Daj nam dzisiaj

Bp Grzegorz Ryś: Nie wypada mówić o Komunii Świętej komuś, kto jest głodny. Najpierw trzeba go nakarmić. Boże Ciało to dzielenie się z tym, którzy nie mają.

12.06.2017

Czyta się kilka minut

 / Fot. Grażyna Makara
/ Fot. Grażyna Makara

Bp GRZEGORZ RYŚ: Najlepszy chleb był u babci w Łososinie Górnej.

BŁAŻEJ STRZELCZYK: Jak smakował?

Prostotą i dobrocią. Ale też chyba ważną życiową lekcją.

Proszę mówić.

Babcia mojego taty miała mnóstwo dzieci. I te dzieci też miały mnóstwo swoich dzieci, więc gdy zjeżdżaliśmy się wszyscy do Łososiny, był tłok. Wyobrażasz sobie? To przecież nie był wielki dom. Dwie izby. W zasadzie jedna to była „izdebka”. W góralskim domu miejsce święte. Na ścianach wisiały święte obrazy. A pod nimi były dwa łóżka zaścielone taką ogromną pościelą.

Z pierzem.

Tak, z pierzem. I był jeszcze stół zakryty białym, wykrochmalonym obrusem. Tylko tam nie można było wchodzić.

Dlaczego?

No bo to było miejsce święte i dla ewentualnych ważnych gości.

A druga izba?

A w drugiej izbie i w kuchni toczyło się życie.

Kuchnia z piecem?

Jak inaczej? Z piecem i drzwiczkami, przez które można było oglądać ogień.

I w piecu babcia piekła chleb? 

Obraz mam taki, że w tej izbie jest jakieś 30, nawet 40 osób. Wszystko to rodzina. Najpierw chleb piekła babcia. Później przepis dostała ciocia, siostra taty. W każdym razie w tej codziennej krzątaninie i głośnych rozmowach dorosłych najprzyjemniej było siąść sobie na progu (swoją drogą próg był miejscem uprzywilejowanym) i dostać tam od babci grubą pajdę chleba. Wysmarować sobie tę pajdę robionym przez babcię masłem. Polać ją śmietaną i wszystko posypać cukrem.

A mleko było?

Jak było mleko, to już była uczta.

No więc chleb najlepiej smakuje na progu domu babci z Łososiny Górnej. A tobie z czym się chleb kojarzy?

Graliśmy na szkolnym boisku w piłkę i gdy się już zmęczyliśmy, to po drugiej stronie ulicy był sklep, w którym chleb sprzedawali na ćwiartki. Ćwiartka kosztowała 25 groszy. I do tego jeszcze oranżada, za 30 groszy.

No i widzisz! Jak mało nam trzeba do życia!

Papież Franciszek pisze w „Laudato si”, że „wstrzemięźliwość przeżywana świadomie i w wolności wyzwala nas. Nie jest gorszym życiem, nie jest mniejszą intensywnością, ale całkiem odwrotnie. W istocie tymi, którzy się bardziej rozkoszują i lepiej przeżywają każdą chwilę, są ci, którzy nie chcą wybierać tu i tam, nieustannie poszukując tego, czego nie mają, lecz doświadczają, co oznacza docenienie każdej osoby i każdej rzeczy, uczą się nawiązywać kontakt i potrafią się cieszyć z najprostszych rzeczy. (…) Można żyjąc mieć niewiele, a żyć intensywnie”.

Tak. Ja na tym progu u babci uczyłem się miłości do tego, co jest najprostsze. Przecież nie można sobie wyobrazić prostszego dania niż chleb i jeszcze ewentualnie zimna woda ze studni. Oczywiście, jak było masło, śmietana, cukier i mleko, to była uczta. Pajda chleba – i nic więcej nam do życia nie było potrzebne. Ale dobrze: żeby cię nie skłamać, to jeszcze czasem chodziliśmy nad rzekę, na ryby.

Księże Biskupie, o czym jest Boże Ciało?

