Dlaczego Polaków trzeba nękać

Nawet informacja o otwartych bramkach na A1 nie zelektryzowała nas tak, jak wieść, że posłowie zaczną płacić mandaty.

26.06.2015

Czyta się kilka minut

Wypadek drogowy w Krakowie.  / Fot: Jan Graczyński  /EastNews
Wypadek drogowy w Krakowie. / Fot: Jan Graczyński /EastNews

Idą wakacje i idą wybory. Nie wiadomo, który z tych powodów mocniej zaważył na fakcie, że nowe rozwiązania dotyczące ruchu drogowego ogłosiła i premier Ewa Kopacz, i wiceminister Paweł Olszewski, pełnomocnik rządu ds. bezpieczeństwa transportu. Pani premier przedstawiła uchwałę rządu, za sprawą której w wakacyjne weekendy będzie można czasowo zawiesić pobór opłat na prowadzącej nad morze autostradzie A1 – od piątku godz. 16.00, oraz w sobotę i niedzielę od 7.00 do 22.30. Korzystanie z autostrady będzie darmowe już w ostatni weekend czerwca, zaś na pokrycie kosztów – czyli dziury we wpływach do Krajowego Funduszu Drogowego – przeznaczone zostaną pieniądze z rezerwy budżetowej. Podawane w mediach szacunki mówią o 50 mln złotych.

Z kolei minister Olszewski zaprezentował cały pakiet zmian. Jak zapewniał, ukrócona zostanie samowola straży miejskich i gminnych w ustawianiu fotoradarów, trzeba będzie ustąpić pierwszeństwa pieszemu oczekującemu przed przejściem, uporządkowane zostaną znaki drogowe oraz – co wiele mediów wybiło w nagłówkach – piraci drogowi z immunitetem nie będą się już mogli wymigać od płacenia mandatu.

Do własnej bramki

Wakacyjny prezent od szefowej rządu jakoś nie zaskakuje. Bo co mówi Polak, który zamiast siedzieć na leżaczku nad wymarzoną rybką i kufelkiem piwa, gotuje się w autostradowym korku z rozwrzeszczaną dzieciarnią na tylnym siedzeniu? Mówi zwykle, rzeczy takie, jak „w tym kraju nic nie może być normalnie” i „wszystko przez rządzących”, opatrując je stosownymi epitetami.

Trudno się dziwić, że takiej refleksji u znacznej części narodu zmierzającego na wczasy politycy wolą sobie przed wyborami oszczędzić. Ale czy rzeczywiście „nic w tym kraju nie może być normalnie”? Owszem, oszczędzenie wczasowiczom stania w korkach służy bezpieczeństwu – bo kierowca wściekły jest kierowcą niebezpiecznym – oraz ekologii, o kondycji psychicznej nie wspominając. Ale całego problemu można sobie było oszczędzić na długo przed wyborami, przykładając się do budowy zintegrowanego elektronicznego systemu poboru opłat, zamiast decydować się na bramki – które są wynalazkiem znanym od czasów wprowadzenia w średniowiecznych miastach prawa składu, jeśli nie starszym. Np. na Węgrzech można opłacić myto przez internet, a system odczytuje numery rejestracyjne przejeżdżających aut i sprawdza, czy opłata została uiszczona. Żadnego stania w korku przed bramkami. Wprowadzenie jednolitego elektronicznego systemu zapowiadała wiosną 2014 r. minister Elżbieta Bieńkowska, miało to nastąpić już w 2016 r. Ale potem pani minister przeniosła się do Komisji Europejskiej i przedsięwzięcie padło – ostatnio mówiło się o roku 2018, i to najwcześniej.

A co najlepsze, w ocenie ekspertów (mówił to m.in. Adrian Furgalski, wiceprezes Zespołu Doradców Gospodarczych TOR, w rozmowie z Polskim Radiem), taka zmiana kosztowałaby ok. 20 milionów. Czyli ponad dwa razy mniej niż doraźne podnoszenie szlabanów przed wyborami.

Co się zaś tyczy zmuszenia posiadaczy immunitetów do płacenia mandatów – chwalenie się tym teraz to również przypominanie, że zaniedbywało się tę sprawę przez całe lata. Sprawę, która jest jednym z największych powodów do wstydu polskiej służby publicznej, w oczach bardzo wielu ludzi dowodem na cwaniactwo i cynizm opłacanych z podatków funkcjonariuszy państwa. Owszem, od pewnego czasu wielu parlamentarzystów, przyłapanych na łamaniu przepisów i tworzeniu zagrożenia dla zdrowia i życia innych uczestników ruchu, zaczęło się poddawać karze, bo tę zmianę obyczajów wymusiła na nich opinia publiczna i media. Ale immunitetowy przywilej istniał jako zasada i jako dowód na to, że władzy wolno więcej.

Demoralizowanie kierowców

A jest to sprawa bardzo ważna i poważna, i to nie z żadnych populistycznych względów w rodzaju budzenia satysfakcji, że „władzy też się dostanie”. Otóż pospołu z zastawianiem fotoradarowych pułapek dla podreperowania gminnej kasy, immunitetowa bezkarność była jednym ze zjawisk najbardziej demoralizujących polskich kierowców. Dlaczego mam przestrzegać przepisów, skoro nie obowiązują one władzy, która je nakłada? Dlaczego mam się do nich stosować, skoro ich celem jest wydarcie ze mnie kasy przez straż gminną? Prawo – także prawo o ruchu drogowym – nie może dobrze działać, jeśli rodzi odruch buntu.

