Czwarta macocha

Niektórzy z pogodą ducha znoszą porażkę, inni oskarżają sprzedajne media i polityków. Jak wyglądały wieczory wyborcze w sztabach tych, którzy znaleźli się za Donaldem Tuskiem?.

Kaczyński: pierwszy uśmiech wieczoru

Na Nowogrodzkiej ciemno, tylko tutaj bije w oczy jaskrawy reflektor. Na dole japońska restauracja, dwa piętra wyżej sztab wyborczy Lecha Kaczyńskiego. Pierwsi goście pojawiają się przed 19.00. Na górze zakaz palenia, więc dyskusje przy dymku odbywają się na ulicy. Dobrze, że na zewnątrz ciepło.

Catering otworzą ok. 21.00, ale zainteresowanych jedzeniem jest niewielu. Dominuje polityka. A właściwie tylko jedno pytanie: o ile procent Lech Kaczyński przegra z Donaldem Tuskiem?

Jeszcze kilkadziesiąt minut i wszyscy poznają odpowiedź. Około 20.00 jest tu już 200 osób.

Oprócz polityków, artyści: Jan Pietrzak, Olgierd Łukaszewicz, Wanda Warska. Pewne zaskoczenie wywołuje pojawienie się Ireny Szewińskiej. Zdziwionemu dziennikarzowi - czy ona przypadkiem nie była w komitecie wyborczym Kwaśniewskiego? - ktoś ze sztabu wyjaśnia, że pewnie była, ale teraz jest członkiem komitetu honorowego kandydata PiS. Podobnie jak Elżbieta Penderecka.

Kilka minut po 20.00 wiadomo już, że Lech Kaczyński przegrał niewiele. O kilka procent. Mimo to jest spięty. Przejęzycza się, mówi o głosowaniu na Trzecią Rzeczpospolitą. Czwartą! - poprawiają go zebrani. Kandydat numer dwa jest jednak straszliwie poważny. Tak jakby zapomniał, że do kamery trzeba się uśmiechać. Trochę swobodniejszy staje się, kiedy na scenę wchodzi rodzina: matka, żona, córka, zięć i niesiona na rękach wnuczka. Dopiero wtedy na twarzy Kaczyńskiego pojawia się pierwszy tego wieczoru uśmiech.

Borowski: jak nagrać entuzjazm?

19.30, Mokotowska 29A. Brama, kilka zaparkowanych samochodów; jest TVN, TVP i Polsat. Schody, drzwi, mały korytarz, sala (powierzchnia może z 60 metrów kwadratowych, rozstawione kamery, duszno).

Na pół godziny przed rozpoczęciem wieczoru wyborczego w małym, przyległym pokoju do zjedzenia zostały paluszki, ciastka, wędlina, w tym dwa plasterki kaszanki. - Są przecieki? - pyta jeden ze sztabowców, drugi przecząco kręci głową. Może znają je ci, którzy zamknęli się w pokoju numer jeden na pierwszym piętrze? Schodami, obok toalet w prawo. Uchylone drzwi, za nimi mózgi kampanii: Sierakowska, Celiński, Lewandowski i numer jeden w tym gronie: Borowski.

Prawdę mówiąc, żaden ze sztabowców nie wygląda na kogoś, kto wierzyłby w cuda.

Dziennikarka Informacyjnej Agencji Radiowej ma problem: musi nagrać entuzjazm panujący na sali. Rzecz jednak w tym, że oprócz dziennikarzy nie ma tam na razie nikogo. Choćby dlatego nie słychać żadnego entuzjazmu. Pewnie pojawi się później, po ogłoszeniu wyników... Zostało pół godziny.

Sztabowcy w kuluarowej rozmowie wyjaśniają, dlaczego szanse kandydata lewicy od początku nie wyglądały zbyt dobrze: najpierw Borowskiemu nóż w plecy wbił Cimoszewicz, potem Olejniczak. Poza tym kandydata lewicy nie lubiły media. Wiadomo: publiczna popiera Platformę, prywatne trzymają z tymi, którzy idą do władzy. Naszemu została “Trybuna". Nie było go w mediach, choć miał najlepszy program.

