Czytelnik w bezimiennym lesie

Dla takiego czytelnika jak Alberto Manguel lektura nie jest dodatkiem do życia, lecz jego zasadą.

04.07.2011

Czyta się kilka minut

Dawid posiadł wielki talent, potrafił układać psalmy.

A ja? Co ja umiem robić? Potrafię je recytować!

Rabin Uri

W opowiadaniu pt. "Ciągłość parków" Julio Cortázar opisuje historię człowieka, który pewnego dnia zaczyna czytać powieść. Z powodu obowiązków zmuszających go do wyjazdu, zarzuca lekturę na kilka dni, ale potem wraca do niej z nadzieją na chwilę wytchnienia. Wieczorem - po załatwieniu wszystkich spraw - udaje się do salonu, by w jego zaciszu doczytać ostatnie rozdziały. Narrator powiada, że każdy akapit otwiera przed bohaterem inną rzeczywistość, która uwodzi go, obiecując nieznaną i niepokojącą rozkosz. Mężczyzna poddaje się temu tajemniczemu impulsowi. Obserwuje ostatnie spotkanie pary kochanków, którzy w górskiej chacie powtarzają skrupulatnie przygotowany plan morderstwa. Domyślamy się, że ofiarą ma być mąż bohaterki. Kilka zdań dalej zabójca przemierza ogród okalający dom. Wbiega po schodach na piętro. "Na górze dwoje drzwi, w pierwszym pokoju nikogo, w drugim nikogo, potem drzwi do salonu - a wtedy sztylet w rękę, światło wielkich okien, wysokie oparcie fotela wybitego zielonym aksamitem, głowa człowieka czytającego w fotelu książkę".

Cortázar unikał odpowiedzi na pytania dotyczące swych tekstów, zasłaniając się niepamięcią. Tłumaczył, że niemal wszystkie jego koncepty fabularne wywodzą się ze snów. Wiadomo zaś, czym kończy się objaśnianie marzeń sennych. Oczywiście czasem robił wyjątki. Tak było w przypadku "Ciągłości parków", o której powiedział, że jest rodzajem testu pozwalającego sprawdzić, w jaki sposób traktujemy czynność lektury. Jeśli czytanie jest dla nas tylko działaniem zastępczym, jeśli czytamy po to, by oderwać się od otaczającego świata, wówczas koda opowiadania będzie dla nas nie do przyjęcia. Wszak niemożliwe jest takie połączenie fikcji i rzeczywistości, w wyniku którego czytelnik staje się jednym z protagonistów czytanej książki. Tak zdaje się uważać bezimienny bohater Cortázara, który sięga po powieść, by zapomnieć o codziennych zatrudnieniach, nie spodziewając się, że w jej zakończeniu czyha na niego zasadzka. Ale dla prawdziwego czytelnika, który traktuje lekturę nie jako pośledni dodatek do życia, lecz jako jego zasadę, ciągłość światów - fikcyjnego i rzeczywistego - jest czymś oczywistym. Podobnie oczywisty jest dlań fakt, że czytanie to zajęcie tyleż krzepiące, co ryzykowne.

Poczytaj mi, a powiem ci, kim jesteś

Alberto Manguel wcześnie zorientował się, że czytanie sprawia mu nadzwyczajną przyjemność. Najpierw z pomocą niani, później już na własną rękę poznawał różne wymiary tego rozkosznego doświadczenia. Nie sądził podówczas, że jego los będzie się rozwijał w rytmie lektury, że czytanie stanie się treścią jego życia, przedmiotem jego studiów i tematem jego licznych tekstów. Własne przeznaczenie odkrył jako nastolatek za sprawą Jorge Luisa Borgesa.