Między innymi o chlebie właśnie. I dzieleniu się nim z innymi. A nawet o Bogu, który dzieli się z nami chlebem.

A dlaczego Jezus zostawił nam się w chlebie?

Dlatego, że chleb jest podstawą. Chrystus też jest podstawą. Tu nie chodzi o wielką i wyszukaną konsumpcję. Spójrz na to pytanie Jezusa: „Ile macie chlebów”. On nie pyta, ile uczniowie mieli wykwintnych dań. W chlebie chodzi o podstawy, a nie to, co jest opcjonalne.

Kiedy Jezus mnoży chleb, to chodzi mu o nakarmienie głodnych?

Tak. Ale trzeba na to uważać. Ważne jest ciągłe stawianie sobie pytania o to, co tak naprawdę nas syci. Jezus nakarmił ludzi na pustyni, ale nie tylko po to, by zaspokoić ich głód fizyczny, ale też, żeby dać im znak.

Jaki?

Ewangelia Jana, rozdział 6.

„Zaprawdę powiadam wam: Szukacie Mnie nie dlatego, żeście widzieli znaki, ale dlatego, żeście jedli do sytości. Troszczcie się nie o ten pokarm, który ginie, ale o ten, który trwa na wieki, a który da wam Syn Człowieczy”. 

Widzisz: on mnoży chleb, karmi, a później już mówi o sobie. Że ważne jest Słowo! Słowo jest tym pokarmem, który syci.

Jezus często wykorzystuje jedzenie w swoich znakach. 

To prawda, bo Jezus karmi. A jedzenie jest rzeczywistością najbardziej dla nas podstawową. Każdy musi jeść. W rozmnożeniu chleba było ważne to, że oni jedli razem. Zresztą trzeba pamiętać, że sam Jezus lubił jeść. To Jezus przygotowuje posiłek uczniom nad Jeziorem Galilejskim.

Rozmnożenie chleba było znakiem.

Papież Innocenty III 800 lat temu zastanawiał się np., dlaczego Jezus rozmnożył akurat pięć chlebów.

No i dlaczego?

Chrystus tak naprawdę daje nam pięć chlebów. Pierwszy to ten materialny, który syci nasz głód fizyczny. On jest pierwszy! Drugi to chleb duchowy – naszego doświadczenia wiary. Trzeci jest chlebem doktryny i nauki. Czwarty to chleb sakramentalny. A piątym jest sam Jezus Chrystus.

Kolejność jest ważna?

Kluczowa. Nie wypada mówić o Komunii Świętej komuś, kto jest głodny. Podstawą jest nakarmienie drugiego człowieka. W tym roku, gdy święciliśmy koszyczki świąteczne bezdomnym u albertynek, najpierw każdemu daliśmy pusty kosz. Później wkładaliśmy tam kolejne produkty, objaśniając ich symbolikę. Bylibyśmy okrutni, gdyby ci ludzie nie byli w tym czasie najedzeni.

Po drugie, danie chleba i siadanie do wspólnego stołu jest ważną deklaracją. Brat Albert mówił, że dawanie komuś chleba jest zapowiadaniem kolejnych darów.

Jakich?

Gdy w jego ogrzewalni zjawiał się bezdomny, pierwsze, co mówił, to: „dajcie mu chleba”. Od chleba się wszystko zaczyna. Później ten bezdomny dostawał łóżko. Jeszcze później warsztat pracy. Dopiero na końcu Albert próbował mu wskazać, co może go nasycić całkowicie.

W „Ojcze nasz” pierwsza część modlitwy jest o niebie. Ale kiedy pojawia się zdanie „chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj”, schodzimy na ziemię. 

Ważnych jest kilka kwestii. Po pierwsze, w łacińskich przekładach natknąłem się na tłumaczenie, w którym nie występuje słowo „powszedni”, tylko „substancjalny”. Czyli taki, który stanowi podstawę wszystkiego. A zatem ostatecznie odsyłający nas do Eucharystii i życia wiecznego.

Ale słowa „nam” i „dzisiaj” są jednak silnie zakorzenione w tu i teraz. Nam, czyli komu?

