Sprawy ostateczne

Liturgii Dnia Zadusznego towarzyszy Requiem Mozarta. Muzyka religijna też jest swego rodzaju kazaniem: jest interpretacją tematu liturgii za pomocą środków, które często są bardziej wymowne niż słowo. O śmierci niełatwo mówić; w wielu z nas temat budzi uśpione lęki i traumatyczne wspomnienia. Wychylamy się w stronę nieznanej przestrzeni, która przyprawia o zawrót głowy, a jednocześnie boimy się, by strach nie wygnał nas poza obszar prawdy, do krainy iluzji.

31.10.2004

Czyta się kilka minut

 /
/

Z “Requiem" bije przerażenie i fascynacja tajemnicą śmierci widzianej twarzą w twarz, z trudem natomiast, i tylko w pewnych momentach, przebijają się w tej dramatycznej, burzliwej kompozycji motywy spokoju i pojednania. Wszyscy chyba znamy legendę o niezwykłej genezie dzieła, o tajemniczym zleceniodawcy i o rosnącym przeświadczeniu Mozarta, że pisze “Requiem" dla siebie samego. Utwór pozostał niedokończony, ale jest czymś zupełnie innym niż słynne preludium chorałowe Bacha, które również przerwała śmierć i w którym możemy usłyszeć głęboki spokój barokowej chwały niebios. Bach jest odkrywcą harmonii odwiecznego ładu. Mozart, przynajmniej w tej kompozycji, jest przedstawicielem naszej epoki lęków i pytań - tradycyjny porządek już nie istnieje, a świat perfumowanych peruk, frywolnej kokieterii i salonowego ateizmu oświeceniowych mędrków nie znajdzie odpowiedzi na kataklizmy, które wkrótce wstrząsną Europą. Śmierć nieustannie kroczy polem żywych, a pytań przez nią wywołanych nie da się już stłumić. Temat śmierci domaga się odpowiedzi o charakterze religijnym.

Śmierć jako komiks

Starożytny filozof Epikur twierdził: “Śmiercią nie muszę się przejmować: kiedy my jesteśmy, nie ma śmierci - a kiedy jest śmierć, wtedy nas nie ma". Myślę, że ta sentencja, którą kieruje się wielu ludzi, jest niebezpiecznie powierzchowna i nieprawdziwa w obu swych członach. Zastanówmy się najpierw nad tym, “w jaki sposób jest śmierć, kiedy my jesteśmy" (czyli w jaki sposób śmierć jest obecna już w naszym życiu), a potem nad tym, w jaki sposób jesteśmy my wtedy, kiedy przejdziemy przez bramę śmierci - w jaki sposób po śmierci trwa albo przemienia się nasze życie.

O tej pierwszej sytuacji możemy mówić na podstawie własnych doświadczeń. Śmierć jest nieusuwalnie obecna w naszym życiu przede wszystkim przez śmierć innych, zwłaszcza tych, którzy są nam bliscy. Również świadomość własnej śmierci, własnej skończoności, jest jedną z owych cech, które prawdopodobnie odróżniają człowieka od wszystkich pozostałych stworzeń. Tak: śmierć w różny sposób “zagląda nam przez ramię", jak to zostało pokazane na słynnym obrazie Dürera. Kto jednak ma odwagę spojrzeć śmierci w oczy?

Można by tu naszkicować historię ludzkich uników przed śmiercią, począwszy od czasów starożytnych po współczesność. To wymigiwanie się jest czymś ludzkim i zrozumiałym - gdyby człowiek był stale zaabsorbowany myślą o zbliżającej się śmierci, nie mógłby żyć pełnią życia, wykonywać wszystkich swoich zadań i cieszyć się zwykłymi drobiazgami. Ale jest też odwrotnie. Ludzie, którzy kiedyś znaleźli się w tak zwanym przedsionku śmierci, nierzadko potrafią przeżywać swoje życie - o którego kruchości i nieoczywistości mogli się przekonać - w sposób pełniejszy, z większą wrażliwością i wdzięcznością.