W wieku szesnastu lat Manguel dorabiał po szkole w słynnej księgarni Pygmalion, prowadzonej przez Lily Lebach, niemiecką Żydówkę, która pod koniec lat 30. XX wieku trafiła do Buenos Aires, uciekając przed hitlerowskimi represjami. Księgarnia była miejscem spotkań pisarzy (odwiedzali ją Adolfo Bioy Casares, jego żona Silvina Ocampo, Marta Lynch, Marco Denevi i wielu innych). Manguel przysłuchiwał się ich rozmowom, chłonąc wiedzę, której w innych okolicznościach nie byłby w stanie zdobyć.

Do najwierniejszych klientów księgarni należał Borges, który kupował w niej angielskie i niemieckie książki (panna Lebach sprowadzała przede wszystkim literaturę europejską). Pisarz zaglądał do Pygmaliona, wracając z Biblioteki Narodowej, którą od blisko dekady kierował (rzecz dzieje się w 1964 roku). Pewnego dnia odwiedził księgarenkę w towarzystwie 88-letniej matki. Zamówił kilka książek, a na odchodnym zapytał Manguela, czy w wolnej chwili mógłby mu poczytać (Borges miał nasilające się problemy ze wzrokiem, a jego matka nie czerpała już z głośnej lektury tak wielkiej przyjemności, jak niegdyś).

W ten sposób Manguel został jednym z oficjalnych lektorów Borgesa. Grupa owych czytaczy była całkiem spora, albowiem pisarz prosił o podobną przysługę przypadkowo napotkanych ludzi: studentów, bukinistów, księgarzy, dziennikarzy. Trzy, czasem cztery razy w tygodniu Alberto odwiedzał pisarza w jego niewielkim mieszkaniu. Służąca prowadziła go do saloniku, gdzie po chwili zjawiał się Borges. Nie było żadnych przygotowań, żadnych wstępnych rytuałów. Zaczynali od głośnej lektury, a następnie przechodzili do rozmowy o książkach. Po latach Manguel wspominał, że w tej osobliwej relacji pełnił rolę narzędzia, którym pisarz umiejętnie się posługiwał, był kierowcą wiozącym pasażera pod wskazany adres. "Borges wybierał książkę, Borges kazał mi przerywać i kontynuować czytanie, Borges wtrącał komentarze, Borges dopuszczał słowa do siebie. Ja byłem niewidzialny". Nie towarzyszyło temu jednak przykre poczucie uciążliwego obowiązku. "Był to raczej - pisze Alberto - rodzaj słodkiej niewoli. Fascynowały mnie nie tyle teksty, które dzięki niemu odkrywałem (wiele z nich stało się w końcu moimi ulubionymi), ile jego komentarze, świadczące o rozległej, choć nienachalnej erudycji, bardzo zabawne, czasami okrutne, prawie zawsze wyjątkowe" (przekł. H. Jankowska).

Spędzone z Borgesem godziny były dla Manguela czymś naturalnym, ponieważ wszystko rozgrywało się w świecie literatury, do którego należał od dawna. Obce i niepokojące były inne młodzieńcze doświadczenia: szkoła, spory z rodzicami, rozterki związane z niestabilną sytuacją polityczną w kraju. Dzięki Borgesowi Alberto uświadomił sobie, że czytanie jest formą rozmowy, która pozwala nawiązać relację ze światem. To prawda, że autor "Raportu Brodiego" potrzebował lektora w konkretnym celu (ślepota uniemożliwiała mu czytanie), ale relacja między nim a młodym Manguelem daleka była od kontraktacyjnego zobowiązania. Nie chodziło tylko o realizację zamówienia, lecz ponad wszystko o bezinteresowną celebrację czytania. I to taką celebrację, która nie umyka - jak powiadał Montaigne - "towarzyskiej wspólności". Im silniejszy był związek między Albertem a Borgesem, tym ściślejszy węzeł łączył tego pierwszego z książkami. Czytanie stanowiło - by raz jeszcze przywołać słowa mistrza Michała - jedną z form "obcowania ze światem".

