Delikatny krem z pora. Poleca Paweł Bravo

To danie w sam raz na pierwsze naprawdę ciepłe popołudnia.

20.03.2023

Czyta się kilka minut

FOT. PIXABAY /
FOT. PIXABAY /

Nie mają pomidorów? Niech jedzą rzepę! Doprawdy, ministra środowiska w rządzie Jego Królewskiej Mości wcale nie żywi aż takiej pogardy dla ludu jak Maria Antonina, a jednak powinna się była spodziewać, że wpadnie w pułapkę nieśmiertelnego archetypu aroganckiej władzy. Czy także w tym przypadku jedyne wyjście poprowadzi przez (symboliczny na szczęście) szafot? Zobaczymy, brytyjski rząd ma przed sobą szereg ciężkich prób (Anglicy mają na to piękne określenie ­disaster waiting to happen, czyli: z góry przewidziana katastrofa) i ciut niefrasobliwa odpowiedź pani Thérèse Coffey na interpelacje posłów o nagły niedobór warzyw w sklepach nie będzie raczej powodem do natychmiastowej dymisji.

A przecież mówiła całkiem do sensu: „ważne jest, byśmy umieli docenić specjały naszego kraju, dużo ludzi w tym okresie raczej wolałoby zjeść rzepę, niż zastanawiać się, co z tą sałatą czy pomidorami”. Polityka na Wyspach jest, owszem, znana z tego, że umie przetykać zrytualizowane procedury mocnymi akcentami humoru, groteski i absurdu, ale zagadnienie wyższości krajowej rzepy nad cudzoziemskim owocem psiankowatym należało do poważnych. Otóż w połowie lutego główne sieci supermarketów, które kontrolują tam ponad 90 procent detalicznego obrotu zieleniną, zaczęły reglamentować sprzedaż nie tylko pomidora, ale i papryki, ogórka tudzież sałaty, zapewniając zawsze głodnym oznak apokalipsy telewizjom stosowne obrazki wymiecionych do cna półek. Co nie umknęło uwadze również mediów rosyjskich, o czym za chwilę.

Tłumaczenia przyczyn były proste i wiarygodne: wskutek pogorszenia pogody w Hiszpanii i północnej Afryce załamały się dostawy z tego kierunku, będące podstawą warzywnych rynków w zimie. A z kolei Holendrzy, potentaci w eksporcie wszelkiej żywności, nie zapewnili dość towaru, by tę lukę zapełnić, bo ogrzanie szklarni przy obecnych cenach energii oraz zapewnienie dostatecznej ilości nawozów jest kompletnie nieopłacalne, zwłaszcza wobec morderczych wymagań brytyjskich sieci handlowych. W przeciwieństwie do tych z kontynentu, starają się one prawie nie podnosić cen produktów z podstawowego koszyka (na kalafiorze jest np. średnio trzykrotne przebicie między sklepem w Dover a sklepem w Calais, o ile ktoś zdoła go po angielskiej stronie kupić), a koszt tej „tarczy” przerzucają na dostawców, wymuszając umowy na bardzo długi termin ze sztywną ceną, bez względu na to, co się w międzyczasie wydarzy. Ostatnio zaś, choćby z uwagi na skoki cen gazu albo postbrexitowy deficyt tanich robotników polowych z Polski i okolic, wydarzyło się sporo.

Ta „niewidzialna ręka Tesco”, jak krytycy określają zasadę wypaczającą model rynku spożywczego, sprawiła pani ministrze Coffey jeszcze inną przykrą niespodziankę: otóż, jak szybko wywęszyli dziennikarze, w jej okręgu wyborczym właśnie likwiduje się największy na Wyspach plantator... rzepy. Z powodu, oczywiście, rosnących kosztów niemożliwych do zrekompensowania w układach z oligopolem supermarketów. I tak oto Władimir Putin mógł kilka dni temu, przemawiając na forum Wszechrosyjskiego Związku Przemysłowców, zauważyć: straszyli nas, że będziemy mieli puste półki, a to oni teraz proponują swoim obywatelom, żeby jedli więcej rzepy. Riepa – choroszyj produkt, konstatował satrapa, ale i po nią będą musieli się do nas pofatygować, bo nasze plony daleko przewyższają te na zgniłym Zapadzie.

Trochę to on jednak jest zgniły, skoro martwi nas cena pomidorów w marcu. O społecznej hańbie niewolnictwa i wyzysku, które się za ich uprawą kryją, mogliście przeczytać choćby tydzień temu w „Tygodniku”. Przeżyjemy bez nich. Ale zagwarantowanie sobie niezaburzonej podaży rzepy, pasternaku, kapusty i wszystkiego, co naprawdę teraz „sezonowe”, aż do co najmniej maja, to wyzwanie chyba równie ważne, co większa produkcja amunicji. ©℗

Nie tylko rzepa nabrała w królestwie Karola politycznego znaczenia – zagrożony jest również por. Mogło go zabraknąć na 1 marca, gdy Walia obchodzi uroczyście dzień świętego Dawida (tak jak Irlandia ma świętego Patryka). A jego symbolem jest właśnie por, nosił go przy kapeluszu szekspirowski Henryk V, chcąc za Walijczyka uchodzić – o czym mogłem nie wiedzieć, bo stary przekład Ulricha mówi o „czosnku”. Walijski separatyzm to ostatnia rzecz, jakiej teraz potrzebuje Rishi Sunak, walcząc o spokój w Ulsterze, skandal udało się zażegnać, pora wystarczyło. Szkoda, że nasi narodowi święci nie mają takich poczciwych symboli, marzy mi się idąca 8 maja przez Kraków procesja świętego Stanisława z wieńcami cebuli...

Tymczasem jednak zróbmy delikatny krem z pora o eleganckiej nazwie vichyssoise (choć przepis pochodzi z Ameryki), w sam raz na pierwsze naprawdę ciepłe popołudnia. Kroimy drobno cebulę oraz białą część dwóch dużych porów, dusimy parę minut na oliwie, dodajemy ok. 1/2 kg ziemniaków (starych! nie z Maroka!) pokrojonych w kostkę i zalewamy litrem wody lub lekkiego bulionu. Gotujemy pod przykryciem pół godziny. Po wystudzeniu miksujemy, dolewamy ok. 1/4 litra mleka i nieco kwaśnej śmietany do smaku. Chłodzimy, a na wydaniu posypujemy szczypiorkiem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 13/2023