Znak przemiany

O. Piotr Jordan Śliwiński, kapucyn, filozof: Wyjątkowe znaczenie chleba się zaciera, ale wciąż widzimy relikty dawnych rytuałów. Z drugiej strony jest w nas tęsknota, by jedzenie nie stało się tylko konsumpcją, nie zatraciło wymiaru symbolicznego.

24.03.2014

Czyta się kilka minut

Piekarnia na warszawskim Mokotowie w latach 70.  / Fot. Jacek Sielski
Piekarnia na warszawskim Mokotowie w latach 70. / Fot. Jacek Sielski

MICHAŁ KUŹMIŃSKI: W zbiorze artykułów o antropologii miejsc biesiadnych trafiłem na Ojca tekst o kapucyńskim refektarzu. Wymienia w nim Ojciec kilka rodzajów pokarmów, ale tylko o jednym pisze Ojciec z naciskiem: „zawsze świeży chleb”. Jaki chleb pojawia się w refektarzu kapucyńskim?

O. PIOTR JORDAN ŚLIWIŃSKI OFMCAP: Dobry. Naturalnie, z racji naszego ubóstwa, nie był nigdy wyrafinowany, ale zawsze wybieraliśmy taki, żeby bracia jedli go ze smakiem. W realnym socjalizmie brat szafarz musiał samemu jechać autem po chleb, dziś firmy nam go dowożą, a najchętniej by go nam jeszcze pokroiły i wniosły do refektarza. Kiedyś musieliśmy o dobry chleb zabiegać, dziś producenci o nas dbają – zwłaszcza że jako dość duża wspólnota, około stu osób, jesteśmy w miarę znaczącym konsumentem i bywało już, że zmienialiśmy piekarza, gdy chleb wspólnocie nie smakował.

Kilka dni temu byłem w piekarni świadkiem, jak starsza, ubogo wyglądająca kobieta zapytała o wczorajszy chleb. Gdy się dowiedziała, że jest wyrzucany, była zdruzgotana.

„Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba podnoszą z ziemi przez uszanowanie...”. Chleb to przecież nie tylko symbol codziennego pożywienia, ale też obdarowania przez Boga. W życiu naszej wspólnoty zakonnej są momenty zwane siccis – nazwa wzięła się najprawdopodobniej z określenia „dni suchych”. Jest to uroczysta forma postu w Wielki Piątek, wigilię św. Franciszka i Niepokalanego Poczęcia, kiedy spotykamy się w refektarzu i zamiast obiadu jemy na klęczkach tylko posolony chleb, słuchając Pasji św. Jana. Z jednej strony słuchamy ewangelii, rozumiejąc, że „nie samym chlebem żyje człowiek”. Ale z drugiej strony, mamy okazję spokojnie smakować ten chleb, w innej sytuacji niż zwykle, jako symbol naszego obdarowania. Tak jak zostałem obdarowany przez Chrystusa, który mnie wyprowadził ze śmierci ku życiu, tak z ręki Bożej – bo przecież utrzymujemy się z ofiar – otrzymuję chleb.

Czym smakuje chleb jedzony na klęczkach?

Przede wszystkim jednością celu i losu – bo klęczymy wszyscy. To smak wspólnoty, w dodatku skierowanej ku Temu, kto jest najważniejszy.

Gdy Jezus sięgnął po chleb, był on już ludzkości znany od ok. 3-4 tys. lat. Czy to obecność chleba w centrum chrześcijaństwa sprawiła, że stał się on najbardziej symbolicznym spośród pokarmów, czy odwrotnie – chleb był już symboliczny dla samego Jezusa i Jego uczniów?

W Starym Testamencie pojawiają się odwołania do chleba – oczywiście osobną kwestią jest, czy chodzi o taki chleb, jak go dziś rozumiemy. Ale te znaczenia musiały już być znane Jezusowi. W wielu miejscach czytamy o podpłomykach, choćby we wzruszającej historii o Eliaszu, który prosi ubogą wdowę, by przygotowała w czas suszy podpłomyk dla niego, a więc żeby podzieliła się z nim niedostatkiem. Ta kobieta uwierzyła prorokowi, że dzięki Jahwe „dzban mąki nie wyczerpie się” (1 Krl 17, 14). Symboliczność chleba jest przedchrześcijańska, ale Chrystus nadał mu nowe znaczenie – i nową rzeczywistość.

Ze Starego Testamentu przypomina się jeszcze Dawid, który pozwala swoim żołnierzom jeść chleby pokładne, przeznaczone tylko dla kapłanów.