Lektura i zło

W prywatnej mitologii Manguela autor "Księgi piasku" zajmuje szczególne miejsce. Spotkanie z nim wywołało spięcie, którego efektem stała się bardziej świadoma praca lektury. Ale biograficzna opowieść Alberta zawiera również ciemną kartę.

W 1961 roku Manguel rozpoczął naukę w Colegio Nacional de Buenos Aires - szkole średniej, w której ministerstwo edukacji testowało nowy program nauczania. Wszystkie kursy prowadzone były przez profesorów akademickich, pisarzy i specjalistów z różnych dziedzin, których ściągnięto ze wszystkich stron kraju. Uczniowie rzucani byli na głęboką wodę, wymagano od nich umiejętności, których w tym wieku nie mieli prawa posiadać. Dzięki ambitnemu programowi po kilku latach byli w stanie samodzielnie prowadzić specjalistyczne studia, które wielu z nich poprowadziły w stronę działalności akademickiej, artystycznej lub politycznej.

Najważniejszą postacią w gronie profesorów okazał się tajemniczy nauczyciel, który w klasie maturalnej przejął prowadzenie zajęć z literatury. W "Mojej historii czytania" z 1996 roku Manguel pisze, że nie pamięta jego imienia. W późniejszym eseju "In memoriam", który przedrukowany został w dwóch tomach szkiców ("Into the Looking-Glass Wood" oraz "A Reader on Reading"), nazywa go Rivadavią (nazwisko pierwszego prezydenta Argentyny), dając do zrozumienia, że jest to pseudonim.

Opowieść o R. stanowi przykład klasycznej historii intelektualnego uwiedzenia. W szkole pojawia się nowy nauczyciel, który fascynuje uczniów. Opowiada o dziełach europejskich mistrzów (m.in. Kafki, Rimbauda, Benjamina i Blanchota), umieszczając ich twórczość w kontekście filozoficznym, historycznym i politycznym, a także tłumacząc sens egzystencjalnego kryzysu, który próbowali (każdy na swój sposób) opisać. Opowieści Borgesa to rodzaj specjalistycznego komentarza, odkrywczego, ale zamykającego czytelnika w kokonie słów, w sieci intertekstualnych nawiązań. Rivadavia dowodzi, że literatura jest komentarzem do rzeczywistości, nawet tej bieżącej, której zrozumienie okazuje się czasem najtrudniejsze.

Po ukończeniu Colegio Nacional Manguel przez rok studiował literaturę na uniwersytecie, ale w porównaniu z zajęciami prowadzonymi przez R. wykłady akademickie okazały się rozczarowujące. Alberto rzucił uczelnię i wyjechał do Europy, by rozpocząć wieloletnią wędrówkę od kraju do kraju, od wydawnictwa do wydawnictwa (pracował jako redaktor i tłumacz). Z Argentyny docierały niepokojące wieści. Już w czerwcu 1966 roku - kilka miesięcy przed pojawieniem się w Colegio Nacional Rivadavii - do władzy doszedł wojskowy rząd generała Juana Carlosa Onganíi. Uczniowie organizowali protesty, które były brutalnie tłumione przez nową władzę. Po wyjeździe Manguela sytuacja jeszcze się pogorszyła. Powrót do Argentyny okazał się dlań niemożliwy.

Po latach Alberto spotkał w Rio de Janeiro przyjaciela ze szkolnej ławy, wówczas uznanego profesora ekonomii, z którym wspominał dawne czasy. Dowiedział się o "wspólnocie pamięci", którą zawiązali ludzie skazani przez rząd na wygnanie. Ich zadanie polegało na zdobywaniu i przechowywaniu informacji na temat tych, którzy współpracowali z władzą, dopuszczając się haniebnych czynów. Dowiedział się o okolicznościach śmierci kilku znajomych z klasy, którzy najprawdopodobniej zostali zamordowani za działalność opozycyjną. Dowiedział się również, że władza skutecznie inwigilowała środowisko uczniowskie za pośrednictwem agentów, których informacje zaszkodziły wielu osobom. Jednym z najaktywniejszych donosicieli był Rivadavia.