Większość kultur i nurtów religijnych pojmowała całe życie człowieka jako dojrzewanie do śmierci, a śmierć jako cel lub uroczyste przejście, nie zaś jako przerażający koniec i zapadnięcie się w pustkę. Dziś jednak jesteśmy częścią kultury, która boi się tego zjawiska i unika go, podobnie jak innych wielkich tematów. Kiedy człowiek obecny jest przy porodzie lub przy śmierci, to z reguły takie przeżycie wstrząsa nim i posuwa go o krok dalej. Dotknięcie granicy życia jest dotknięciem sacrum; tego rodzaju doświadczenie człowiek musi głęboko przetrawić. My jednak właśnie takie doświadczenia odsuwamy daleko od siebie. Iluż ludzi umiera z dala od swoich bliskich, choć akurat w tej decydującej chwili tęskni za ich bliskością!

Istnieją społeczności, które temat śmierci ukrywają i cenzurują, żeby ludzie, o ile to możliwe, w ogóle się z nim nie zetknęli. Czynią tak chyba dlatego, że nie mają odpowiedzi na pytania, które są istotowo złączone z tematem śmierci: na pytanie o duszę, o nieśmiertelność, o wartość i sens życia, o to, jak przetrzymać także tę ostatnią próbę, na pytanie o Boga. W czasach reżimu komunistycznego w Czechosłowacji wyszło ponoć zarządzenie, że karawany powinny jeździć tylko w nocy, by ludzie pracy nie byli niepokojeni niewłaściwymi tematami, które mogłyby ich odwieść od konstruktywnego optymizmu.

Dziś, jak się wydaje, popadliśmy w drugi ekstremizm - fascynację śmiercią. Kiedy włączycie o pewnych godzinach telewizję, zwłaszcza programy na kanałach komercyjnych, ujrzycie na przemian albo seks, albo zabijanie. Chrześcijan najczęściej gorszy pokazywanie seksu. Ale może warto by się też poważnie zastanowić nad tym, w jaki sposób w kulturze telewizyjnej traktuje się temat śmierci. Stanowi ona - zwłaszcza ta gwałtowna i wyrafinowanie okrutna - dobrze sprzedający się artykuł. Krew leje się strumieniami - czy to w wiadomościach, które wyglądają jak jedna wielka “czarna kronika", czy w najrozmaitszych filmach, gdzie śmierć jest już często tylko jakąś kliszą, która ma na celu wywołanie chwili wzruszenia. Co oznacza ta inflacja? Przecież tak właśnie zachowuje się człowiek wobec problemów, których się boi, a ponieważ chce zagłuszyć swój strach, przywołuje owe obrazy w sposób neurotyczny, natrętny, ciągle na nowo - podobnie jak przestępca wracający na miejsce czynu, który chce wymazać z pamięci. Ta profanacja, próba ukazania, że śmierć jest właściwie tylko jakimś żartem, czymś, co migoce obok nas w permanentnym komiksie ulotnych przeżyć, jest prawdopodobnie inną formą ucieczki od tematu.

Życie po życiu

Moglibyśmy teraz prześledzić, jak poszczególne kultury zachowują się wobec śmierci, niezależnie od tego, czy ją eksponują w monumentalnych mauzoleach, czy opakowują w komercyjną kosmetykę, jak to trafnie skarykaturował Evelyn Waugh w książce “Nieodżałowana". Spytajmy jednak raczej: w jaki sposób zmierzyć się z tym tematem bez traumatycznych przeżyć, bez karykatur, bez uników? Skąd wziąć odwagę, by spojrzeć owej tajemnicy prosto w oczy?

Przejdźmy od razu do drugiego pytania: w jaki sposób “my jesteśmy, kiedy jest śmierć"? W jaki sposób możemy myśleć o śmierci jako o czymś, co nie jest absolutnym końcem, degradacją, przekreśleniem życia? Jak nie stajemy się niepotrzebną rzeczą, która musi być uprzątnięta, spopielona, pogrzebana - jeśli to możliwe, dyskretnie, jak czytamy dziś często w nekrologach, “bez obrzędu"? W jaki więc sposób “jesteśmy my, kiedy jest śmierć"?

