem, a potrzebą i dążeniem młodej pary do stworzenia własnego przeżycia duchowego. To było ciekawe połączenie. Najpierw medytacja i modlitwa głębi, w której można było uczestniczyć dobrowolnie, a po niej sama ceremonia rytualna. Nie było między nami konkurencji typu ksiądz kontra dziewczyna od ceremonii. Robiliśmy to w akceptacji, że istnieją różne ścieżki, którymi podążamy, i mamy w sobie zgodę, że duchowość objawia się różnie.

Czy istnieją rytuały przejścia, których nie znajdziemy w Kościele katolickim?

Można zapytać odwrotnie: czy są w Kościele rytuały, które nie występowały w kulturach tradycyjnych? Wszystko jest odbiciem podstawowych pragnień, które pojawiają się w ludzkim życiu.

Jest pewien rytuał, który prowadzę. ­Nazywa się Zgromadzeniem Wszystkich Istot i został zaprojektowany przez osoby związane z ruchem głębokiej ­ekologii, m.in. Joannę Macy czy Johna Seeda. To rytuał i warsztat jednocześnie, który ma sprzyjać odnowieniu naszej więzi z Ziemią. Zrozumieniu na głębokim poziomie – również czuciu – tego, co złego dzieje się z naszą planetą, byśmy mogli efektywniej działać na rzecz jej ochrony. Jego istotą jest wczuwanie się w różne istoty. To brzmi banalnie, ale dzieją się niesamowite rzeczy, gdy zaczynasz przemawiać z perspektywy rzeki, góry, jeża, modraszka. Wielu uczestników działa później na rzecz ochrony bioróżnorodności.

Jak reagują bliscy proszących o rytuał świecki?

Jak dotąd spotykam się z akceptacją – nawet dla mnie samej czasem zaskakującą. Prowadziłam np. ceremonię pogrzebową, dość nowatorską nawet w stosunku do pogrzebów prowadzonych przez mistrzów ceremonii. Pojawił się tam motyw budowania przestrzeni wspomnień o zmarłym. Uczestnicy podchodzili zapalić świecę, a na koniec sadziliśmy roślinę jako symbol tego, że coś odchodzi, a coś zostaje – ta energia dalej krąży w świecie. Było dużo osób starszych, ale wszyscy się zaangażowali. Każdy dosypywał garść ziemi. ­Później zebrani mówili, że potrzebowali takiej formy.

Czasu na przygotowanie przy pogrzebach jest zdecydowanie mniej.

Czasu zawsze jest na tyle, żeby porozmawiać. I ta rozmowa też ma znaczenie dla żałoby bliskich. Spotkanie jest podstawą rytuałów. To coś, od czego odeszliśmy zarówno w religii instytucjonalnej, jak w uroczystościach cywilnych. W kulturach tradycyjnych osoba prowadząca takie spotkania była częścią społeczności.

Rytuały przejścia mogą być zatem powrotem do więzi wspólnotowych.

Wśród świeckich mistrzów ceremonii panuje zasada niełączenia rytuałów ślubów i pogrzebów. Pani prowadzi obie ceremonie.

Myślę, że chodzi o wyparcie pewnych zjawisk. To, co radosne, ma być radosne, a śmierć niech pozostanie we własnej przestrzeni. Ja to łączę, ponieważ wszystko jest częścią życia. Przy każdym z rytuałów coś tracimy i zyskujemy. To koło życia, którego nie jesteśmy w stanie przerwać. Możemy to jedynie wypierać, ale wszyscy jesteśmy w nim połączeni. W naszych rytuałach rodzinnych pojawia się to przenikanie, kiedy np. przy okazji jakichś świątecznych kolacji pozostawiamy jedzenie dla przodków jako symbol pamięci o nich.

Czy są jakieś granice rytualizmu, których Pani nie przekroczy?