To, że jest tam liczba mnoga, stanowi ważny trop w szukaniu wspólnoty. Za każdym razem, gdy wypowiadamy słowa „daj nam dzisiaj”, powinniśmy mieć przed oczami wszystkich, którzy tego chleba potrzebują. On jest nie tylko dla nas. Dla wszystkich. To ważne doświadczenie wielu wspólnot, a także rodzin, które przed posiłkiem modlą się za ludzi, którzy nie mają co jeść. 

Wszystkich. Dlatego że Bóg daje nam chleb jak ojciec, który chce, żeby rodzina jadła przy wspólnym stole. Ojciec nie daje dziecku kromki chleba i nie mówi: „idź i zjedz w kącie, żeby cię nikt nie widział”. Ojciec zaprasza do wspólnego stołu.

A słowo „dzisiaj”?

Na wczoraj nie mamy wpływu. Poza tym, że możemy wyznać grzechy i prosić o przebaczenie. Natomiast jutro jest czasem na zaufanie. Teraz to jest to, co mamy w tej chwili, co jest od nas zależne. Dlatego modlimy się o dziś.

W Starym Testamencie manna na drugi dzień była zepsuta.

Mannę zbierano według miary, którą Bóg ustanowił. Nawet jeśli ktoś miał większą, a ktoś mniejszą, wystarczało tyle, ile każdemu było w tej chwili trzeba. A kto przekraczał miarę, to mu się psuło.

Czyli modląc się o dziś, może chodzi o to, żebyśmy nie odkładali?

Kiedyś słyszałem takie tłumaczenie, że modlenie się o „chleb na dziś” wyzwala człowieka z lęku o przyszłość. Ten lęk odbiera nam energię i uwagę na to, co mamy dziś do zrobienia. Ważna jest i jakaś miara w zarabianiu na chleb. Bo wszystko to, co ponad stan, nie należy do nas.

A do kogo?

Do tych, którzy potrzebują. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że nie Bóg wymyślił głód. Głodni nie są pomysłem Boga. Nierówności co do majątku i jedzenia nie są stworzone przez Boga, tylko przez nas.

Ksiądz Biskup wie, czym jest głód?

Jeśli pytasz, czy czułem kiedyś głód fizyczny, to odpowiedź brzmi: nie. Ale wiem, co to znaczy nie mieć nikogo przy stole. Wiem, co to znaczy być samemu w święta i mieć puszkę śledzi w lodówce. I siedzieć samemu w hotelu robotniczym. Natomiast tak, żebym nie miał co jeść, to się nie zdarzało.

A które to były święta?

Początek lat 90., Boże Narodzenie. Byłem na Syberii z grupą polskich pracowników, którzy budowali tam fabrykę. Widziałem ludzi, którzy się wieszali nie dlatego, że nie mieli co jeść, tylko dlatego, że nie wytrzymywali odległości od bliskich.

Głód jest o tęsknocie?

Wiesz, nie chodzi o to, żeby siedzieć samemu przy stole i „nażreć się” tym, co się ma. Zupełnie czymś innym jest jedzenie z kimś.

Czym?

Mówiliśmy o tym. Brat Albert jest tu idealnym przykładem. Kiedy siadasz z kimś do stołu i dzielisz się z nim chlebem, składasz mu jakąś deklarację. Obietnicę wspólnoty, w której nie ma miejsca na przemoc, nienawiść i złość. To dlatego tak gorzko brzmią słowa z Psalmu 41. „Nawet mój przyjaciel, któremu ufałem i który chleb mój jadł, podniósł na mnie piętę”. Gdybym nie podał mu chleba, nie byłoby to tak bolesne, że podnosi na mnie piętę.

To rodzi gniew?

Nie. Gniew jest złą emocją.

To co mam zrobić wiedząc, że to ja tworzę głód?

Przestań wyrzucać jedzenie. Ważna jest nasza świadomość, że jesteśmy chrześcijanami w świecie! Że ci głodni to nie są ludzie z innej planety, tylko nasze siostry i bracia.