Najpierw trzeba powiedzieć: nie wiemy. Jest to tajemnica w najgłębszym sensie tego słowa, przekraczająca jakiekolwiek ludzkie doświadczenie. Stajemy twarzą w twarz wobec czegoś, przez co możemy przejść tylko i wyłącznie dzięki wierze: i to zarówno ci, którzy wierzą, że życie nie kończy się śmiercią, jak i ci, którzy są przeciwnego zdania. W tym punkcie wszyscy jesteśmy na swój sposób “wierzący" - nikt nie może się powołać na jasne, ewidentne, racjonalnie przekonujące dowody.

W sprawach “życia po życiu" nauka, jeśli jest uczciwa, uzna swoją niekompetencję. Sądzę, że nie są uprawnione również tak dzisiaj popularne próby uznawania za naukowe dowody nieśmiertelności różnych stanów psychologicznych związanych ze śmiercią kliniczną. Nauka może tylko doprowadzić do bramy śmierci, ale nie poza nią.

Możemy jeszcze powoływać się na bardzo szeroki konsens różnych nurtów religijnych Wschodu i Zachodu, przedchrześcijańskich, chrześcijańskich i niechrześcijańskich, które twierdzą, że życie człowieka po śmierci w taki lub inny sposób trwa nadal. Ludzie o materialistycznym światopoglądzie często uważają, że jest to tylko “pociecha", “podpórka". No cóż, myśl o tym, że mam stanąć przed kimś, przed kim będę musiał odpowiadać za swoje postępowanie, naprawdę nie wydawała mi się nigdy łatwą pociechą. Frazes ten jest jedną z wielu klisz krążących wśród ludzi, którzy nie mają zbyt wiele czasu na myślenie. Raczej wiarę w to, że z człowieka nic nie zostanie, gdy jego ciało rozłoży się na najróżniejsze pierwiastki chemiczne, można by - na tych samych prawach - uznać za “łatwą pociechę".

Ostrożnie o reinkarnacji

W dzisiejszych czasach dużym wzięciem cieszy się idea reinkarnacji - nawet wśród ludzi, którzy uważają się za chrześcijan. Wiecie, że Kościół mówi tej teorii NIE. Jednak wcześniej, zanim jakiejś idei powie się TAK lub NIE, należy przemyśleć, zinterpretować, a przede wszystkim upewnić się, jak ją rozumieć.

To, czemu Kościół całkiem słusznie mówi NIE, jest przede wszystkim zwulgaryzowaną postacią tego orientalnego motywu. Obawiam się, że to właśnie ona jest dziś u nas tak bardzo popularna. Wielu ludzi powie wam, że fascynują ich religie Wschodu i “wierzą w reinkarnację". Gdy jednak porozmawiacie z nimi dłużej, dojdziecie do wniosku, że traktują te religie jako swego rodzaju biuro turystyczne, oferujące powtarzalne wycieczki do naszego świata - w różne miejsca i w różnej formie - ludziom, którym dwie, najszersze dotychczas propozycje kultury zachodniej (chrześcijańskie niebo i ateistyczna wiara w pośmiertne “nic") wydają się mało atrakcyjne. Są przekonani, że zarówno w chrześcijańskim niebie, jak i w ateistycznym “nic" po śmierci prędko by się znudzili - wierzą więc w reinkarnację.

Byliby pewnie zaskoczeni, gdyby się dowiedzieli, że wschodnie religie, którymi się fascynują, nie traktują reinkarnacji jako bardziej rozrywkowej wersji chrześcijańskiego nieba, ale raczej jako odmianę piekła - dla Wschodu reinkarnacja jest karą - natomiast celem ludzkiego życia jest wymknięcie się z obiegu inkarnacji.