Z tych wszystkich powodów wejście kandydata lewicy do małej sali na parterze kamienicy przy Mokotowskiej nie było wejściem w wielkim stylu. Najpierw weszła zresztą żona kandydata, Halina, potem on sam, za nim syn Jakub i wnuk Jan Wiktor, przedszkolak niesiony na barana. Sala jest pełna (ale to wrażenie, bo jest tu nie więcej niż kilkadziesiąt osób - w większości dziennikarzy). Kandydat zszedł po schodach pięć minut przed 20.00. Wieczór wyborczy spędzali z nim artysta Jan Wołek, pisarka Krystyna Kofta z mężem oraz aktorka Małgorzata Pieczyńska.

Główne role zostały rozdzielone już wcześniej: najpierw wyniki, potem krótka konferencja, potem telewizyjny live, na który tym razem pierwszeństwo miała Dorota Wysocka-Schnepf z Jedynki. Emocje nie były wielkie, a oklaski krótkie. TVN wyniki podał nieco wcześniej, za to te drugie były nieco lepsze: według nich kandydat lewicy przekroczył nieco 10 procent. Tak czy inaczej, jest za Andrzejem Lepperem.

- Przede wszystkim cieszę się, że nie będziecie mnie państwo już pytać, kiedy zrezygnuję i że mam tę kampanię za sobą - zaczął były kandydat. Dodał także, że wynik go satysfakcjonuje, bo sytuacja lewicy jest bardzo trudna, i że dziękuje wyborcom za zaufanie. Ale na pytanie o to, kogo poprze w drugiej turze, było jeszcze za wcześnie. Najpierw odpowiedź miała otrzymać Jedynka, ale potem okazało się, że to blef, bo Borowski ogłosi swoją decyzję dopiero we wtorek, po naradzie ze sztabem wyborczym. Wnuk Jan Wiktor jest wyraźnie znudzony.

Najpierw idą exclusive’y. Marek Borowski dla Jedynki i dla TVN. W tym czasie pozostali dziennikarze muszą zadowolić się otoczeniem kandydata. Wypowiedzi udzielają Bogdan Lewandowski, Andrzej Celiński, Izabela Sierakowska, Jan Wołek i Krystyna Kofta. Wszyscy do rzeczy i na temat.

Najbardziej zafrasowaną minę ma Andrzej Celiński. I dlatego, że szuka pracy, i dlatego, że Borowski przegrał, i dlatego, że zza Tuska widzi twarz Miodowicza, a zza Kaczyńskiego - Wassermana. Dla Celińskiego nie są to dobre widoki.

Tymiński: salceson z zieloną herbatą

Dochodzi 19.30, a pod japońską restauracją Mikado, w której zebrał się sztab wyborczy Stanisława Tymińskiego, wciąż pusto. W środku zaledwie kilka osób. Wszyscy snują się leniwie wokół konferencyjnego stołu, trzymając w rękach maleńkie czarki herbaty. - Zielona - zachęca łamaną polszczyzną Chińczyk zza baru. - Dobra na umysł i ciało.

Japońska restauracja prowadzona przez Chińczyków była przez ostatnie tygodnie nieformalną siedzibą sztabu. Nie mogło być inaczej, bo żona kandydata na prezydenta, Mulan, wybrana przez Stana drogą internetową z ponad pół miliona kandydatek z całego świata, pochodzi z Chin. Tamtejsze media bacznie śledziły polską kampanię, licząc, że dziewczyna z ich kraju może zostać w Polsce pierwszą damą. Współpracownicy Tymińskiego komentowali, że w Państwie Środka więcej się pisze o ich kandydacie niż w samej Polsce.

Na wieczorze wyborczym Tymińskiego zjawiła się rodzina i najbliżsi współpracownicy. W sumie ok. 15 osób.

- Ale każdy z ulicy może do nas wejść. My, w odróżnieniu od PO czy PiS, nie sprzedajemy biletów - mówi działacz Ogólnopolskiej Koalicji Obywatelskiej Marian Bidziński. - Dlaczego tu? Miło i egzotyczna kuchnia. A i dziś będzie niespodzianka.