W tej opowieści arcykapłan zachowuje się bardzo mądrze, dając zarazem przykład, że judaizm nie był bynajmniej wcale taki legalistyczno-rytualny, jak lubimy sądzić: wiedział, że Dawid i wojownicy są w wyższej potrzebie – głodni – a w związku z tym prawo rytualne można przekroczyć.

Jezus odwołuje się do tego przykładu, gdy faryzeusze oburzają się na Jego uczniów łuskających kłosy w szabat. Nawiasem mówiąc, to dowód, że Jezus i uczniowie byli bardzo ubodzy. Łuskanie kłosów to była potrzeba, nie kaprys. Prawo Boże nie zabrania dać czegoś potrzebującemu, choćby łamało się w ten sposób rytuały.

A właściwie dlaczego Jezus sięgnął właśnie po chleb? Pokarmów niosących znaczenia jest wiele.

Ostatnia Wieczerza odbywała się w czasie paschy. Kielich, który spełniał Jezus, był najprawdopodobniej tzw. trzecim kielichem paschalnym. Łamiąc chleb, korzystał z paschalnego rytuału, choć nadał mu nowy sens – który zresztą był dla chrześcijaństwa trudny. Wyraźnie to widać, gdy w miarę szerzenia się chrześcijaństwa następuje zderzenie z ludami germańskimi. Nie miały one tak rozwiniętego abstrakcyjnego myślenia, pojawiły się więc pytania: co jest w tym chlebie? Mięsień sercowy Chrystusa? Domagano się konkretu. Dało to początek skomplikowanym dyskusjom teologicznym, które trwały przecież nawet i po Soborze Watykańskim II.

Czego dotyczyły?

Zajmujący się Eucharystią dogmat trydencki za pośrednictwem języka tomistycznego mówi o transsubstancjacji: pozostają wszystkie przypadłości chleba, a więc cechy, które można stwierdzić zmysłowo – ale substancja się zmienia. Tymczasem np. XX-wieczny katechizm holenderski próbuje mówić o transsygnifikacji, a więc tylko o zmianie znaczenia chleba. Różnice są w istocie subtelne – otóż w metafizyce arystotelesowsko-tomistycznej, która leżała u podstaw myślenia ojców Soboru Trydenckiego, znaczenie jest tylko przypadłością i dopiero zmiana substancjalna pociąga za sobą zmianę znaczenia. Natomiast gdy przyjmie się inną ontologię, wtedy może się okazać, że pojęcie transsygnifikacji będzie w sobie zawierało pojęcie transsubstancjacji. To teologiczne dyskusje dla zaawansowanych, które zresztą zawsze stanowią tylko próbę zbliżenia się do tajemnicy.

Chleb kojarzy się ze smakiem, sytością, ale też z postem, „o chlebie i wodzie”. Jak właściwie post wiąże się z chlebem?

Chleb był zawsze postrzegany jako pokarm najbardziej podstawowy – więc już od czasów ojców Kościoła rozważa się z jednej strony symbolikę eucharystyczną, a z drugiej – symbolikę dzielenia się nim. W IV wieku, gdy chrześcijaństwo się stopniowo stabilizuje, umasawia, i siłą rzeczy poziom życia chrześcijańskiego spada, występują ojcowie pustyni z koncepcją radykalnego postu. Pokazują potrzebę wyboru innych wartości, ascezy – bo żeby wybrać, trzeba coś zostawić. Ale postu nie traktowali oni jedynie jako umartwienia czy przezwyciężania własnych ograniczeń. Chodziło o dzielenie się. Chleb, którego nie zjedli, rozdawali ubogim. Ten sam akcent w historii Kościoła przynosi pojawienie się ruchu zakonów żebraczych, które, w konfrontacji z bogacącym się Kościołem hierarchicznym, pokazują charyzmatyczną twarz ubóstwa. Ale dodajmy, że św. Franciszek, wybierając radykalne ubóstwo, kategorycznie zakazuje potępiania tych, którzy posiadają czy żyją w obfitości. Chodzi o świadectwo własnego życia, które wiąże się z dzieleniem. Post, czy w ogóle stosunek do żywności nie ma mnie koncentrować na mnie samym, nie jest wyłącznie ćwiczeniem woli czy dietą. Ma być zawsze rozumiany dialogicznie. Owocem postu jest dzielenie się.