Również zapowiedź uporządkowania znaków drogowych wpisuje się w ten sens – znak ograniczenia prędkości czy zakazu wyprzedzania musi dla kierowcy znaczyć bezwzględne ostrzeżenie: „jeśli złamiesz ten przepis, życie twoje, twoich pasażerów i innych ludzi na drodze będzie w niebezpieczeństwie”. A nie „nie chce nam się zadbać o jakość tej drogi, więc stawiamy znak, żeby nikt się nie czepiał”.

Szczególnie wyrazisty jest przykład fotoradarów. Przyłapałem się, jadąc przez Francję, że na widok fotoradaru mimowolnie dawałem po hamulcach, zastanawiając się odruchowo, jakie ograniczenie przegapiłem. Tymczasem jechałem przepisowo, a radar stał tam po to, żeby wyegzekwować przestrzeganie zwykłej dziewięćdziesiątki. Nie do wiary? Jesteśmy przyzwyczajeni, że radary bawią się z nami w kotka i myszkę. To absolutnie nie usprawiedliwia kierowców, którzy podejmują tę grę. Ale nic nie usprawiedliwia też urzędników, którzy ich do tego prowokują.

Szanse na przeżycie

Najważniejszą  nowością zapowiedzianą przez ministra Olszewskiego jest taka zmiana przepisów, by pieszy miał pierwszeństwo oczekując przed przejściem, a nie dopiero wtedy, gdy się na nim znajdzie. Można zaryzykować twierdzenie, że funkcjonowanie, bądź nie, takiej zasady w danym kraju jest jednym z najczulszych mierników jakości społeczeństwa obywatelskiego. Bo stanowi test na świadomość, że wokół nas są inni, za których też odpowiadamy, i których interesy – jak np. zdrowie i życie – mogą być ważniejsze od naszej frajdy z szybkiej jazdy i dominacji na pasie ruchu.

Statystyki Krajowej Rady Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego mówią jasno: na każdy wypadek, którego sprawcą był pieszy (3 138 w 2014 r.), przypada prawie dziesięć wypadków, których sprawcą był kierujący (29 409). W Unii Europejskiej przez lata byliśmy liderem czarnej listy: w latach 2004-2013 na polskich drogach zdarzyło się ponad 130 tys. wypadków z udziałem pieszych, w których zginęło 16 tys. osób. Chociaż stan bezpieczeństwa się poprawia – w najnowszym raporcie UE z marca 2015 r. awansowaliśmy w tym niechlubnym rankingu o trzy pozycje, a liczba ofiar wypadków spadła o 3 procent – to jednak poziom zagrożenia na polskich drogach jest znacznie powyżej europejskiej średniej: wynosi ona 5,1 zabitych w wypadkach na 100 tys. mieszkańców. W Polsce w 2014 r. było to 8,3 zabitych. Zaś wśród przyczyn wypadków prym wiedzie niedostosowanie prędkości do warunków ruchu.

Wnioski wyciągnąć nietrudno, gdy się pamięta, że w krajach Unii pieszy ma bezwzględne pierwszeństwo, w centrach miast obowiązuje ograniczenie do 30 km/h (przy zderzeniu pieszy ma wtedy 90 proc. szans na przeżycie; przy 50 km/h – 40 do 60 proc. szans, a przy 70 km/h – nie ma szans w ogóle), stosuje się rozmaite spowalniacze, jak podniesiona płyta skrzyżowania, wymuszenie jazdy zygzakiem czy ronda, ale przede wszystkim zupełnie inna jest świadomość i nawyki kierowców.

Nękać z sensem

Nas, polskich kierowców, niestety wciąż trzeba bezwzględnie nękać. Ale konstruktywnie: za każdym zdjęciem z fotoradaru czy mandatem od patrolu musi iść komunikat: „naraziłeś czyjeś życie”, a nie „mamy cię, frajerze”. Wtedy się nauczymy.

Ale czy politycy równie chętnie, co za otwieranie bramek i porządkowanie fotoradarów, wezmą się za ograniczanie prędkości i uspokajanie ruchu? Czy narażą się, zwłaszcza przed wyborami, na to, że ich wyborcy za kółkiem będą mleć w ustach przekleństwa („w tym kraju nic się nie da, nawet prędkości spokojnie przekraczać!”)? Są wśród nich tacy, którzy chętnie znieśliby ograniczenia czy obowiązek jazdy w pasach, jeśli tylko miałoby im to przysporzyć głosów.

Bo zmiany zaczynają się pojawiać oddolnie: odkąd zaczęło się o tym mówić, coraz częściej widać kierowców zatrzymujących się przed przejściem dla pieszych. Już nie tylko jeździmy po krajach Zachodu, ale część z nas miała okazję tam pomieszkać i przekonać się, jak się tam żyje pieszym. Oby ogłoszone przez rząd nowości świadczyły o tym, że politycy zaczynają nadążać za społeczeństwem.

Może i oni czegoś się nauczą o bezpieczeństwie, gdy zaczną płacić mandaty.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zastępca redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”, dziennikarz, twórca i prowadzący Podkastu Tygodnika Powszechnego, twórca i wieloletni kierownik serwisu internetowego „Tygodnika” oraz działu „Nauka”. Zajmuje się tematyką społeczną, wpływem technologii… więcej