Kiedyś w naszym kościele gościł japoński mistrz zen Kadowaki, który powiedział zaskoczonym słuchaczom: “Buddyzm nie wierzy w reinkarnację - on szuka dróg, dzięki którym mógłby się wyzwolić z łańcucha wcieleń". “Ale przecież, skoro chce się z reinkarnacji wyzwolić, to znaczy, że w nią wierzy!" - zaoponowała jedna z uczestniczek spotkania, ponieważ - co u nas dość powszechne - rozumiała słowo “wierzyć" w znaczeniu “uważać za prawdziwe". “Nie - odparł mistrz Kadowaki - oświecenie polega na uświadomieniu sobie, że reinkarnacja jest iluzją".

Wydaje mi się, że szerząca się wśród nas “wiara w reinkarnację" wynika jeszcze z dwóch ukrytych powodów. Ludzie lubią wynajdywać alibi dla swego postępowania i negatywnych cech charakteru, więc chętnie korzystają z możliwości odłożenia radykalnej przemiany swego życia na później. Możecie zetknąć się z wieloma kursami “terapii reinkarnacyjnej", które zaoferują wam wyjaśnienie i swoiste alibi dla waszego postępowania, tłumacząc to faktem, że “ponownie przeżywacie" coś, co niesiecie ze sobą z “poprzednich wcieleń"; rzekome zstąpienie do prenatalnych łąk i lasów zapewni wam chytrze zinterpretowany seans hipnotyczny czy quasihipnotyczny. Podobnie możemy w nieskończoność uspokajać swoje sumienie myślą, że dla rozwiązania naszych problemów i niezbędnych zmian w życiu otrzymamy szereg okazji w nieskończonym ciągu egzaminów poprawkowych w innym czasie i w innym ciele.

Tego rodzaju wyobrażenia naprawdę nie są w zgodzie z wiarą chrześcijańską. Chrześcijaństwo broni godności i wyjątkowości osoby ludzkiej, wyjątkowości ludzkiego życia tu i teraz, oraz jedności duszy i ciała. W przeciwieństwie do platonizmu i nauk wschodnich, broni także godności ludzkiego ciała - przecież podstawowe artykuły naszej wiary, o wcieleniu i zmartwychwstaniu, w sposób zasadniczy dotyczą ciała. Ciało dla chrześcijaństwa nie jest jedynie kłopotliwym (i zamiennym) bagażem, w którym przenosimy drogocenną duszę z jednej stacji do drugiej. Człowiek jest jednością ciała i duszy, jest wyjątkową i niezamienialną osobą. Takim został stworzony, taki jest przez Boga kochany i taki przez Niego zostanie zbawiony. “Dusza" jest właśnie wyrazem tożsamości i niezamienialności osoby ludzkiej, a nie “ptakiem wędrownym"; taka sama godność przysługuje ciału, za pośrednictwem którego jesteśmy obecni w naszej historycznie określonej wspólnocie ludzkiej. Chrześcijaństwo stworzyło podstawy pod całościową koncepcję człowieka po to, by traktowano go poważnie wraz z jego duchowym, psychicznym, cielesnym i społecznym wymiarem, a także z jego pozycją w przyrodzie i historii. Na tym właśnie chrześcijańskim gruncie wyrosło to, co najcenniejsze, i co Europa wniosła do ludzkiej samoświadomości. Ci, którzy flirtują z wulgarnie pojętą reinkarnacją, powinni zdawać sobie sprawę, czego się wyrzekają.

Do tej pory mówiliśmy o zwulgaryzowanej formie idei reinkarnacji. Z drugiej jednak strony nie powinniśmy popadać w zadufany europocentryzm i machnięciem ręki potępiać światopogląd zakotwiczony w tysiącletnich tradycjach odległych kultur, zwłaszcza jeśli nie możemy być całkiem pewni, czy dobrze i w pełni je rozumiemy. Należy przypuszczać, że owe “terapie reinkarnacyjne" i tym podobne błyskotki na zachodnich targowiskach ezoterycznej tandety są w rzeczywistości karykaturą tego, co wypływa ze źródeł szacownej wschodniej mądrości.