"Nie przypominał żadnego z profesorów, którzy uczyli nas w liceum (...). Wszedł do sali, ledwie się przywitał, nie powiedział ani słowa o swoim kursie, nie wspomniał o swych oczekiwaniach wobec nas. Od razu zaczął czytać coś, co zaczynało się od następujących słów: »Przed Prawem stoi strażnik. Do strażnika przychodzi człowiek ze wsi i prosi o wstęp do Prawa. Ale strażnik mówi, że teraz nie może go wpuścić. Człowiek zastanawia się chwilę, a potem pyta, czy w takim razie będzie mógł wejść później. ?To możliwe - mówi strażnik - ale teraz nie?«". Uczniowie nie znali Kafki, nie wiedzieli nic na temat paraboli czy alegorii, ale krótkie teksty praskiego prozaika (Rivadavia przeczytał im jeszcze słynny mini-traktat "O przypowieściach") wywołały burzliwą dyskusję, która przeniosła się do kawiarni La Puerto Rico. Tematem debaty była możliwość dotarcia do ostatecznego sensu tekstu.

W "Mojej historii czytania" Manguel pisze, że dzięki Kafce (i Rivadavii) uświadomił sobie dwie rzeczy. Po pierwsze - że każdy tekst można potraktować jako parabolę lub alegorię. Po drugie - że każde odczytanie samo w sobie jest alegoryczne, co znaczy, że podlega podobnemu prawu, co literatura: podaje w wątpliwość istnienie ostatecznego znaczenia i pomnaża niepewność. "Choć nie słyszeliśmy o [amerykańskim] krytyku Paulu de Manie - pisze Alberto - (...) zgadzaliśmy się z nim, że żadne odczytanie nie może być nigdy ostateczne. Z jedną istotną różnicą: to, co de Man uważał za anarchiczną porażkę, dla nas było dowodem, że jako czytelnicy jesteśmy wolni" (przekł. H. Jankowska).

Jak połączyć ze sobą dwa sprzeczne doświadczenia? Z jednej strony wolność, której nośnikiem były inspirujące interpretacje Rivadavii. Z drugiej zaś zniewolenie, tortury i śmierć niewinnych ludzi, które stanowiły efekt jego donosicielskiej aktywności. W eseju "In memoriam" Manguel pisze, że ma trzy możliwości. 1) Może uznać, że wiedza, którą przekazał mu Rivadavia, wiedza, która przez lata kształtowała jego czytelniczą tożsamość, bez której nigdy nie stałby się tym, kim jest obecnie, musi zostać odrzucona jako część przeklęta, należąca do dziedziny zła. 2) Może szukać usprawiedliwienia dla niedających się usprawiedliwić czynów nauczyciela, ignorując fakt, że ich konsekwencją była śmierć przyjaciół. 3) Może wreszcie pogodzić się z myślą, że Rivadavia był świetnym nauczycielem, a zarazem wcielonym potworem.

Do pierwszego spotkania z R. nawiązuje Manguel w "Notatkach do definicji idealnej biblioteki". Powiada w nich, że doskonały księgozbiór musi być zawsze otwarty dla czytelnika, nie może go strzec żaden strażnik broniący wstępu...

Bezimienny las

Według Borgesa każdy pisarz może odnieść się do świata na co najmniej dwa sposoby. Albo podejmie próbę jego przedstawienia (będzie skrupulatnie opisywał wielokształtny wzór rzeczywistości, ewentualnie szukał esencji, której literacka reprezentacja wyjawi zagadkę stworzenia). Albo potraktuje świat jak księgę i zacznie w niej czytać, czyniąc z własnego dzieła jedną z wielu możliwych interpretacji.