Ważnym krokiem jest sprawdzenie, jaki mamy stosunek do tego, co posiadamy. Żyjemy w napięciu między rewolucją a miłosierdziem. Problem w tym, że rewolucja, która zazwyczaj rodzi się z gniewu, na końcu pogłębia biedę i nierówności. Dlatego my, chrześcijanie, wybieramy miłosierdzie. I jałmużnę.

Czyli co?

Ojcowie Kościoła często używali słowa debitum, co można przetłumaczyć na „powinność” albo nawet „dług”. Wszystko to, co masz ponad stan, masz obowiązek oddać, jeśli zajdzie potrzeba. I to nie jest rada, tylko właśnie powinność. To dawanie ze sprawiedliwości, a nie z miłosierdzia.

Papież Franciszek mówi, że idealny stan konta chrześcijanina to zero. Zero długów i zero oszczędności. 

To jest pytanie nie o to, co posiadamy, tylko o to, co robimy z tym, co posiadamy.

Mamy nie być radykalni?

To, że Bóg jest opatrznością, nie zwalnia nas z tego, że i my mamy być opatrznością dla innych. Gdy będziesz miał dzieci i żonę, i wydasz wszystko, co masz na koncie, żeby spełnić tę zasadę Franciszka, staniesz się ciężarem dla innych. I nieodpowiedzialną głową rodziny. Bo gdy jesteś ojcem i mężem, to stajesz się opatrznością dla żony i dzieci. Podobnie jak twoja żona, która jest opatrznością dla ciebie.

Czyli brać przykład z brata Alberta czy nie brać?

(śmiech) Brać. Ale wiedzieć jednocześnie, kim się jest w świecie.

Brat Albert przesadzał?

Co masz na myśli?

Podobno gdy członkowie jego zakonu wybierali się w podróż, dostawali tylko bilety. Żadnych pieniędzy, więc gdy brakło, musieli żebrać. 

Kwiatków z historii Brata Alberta jest więcej. Kiedyś bracia albertyni pracowali przy budowie drogi do Morskiego Oka. Albert zabronił im brać pieniądze, więc kasa szła do spółdzielni Krzeptowskiego. Tam się bracia pożywiali. I, co na pewno ci się spodoba, nie mogli też robić zapasów, więc dostawali tylko jedzenie na jeden dzień. Ba! Więcej nawet: tylko jeden z braci mógł brać pieniądze, i wyobraź sobie, że on naciągał rękaw na dłoń, żeby pieniądza nie dotykać.

Wariactwo.

Historia Alberta i Franciszka jest po to Kościołowi potrzebna, żeby pokazywać radykalne ubóstwo, z którego powinniśmy czerpać siły. Ale, przypominam raz jeszcze: trzeba wiedzieć, kim się jest we wspólnocie i jakie się ma powołanie. Jan Paweł II, gdy mówił o pieniądzach do księży, wcale nie kazał im żyć bez własności. Mówił, żeby żyli tak, jak żyją przeciętni ludzie, a nawet lepiej: trochę pod tą granicą przeciętnego życia.

Benedykt XVI: „Nie jesteśmy właścicielami, lecz zarządcami dóbr, które posiadamy, nie można ich zatem traktować jak wyłącznej własności, lecz trzeba je uznać za środki, którymi posługuje się Pan, wzywając każdego z nas, by stał się pośrednikiem Jego Opatrzności względem bliźniego”. 

Tak, kapitalne jest to zdanie. Musimy odczytywać swoje powołanie do bycia opatrznością względem bliźniego! Tylko widzisz: Benedykt nie wymaga całkowitej rezygnacji. On mówi: dziękuj Bogu, że posiadasz. Musisz odczytać, że to, co masz, jest wpisane w twoje powołanie. I tu jest kolejny ważny element. Miłosierdzie jest tak naprawdę jałmużną z tego, czego się nie ma.

Nie rozumiem.

