Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Kierowcy samochodowi znają zwrot back seat driver. Kierowanie z tylnego siedzenia. Zjawisko uprzykrzone i niebezpieczne. Jeszcze bardziej nieodpowiedzialny byłby siedzący obok kierowcy wyrywający mu kierownicę. Kiedy poważny, zdawałoby się, dziennikarz prowadzący program radiowy proponuje, by jego gość, minister odpowiedzialny za antykryzysowy program, omówił propozycje opozycji, zamiast umożliwić mu przedstawienie tego, co zrobić ma on sam i rząd - mamy właśnie owo zjawisko. Jaka z tego korzyść? Nie może wiele rąk trzymać kierownicy, choćby pan redaktor miał wtedy efektowny program. O wiele sensowniejsze wydaje mi się już dziś, by minister Boni - tak jak ongiś, na początku transformacji, minister Jacek Kuroń - miał w telewizji swoje cotygodniowe dziesięć minut na wyjaśnianie ludziom w Polsce podejmowanych działań (łącznie z rozmową o tym, co niepokoi i budzi lęk). Zabawy dziennikarskie chyba już się kończą, bowiem schody okazały się bardziej strome, niż nam się chciało do niedawna zauważać.
Kiedy parę dni temu w Nowym Jorku lądował awaryjnie na rzece Hudson samolot z półtora setką ludzi, nie było, jak opowiadają ocaleni, ani popłochu, ani walki między pasażerami o jak najszybszy ratunek. Była powaga i odpowiedzialność na miarę sytuacji granicznej. "Cud na Hudson", mówi się teraz w Stanach. To prawda, oni przeżyli katastrofę, nie kryzys.