Niespodziewanie pomiędzy zebranymi przemyka kandydat na prezydenta ubrany w koszulkę z napisem “Stan Tymiński" oraz gustowny czerwony fartuszek. Zrywa się burza oklasków, ale nim cichną, kandydat wycofuje się skromnie do kuchni.

- Jedzenie osobiście przygotował pan Stanisław - tłumaczy Bidziński. - Schabowy po chińsku i bigos po polsku.

Po kilku minutach do sali wraca Tymiński, już w eleganckim garniturze. Od razu przy wejściu zaczepia go jeden ze współpracowników, Jan Kossecki. - Panie Stanisławie, tu fragment mojej książki o tym, jak chcą zniszczyć naród polski. Chodzi o wywołanie katastrofy demograficznej - wyjaśnia w skrócie Kossecki. - Kto? No, nasi wrogowie.

Tymiński słucha uważnie, chowa do kieszeni ulotkę i siada wśród dziennikarzy. W tym czasie współpracownicy wspominają kampanię: - Brakować mi będzie tych nieprzespanych nocy. Tymiński był jak ojciec - wzrusza się Ireneusz Cenkalski, mąż zaufania, a prywatnie kibic Legii. - Zrobił mi kanapkę z salcesonem. Pojechał do prywatnej masarni, kupił i mówi: “bo ty jesteś chłopak z Warszawy". Zebrałem dla niego prawie 11 tys. podpisów, bo ja szalikowiec jestem. Przy stadionie mieszkam. Ludzie mnie tam znają i chętnie podpisywali. Szkoda, że nie wygramy - dodaje. - Ale się nie poddajemy. Jesteśmy koalicją i będziemy chcieli się zarejestrować. Tymiński zadeklarował, że nam pomoże. My wierzymy w niego, a on wierzy w nas.

Zbliża się ogłoszenie pierwszych prognoz wyborczych. Emocje narastają. Wbrew pozorom wyniki nie są dla Tymińskiego obojętne. - Prawdopodobnie wstąpię do jednej z tych partii, które pokazały, że mają kasę. Tworzenie nowej w tych warunkach nie ma sensu. Są różne oferty. Czekam na wyniki i wtedy zobaczymy.

Na ekranie pokazują się kolejne nazwiska. Zapada cisza. Tusk, Kaczyński, Lepper. Jest Pyszko, jest Ilasz, a Tymińskiego wciąż nie ma. Wreszcie pojawia się, trzeci od końca z 0,2 proc. poparcia.

Kandydat jest wyraźnie przybity, ale zaczyna spokojnie: - Nie jestem zaskoczony wynikami, bo wygrała kasa i prasa. Widać było wyraźną dyskryminację kandydatów, którzy nie są związani z układem.

Po chwili zaczyna się denerwować: - Prasa zachowała się obrzydliwie. Dziennikarze wciąż zachowują się jak szmaty. Jeszcze takiej bojaźni wśród mediów nie widziałem. Moim hasłem było, “aby Polska, nasza ojczyzna, była matką, a nie okrutną macochą". Niestety, wygląda na to, że macochą dalej pozostanie.

Na pytanie o następny dzień odpowiada: - Jutro mam bardzo ciekawe spotkanie w ambasadzie Białorusi z odpowiednikiem naszego Balcerowicza. Chcę się dowiedzieć, kto ustawia kurs złotówki w Polsce. Bo to jest najważniejsze pytanie. Jestem też ciekawy, jak oni tam ustawiają kurs swojej waluty.

Bochniarz: sukces kampanii

Okazała kamienica z wejściem od najbardziej prestiżowej warszawskiej ulicy. Elegancki adres: Aleje Jerozolimskie 53. Jeszcze kilka dni temu z fasady patrzyła na przejeżdżające tramwaje i na Pałac Kultury twarz Henryki Bochniarz. Dziś przed rozświetloną kamienicą stoją jej przyjaciele, np. Kamil Sipowicz z Moniką Jaruzelską. Jego żona Kora była osobiście zaangażowana w kampanię, a Monika pomagała tworzyć wizerunek kandydatki. Z boku Robert Leszczyński, dziennikarz muzyczny, znany z programu “Idol". Zmienił się, obciął dre-dy. Dziwnie bez nich wygląda.