Manguel wybiera drugą z tych możliwości (stąd np. jego książki o czytaniu obrazów, zabawek i rzadkich przedmiotów), mając świadomość, że figura świata jako księgi posiada bardzo bogatą tradycję, której początków należałoby szukać w chrześcijańskim średniowieczu. Borges mógł tę metaforę przejąć od kaznodziei Ludwika z Granady, który porównywał byty do liter zapisanych ręką Stwórcy. Ale równie dobrze mógł ją znaleźć u ­Montaigne’a, który świat opisuje jako zwierciadło i zarazem księgę do czytania. Niewykluczone, że inspiracją były dlań wiersze poetów metafizycznych (Donne’a, Vaughana, Crashawa czy Herberta) lub "Raj utracony", w którym jego ukochany Milton daje wyobrażenie natury jako książki rozciągającej się przed naszymi oczami.

Zabawne rozwinięcie figury świata jako księgi znajdujemy w dwóch ulubionych dziełkach Manguela. W rozdziale trzecim Wolterowskiego "Zadiga" główny bohater dochodzi do wniosku, że małżeństwo jest zdecydowanie przereklamowane, porzuca żonę i wybiera się do lasu, by tam oddawać się lekturze natury. "Nie ma piękniejszej doli - mówi - nad życie filozofa czytającego w wielkiej księdze, którą Bóg roztoczył naszym oczom" (przekł. T. Boy Żeleński). Niedługo potem napotkani przypadkiem ludzie pytają go o zaginione zwierzęta z pałacu królewskiego (psa i konia). Zadig opisuje owe zwierzęta z niezrównaną precyzją, po czym wyznaje, że nigdy ich nie widział. Zostaje oskarżony o kłamstwo i skazany na grzywnę za niechybną kradzież królewskiej własności. Dopiero przed sądem wyjaśnia, że odczytał ślady pozostawione przez zwierzęta na leśnych drogach i na ich podstawie stworzył precyzyjny obraz.

W ten właśnie sposób Manguel określa cel swych poszukiwań. Jest czytelnikiem śladów, które inni pozostawili po sobie, a szerzej: wszelkich znaków, które nadają się do lektury. Bez czytania - powiada - nie bylibyśmy w stanie poruszać się w świecie. Istniały i nadal istnieją społeczności, które doskonale radzą sobie bez pisma, ale żaden człowiek, żadna grupa nie może obyć się bez lektury.

Autor "Mojej historii czytania" przywołuje na dowód swych słów trzeci rozdział "Po tamtej stronie lustra", w którym Alicja trafia do bezimiennego lasu (znajdujące się w nim rzeczy nie mają nazw). Zastanawia się, co będzie z jej imieniem: czy utraci je na zawsze, czy też odzyska je później w innym miejsu. Gdy wchodzi między drzewa, natychmiast traci pamięć. Nie potrafi nazwać żadnego przedmiotu. Po drodze spotyka Sarenkę (oczywiście nie zna tego słowa), która proponuje, by przeniosły się do innej części lasu, gdzie nazwy nie odkleiły się od rzeczy. "Więc poszły razem w las. Alicja czule obejmowała Sarenkę za aksamitną szyję i wędrowały tak, aż doszły na skraj wielkiej łąki. Tam Sarenka wierzgnęła radośnie i wyswobodziła się z objęć Alicji. - Jestem Sarenka! - zawołała uszczęśliwiona. - A ty... ojej! Ty jesteś ludzkim dzieckiem! Nagły strach zamglił jej piękne brązowe oczy i Sarenka w jednej chwili umknęła w las chyżym galopem" (przekł. J. Kozak).

Według Manguela zadaniem każdego czytelnika jest nadawanie nazw bezimiennym przedmiotom, uczenie się już istniejących imion, a także dodawanie do starych nazw nowych wyrazów, w których zapisana jest nie tylko nasza historia czytania, ale także nasza intymna biografia. Dzięki lekturze możemy oswoić to, co nieznane, znaleźć metaforyczny dach nad głową i odpocząć podczas uciążliwej podróży przez ciemny las rzeczywistości. "Targani niepewnością - pisze autor "A Reader on Reading" - udręczeni różnymi lękami, nękani utratą, ciągłymi zmianami i atakami bólu, którego nie sposób uśmierzyć, czytelnicy dobrze wiedzą, że tu i tam istnieje kilka bezpiecznych miejsc, równie prawdziwych jak papier i równie trwałych jak atrament, dających nam schronienie podczas wędrówki przez ciemny i bezimienny las".

