Dał w pysk i poszedł

Biorąc się za tekst Słowackiego Jan Klata nie miał ambicji wystawić go pięknie. Chciał dać w pysk publiczności, jak Diana duszy Fantazego. A kiedy już reżyser zwymiotuje swoją niechęć, zostawia publiczność z pustymi rękami, bez finałowego odkupienia, jakie proponował Słowacki.

06.11.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

"Fanta$y" to chyba najbardziej gwałtowne przedstawienie Klaty. Trwa zaledwie godzinę i dwadzieścia minut i przypomina strukturą nalot dywanowy na pretensje i rojenia tak zwanej polskiej inteligencji. Tak zwanej, bo jej socjologiczne istnienie jest coraz bardziej nieoczywiste. W tytule zabieg, który sprawia, że spektakl od razu kręci się wokół pieniędzy i uwalnia się od powinności wobec tekstu. Reżyser dodaje Słowackiemu wulgarne blokowe awantury i teksty piosenek, bardzo różnych. Już na czerwonoliterowym wyświetlaczu nad wejściem do teatru przewija się tekst przeboju Madonny: "cause we are living in a material world and I am a material girl".

Zamiast podolskich salonów i posiadłości na scenie fasada bloku, z czasów późnogomułkowskich, bo z drzwiami balkonowymi nieprowadzącymi na balkon, tylko zamkniętymi balkonową balustradą. Blok w sposób niemiłosierny zdegradowany. Na każdym z nibybalkonów fantazja lokatorska złożona z anten, niepotrzebnych szmat i suszącego się prania. Drzwi wejściowe inne w każdym mieszkaniu. Trwa ocieplanie bloku styropianowymi płytami. Na podwórku kontener na śmieci, trzepak i zdechły trawnik otoczony cementowymi donicami, z których wystają liche bratki. Dwa uschnięte drzewa.

Jarzębina (?) stanowi główny element rzekomego angielskiego ogrodu Respektów. Ci mieszkają na parterze. Respektowa (Joanna Bogacka) chodzi w nienagannej ciemnej garsonce, próbując nie zauważać, w jakim znalazła się otoczeniu. Hrabia Respekt (Jerzy Gorzko) strojem przypomina gimnazjalnego nauczyciela. Przedstawienie zaczyna się od brutalnej awantury. Sąsiedzi z pierwszego piętra, jakieś lekko zdresiałe chamstwo, puszczają sobie Madonnę, tak głośno, jak się da. Grzeczne zwrócenie uwagi przez Respektów prowokuje lawinę wulgarnych bluźnierstw i epitetów, z których jedynie "siwy wałach", rzucony pod adresem Respekta, nadaje się do zacytowania. Mężczyzna wyrzuca przez okno niedopałek, który Respektowa podnosi i pieczołowicie wyrzuca do kontenera na śmieci. Na początku Respektowie zajmują pozycję skrzywdzonych i poniżonych. Ale na krótko.

Szybko okaże się bowiem, że Respektowa jest pretensjonalną prowincjuszką, która za wszelką cenę stara się udawać kogoś innego. Karmi się duchowym życiem ponad stan, które staje się groteskowe i żałosne. Respekt z kolei żyje w swoistym złotym trójkącie podwórka, pomiędzy mieszkaniem, lombardem i kolekturą totolotka. Kiedy zanosi do lombardu stary ścienny zegar, natychmiast z pieniędzmi idzie zagrać w lotto. Zresztą wywieszony na kolekturze plakat zawiadamia o kumulacji w szczęśliwym numerku, która wynosi pół miliona złotych. To kwota, o którą toczą się boje w tekście Słowackiego: tyle ma zapłacić za Dianę Fantazy.

Właśnie, Diana (Eliza Borowska). Jej pierwsze pojawienie się na scenie, w drzwiach upiornego mieszkanka, jest jak początek burzy. Diana chodzi na lekko usztywnionych nogach, z biodrami podanymi do przodu. Gniewna, naładowana, zdeterminowana. Nie ma w sobie nic z poetycznej panny. Z jej gniewem będzie musiał zmierzyć się nijaki, bo nawet nie zblazowany Fantazy (Cezary Rybiński), snujący się po scenie w ciemnym garniturze z karykaturalnym pieskiem na rękach. Diana nie ma żadnych złudzeń co do swego położenia. W rozmowie z Fantazym, kiedy mówi: "Chce pan odwiedzić moją ptaszkarnię?...", rozkłada nogi.

Rzecznicki (Grzegorz Gzyl) nosi się z wdziękiem artystowskiego nuworysza i z takim samym wdziękiem traktuje swą azjatycką małżonkę (Kim). Idalia (Marta Kalmus) ubrana jest w miejską wersję stroju do jazdy konnej. A Major (Larry Ok. Ugwu) i Jan (Marcin Czarnik) to komandosi w najnowszych specmundurach. Jan jeździ na wózku inwalidzkim.

Na scenie pojawiają się także sąsiedzi Respektów, którzy wyglądając przez okna stają się świadkami ostrej odprawy, jaką daje Diana Fantazemu. W pewnym momencie w oknach pojawiają się sami mężczyźni, by podjąć pieśń rezerwistów intonowaną przez komandosów. Ohydne "Godzina piąta, minut trzydzieści..." jest jednym z ostatnich elementów jednoczących wspólnotę. Mężczyźni wyciągają swoje chusty rezerwistów i z zapamiętaniem ryczą samczy hymn. Są jeszcze dwaj goryle z jakiejś firmy windykującej długi, którzy obrzynają Respektowi palce piłą elektryczną.