W środku atmosfera przyjęcia. Dobiegają pieszczotliwe dźwięki jazzbandu. Marmurowe posadzki, ogromne fikusy, przyćmione światło i zapach makaronu zza ściany. Wejście zdobią girlandy biało-pomarańczowych baloników. Kelnerzy serwują włoskie wino. Nastroju nie psują nawet niewielkie telebimy, na które zresztą i tak nikt nie patrzy. Nikt z obecnych - a są tu Michał Boni, Władysław Frasyniuk czy Jan Lityński - nie liczył przecież na wygraną. Nie liczyła też na to Henryka Bochniarz, która nie wygląda na zmartwioną. Podkreśla zresztą, że kampanię uważa za sukces. Pojeździła po Polsce, nauczyła się rozmawiać z ludźmi, dziś inaczej patrzy na kraj. - Budowanie partii w gronie przyjaciół to wcale nie jest zły pomysł - tłumaczy. Uśmiechnięta podchodzi do gości. Robią sobie zdjęcia na pamiątkę. Można dostać książkę z podpisem ekskandydatki. O 21.30 na sali jest już prawie pusto.

Lepper: wynik dobry, poczęstunek skromny

Hotel Gromada leży w pobliżu lotniska Okęcie. To tutaj o 19.00 ma się rozpocząć wieczór wyborczy Andrzeja Leppera.

Recepcjonista w środku potwierdza: - To już któryś z kolei raz u nas. Podczas poprzednich wyborów tu byli i jeszcze jakoś w trakcie kadencji. Chyba się im spodobało.

Wewnątrz na razie tylko garstka działaczy. Mężczyźni wiążą krawaty w biało-czerwone pasy, kobiety zarzucają chusty w podobnych kolorach.

W korytarzu tęgi, brodaty mężczyzna: - Pan z telewizji? Jak będziecie kręcić - nie czeka na odpowiedź - to pierwsze ujęcie nie na pana Andrzeja, tylko tutaj - śmieje się rubasznie wskazując na siebie. - Teściowa nie chce wierzyć, że jak tak często jeżdżę do Warszawy, to właśnie do “Samoobrony". Chyba mnie o co innego podejrzewa.

Pan Zbigniew (nie chce podać nazwiska) jest działaczem ze Śląska. - I tak już zwyciężyliśmy, jesteśmy trzecią siłą polityczną w kraju - mówi. - Mamy program zbliżony do PiS-u. Jeśli Kaczor będzie prezydentem, a drugi Kaczor premierem, to wszystko jest możliwe.

W hotelowym barze grupka działaczy sączy spokojnie piwo. Dariusz Jesiotr przedstawia się jako senator z najkrótszą kadencją w III RP. - Media ogłosiły mnie zwycięzcą, a 20 minut później na konferencji zorganizowanej przez Okręgową Komisję Wyborczą w Radomiu już mnie wśród nowych senatorów nie było. Niebawem będzie o mnie głośno, bo dopatrzyłem się dużych nieprawidłowości w wyborach do Senatu - twierdzi.

Pełna optymizmu jest Małgorzata Olejnik. Członkini sztabu Andrzeja Leppera porusza się na wózku inwalidzkim. Przybyła z Kielc z wdzięczności dla przewodniczącego: - Przyjął mnie na pierwsze miejsce na liście i dostałam się do Sejmu. Mnie też sondaże nie dawały szans.

W sali balowej na pierwszym piętrze jeszcze o 19.40 jest więcej dziennikarzy niż sympatyków Leppera. Do czasu przybycia bohatera wieczoru te proporcje się zaledwie wyrównają. Ostatecznie będzie tu nie więcej jak stu działaczy z rodzinami. Obok dobrze znanych sejmowych bywalców, jak Beger, Filipek czy Łyżwiński, twarze nowych posłów i senatorów, nieodkryte jeszcze przez media. Może poza posłem-Azjatą Hubertem Costą i posłem-trenerem Januszem Wójcikiem.