Być może Wschód w idei “reinkarnacji" pragnie tylko symbolicznie wyrazić coś, co dla nas wcale nie musi być obce: że nasze indywidualne ludzkie życie osadzone jest pośród tajemniczych wektorów duchowych. Przecież tak naprawdę jakaś cząstka nas stanowi kontynuację wielu wcześniejszych pokoleń, a inna z kolei “kroczy dalej", poza granice naszego życia i pojedynczego losu. Wiemy o tym także dzięki sferze, którą można udowodnić - choćby na przykładzie naszego kodu genetycznego. Każdy z nas w swoim cielesnym wyposażeniu i duchowej konstrukcji czerpie z zasobów pokoleń, które były przed nim. Zapewne my także wierzymy, że coś z nas, z naszych myśli i pragnień, będzie trwać nadal. Że coś z tego, co nieśliśmy i cośmy przeżywali, będzie kontynuowane - czy to w obrębie łańcucha genetycznego, czy za pośrednictwem naszych przyjaciół i uczniów. Pewnie nie możemy też wykluczyć, że istnieją jeszcze subtelniejsze sposoby naszych międzyludzkich powiązań. Być może istnieje jakiś ukryty problem naszego życia, poprzez który łączymy się z konkretnymi ludźmi żyjącymi przed nami. Być może coś, co w naszym losie pozostaje niedopowiedziane, ktoś inny, kto nigdy nas nie widział, podejmie i poniesie dalej. Owa tajemnicza solidarność ludzkich losów jest czymś, czego w żaden sposób nie da się usunąć z przestrzeni chrześcijańskiego myślenia. Przecież my też wierzymy w świętych obcowanie, w tę wielką duchową solidarność wszystkich ludzi ponad granicą śmierci. Być może także nad ową tajemniczą perspektywą kontynuacji ludzkiego życia, którą tradycja określa słowem “czyściec", moglibyśmy zacząć zastanawiać się w jeszcze inny sposób.

Z pewnością otwiera się tu dodatkowa przestrzeń do medytacji i nowej interpretacji teologicznej, i może narodzi się jakieś dobro z tych prób nowego myślenia w ramach międzyreligijnego i międzykulturowego dialogu. Kto uważnie studiował dzieje teologii, duchowości i myśli chrześcijańskiej, ten wie, że można się spodziewać różnych niespodzianek i syntez. Dlatego tę refleksję nad popularną ideą reinkarnacji zamykam prośbą: bądźmy powściągliwi, nie dajmy się zwieść modnym artefaktom, nie bądźmy łatwowierni, ale uważajmy też, żeby “nie wylać dziecka z kapielą"; w kontakcie z dawnymi tradycjami odległych kultur troszczmy się o zrozumienie i pełen szacunku dialog.

Zwycięży miłość

Powróćmy do przytoczonego na wstępie fragmentu Ewangelii. Jezus oznajmia tam uroczyście, że Syn Człowieczy będzie sądzić według jednego kryterium - w jaki sposób ktoś okazał skuteczną, praktyczną miłość w solidarności z biednymi i cierpiącymi.

Obie grupy ludzi - ci usprawiedliwieni i ci odrzuceni - będą mocno zdziwione. Ani jedni, ani drudzy - ani ci, którzy pomagali, ani ci, którzy pomoc odrzucili - “nie poznali Go" jako tego, który był obecny w cierpiących i potrzebujących. Okoliczność ta prowokuje do refleksji, która może zachwiać naszymi przeciętnymi chrześcijańskimi wyobrażeniami o tym, kto jest, a kto nie jest godzien zbawienia.

Ci, którzy nie pomagali i zostali potępieni, są zaskoczeni, że to sam Jezus był w owych głodnych, spragnionych, nieprzyodzianych i uwięzionych. Gdyby Jezus się im “ujawnił", pewnie by dla Niego wykonali ową posługę i teraz mogliby oczekiwać zasłużonej nagrody. Znaczy to, że musieli Go już “znać" - innymi słowy: prawdopodobnie byli chrześcijanami; tymi, którzy werbalnie przyznawali się do Jego imienia. Ich odrzucenie wypływa z dysproporcji pomiędzy słowami a czynami - Jezus wielokrotnie powtarzał, że nie ten, kto mówi “Panie, Panie", lecz ten, kto pełni wolę Ojca, wejdzie do królestwa niebieskiego.