Dzisiaj chętnie opisuje się różne techniki postu, szczegółowo podając, co w którym dniu będzie się z poszczącym działo, kiedy będzie się chciało jeść, a kiedy zmatowieją mu paznokcie. Tymczasem post ma być otwarciem. Jeśli dziś będę pościł np. od internetu, to po to, by mieć więcej czasu dla innych. Nie samym chlebem żyje człowiek, a to, czym żyje, to relacja otwartości na Boga i drugiego człowieka.

Gdy mowa o dzieleniu się, trzeba też powiedzieć o „dzieleniu” bez „się”. A więc o „podziale”. Bo chleb jest też symbolem statusu. Piekło się kiedyś chleb dla ubogich i osobny, biały, dla władcy, biskupa czy przeora.

Tak, dzielenie chleba odnosi nas do porządku sprawiedliwości. Do pytań, czy wystarcza go dla wszystkich albo czy w niedostatku dzielony jest sprawiedliwie. W kapucyńskiej tradycji kiedyś braciom wydzielano jedzenie. Szafarz nakładał do miski tyle, ile uznawał. Nie można się było upominać o więcej, zaś np. wśród karmelitanek do dziś o sytość siostry troszczyć się ma jej sąsiadka przy stole. Żadna siostra nie dopomina się o więcej dla siebie, lecz dla sąsiadki. Jedna ma dbać o drugą. Choć karmelitanki milczą przy stole, to jednak ciągle odbywa się tu komunikowanie miłości – troski o osobę obok mnie.

Tak jak do Germanów trudno było trafić z myśleniem abstrakcyjnym, tak z symboliką chleba ciężko było trafić do ludów, które chleba nie znają.

Tzw. inkulturacja to temat na osobną rozmowę. Podejmowano próby tłumaczenia symbolu chleba na jego odpowiedniki w innych kulturach – np. na maniok czy ryż. Ale w kontekście eucharystycznym Kościół jednak ostatecznie mocno bronił tej materii, którą posłużył się Chrystus. Dla wielu kultur symbol chleba będzie trudniejszy do zrozumienia niż dla nas, ale skoro Chrystus wybrał taki, a nie inny sposób inkulturacji – pozostaje z szacunkiem schylić głowę i sięgnąć po niekwaszony chleb.

Jaki smak chleba zapadł Ojcu najmocniej w pamięć?

Jest tych chlebów wiele. Mocno pozostaje mi w pamięci chleb, który piekła moja mama – był odświętnym rarytasem, jadło się go z nabożeństwem. Drugie doświadczenie z chlebem to wspomniane siccis. Trzecie – gdy przyjechałem na studia do Perugii, zetknąłem się z chlebem niesolonym. Otóż podobno w czasach, gdy Perugia należała do państwa papieskiego, zbuntowała się przeciwko papieżowi, który nałożył na nią podatek od soli. Miasto zaczęło wtedy, w geście nieposłuszeństwa, wypiekać chleb niesolony. Tradycja zachowała się do dzisiaj, a smak tego chleba na początku bardzo mnie zaskoczył. Skądinąd od Włochów wiele się dowiedziałem o chlebie. Wie pan, skąd się wzięła pizza? Z potrzeby zużycia resztek ciasta chlebowego. Robiono z niego placek, okładano pomidorami, serem i oliwą – pierwsze pizze powstały, bo nie chciano marnować ciasta na chleb.

Chleb, poprzez to, jak powstaje, odsyła też do pojęcia przemiany. Z płynnej, nieatrakcyjnej brei bez smaku staje się lekkim, smakowitym, sycącym pokarmem.

I było to zawsze źródłem fascynacji kultur piekących chleb. Czynności związane z jego przygotowaniem stają się rytualne, paraliturgiczne wręcz. Przygotowanie chleba nie było nigdy tylko produkcją, wiązało się z pietyzmem, niosło znaczenia. Piec chlebowy – dla większości współczesnych ludzi coś zupełnie abstrakcyjnego – był miejscem centralnym, symbolicznym. Trzeba było widzieć, jak nasi najstarsi bracia się cieszyli, gdy został u nas uruchomiony stary piec chlebowy, który ocalał w podziemiach klasztoru – bo przecież dawniej chleb pieczono w klasztorze, nie zamawiano.

Dziś ta znamienność chleba się zaciera, ale wciąż jeszcze obserwujemy relikty dawnych rytuałów: starsi ludzie błogosławią każdy bochenek przed jego podzieleniem, inni uważają, że chleb po podziale nie powinien być krojony nożem, lecz darty palcami. Skądinąd pojawia się też w kulturze trend powrotu do pieczenia chleba w domu i witania gości chlebem upieczonym przez siebie. Znam coraz więcej ludzi szukających dawnych przepisów, zastanawiających się, skąd wziąć zakwas. Są w nas tęsknoty, by przestrzeń jedzenia nie stała się tylko konsumpcją, nie zatraciła swojego symbolicznego wymiaru.