Manguel przywołuje dwójkę pisarzy, którzy pod koniec życia cierpieli na chorobę Alzheimera. Pierwszy z nich to Ralph Waldo Emerson, który w wieku 70 lat utracił kontakt z ludźmi i z ukochaną okolicą. Ogołocony z języka świat odsłonił przed nim swe potworne oblicze. Niejakim pocieszeniem była dlań lektura.

W niewielkiej książce poświęconej Borgesowi Alberto opowiada o odwiedzinach w domu Adolfo Bioy Casaresa i Silviny Ocampo. Autor "Fikcji" spędzał u nich kilka wieczorów w tygodniu. Podczas niektórych wizyt towarzyszył mu Manguel. Silvina Ocampo, znakomita pisarka, świetna opowiadaczka, była przez Borgesa traktowana z niezasłużoną pobłażliwością - rzadko z nią rozmawiał, uważał jej opowieści za nazbyt okrutne, jej literackie gusta (bliższe surrealistom) zniechęcały go. Dla odmiany Manguel szybko zaprzyjaźnił się z pisarską (Silvina zaproponowała nawet, by napisali razem thriller fantastyczny). W wieku 88 lat Ocampo zapadła na alzheimera. Podobnie jak Emerson, błąkała się po pustym mieszkaniu, nie pamiętając ani gdzie, ani kim jest. Jej jedynym źródłem radości były popołudniowe chwile lektury. Pewnego dnia odwiedził ją stary przyjaciel (łatwo się domyślić, że chodzi o samego Manguela). Nie poznała go, ale na jej twarzy malował się wyraz bezkresnego szczęścia. Zaczęła czytać swą pierwszą powieść (nie wiedząc, kto jest jej autorką), zachwycając się "nieznanym" arcydziełem. Przyjaciel poprosił, by przeczytała mu fragment tekstu. Gdy skończyła lekturę, potwierdził: rzeczywiście było to skończone arcydzieło.

Dla Emersona i Ocampo lektura stanowiła pocieszenie w chwilach udręki, które intensyfikowała potworna choroba, usuwająca z ich umysłu nie tylko wspomnienia, ale też imiona otaczających ich rzeczy i osób. Według Manguela każdy z nas doświadcza podobnego stanu. Jego źródłem nie jest choroba, lecz niespodziewana metamorfoza świata, której nie potrafimy opisać ni zrozumieć.

Proteusz

Lektura jako schronienie to remedium na chaos świata. Podobni bohaterowi Dantego, raz po raz tracimy z oczu szlak nieomylnej drogi, gubiąc się w gęstwinie rzeczywistości. Wiąże się to również z doświadczeniem wykorzenienia. Jako syn ambasadora kilkuletni Manguel ciągle przenosił się z jednego miejsca w drugie. Rodzinny język opanował dopiero w wieku siedmiu lat (wcześniej porozumiewał się wyłącznie po angielsku i niemiecku). Po wyjeździe z Buenos Aires przez kilkadziesiąt lat żył na walizkach. Najpierw Francja, potem Anglia, Taiti, Kanada, znów Francja, jeszcze raz Anglia i Argentyna. Dopiero w roku 2000 kupił niewielkie opactwo nad Loarą, gdzie postanowił się osiedlić. Wyremontował stojącą nieopodal domu stodołę, przekształcając ją w bibliotekę, gdzie pomieścił przeszło trzydzieści tysięcy woluminów.