Właściwie nie ma w tym spektaklu ani jednej postaci, która ocaliłaby swoją szlachetność. Najbliższa tego jest Idalia, ale jej ekscentryczność, a właściwie wariactwo unieważniają jej poglądy, a poza tym przecież jej akcja, obliczona na finansowe wsparcie Jana, by mógł zostać zaakceptowany jako zięć przez Respekta, wynika z bardzo prostej przyczyny: Idalia nie chce, żeby Fantazy ożenił się z Dianą. Jan utracił niewinność na wojnie. Zupełnie inaczej wyglądał w scenie retrospektywnej, kiedy obdarował Dianę różami. To zresztą bardzo piękna frenetyczna scena, utopiona w czerwonym świetle i arabsko brzmiącej muzyce. Rzecznickiej nawet nie trzeba było porywać. Sama chętnie rzuciła się w ramiona jurnych i wyposzczonych żołnierzy. A Diana? Ta stała się ofiarą swoich rodziców. Nie udało się jej zachować szlachetności w opresji, w jaką popadła, będąc jedynym towarem, którym mogą handlować jej rodzice.

Spektakl "Fanta$y" jest szybki i brutalny. Zaprzecza wszelkim wyobrażeniom na temat realizacji romantycznego tekstu. Obliczony jest na błyskawiczne budowanie ostrych komunikatów przy pomocy jednoznacznych i prostych znaków. Mnóstwo w nim efektownych scen i pomysłów. Respektowie przesiadują nieruchomo, upozowani razem z gośćmi wokół grilla, na którym gotują w czajniku wodę na herbatę (tę sławną polską herbatę, za którą tęskni się na Syberii). Fantazy wzywa Idalię na samobójczą randkę tak samo, jak jeden z bohaterów filmu "To właśnie miłość" składał wyznanie wybrance. Na wielkich planszach czarnymi literami Fantazy nabazgrał: "Schadzka ostatnia dusz naszych na ziemi dziś!".

Rozpędzona wyobraźnia reżysera konsekwentnie odcina spektakl od możliwości łzawego przeprowadzenia tekstu. Klata jest ostry, może nawet niesprawiedliwy. Czasami szarżuje dosłownością. Kiedy mowa o "krzyżu umyślnie krzywym", który się zwalił z dachu bloku na scenę, spada niewielki krzyż, taki jaki stawia się na grobach żołnierzy. Jednak większość pomysłów współdziała z gorzkim odczytaniem tekstu.

Jedna tylko rzecz pozostaje dla mnie niezrozumiała. Diana gotowa jest wyjść za Fantazego z troski o poddanych jej zadłużonego ojca - "Więc jeśli chaty te... jutro posłyszę, że krzyczą: Boże!". Kiedy wypowiada te słowa przed blokiem, nie do końca wiadomo, o co jej chodzi. Trudno uwierzyć, że tak bardzo identyfikuje się z mieszkańcami osiedla, choć ci słuchają jej w coraz większej ciszy i bezruchu. Może to skutek gorączki romantycznej, której Diana jako jedyna ulega? Rodzaj majaków wynikających z histerii?

Paradoks spektaklu Klaty polega na tym, że pieniądze, wokół których kręci się cała intryga, właściwie nie stanowią problemu. Ma je przecież Idalia, Major wygrywa kumulację w szczęśliwym numerku i pali pieniądze tuż przed popełnieniem samobójstwa. Pieniądze więc są, mają je jak zwykle nie ci, którzy ich najbardziej potrzebują, ale przede wszystkim jest za późno, żeby utęskniona kwota mogła w prosty sposób naprawić świat, który rozpadł się o wiele bardziej, niż to sobie wyobraził Słowacki. Dlatego śmierć Majora, będąca w tekście dramatu ofiarą pozwalającą odkupić winy i przywrócić utracony porządek, u Klaty staje się zupełnie niepotrzebna. Jakim zresztą cudem w tym świecie odkupienie mogłoby pochodzić od kolorowego?

***

Nie zobaczymy finału sztuki, który przywraca wiarę w ludzi. Spektakl kończy się sceną nieudanego samobójstwa Idalii i Fantazego, którzy wygłaszają swoje wzniosłe kwestie w czarnych workach na śmieci nałożonych na głowę i uszczelnionych taśmą. Romantyczni bohaterowie wybrali odrażającą metodę samobójczą.

Scenę przerywa dochodzące z oddali bicie dzwonów. W oknach bloku mieszkańcy wystawiają portrety Jana Pawła II z żałobną opaską. Śmierć Papieża jest znakiem końca świata, a nie przeanielenia narodu. Nie wiemy, czy wywoła wstrząs moralny i zmianę postaw Polaków. Opada żelazna kurtyna i nie ma żadnej dyskusji na temat odmiany, odkupienia, przywrócenia hierarchii wartości. Klata nie wierzy w możliwość odnowy moralnej. Jutro rano w bloku zacznie się żyć po staremu.

"Fanta$y" według Juliusza Słowackiego, reżyseria: Jan Klata, scenografia: Mirek Kaczmarek, reżyseria światła: Justyna Łagowska, ruchy: Maćko Prusak, próbkowanie muzyczne: Jan Klata i Rafał Kowalczyk, premiera w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku 16 października 2005.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2005