Jeżeli wiem, że nie wszystkie osoby uczestniczące w rytuale się na to godzą, to odmawiam. Biorę również pod uwagę podstawowe przesłanki prawne, jak to ma miejsce przy ślubach humanistycznych. Jeśli jedna z osób pragnących ślubu byłaby niepełnoletnia, ubezwłasnowolniona albo osoby byłyby spokrewnione w linii prostej, nie poprowadzę ceremonii. Mimo że rytuał świecki jest pewnym działaniem symbolicznym i nie niesie ze sobą skutków prawnych, nie chcę działać wbrew prawu. Ale nie jest to sztywna reguła. Myślę np. o osobach LGBT+, które z prawnego punktu widzenia w Polsce nie mogą wziąć ślubu i sformalizować relacji. Chętnie stworzyłabym dla takich par ceremonię ślubną. ©

MONIKA STASIAK jest doradczynią rytualną, etnolożką, rękodzielniczką i aktywistką przyrodniczą. Prowadzi profil: „Na progu – rytuały przejścia, warsztaty, ceremonie świeckie”.

ZNAKI NIEBA

SAKRAMENTY są obrzędami i rytuałami, ale w katolicyzmie mają własną, ważną specyfikę. O ile świecki rytuał symbolicznie przywołuje rzeczywistość duchową, która jest „doczesna”, czyli z tego świata, o tyle sakrament łączy dwa światy: przyrodzony i nadprzyrodzony, doczesny i wieczny.

DLA CHRZEŚCIJAN rzeczywistość doczesna została stworzona przez Boga, który ją nieustannie podtrzymuje w istnieniu i sobą przenika. Ponadto Bóg objawił się także w ludzkiej kulturze, przemawiając do Narodu Wybranego i przygotowując ostateczne objawienie w swoim Synu, Jezusie Chrystusie, który oddał życie za ludzi – umarł na krzyżu i zmartwychwstał, w ten sposób otwierając ludziom możliwość zbawienia. Od tego czasu mają wyjątkowy dostęp do rzeczywistości nadprzyrodzonej właśnie przez sakramenty.

OD POCZĄTKU chrześcijaństwa naśladowano dwa znaki wskazane przez Jezusa: chrzest i łamanie chleba, czyli eucharystię. Z czasem dochodziły inne – np. namaszczanie chorych naśladujące Jezusowe gesty uzdrawiania. Definicję sakramentu, która ustaliła jego rozumienie, sformułował w V wieku św. Augustyn – widział w nim zewnętrzny znak nadprzyrodzonej rzeczywistości, który udziela tego, co oznacza. Ponieważ rzeczywistością udzielaną jest sam Bóg, sakrament pozwala osobie przyjmującej go z odpowiednimi dyspozycjami łączyć się z Bogiem. Jest to – jak się mówi w teologii – „skuteczny znak łaski”, czyli sposób na kontakt z Niebem.

ŹRÓDŁEM SAKRAMENTÓW jest w katolicyzmie Bóg, zatem Kościół ich nie tworzy, tylko rozpoznaje i nie może ich dowolnie zmieniać (zwłaszcza tzw. materii i formy sakramentu). Do XII w. rozpoznano siedem sakramentów (najdłużej spory trwały o sakramentalność małżeństwa). Trzy z nich – chrzest, bierzmowanie i eucharystia – wprowadzają w życie chrześcijańskie, są sakramentami wtajemniczenia. Sakramenty pokuty i namaszczenia ­chorych uzdrawiają – pierwszy z grzechu, drugi przywraca zdrowie duchowe i fizyczne (jeśli to służy zbawieniu chorego) oraz przygotowuje do śmierci (a w przypadku, gdy nie jest ­możliwa wcześniejsza spowiedź, przy odpowiedniej dyspozycji przyjmującego także odpuszcza grzechy). Sakramenty społeczne – małżeństwo i kapłaństwo – uzdalniają do przyjęcia powołań ważnych dla misji chrześcijańskiej.

POCHODZENIE OD JEZUSA jest w chrześcijaństwie podstawowym kryterium sakramentu. Między wspólnotami chrześcijańskimi trwają spory o to pochodzenie. Poszczególne wspólnoty różnią się liczbą uznawanych sakramentów. Są też takie, które za sakrament uznają np. obmycie nóg.

©(P) ARTUR SPORNIAK

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, absolwent Polskiej Szkoły Reportażu. Autor książki „Męska depresja. Jak rozbić pancerz”. Nominowany w 2020 r. do nagrody dziennikarskiej im. Zygmunta Moszkowicza. Pisze również dla „Miesięcznika ZNAK”… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 31/2022