Ci, którzy pomagali potrzebującym, są także zaskoczeni. Nie myśleli o Jezusie i obiecanej przez Niego nagrodzie, nie poznali Go, czynili to właściwie tylko z powodu owych biedaków. Możliwe, że między nimi byli też tacy, którzy o Jezusie nigdy nie słyszeli, “niewierzący" - także oni zostają zbawieni.

Jezus nigdzie, również w tej przypowieści, nie twierdzi, że wiara jest w gruncie rzeczy wartością zbyteczną, i że nie jest istotne, czy człowiek ją posiada, czy nie. Ale z tego ewangelicznego przykładu wynika, co naprawdę znaczy “żywa wiara". “Wiara bez uczynków jest martwa", czytamy w Liście św. Jakuba, i z pewnością nie chodzi tu o uczynki w sensie rytualnego wykonywania Prawa, których niezbędność odrzuca św. Paweł, lecz właśnie o uczynki miłości i solidarności. W tej ewangelicznej opowieści możemy wyraźnie rozpoznać ową “wiarę implicité", o której również pisze w swym Liście św. Jakub - “Pokaż mi wiarę swoją bez uczynków, to ja ci pokażę wiarę ze swoich uczynków". Wiara nie polega tylko na ortodoksji, ale także i przede wszystkim na ortopraksji, właściwym postępowaniu.

Owa czynna miłość jest tym, co zadecyduje, jak i gdzie będziemy, kiedy nadejdzie ostatnia chwila naszego życia. Ta miłość jest jedyną rzeczą, która nie zostanie zniszczona ani unieważniona przez uderzenie śmierci. Na tym właśnie polega istota naszej wiary w życie wieczne - a nie w jakieś wyobrażenie o pięknych ogrodach i chórach anielskich. Miłość nie zostanie przekreślona, przeciwnie - ona zrelatywizuje samą śmierć, miłość zwycięży śmierć.

Takie jest ostatnie chrześcijańskie słowo o śmierci. Stąd czerpie chrześcijanin odwagę do patrzenia jej w oczy. Dlatego męczennicy nie bali się śmierci i dlatego dawni mnisi i pustelnicy trzymali czaszki w swoich celach. To nie była żadna nekrofilia: był to wyraz odwagi, by stanąć twarzą w twarz wobec Miłości, która jest silniejsza niż śmierć. “Śmierci, gdzież jest twój oścień?" - pyta św. Paweł.

I tę właśnie Miłość prosimy dziś, aby oczyściła i wyzwoliła naszych braci i nasze siostry, z którymi złączeni jesteśmy wspomnieniami, więzami krwi lub pokrewieństwem duchowym albo po prostu naszym człowieczeństwem: módlmy się za całą wspólnotę zmarłych. Tam, gdzie nasz rozum, nasze poznanie i nasze doświadczenie kończą się i stają w zakłopotaniu, tam może wkroczyć nasza wiara, nadzieja i miłość. Antyfona liturgii tego święta głosi: “I jak w Adamie wszyscy umierają, tak też w Chrystusie bedą ożywieni". Amen.

Przeł. Andrzej Babuchowski

Tekst pochodzi z książki ks. Tomáša Halíka “Oslovit Zachea" (Nakladatelství Lidové noviny, Praha 2003), zbioru przemówień okolicznościowych, kazań na niedziele i święta, a także refleksji na temat kaznodziejstwa. Polskie tłumaczenie “Przemówić do Zacheusza" ukaże się nakładem Wydawnictwa WAM.

---ramka 340541|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof, teolog, psycholog, duszpasterz. Wykładowca Uniwersytetu Karola w Pradze. Profesor socjologii, i teologii, doktor filozofii. Laureat Nagrody Templetona (2014) przyznawanej za przekraczanie barier między nauką a wiarą. W czasach komunizmu jedna z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2004