Podczas licznych podróży książki były dla Manguela jedynymi stałymi punktami odniesienia. Nie znaczy to oczywiście, że szukał w nich statycznego obrazu świata. Przeciwnie, na jego osobisty kanon składały się tytuły, o których Kafka mówił, że godzą w nas "niczym najboleśniejsze nieszczęście, jak śmierć kogoś, kogo kochamy bardziej niż siebie samego". Ale niezależnie od tematu, języka, wymowy czy gatunku książki zawsze były i są pod ręką. W "Mojej historii czytania" Manguel opisuje przygodę z metra w Toronto. Siedząca naprzeciw niego kobieta czyta "Labirynty" Borgesa w wydaniu Penguina. "Mam ochotę się do niej odezwać, zamachać ręką i zasygnalizować, że i ja jestem wyznawcą tej wiary. Osoba, której twarzy nie pamiętam, nie utkwiło mi w pamięci, jak była ubrana, której wieku nie potrafiłbym określić, przez sam fakt, że trzyma w ręku tę właśnie książkę, jest mi bliższa niż wiele innych, które widuję codziennie". Między czytelnikiem a jego książkami zachodzi alchemiczny związek przynależności i zgody (nigdy zaś rządu!). To, co czytamy - zdaje się mówić Manguel - jest naszym dowodem osobistym, znakiem identyfikacyjnym. Dla podobnych nam miłośników lektury ów znak jest ważniejszy niż wygląd, linie papilarne, strój czy pozycja społeczna. "Narzędzia, meble, ubrania mają funkcje symboliczne, ale książki wprowadzają czytelnika w o wiele bardziej złożony wymiar symbolizmu niż zwykłe sprzęty". Dzięki lekturze od czasu do czasu udaje nam się odnaleźć jedną z dróg w bezimiennym lesie i spotkać na niej innych podróżników.

Ale czytanie jest również czynnością, która pozwala przekroczyć istniejące w naszym świecie granice, wyjść z narzuconych ról, także ról seksualnych, co w przypadku Manguela, który późno odkrył swój homoseksualizm, jest szczególnie istotne. Te dwa doświadczenia (poszukiwanie schronienia i transgresja) - na pozór przeciwstawne - uzupełniają się wzajemnie i naprzemiennie określają cel naszych lektur. W jednym z tekstów Manguel daje pochwałę Proteusza, morskiego starca, opiekuna fok, który posiadł dar zmieniania swej postaci. Dante uważał, że ów dar jest w rzeczywistości przekleństwem. W ósmym kręgu piekła umieścił złodziei, którzy zostali skazani na karę ciągłej metamorfozy. Ich tożsamość jest płynna, a oblicze - za każdym obrotem piekielnych machin - wygląda inaczej. Autor "Boskiej Komedii" zapomniał jednak, że wystarczy złapać Proteusza i przytrzymać go w ramionach, by odsłonił swą prawdziwą twarz.

Na tym właśnie polega praca lektury. Trzymając w dłoniach książkę, przebiegając wzrokiem po kolejnych zdaniach, przeglądając się w krzywym zwierciadle opowieści, próbujemy odkryć swą tożsamość, uczynić własnym nadane nam przez innych imię. Ten wysiłek nigdy się nie kończy. Jak mówił Julio Cortázar, czytanie i pisanie przypominają wędrówkę kameleona po pstrokatym dywanie.

Grzegorz Jankowicz jest redaktorem działu kulturalnego "Tygodnika Powszechnego", wiceprezesem Fundacji Korporacja Ha!art, dla której redaguje serie "Linia krytyczna" i "Proza obca". Juror Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej SILESIUS, dyrektor wykonawczy Festiwalu Conrada.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodzony w 1978 r. Aktywista literacki, filozof literatury, eseista, redaktor, wydawca, krytyk i tłumacz. Dyrektor programowy Festiwalu Conrada. Redaktor działu kultury „Tygodnika Powszechnego”. Dyrektor programów literackich Fundacji Tygodnika Powszechnego.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2011

Artykuł pochodzi z dodatku „Conrad 02 (28/2011)