Lepper pojawia się punktualnie o 20.00 w strumieniu świateł, witany ze sceny przez rzecznika Maksymiuka. Dziękuje za pomoc w kampanii i wylicza przyczyny porażki, którą nazywa jednak zwycięstwem: niska frekwencja i mało miejsca w mediach (“ponad 30-krotnie mniej, niż miała Platforma i PiS"). Na telebimie pojawiają się pierwsze sondażowe wyniki według TVN: 13,44 proc. Radosna reakcja, brawa. Działacze intonują “Sto lat". Potem skandują imię lidera partii. To samo robią pod koniec telewizyjnych wywiadów, których udziela wódz.

- Hasła Samoobrony ukradły inne partie - mówi Wacław Podgórski, działacz z Podhala.

Na salę wchodzą kelnerzy z winem musującym “Cin Cin". Jest kawa, sok, ciastka. - To nie znaczy, że poczęstunek skromny, bo wynik skromny. Wynik bardzo dobry - podkreśla Lepper. - Wynik wyborów parlamentarnych był zły, a poczęstunek dobry. Teraz będzie odwrotnie.

- Za zwycięstwo! - wznoszą na scenie toast Irena i Andrzej Lepperowie.

Ogólne odprężenie, radość, acz z umiarem. Danuta Hojarska żartuje gdzieś obok: - Wypijmy, żeby ptasia grypa do nas dotarła. To byłoby dobre na kaczki.

Hubert Costa, chirurg, ma bardziej przychylny stosunek do PiS-u. Czy w drugiej turze zagłosuje na Kaczyńskiego? - Odpowiada mi ich program reformy służby zdrowia - mówi wymijająco.

Świętowanie nie trwa długo: godzinę później działacze zaczynają opuszczać salę. Dwie młode dziewczyny fotografują się jeszcze na tle plakatu z uśmiechniętym Lepperem i hasłem: “Dziękujemy naszym wyborcom. Dotrzymamy słowa!".

Pan Zbigniew wychodzi: - Miało być 15, jest 13. Też dobrze. Wolałbym, żeby teraz wygrał PiS. Przynajmniej byłoby kogo rozliczać.

Czy będzie dalej wierny Samoobronie?

- Ja przede wszystkim jestem wierny dobru - odpowiada.

Zakończenie:

wszyscy się rozchodzą

Atmosfera wolno się rozluźnia. Tymiński zaprasza do jedzenia: - Mój syn jest kucharzem. Ja lubię gotować, bo wtedy nie myślę o polityce. Co prawda moja ulubiona potrawa to surowa ryba po japońsku, ale teraz przygotowałem kotlet schabowy po chińsku, ziemniaczki z czosnkiem, bigos i ogórek małosolny.

W restauracji roznosi się woń chińskich przypraw i smażonego mięsa. Ktoś odbiera telefon: - Cześć, Mamo. Gdzie jestem? Włącz Jedynkę, to mnie zobaczysz.

Około 21.00 Borowski opuszcza sztab. Jedzie do TVN: - Coś tam pogadam i wrócę - zapewnia, co oznacza zapewne mniej oficjalną część wieczoru wyborczego, raczej bez udziału dziennikarzy.

Na schodach dwóch chłopaków ze sztabu. - Na dziś kończymy, ale jutro zaczynamy dalej. Przed nami wybory samorządowe - dodają z entuzjazmem. Kilka minut później po schodach schodzi Jan Wiktor z babcią. Spać, bo jutro trzeba do przedszkola.

U Leppera już prawie pusto. Na głośniku porzucona biało-czerwona chusta. O 21.30 demontują scenę. Innego demontażu w Samoobronie po wyborach raczej nie będzie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz od 2002 r. współpracujący z „Tygodnikiem Powszechnym”, autor reportaży, wywiadów, tekstów specjalistycznych o tematyce kulturalnej, społecznej, międzynarodowej, pisze zarówno o Krakowie, Podhalu, jak i Tybecie; szczególne miejsce w jego… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2005