Tobiasz mówi, że masz się dzielić wszystkim, co ci zostało. Tu jest to ważne miejsce chleba. Kiedy masz go pod dostatkiem albo masz go za dużo, to idź i go oddaj. Zaspokój swój głód. Nakarm się chlebem i oddaj tym, którzy nie mają. Wszystko, co masz ponad stan, należy do ubogiego. Idź i oddaj, bo nie jest twoje.

W Księdze Kapłańskiej czytam też, że nie można orać do skraju pola, bo to, co zostaje na jego krańcach, należy do przybysza i ubogiego. 

Ale to nie jest wszystko, co masz oddać ubogiemu. Czytaj to w takim kluczu, że nie musisz być taki pazerny na to, co twoje. Sprawdzasz piąty i dziesiąty raz, czy rzeczywiście wszystko z tego pola zebrałeś. Zostaw. Ktoś się tym pożywi.

Oczywiście to nie jest jedyne, co możesz dać ubogiemu. W Liście do Filipian Paweł mówi jak ekonomista. Interesuje mnie procent na waszym koncie. Ale właśnie nie przez to, że pieniądze leżą na ich kontach i dlatego rosną. W tej logice procent rośnie, gdy pieniądze się rusza.

To nie jest prosta nauka. 

Stanie się prosta, gdy uświadomimy sobie, że to, co posiadamy, nie jest nasze. Intuicje Benedykta XVI są tu bezbłędne. Ważne jest też przywołanie Izydora z Sewilli, który tłumaczy miłosierdzie i pisze tak: „Misericordia a misero corde dicta”.

Dajesz, gdy sobie uświadomisz, że masz biedne serce! Sam jesteś ubogi. Nic nie masz. Więc ostatecznie to, co wydaje ci się, że dajesz, daje tak naprawdę Bóg. Te dary są od Boga, ale przez ciebie przechodzą.

Miłosierdzie jest więc jałmużną z tego, czego nie mam. A to, co masz w nadmiarze, oddajesz nie z miłosierdzia, tylko ze sprawiedliwości.

Matka Teresa z Kalkuty mówiła, żeby „dawać do bólu”. 

Dobrze jest poczuć, że z czegoś rezygnujesz. Myślę, że Matka Teresa nie chciała niczego więcej. Nie chodziło o to, żeby sobie zadawać cierpienie, ale gdy brat Albert oddawał obraz „Ecce Homo”, to go bolało. Ból w rozdawaniu wynika z tego, że jesteśmy przywiązani. Mamy przywiązanie do rzeczy, poczucia własnego bezpieczeństwa. Gdy próbujemy przełamać to przywiązanie, zaczyna boleć. My dzień przed Bożym Ciałem będziemy na krakowskim Rynku rozdawać chleb. To też nie będzie proste. To też może sprawić ból.

Dlaczego?

Znam wielu ludzi, którzy mówią, że im wspólnota nie jest potrzebna. Może przynależność do Kościoła tak, ale żeby to się przeniosło na konkretne zaangażowanie w bycie jego częścią, to już nie. Tracimy ludzi w Kościele, bo nie pokazujemy im, że mogą być odpowiedzialni za innych. Taką miłością, która jest ukonkretniona. Która popycha do działania. A po drugie – moglibyśmy przecież powiedzieć, że wystarczy przekazać sobie znak pokoju. To dla wielu jest gest, który nic nie znaczy. Ale kiedy przyjdzie do podzielenia się chlebem, wspólnego jedzenia, może się okazać, że jesteśmy równi. Że jesteśmy wspólnotą. ©℗


Więcej do czytania na Boże Ciało >>>

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kardynał, arcybiskup metropolita łódzki, wcześniej biskup pomocniczy krakowski, autor rubryki „Okruchy Słowa”, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Doktor habilitowany nauk humanistycznych, specjalizuje się w historii Kościoła. W latach 2007-11… więcej
Dziennikarz, autor wywiadów. Dwukrotnie nominowany do nagrody Grand Press w kategorii wywiad (2015 r. i 2016 r.) oraz do Studenckiej Nagrody Dziennikarskiej Mediatory w kategorii "Prowokator" (2015 r.). 

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2017