Odwołanie do tradycji to kolejny sens chleba, ale co znaczy dziś chleb upieczony w domu? Nie robi się już tego dla zaspokojenia podstawowych potrzeb, więc nie jest on już „owocem ziemi i pracy rąk ludzkich”, symbolem ciężkiej pracy – ale przecież nie stał się tylko hobby, fanaberią?

Z jednej strony stoją za tym motywacje zdrowotne – potrzeba powrotu do żywności, której składniki znamy. Dziś kolejne produkty przemysłu spożywczego przestają być dla nas „przezroczyste”. Wartością naszej kultury coraz bardziej staje się czystość.

Ale po drugie, cały ów sympatyczny ruch odnowy znaczenia posiłków, przygotowywania ich w domu, także pieczenia chleba – może się brać z pragnienia, by przywrócić jedzeniu znaczenie. Za czasów realnego socjalizmu próbowano do polskich domów wprowadzić ławę, która miała zastąpić stół. Przy ławie nie można się było najeść, nie mogła się wokół niej zebrać rodzina na wspólny posiłek. Oczywiście nie chcę popadać w teorie spiskowe, ale jednak uderzono – pewnie nieświadomie lub bezmyślnie – w ważne symbole. I w pewnym momencie tęsknota do tych symboli wybuchła z całą mocą: za stołem, przy którym się gromadzi, za chlebem, który się na nim kroi. Może to odwrót od plastikowości, namiastkowości? Potrzebujemy, by momenty naszego wspólnego życia opierały się o coś dotykalnego. Zapach upieczonego w domu chleba czujemy wszyscy wspólnie.

Czy te same odruchy budzi w nas chleb tostowy? Ucałujemy bułkę hamburgerową, która upadła na ziemię? Czy faszerowanie pieczywa chemią i pakowanie go w folię nie pachnie desakralizacją?

Bałbym się tak stawiać sprawę. Dawniej dorosły mężczyzna rytualnie budował dom...

Dzisiaj rytualnie bierze kredyt.

Właśnie – jest w nas głód powrotu do jasnych i czytelnych na poziomie doświadczenia zmysłowego symboli, ale to odświętne. Nie będziemy piekli chleba codziennie. Będzie to czynność uroczysta, niedzielna, a na co dzień będziemy dalej jedli papkę wyskakującą z tostera – bo ona też jest częścią naszego życia. Życia w pośpiechu.

Myślałbym raczej, że chleb dzisiaj jest znamieniem tzw. kultury wyspowej. Nie jesteśmy w stanie zapanować nad rozpędzoną rzeczywistością, ale przynajmniej próbujemy budować archipelag wysp, na których jesteśmy u siebie, gdzie wszystko jest swoje, prawdziwe, namacalne, pachnące.

Czy ktoś się jeszcze spowiada z braku szacunku do chleba?

Nie na tak szczegółowym poziomie, ale wciąż przychodzą do konfesjonału ludzie, którzy wyznają: marnowałem jedzenie. I, co ciekawe, nie dotyczy to tylko starszego pokolenia. Pojawia się w ludziach niepokój, że kupują zbyt dużo jak na swoje potrzeby i to, czego nie skonsumują, się marnuje.

Taki niepokój przynoszą też do konfesjonału ludzie mający do czynienia z przepisami prawnymi – w rodzaju sprzedawcy z piekarni wspomnianej na początku naszej rozmowy – którzy niesprzedanego chleba nie mogą rozdać, muszą go zutylizować. Czyli wyrzucić.

A to wciąż jeszcze uważamy za barbarzyństwo. 

O. PIOTR JORDAN ŚLIWIŃSKI OFMCAP jest kapucynem, doktorem filozofii, adiunktem w Katedrze Lingwistyki Komputerowej UJ. Zajmuje się filozofią i antropologią kultury, ze szczególnym uwzględnieniem badań nad miastem, internetem i nową religijnością. Założyciel i dyrektor Szkoły dla Spowiedników.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zastępca redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”, dziennikarz, twórca i prowadzący Podkastu Tygodnika Powszechnego, twórca i wieloletni kierownik serwisu internetowego „Tygodnika” oraz działu „Nauka”. Zajmuje się tematyką społeczną, wpływem technologii… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2014