Degustacja w ciemno

Ministerstwo Głupich Kroków jak co rok w trakcie jesiennego przesilenia wzmogło swoją aktywność.

13.10.2014

Czyta się kilka minut

 / Fot. Rob Lawson / GETTY IMAGES
/ Fot. Rob Lawson / GETTY IMAGES

W warszawskich tramwajach zaroiło się właśnie od plakatów, które prezentują kontrolerów biletów jako sympatycznych ludzi z pasjami i marzeniami (nikt przytomny temu nie zaprzeczy, ale czy ktoś zacznie ich bardziej lubić – mocno wątpię). Z kolei do niedawna z tablic na każdym przystanku masoneria zachwalała swoje istnienie pro publico bono, zapraszając na wystawę cymeliów wolnomularstwa. Tak jakby nagle uznała, iż wyjście z cienia nie odbierze jej nie całkiem grzecznego uroku i zapaszku grozy, który odróżnia ją od byle organizacji pożytku publicznego.

Swego czasu pracowałem po sąsiedzku z siedzibą jednej z lóż Wielkiego Wschodu i nieraz zerkałem na przechodzące przez podwórko grupki zwyczajnych, praworządnych jegomościów z twarzy podobnych do nikogo. I tylko te zarzucone na ramię pokrowce, w których, jak się zgadywało, są murarskie wdzianka, i tylko ten stukot lasek czy innych młoteczków dochodzący regularnymi falami spod podłogi, tylko ta gra imaginacji, zasiewały w nas, patrzących ukradkiem, niepewność, czy to, co się tam dzieje, to jedynie błazenada w duchu grup rekonstrukcyjnych, czy może świetlisty szlak do najwyższej wiedzy i cnót.

Obcowanie z istotą rzeczy to nie jest sprawa dla otwartych klubów dyskusyjnych; wiedza pewna jest z natury tajemna, domaga się swego misterium. Ot, choćby w szczątkowej formie czarnych worków obwiązanych sznurem wokół butelek wina, które rozstawiałem kilka dni temu w równych szeregach na stole, niczym zakapturzone bractwo w drodze do ołtarza. Za każdym razem, gdy przygotowuję i obsługuję degustację w ciemno dla sędziów najważniejszej dorocznej nagrody winiarskiej, czarna procesja flaszek budzi we mnie podobne masońskie skojarzenia.

Rozlewam wino, siadam z boku i przyglądam się z lubością pantomimie znawców i sommelierów, grymasom wysiłku lub całkowitego stężenia na twarzach, oczom szklanym, nieobecnym, zdradzającym pościg za najdrobniejszymi niuansami zmysłowymi, które het tam, za horyzontem doczesnych doznań, działają na wyćwiczony aparat poznawczy z siłą i czystością promieni jutrzenki; tamże uwalniają się z mętnych kontekstów i zamieniają się w niezmienne, platońskie oblicze wina. Tylko ja jeden znam nazwy win poukrywanych w workach i to jest moja pozorna przewaga profana nad kapłanami. Pozorna, bo nie biorę win do ust i nigdy nie dostąpię obcowania z ich istotą, z winem samym w sobie.

Trochę zazdroszczę ludziom zdolnym podjąć gnostycką wędrówkę w poszukiwaniu prawdy o smakach, niezmiennej i oderwanej od tego, co nie zawiera się w kieliszku lub na talerzu, ale wiem, że będą zawsze dla mnie jak ci masoni zza okna. Cokolwiek sam zjem i wypiję, nie umiem wypluć kontekstu. Nie odetnę wrażeń i stanów osobistych, nastrojów, momentu życiowego, towarzystwa i uczuć, jakie wywołuje, pamięci przeszłych razów, gdy się jadło coś podobnego, nadziei na następne. Nie uwolnię się od zwierzęcego odczucia zaspokojenia głodu, nawet jeśli dzięki szczęśliwemu losowi głód znam tylko w formie leciutkiego ssania w przełyku, przez co wątpię, czy aby wypada używać mi tego słowa.

Nieco dalej, ale równie natrętnie w doświadczeniu jedzenia i picia uczestniczy otoczka ponadosobista: wszystkie te archetypy kulturowe, skojarzenia i obyczaje, wiedza o miejscu pochodzenia, o sposobach uprawy, hodowli i obróbki, o łańcuchu rynkowych mechanizmów. Twarze sprzedawców, słowa w kolejce, cena na kartce. Niezmienne cykle wegetacji i nieskończone powiązania ekosystemu.

„Ostatnie z drzewa” – mówił mi właśnie sadownik spod Grójca i od razu inaczej smakują mi jego węgierki; nie wybrzydzam, że sporo już do wyrzucenia, a bliską zepsucia, rozmazującą się na języku słodycz traktuję jako pieczęć szlachetności i znak, że nadszedł ten jedyny właściwy Moment Powidłowy. Iluż to filozofów zajmowało się sposobami, by odnaleźć właściwą chwilę na wszystko, ile każdy z nas nosi żalu, że coś przyszło za wcześnie albo za późno... No to przynajmniej powidła będę miał w tym roku trafione. Taka akuratność czasowa, znak, że udało się dostosować do rytmu przyrody, jest chyba ważniejsza od kwestii, czy gorycz skórek będzie się równoważyła z korzennym posmakiem owocu.

Łatwo mi zrozumieć, czemu wino, jeden z najbardziej skomplikowanych tworów ludzkiej pracy na roli, ze swoimi tysiącami substancji ewoluujących w czasie, zależnych od najróżniejszych czynników – od powstania zawiązka na pędzie aż po rozlanie do butelek – tak bardzo kusi poszukiwaczy istoty czystego smaku. Trudno byłoby odprawiać równie zawiłe chemiczno-poetyczne misteria nad sokiem z kiszonej kapusty czy żytnim zakwasem na żur. Pochodzi poza tym z daleka, i dla prawie wszystkich nas pozostaje niemal czystą kartą, z rzadka tylko zapisaną osobistymi doświadczeniami miejsc, ludzi i wydarzeń, jakie otaczały jego powstanie. Tym więcej zostaje pola dla tych, którzy potrafią przełożyć swoje wyczucie i wiedzę na kategorie dające się z mniejszym lub większym sukcesem obiektywnie poopisywać.

I chwała im za to. Nawet jeśli nigdy nie wzniesiemy się na ich wyżyny czystej i jasnej wiedzy, wciąż mamy powód do wdzięczności: potrafią wyczuć i ostrzec nas przed winem nieczystym, przekombinowanym i zniszczonym chemią. W tym miejscu interes idealistów z realistami się spotyka przy jednym stole – bo wino to zbyt piękna rzecz, by budzić się nazajutrz z głową obolałą i umysłem zatrutym substancjami, o jakich Bachus nie słyszał.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2014